LOVE ME DO / P.S. I LOVE YOU


Singiel
Indeks: (UK: Parlophone 45-R 4949) ver.1; April 27th, 1964 (US: Tollie 9008) ver. 2 
Kompozycja: Lennon-McCartney (obie strony)
Nagranie: 6 czerwca, 4,11 września 1962
Producent: Ron Richards, George Martin
Inżynier nagrania: Norman Smith
Wydane: 5 października 1962 (UK), 27 kwietnia 1962 (USA)
Obsada:
JOHN – śpiew, harmonijka, rytmiczna gitara (Gibson J160E)
PAUL – śpiew, gitara basowa (1961 Hofner 500/1)
GEORGE – akustyczna rytmiczna gitara
RINGO – perkusja (wersja 1) , tamburyna (wersja 2)
Andy White - perkusja (wersja 2)


 Dostępne na:
Past Masters, Volume 1, (Parlophone CDP 90043-2)ver.1   
Please Please Me, (UK: Parlophone CDP7 46435-2; US: Capitol CLJ 46435) ver. 2
Anthology 1
Live At The BBC

 The Beatles po raz 1-szy na listach przebojów.
Pozycja na listach: 17 (UK)

Pierwszy singiel zespołu. Debiut na listach przebojów. Wczesna kompozycja duetu kompozytorów jeszcze z 1958 roku.
JOHN: „Paul napisał główny motyw gdy miał 16 lub jeszcze mniej. Sadzę, że dodałem coś do środka.
'Love Me Do' to piosenka Paula. Napisał ją jako nastolatek. Niech pomyślę. Może coś mu pomogłem w środku, ale nie mógłbym przysiąc. Wiem, że miał te piosenkę nawet w Hamburgu, zanim jeszcze zaczęliśmy razem pisać”.
 
 
PAUL: „'Love Me Do” była całkowicie napisana przez nas dwóch. Może miałem pomysł i początek tej piosenki ale reszta to 50-50. To był nasz pierwszy hit, jednak o ironio, jeden z dwóch, które nagraliśmy mając nad nimi kontrolę, ponieważ kiedy podpisaliśmy pierwszy kontrakt z EMI oni mieli firmę wydawniczą Ardmore and Beechwood, która wzięła obie piosenki... Po latach odzyskaliśmy prawo do nich”

GEORGE : „Ciarki mnie przeszły po cąłym ciele, gdy usłyszałem po raz pierwszy w radiu "Love Me Do". To był najwspanialszy odlot wszech czasów. Wiedzieliśmy, że piosenka pójdzie w Radiu Luksemburg w czwartkowy wieczór o 19.30. Byłem w domu w Speke i wszyscy słuchaliśmy radia."

GEORGE MARTIN: "Byłem przekonany, że "How Do You Do It" będzie hitem. Nie był to rodzynek kompozytorski ani najcudowniejsza piosenka, jaką w życiu słyszałem ale uznałem, że ma swoje zalety by się spodobać wielu ludziom. Dlatego ją nagraliśmy. John był w niej liderem. Nagrywali ją bez entuzjazmu, ale wyszło z tego dobre nagranie i byłem bliski wydania go jako ich pierwszego singla. W końcu zgodziłem się na "Love Me Do", zapewne jednak wydałbym "How Do You Do It" gdyby mnie nie zmusili do posłuchania innej wersji "Please Please Me".
PAUL: 'Love Me Do' była naszą próba napisania blues. Jest taką 'białą odmianą' bluesa, jak zawsze zdarzało się u nas, gdyż jesteśmy biali i byliśmy tylko młodymi muzykami z Liverpoolu. Nie mieliśmy w sobie tej finezji by stworzyć coś z czarnym brzmieniem. Ale ta piosenka była prawdopodobnie pierwszą bluesową piosenką jaką próbowaliśmy napisać. 'Please, Please Me' była już, jak przypuszczam, w stylu Roy'a Orbisona – śpiew w jego stylu, słowa a nawet gra na gitarze.


RINGO: "Gdy ukazała się "Love Me DO", Brian otrzymywał playlisty z radia i mówił nam, że będziemy o 18.45 lub 18.26. Zatrzymywaliśmy samochód, by spokojnie posłuchać 9bo zawsze byliśmy zajęci jazdą lub pracą, a to był taki odlot)".


NEIL ASPINALL: "Mieli granie w Wirral czy w Birkenhead, gdy dowiedzieliśmy się,że sprzedano 5000 egzemplarzy "love Me Do". Pamiętam jak John powiedział: "No proszę, czego chcecie więcej?".

PAUL: "George dał nam "How Do You Do It"... Nienawidziliśmy jej, wróciliśmy więc sobie do domu i ją rozsądnie - wg. nas - - zaaranżowaliśmy.... My zaczęliśmy modę na grupy z własnym repertuarem. Gerry And The Pacemakers nagrał ją dokładnie tak jak nasze demo i  miał swój pierwszy numer 1"









Więcej o samej piosence "LOVE ME DO" w serii: "Czy o tym wiesz" 
zajrzyj stąd: Czy o tym wiesz: LOVE ME DO
 
Poniżej publikowany już na blogu kilka lat tekst Colina Fleminga (po umieszczeniu postu o tej piosence), który bardzo przybliży nam tą piosenkę zespołu: „Love Me Do” - sound tożsamości The Beatles



 

Sami Beatlesi bardzo żałowali, że ominęło ich podekscytowanie w domu - domniemany blask po zdobyciu przeboju - przez to, że musieli po raz ostatni pojechać do Hamburga jako zespół klubowy. „Love Me Do” było w centrum akcji, a kto mógłby winić Beatlesów za chęć bycia blisko pierwszego śladu epicentrum? Pierwszą zauważalną różnicą w „Love Me Do” jest jego niezwykły tytuł. Love me do? Język odzwierciedla zwięzłą, wysoce klasową, angielską formę konwersacji, domenę starszej kobiety w społeczeństwie, a nie Beatlesa z klasy robotniczej. „Proszę, nalej mi jeszcze herbaty, "do” — to konstrukcja. Beatlesi po prostu pomijają przecinek. "Do" nie jest grą słów z „too” — to uprzejma dyrektywa. W połowie 1962 roku w powietrzu uw The Beatles unosiło się mnóstwo Mitcha Murraya (angielskiego twórecy piosenek, bardzo popularnego w owym czasie), dopóki nie stworzyli żwawszej wersji „Please Please Me”, ulepszenia z oczywistym potencjałem na hit, w porównaniu do wolniejszej, oryginalnej wersji w stylu Roya Orbisona. Murray był autorem „How Do You Do It”, utworu, który Beatlesi niechętnie nagrali na prośbę producenta George'a Martina, ponieważ martwił się, że ich własny materiał nie jest wystarczająco mocny. On chciał tego szlifu, oni zaś chcieli być wierni sobie i nie stracić twarzy, zanim jeszcze nie zaczęli. 
 
How Do You Do It? (Anthology 1 Version)

 Piosenka Murray'a byłaby jak wyjątkowo sprytny duch nawiedzający Beatlesów, którzy chcieli być swoimi własnymi ludźmi w marszu, a nie przedstawicielami w imieniu kogoś innego, w pełni zdolnego - ale także raczej rutynowego - finezji i stylu. Znajomi Beatlesów, podopieczni także Epsteina, Gerry and the Pacemakers nie mieli problemu z przyjęciem oferty Murraya - a to jest wesoła piosenka - ale pan Marsden i ekipa byli zupełnie inną parą ryb z Morza Irlandzkiego niż Beatlesi, zespół z odrębnym kodeksem obowiązku estetycznego i postępowania. Mającym ograniczenia dotyczące tego, aby się nie wyprzedawać, ani nie pozwalać, aby postrzegano ich jako to, co uważali za miękkie, o ile chodzi o ich muzykę.  
To, czy wyprzedawali się, wymieniając swoje skórzane stroje na pasujące do nich garnitury i grając nieco bezczelne, ale przeważnie słodkie role ikon nastolatek, nie miało znaczenia dla zespołu, dla którego muzyka była wszystkim.
Albo, ujmując to w ten sposób - nic się bez muzyki nie liczyło. 

Robisz coś, do czego się urodziłeś, po raz pierwszy - w oficjalnej, komercyjnej roli - i chcesz, aby miało to znaczenie zarówno jako dzieło, jak i wskazówka tego, kim jesteś jako artysta, czy to książki, filmy czy nagrania. "Love Me Do" jest równoznaczne z muzycznym imperatywem kategorycznym Beatlesów.
Musieli wykonać "Love Me Do" zamiast "How Do You Do It", ponieważ "Love Me Do" było tym, kim byli: młodymi mężczyznami, którzy jeździli autobusami, zaniedbywali lekcje w szkole, aby zapalić i słuchać Elvisa, grali w zespołach skiffle, uczyli się grać na różnych instrumentach i stosowali podejście amatora do tworzenia muzyki, ewoluując w samouków-czarodziejów pisania piosenek.
 
Ale najpierw był ten początkowy singiel, który jest równoznaczny z oświadczeniem tożsamości. Nie możemy przecenić jego znaczenia. Od pierwszego komercyjnego wyrazu muzycznego ustanowiono prawo. Tekst jest mniej słowami, a bardziej częścią projektu dźwiękowego, ponieważ "Love Me Do" jest przemyślanym - i znaczącym - oświadczeniem dźwiękowym. Postrzegamy dźwięk jako osobowość kolektywu wyrażoną w słyszalnym obiekcie. Jako coś więcej niż piosenkę. Można to nazwać singlem, ale to także sposób bycia, muzycznie rzecz biorąc.

Harmonijka, na której gra John Lennon w tym singlu, została „pożyczona” ze sklepu w Holandii podczas pierwszej podróży Beatlesów do Hamburga. Można powiedzieć, że ten instrument miał okazję sporo przeżyć. Sam utwór jest głównie dziełem McCartneya, pochodzącym z czasów na tyle dawnych, że Lennon nazywał je okresem „przed tym, jak staliśmy się już prawdziwymi autorami piosenek” - swego rodzaju amatorskim eksperymentem, który przeniknął do ich profesjonalnego repertuaru.

 

„Love Me Do” jest pod tym względem podobna do „When I’m Sixty-Four” McCartneya — piosenki, które mają silny element ulicznego grajka pragnącego rozpocząć wspólne śpiewanie na przystanku autobusowym lub muzykę na czasy, gdy wzmacniacze przestają działać i gasną światła, przy której zespół może kontynuować. Jeden numer po prostu rozpoczyna oficjalną karierę Beatlesów; drugi pojawia się w jej środku, mniej więcej w połowie płyty, która reprezentuje ich najwyższy wzrost w popkulturowym duchu czasu.
Nie miejmy złudzeń: to nie jest pop. To nawet nie jest typowy rock and roll. To Beatlesi grający brytyjską wersję rhythm and bluesa, z nutą twardości portowego Liverpoolu i odrobiną skiffle’u — a może już jego bardziej zaawansowaną formą. Beatlesi mieli wiele wsparcia na swojej drodze do sławy, ale muzyka była ich dziełem, tworzonym z otwartymi na sugestie uszami, gotowymi usłyszeć każdą radę George’a Martina.
Martin miał słabość do stylu gry na harmonijce, jaki można było usłyszeć na płytach Sonny'ego Terry'ego i Browniego McGhee, które sam kiedyś wydawał. Element nostalgii z pewnością nie zaszkodził w przekonaniu go do wyboru „Love Me Do” zamiast „How Do You Do It,” ale nie było w tym nic z sentymentalizmu, jeśli chodzi o to, co Beatlesi robili naprawdę.
Lennon czerpie odrobinę inspiracji z „Hey! Baby” Bruce’a Channela, gdzie riff harmonijkowy autorstwa Delberta McClintona (którego Lennon wręcz prosił o rady) był zarówno melodią napędową, jak i płynnym, charakterystycznym akcentem utworu. Jednak sposób, w jaki Lennon gra, jest tak samo niepowtarzalny, jak jego śpiew. Jeśli Lennon wydawał dźwięk — czy to śpiewając, grając na gitarze rytmicznej, mówiąc w rozmowie, czy grając na „pożyczonej” harmonijce — od razu wiedziałeś, że to on.

 

"Love Me Do" (z Andy Whitem)
Martin uważał, że gra na perkusji stanowiła problem. Możemy cofnąć się do okresu sprzed Ringo Starra, kiedy Beatlesi mieli Pete'a Besta na perkusji — 6 czerwca 1962 roku — i usłyszeć, jak Best gubi się w rytmie w środkowej części utworu przy wcześniejszej próbie nagrania. Wcześniej, podczas marcowej sesji w BBC, Best grał dobrze, a nawet solidnie trzymał rytm, ale w środkowej części „Love Me Do” nie sprostał wyzwaniu. Pozostali Beatlesi potrafili być chłodni, a nawet tchórzliwi; żaden z nich nie miał odwagi powiedzieć mu wprost, że woleliby kontynuować bez niego. Był dla nich jak kula u nogi, której należało się pozbyć, aby nie zniweczyć szans zespołu w studiu nagraniowym.
Martin też nie był zachwycony, słysząc grę Starra podczas nagrania z 4 września, dlatego tydzień później sprowadził sesyjnego perkusistę Andy’ego White’a, żeby dać „Love Me Do” kolejną szansę. Starr został wówczas odsunięty na tamburyn, co musiało być dla niego bardzo upokarzające; ledwie dołączył do zespołu miesiąc wcześniej, a już musiał przyglądać się z boku, jak jego trzej koledzy pracują razem nad tym, co wszyscy zapewne mieli nadzieję, że będzie ich pierwszym krokiem ku sławie.

Na singlu finalnie znalazła się wersja ze Starrem, podczas gdy wersja White’a trafiła na pierwszy album zespołu. Wersja White’a jest bardziej precyzyjna — wersja Starra ma luźniejszy groove — ale różnica nie jest duża. Jeśli puścisz je jedna po drugiej komuś, kto nie słucha uważnie, prawdopodobnie pomyśli, że po prostu nacisnąłeś przycisk „powtórz.”

 
"Love Me Do" (z Ringo Starrem)

Martin miał jeszcze jeden problem – i to taki, który trudno było zignorować: John Lennon wkładał harmonijkę do ust i zaczynał grać właśnie wtedy, kiedy on lub ktoś inny miał zaśpiewać tytułową frazę. Rozwiązaniem okazało się powierzenie tej roli Paulowi. Może wydawać się, że to drobna sprawa, ale w rzeczywistości to ogromny moment. The Beatles byli zespołem Johna Lennona. Głównym wokalistą w tamtym czasie był właśnie on, więc zawsze istniała pewna doza podporządkowania się temu nieformalnemu liderowi. Czy myślisz, że to przypadek, że Lennon zagrał ostatnie solo gitarowe w ostatniej piosence ostatniego albumu Beatlesów w utworze zatytułowanym "The End"? Postrzegał to jako swój przywilej, a McCartney i George Harrison wtedy nadal na to przystawali, więc wyobraź sobie, jak wyglądały relacje w połowie 1962 roku.
McCartney wychodzi na pierwszy plan - to jego wielkie „Witam, jestem Paul” - moment. Można usłyszeć nutę nerwowości. Chcesz zaimponować kolegom z zespołu, chcesz zaimponować Lennonowi i nie zawieść, chcesz zaimponować George'owi Martinowi, chcesz zrobić coś wyjątkowego dla potomności, dla publiczności kupującej płyty, i odnieść sukces w imię angielskiego beat i rhythm and bluesa jako zespół, który robił wtedy coś niemal nie do pomyślenia: używał własnych utworów. Jego głos idealnie współgra z rytmem „chug-a-chug,” czyli liverpoolską wariacją na temat rytmu Bo Diddleya. Posłuchaj, jak mocno gitarzyści szarpią struny w "Love Me Do". To samo słychać w napędzającym rytmie gitary Lennona na całym albumie "A Hard Day’s Night". To jest skiffle - także domorosły podgatunek, od którego już się w dużej mierze oddalamy, mimo że elementy jego brzmienia są wciąż wyczuwalne.

                                                   
"Please Please Me" - singiel

Harmonijki użyto ponownie w kolejnym singlu zespołu, "Please Please Me" — oraz jeszcze w następnym, "From Me to You", z dodatkowymi B-side’ami — lecz harmonijka z "Please Please Me" przypomina bardziej brzmienie dzwonów, uzupełnione dźwięcznym brzmieniem celesty. Gitara Harrisona także naśladuje dźwięk dzwonów — jego ozdobne frazy nadają piosence niepowtarzalny charakter. Harmonijka i gitara współpracują ze sobą w harmonii, niemal „śpiewając” razem, tak jak Lennon i McCartney, którzy stworzyli ten duet również w "Please Please Me."

Tymczasem riff harmonijkowy w "Love Me Do" przyciąga i wciąga, zabierając słuchacza tam, dokąd zmierzamy: do czyjegoś domu, by zerwać się z lekcji i delektować się wyjątkowym brzmieniem; do klubu Cavern, gdzie powstaje nowa ekscytacja; aż do przyszłego „Toppermost of the Poppermost.” Możesz wybrać miejsce – zdaje się mówić „Love Me Do.” To nie tylko piosenka, lecz dźwięk tożsamości.

                                                               
 "From Me To You" - singiel



W pisarstwie często mówimy o głosie; "Love Me Do" również ma swój głos, ale nie chodzi tu o jakość wokali ani o same słowa. To idiomatycznie Beatlesi. Jest to szeroki idiom, z dużą swobodą interpretacji, ale zawsze wiemy, że to oni, a "Love Me Do" było pierwszym ogłoszeniem - pierwszą zapowiedzią tego (ich) stylu. Uważny, przewidujący słuchacz mógłby przypuszczać, że już zawsze tak będzie.
To właśnie ta żywotność napędza wszystko, co związane z "Love Me Do". Nie uznaje się jej za jedną z wielkich piosenek, a nawet za jeden z wielkich debiutanckich singli, być może dlatego, że wykracza poza zwykłe kategorie — tak jak sami Beatlesi przełamywali oczekiwania i znajdowali się w środowisku, w którym zachęcano ich, by to właśnie robili (a przynajmniej im tego nie zabraniano).
"Please Please Me" to oczywiście utwór oparty na prostym, a zarazem istotnym słowie please (proszę), w którym zwracamy się z prośbą — z czymś, co w dużej mierze definiuje nasze życie. „Proszę, zadzwoń, jak dotrzesz do domu.” „Proszę, podaj mi sól i pieprz.” „Proszę, zadowól mnie”
Prośby były ważne dla tych młodych Beatlesów. Wiele oczekiwali od siebie samych. Wiele wymagali także od George’a Martina, by dokonał rzeczy, które rzadko komu się udają: zaufał im, wyraził swoją wizję lub okazał wiarę, jakkolwiek by tego nie nazwać, wobec kogoś - wobec ludzi - którzy tak wyraźnie robili coś, czego inni przed nimi nie robili.
I chociaż może to nie być aż tak wyraźne, jak w przypadku ich drugiego singla, "Love Me Do" również zawiera ogromne „proszę”, w którym jedna sylaba rozciąga się na cztery. Przypadek? Nazwij to jak chcesz. Ale nie jest to przypadek bardziej niż "Love Me Do" jest tylko piosenką czy singlem. Zresztą, nie istnieje lista przebojów dla takich zwiastujących numerów, które mają niezłomny cel.
 
 
 
 ______________________




"PS I Love You"
Strona B singla „Love Me Do”
Kompozycja: Lennon-McCartney
Nagranie: 6 czerwca 1963
Producent: Ron Richards
Inżynier: Norman Smith





Obsada:
JOHN – śpiew, harmonijka, rytmiczna gitara (Gibson J160E)
PAUL – śpiew, gitara basowa (1961 Hofner 500/1)
GEORGE – akustyczna rytmiczna gitara
RINGO – marakasy 
Andy White -  perkusja
 
Dostępne na :
Please Please Me, (UK: Parlophone CDP7 46435-2; US: Capitol CLJ 46435), 
Capitol Albums Volume 2: The Early Beatles, (US: CDP 0946 3 57498 2 3}
 
 
 
PAUL:
„To moja piosenka. Nie sądzę, by John miał coś z nią wspólnego. Prosty temat, list, łatwe i często spotykane w piosenkach, motyw oparty na liście, podobnie jak w „Paperback Writer”... Nie opiera się to na rzeczywistości, ani też nie napisałem jej do mojej dziewczyny [Dot Rhone] z Hamburga, jak niektórzy myślą.
 
 
JOHN: „To Paul. Próbował napisać coś w stylu „Soldier Boy” The Shirelles. Napisał to w Niemczech. Może coś tam pomagałem, nie pamiętam, ale to głównie jego piosenka”.

„P.S. I Love You”, która ostatecznie została wybrana na stronę B pierwszego singla, została nagrana 11 września. Po kilku próbach zdecydowano się użyć bongosów zamiast perkusji, ponieważ lepiej pasowały do latynoskiego charakteru utworu. Partie na bongosach zagrał Andy White. Geoff Emerick wspominał, że Ringo spał wyczerpany w kącie reżyserki. Ron Richards, który kierował tą sesją, zasugerował, by zagrał na marakasach. Nagranie przebiegło sprawnie. Dziesiąte podejście okazało się najlepsze. Beatlesi natychmiast udali się do reżyserki, zachwyceni efektem końcowym. Chcieli nawet, aby utwór trafił na stronę A. Ron Richards szybko ich od tego odwiódł: po pierwsze, utwór nie był wystarczająco mocny, by znaleźć się na stronie A; po drugie, „P.S. I Love You” było również tytułem piosenki z 1934 roku, napisanej przez Gordona Jenkinsa i Johnny’ego Mercera, którą wykonywali m.in. Frank Sinatra i Billie Holiday. Piosenka została zmiksowana w mono tego samego dnia, a w stereo 25 lutego 1963 roku.
 
Opisaną sytuację wyżej wspomina w swojej książce Geoff Emerick: 
Kiedy drzwi się otworzyły, Norman przeszedł przez pokój, by przywitać się z Ringo. „Dzień dobry, Norman,” odpowiedział Ringo tonem pogrzebowym, który pasował do jego nastroju. Rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu znajomej twarzy, zapytał żałośnie: „Gdzie jest George?”
Zestresowany Ron odchrząknął i przedstawił się Ringo. Po niezręcznej ciszy dodał złą wiadomość.
„Obawiam się, że George się spóźni, więc zaczniemy sesję bez niego. A…” Kolejna pauza, kolejny smutny wzrok. „Właściwie poprosił mnie, żebym ci powiedział, że dzisiaj będziemy korzystać z Andy’ego, profesjonalnego perkusisty, który został zatrudniony na tę sesję.”
Twarz Ringo jeszcze bardziej posmutniała; wyglądał, jakby chciał skoczyć z najbliższego mostu. Chociaż zupełnie go nie znałem – wciąż nie zamieniliśmy ani jednego słowa – było mi go szkoda. Andy White, widocznie zażenowany, wstał.
„Cześć, stary,” powiedział do Ringo. „Słyszałem wiele dobrego o twojej grupie.”
Uścisnęli sobie ręce w dość niezręczny sposób, po czym White szybko skierował się do studia. Pamiętam, że byłem pod wrażeniem decyzji Andy’ego, by od razu wyjść, unikając tym samym potencjalnie nieprzyjemnej konfrontacji – kolejna lekcja etykiety w studiu nagraniowym. Zrezygnowany, Ringo opadł na krzesło obok Rona, a sesja się rozpoczęła.
Beatlesi zaczęli od przećwiczenia nowej piosenki zatytułowanej „P.S. I Love You”. Po kilku przejściach White wydawał się łapać jej klimat. Byłem zdumiony, jak szybko mu się to udało i jak dobrze wpasował się w grę z trójką zupełnie nieznanych sobie muzyków – to cecha świetnego muzyka sesyjnego. Po pewnych ustaleniach zdecydowano, że w piosence nie są potrzebne pełne partie perkusji, więc Andy ograniczył się do gry na bongosach. Po kilku podejściach Ron zaproponował, by Ringo zszedł na dół i przyłączył się, grając na marakasach. Czułem, że obecność smutnego perkusisty obok niego stawała się coraz bardziej niezręczna, a ta propozycja była dobrym sposobem na wyprowadzenie Ringo z reżyserki.
Odmienieni i wzmocnieni Beatlesi—zdecydowanie bardziej dopracowani niż w poprzednim tygodniu, jak zauważyłem—szybko uporali się z piosenką i przyszli do reżyserki na odsłuch. Byli podekscytowani tym, co usłyszeli, i z entuzjazmem dyskutowali o tym, by uczynić ją stroną A, ale Richards stanowczo ich odrzucił.
„Jest dobra, ale to nie strona A,” stwierdził. „Użyjemy jej jako strony B waszego pierwszego singla. Teraz musimy wracać do pracy; George chce, żebyście jeszcze raz spróbowali z Love Me Do.”
Ringo spojrzał z nadzieją, ale Ron szybko zbił ją znowu: „Chciałbym, żebyś zagrał na tamburynie, Ringo; Andy zostanie przy perkusji.”
White ponownie potrzebował bardzo mało czasu, by zapoznać się z prostą piosenką; jego tempo było wyraźnie bardziej stabilne niż Ringo tydzień wcześniej. Pozostali trzej grali również znacznie lepiej, a Paul zaśpiewał partię głosu prowadzącego z dużo większą pewnością siebie. Oczywiste było, że w ciągu ostatniego tygodnia sporo ćwiczyli. Nawet gra Ringo na tamburynie była imponująca—doskonale zgrywała się z każdym uderzeniem werbla White’a, a przypadki niezsynchronizowanych dźwięków (tzw. „flams”) były naprawdę rzadkie.
Zajęło im nieco więcej czasu, by nagrać wersję, która zadowoliła Richardsa, ale ostatecznie zostali wezwani z powrotem do reżyserki. Zauważyłem, że Paul słuchał dużo uważniej niż pozostali; był także najbardziej rozmowny, swobodnie rozmawiając zarówno z Normanem, jak i Ronem. W pewnym momencie wymieniliśmy spojrzenia; zauważył, że kiwam głową w rytm muzyki, i skinął z aprobatą.
Mimo że pozostali trzej Beatlesi wciąż mnie ignorowali, czułem, że zaczynam być rozpoznawalną twarzą, przynajmniej dla Paula.
 


25 czerwca 1963  (Live At The BBC For "Pop Go The Beatles")

W jednym z wywiadów z 1962 czytamy: 
Pytanie: Sam napisaliście P.S. I Love You i Love Me Do, prawda? Jak wygląda u was komponowanie?
PAUL: Cóż, to ja i John. Piszemy piosenki wspólnie. To jest, wiesz... Podpisaliśmy jakieś kontrakty i inne takie, które mówią, że teraz jeśli...
JOHN: Równe udziały.
PAUL: Tak, równe udziały i tantiemy, więc w zasadzie to obaj piszemy większość rzeczy. George napisał ten instrumentalny utwór, o którym mówimy. Ale głównie to John i ja. Napisaliśmy około stu piosenek, ale połowy z nich w ogóle nie używamy, wiesz. Po prostu tak się złożyło, że trochę zmieniliśmy Love Me Do i zagraliśmy to dla ludzi z wytwórni, razem z P.S. I Love You. No i, cóż, chyba im się spodobało. Więc to nagraliśmy.
 
 
 
 



* * *
Muzyczny blog  Historia The Beatles  Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.

 ____________________________________________________________________________

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz