Indeks: (UK: Parlophone 45-R 4949) ver.1; April 27th, 1964 (US: Tollie 9008) ver. 2
Kompozycja: Lennon-McCartney (obie strony)
Kompozycja: Lennon-McCartney (obie strony)
Nagranie: 6 czerwca, 4,11 września 1962
Producent: Ron Richards, George Martin
Inżynier nagrania: Norman Smith
Wydane: 5 października 1962 (UK), 27 kwietnia 1962 (USA)
Obsada:
JOHN – śpiew, harmonijka, rytmiczna gitara (Gibson J160E)
PAUL – śpiew, gitara basowa (1961 Hofner 500/1)
GEORGE – akustyczna rytmiczna gitara
RINGO – perkusja (wersja 1) , tamburyna (wersja 2)
Dostępne na:
Past Masters, Volume 1, (Parlophone CDP 90043-2)ver.1
Please Please Me, (UK: Parlophone CDP7 46435-2; US: Capitol CLJ 46435) ver. 2
Anthology 1
Live At The BBC
The Beatles po raz 1-szy na listach przebojów.
Pierwszy singiel zespołu. Debiut na listach przebojów. Wczesna kompozycja duetu kompozytorów jeszcze z 1958 roku.
JOHN: „Paul napisał główny motyw gdy miał 16 lub jeszcze mniej. Sadzę, że dodałem coś do środka.
'Love Me Do' to piosenka Paula. Napisał ją jako nastolatek. Niech pomyślę. Może coś mu pomogłem w środku, ale nie mógłbym przysiąc. Wiem, że miał te piosenkę nawet w Hamburgu, zanim jeszcze zaczęliśmy razem pisać”.
PAUL: „'Love Me Do” była całkowicie napisana przez nas dwóch. Może miałem pomysł i początek tej piosenki ale reszta to 50-50. To był nasz pierwszy hit, jednak o ironio, jeden z dwóch, które nagraliśmy mając nad nimi kontrolę, ponieważ kiedy podpisaliśmy pierwszy kontrakt z EMI oni mieli firmę wydawniczą Ardmore and Beechwood, która wzięła obie piosenki... Po latach odzyskaliśmy prawo do nich”
GEORGE : „Ciarki mnie przeszły po cąłym ciele, gdy usłyszałem po raz pierwszy w radiu "Love Me Do". To był najwspanialszy odlot wszech czasów. Wiedzieliśmy, że piosenka pójdzie w Radiu Luksemburg w czwartkowy wieczór o 19.30. Byłem w domu w Speke i wszyscy słuchaliśmy radia."
GEORGE MARTIN: "Byłem przekonany, że "How Do You Do It" będzie hitem. Nie był to rodzynek kompozytorski ani najcudowniejsza piosenka, jaką w życiu słyszałem ale uznałem, że ma swoje zalety by się spodobać wielu ludziom. Dlatego ją nagraliśmy. John był w niej liderem. Nagrywali ją bez entuzjazmu, ale wyszło z tego dobre nagranie i byłem bliski wydania go jako ich pierwszego singla. W końcu zgodziłem się na "Love Me Do", zapewne jednak wydałbym "How Do You Do It" gdyby mnie nie zmusili do posłuchania innej wersji "Please Please Me".
RINGO: "Gdy ukazała się "Love Me DO", Brian otrzymywał playlisty z radia i mówił nam, że będziemy o 18.45 lub 18.26. Zatrzymywaliśmy samochód, by spokojnie posłuchać 9bo zawsze byliśmy zajęci jazdą lub pracą, a to był taki odlot)".
NEIL ASPINALL: "Mieli granie w Wirral czy w Birkenhead, gdy dowiedzieliśmy się,że sprzedano 5000 egzemplarzy "love Me Do". Pamiętam jak John powiedział: "No proszę, czego chcecie więcej?".
PAUL: "George dał nam "How Do You Do It"... Nienawidziliśmy jej, wróciliśmy więc sobie do domu i ją rozsądnie - wg. nas - - zaaranżowaliśmy.... My zaczęliśmy modę na grupy z własnym repertuarem. Gerry And The Pacemakers nagrał ją dokładnie tak jak nasze demo i miał swój pierwszy numer 1"
Więcej o samej piosence "LOVE ME DO" w serii: "Czy o tym wiesz"
zajrzyj stąd: Czy o tym wiesz: LOVE ME DO
GEORGE MARTIN: "Byłem przekonany, że "How Do You Do It" będzie hitem. Nie był to rodzynek kompozytorski ani najcudowniejsza piosenka, jaką w życiu słyszałem ale uznałem, że ma swoje zalety by się spodobać wielu ludziom. Dlatego ją nagraliśmy. John był w niej liderem. Nagrywali ją bez entuzjazmu, ale wyszło z tego dobre nagranie i byłem bliski wydania go jako ich pierwszego singla. W końcu zgodziłem się na "Love Me Do", zapewne jednak wydałbym "How Do You Do It" gdyby mnie nie zmusili do posłuchania innej wersji "Please Please Me".
PAUL: 'Love Me Do' była naszą próba
napisania blues. Jest taką 'białą odmianą' bluesa, jak zawsze
zdarzało się u nas, gdyż jesteśmy biali i byliśmy tylko młodymi
muzykami z Liverpoolu. Nie mieliśmy w sobie tej finezji by stworzyć
coś z czarnym brzmieniem. Ale ta piosenka była prawdopodobnie
pierwszą bluesową piosenką jaką próbowaliśmy napisać. 'Please,
Please Me' była już, jak przypuszczam, w stylu Roy'a Orbisona –
śpiew w jego stylu, słowa a nawet gra na gitarze.
RINGO: "Gdy ukazała się "Love Me DO", Brian otrzymywał playlisty z radia i mówił nam, że będziemy o 18.45 lub 18.26. Zatrzymywaliśmy samochód, by spokojnie posłuchać 9bo zawsze byliśmy zajęci jazdą lub pracą, a to był taki odlot)".
NEIL ASPINALL: "Mieli granie w Wirral czy w Birkenhead, gdy dowiedzieliśmy się,że sprzedano 5000 egzemplarzy "love Me Do". Pamiętam jak John powiedział: "No proszę, czego chcecie więcej?".
PAUL: "George dał nam "How Do You Do It"... Nienawidziliśmy jej, wróciliśmy więc sobie do domu i ją rozsądnie - wg. nas - - zaaranżowaliśmy.... My zaczęliśmy modę na grupy z własnym repertuarem. Gerry And The Pacemakers nagrał ją dokładnie tak jak nasze demo i miał swój pierwszy numer 1"
Więcej o samej piosence "LOVE ME DO" w serii: "Czy o tym wiesz"
zajrzyj stąd: Czy o tym wiesz: LOVE ME DO
Poniżej publikowany już na blogu kilka lat tekst Colina Fleminga (po umieszczeniu postu o tej piosence), który bardzo przybliży nam tą piosenkę zespołu: „Love Me Do” - sound tożsamości The Beatles
Sami
Beatlesi bardzo żałowali, że ominęło ich podekscytowanie w domu -
domniemany blask po zdobyciu przeboju - przez to, że musieli po raz
ostatni pojechać do Hamburga jako zespół klubowy. „Love Me Do” było w centrum akcji, a kto mógłby winić Beatlesów za chęć bycia blisko pierwszego śladu epicentrum?
Pierwszą zauważalną różnicą w „Love Me Do” jest jego niezwykły tytuł. Love me do? Język
odzwierciedla zwięzłą, wysoce klasową, angielską formę konwersacji,
domenę starszej kobiety w społeczeństwie, a nie Beatlesa z klasy
robotniczej.
„Proszę, nalej mi jeszcze herbaty, "do” — to konstrukcja. Beatlesi po prostu pomijają przecinek. "Do" nie jest grą słów z „too” — to uprzejma dyrektywa.
W połowie 1962 roku w powietrzu uw The Beatles unosiło się mnóstwo
Mitcha Murraya (angielskiego twórecy piosenek, bardzo popularnego w owym
czasie), dopóki nie stworzyli żwawszej wersji „Please Please Me”,
ulepszenia z oczywistym potencjałem na hit, w porównaniu do wolniejszej,
oryginalnej wersji w stylu Roya Orbisona. Murray był autorem „How Do
You Do It”, utworu, który Beatlesi niechętnie nagrali na prośbę
producenta George'a Martina, ponieważ martwił się, że ich własny
materiał nie jest wystarczająco mocny. On chciał tego szlifu, oni zaś chcieli być wierni sobie i nie stracić twarzy, zanim jeszcze nie zaczęli.
How Do You Do It? (Anthology 1 Version)
Piosenka
Murray'a byłaby jak wyjątkowo sprytny duch nawiedzający Beatlesów,
którzy chcieli być swoimi własnymi ludźmi w marszu, a nie
przedstawicielami w imieniu kogoś innego, w pełni zdolnego - ale także
raczej rutynowego - finezji i stylu. Znajomi Beatlesów, podopieczni także Epsteina, Gerry
and the Pacemakers nie mieli problemu z przyjęciem oferty Murraya - a
to jest wesoła piosenka - ale pan Marsden i ekipa byli zupełnie inną
parą ryb z Morza Irlandzkiego niż Beatlesi, zespół z odrębnym kodeksem
obowiązku estetycznego i postępowania.
Mającym ograniczenia dotyczące tego, aby się nie wyprzedawać, ani nie
pozwalać, aby postrzegano ich jako to, co uważali za miękkie, o ile
chodzi o ich muzykę.
To,
czy wyprzedawali się, wymieniając swoje skórzane stroje na pasujące do
nich garnitury i grając nieco bezczelne, ale przeważnie słodkie role
ikon nastolatek, nie miało znaczenia dla zespołu, dla którego muzyka
była wszystkim. Albo, ujmując to w ten sposób - nic się bez muzyki nie liczyło.
Robisz
coś, do czego się urodziłeś, po raz pierwszy - w oficjalnej,
komercyjnej roli - i chcesz, aby miało to znaczenie zarówno jako dzieło,
jak i wskazówka tego, kim jesteś jako artysta, czy to książki, filmy
czy nagrania. "Love Me Do" jest równoznaczne z muzycznym imperatywem kategorycznym Beatlesów. Musieli
wykonać "Love Me Do" zamiast "How Do You Do It", ponieważ "Love Me Do"
było tym, kim byli: młodymi mężczyznami, którzy jeździli autobusami,
zaniedbywali lekcje w szkole, aby zapalić i słuchać Elvisa, grali w
zespołach skiffle, uczyli się grać na różnych instrumentach i stosowali
podejście amatora do tworzenia muzyki, ewoluując w samouków-czarodziejów
pisania piosenek.
Ale najpierw był ten początkowy singiel, który jest równoznaczny z oświadczeniem tożsamości. Nie możemy przecenić jego znaczenia. Od pierwszego komercyjnego wyrazu muzycznego ustanowiono prawo.
Tekst jest mniej słowami, a bardziej częścią projektu dźwiękowego,
ponieważ "Love Me Do" jest przemyślanym - i znaczącym - oświadczeniem
dźwiękowym. Postrzegamy dźwięk jako osobowość kolektywu wyrażoną w słyszalnym obiekcie. Jako coś więcej niż piosenkę. Można to nazwać singlem, ale to także sposób bycia, muzycznie rzecz biorąc.
Harmonijka, na której gra John Lennon w tym singlu, została „pożyczona” ze sklepu w Holandii podczas pierwszej podróży Beatlesów do Hamburga. Można powiedzieć, że ten instrument miał okazję sporo przeżyć. Sam utwór jest głównie dziełem McCartneya, pochodzącym z czasów na tyle dawnych, że Lennon nazywał je okresem „przed tym, jak staliśmy się już prawdziwymi autorami piosenek” - swego rodzaju amatorskim eksperymentem, który przeniknął do ich profesjonalnego repertuaru.
„Love
Me Do” jest pod tym względem podobna do „When I’m Sixty-Four”
McCartneya — piosenki, które mają silny element ulicznego grajka
pragnącego rozpocząć wspólne śpiewanie na przystanku autobusowym lub
muzykę na czasy, gdy wzmacniacze przestają działać i gasną światła, przy
której zespół może kontynuować. Jeden numer po prostu rozpoczyna
oficjalną karierę Beatlesów; drugi pojawia się w jej środku, mniej
więcej w połowie płyty, która reprezentuje ich najwyższy wzrost w
popkulturowym duchu czasu.
Nie
miejmy złudzeń: to nie jest pop. To nawet nie jest typowy rock and
roll. To Beatlesi grający brytyjską wersję rhythm and bluesa, z nutą
twardości portowego Liverpoolu i odrobiną skiffle’u — a może już jego
bardziej zaawansowaną formą. Beatlesi mieli wiele wsparcia na swojej
drodze do sławy, ale muzyka była ich dziełem, tworzonym z otwartymi na
sugestie uszami, gotowymi usłyszeć każdą radę George’a Martina.
Martin miał słabość do stylu gry na harmonijce, jaki można było usłyszeć na płytach Sonny'ego Terry'ego i Browniego McGhee, które sam kiedyś wydawał. Element nostalgii z pewnością nie zaszkodził w przekonaniu go do wyboru „Love Me Do” zamiast „How Do You Do It,” ale nie było w tym nic z sentymentalizmu, jeśli chodzi o to, co Beatlesi robili naprawdę.
Martin miał słabość do stylu gry na harmonijce, jaki można było usłyszeć na płytach Sonny'ego Terry'ego i Browniego McGhee, które sam kiedyś wydawał. Element nostalgii z pewnością nie zaszkodził w przekonaniu go do wyboru „Love Me Do” zamiast „How Do You Do It,” ale nie było w tym nic z sentymentalizmu, jeśli chodzi o to, co Beatlesi robili naprawdę.
Lennon
czerpie odrobinę inspiracji z „Hey! Baby” Bruce’a Channela, gdzie riff
harmonijkowy autorstwa Delberta McClintona (którego Lennon wręcz prosił o
rady) był zarówno melodią napędową, jak i płynnym, charakterystycznym
akcentem utworu. Jednak sposób, w jaki Lennon gra, jest tak samo
niepowtarzalny, jak jego śpiew. Jeśli Lennon wydawał dźwięk — czy to
śpiewając, grając na gitarze rytmicznej, mówiąc w rozmowie, czy grając
na „pożyczonej” harmonijce — od razu wiedziałeś, że to on.
"Love Me Do" (z Andy Whitem)
Martin
uważał, że gra na perkusji stanowiła problem. Możemy cofnąć się do
okresu sprzed Ringo Starra, kiedy Beatlesi mieli Pete'a Besta na
perkusji — 6 czerwca 1962 roku — i usłyszeć, jak Best gubi się w rytmie w
środkowej części utworu przy wcześniejszej próbie nagrania. Wcześniej,
podczas marcowej sesji w BBC, Best grał dobrze, a nawet solidnie trzymał
rytm, ale w środkowej części „Love Me Do” nie sprostał wyzwaniu.
Pozostali Beatlesi potrafili być chłodni, a nawet tchórzliwi; żaden z
nich nie miał odwagi powiedzieć mu wprost, że woleliby kontynuować bez
niego. Był dla nich jak kula u nogi, której należało się pozbyć, aby nie zniweczyć szans zespołu w studiu nagraniowym.
Martin też nie był zachwycony, słysząc grę Starra podczas nagrania z 4 września, dlatego tydzień później sprowadził sesyjnego perkusistę Andy’ego White’a, żeby dać „Love Me Do” kolejną szansę. Starr został wówczas odsunięty na tamburyn, co musiało być dla niego bardzo upokarzające; ledwie dołączył do zespołu miesiąc wcześniej, a już musiał przyglądać się z boku, jak jego trzej koledzy pracują razem nad tym, co wszyscy zapewne mieli nadzieję, że będzie ich pierwszym krokiem ku sławie.
Martin też nie był zachwycony, słysząc grę Starra podczas nagrania z 4 września, dlatego tydzień później sprowadził sesyjnego perkusistę Andy’ego White’a, żeby dać „Love Me Do” kolejną szansę. Starr został wówczas odsunięty na tamburyn, co musiało być dla niego bardzo upokarzające; ledwie dołączył do zespołu miesiąc wcześniej, a już musiał przyglądać się z boku, jak jego trzej koledzy pracują razem nad tym, co wszyscy zapewne mieli nadzieję, że będzie ich pierwszym krokiem ku sławie.
Na
singlu finalnie znalazła się wersja ze Starrem, podczas gdy wersja
White’a trafiła na pierwszy album zespołu. Wersja White’a jest bardziej
precyzyjna — wersja Starra ma luźniejszy groove — ale różnica nie jest
duża. Jeśli puścisz je jedna po drugiej komuś, kto nie słucha uważnie,
prawdopodobnie pomyśli, że po prostu nacisnąłeś przycisk „powtórz.”
"Love Me Do" (z Ringo Starrem)
"From Me To You" - singiel
W
pisarstwie często mówimy o głosie; "Love Me Do" również ma swój głos,
ale nie chodzi tu o jakość wokali ani o same słowa. To idiomatycznie Beatlesi.
Jest to szeroki idiom, z dużą swobodą interpretacji, ale zawsze wiemy,
że to oni, a "Love Me Do" było pierwszym ogłoszeniem - pierwszą
zapowiedzią tego (ich) stylu. Uważny, przewidujący słuchacz mógłby
przypuszczać, że już zawsze tak będzie.
To
właśnie ta żywotność napędza wszystko, co związane z "Love Me Do". Nie
uznaje się jej za jedną z wielkich piosenek, a nawet za jeden z wielkich
debiutanckich singli, być może dlatego, że wykracza poza zwykłe
kategorie — tak jak sami Beatlesi przełamywali oczekiwania i znajdowali
się w środowisku, w którym zachęcano ich, by to właśnie robili (a
przynajmniej im tego nie zabraniano).
"Please Please Me" to oczywiście utwór oparty na prostym, a zarazem istotnym słowie please (proszę), w którym zwracamy się z prośbą — z czymś, co w dużej mierze definiuje nasze życie. „Proszę, zadzwoń, jak dotrzesz do domu.” „Proszę, podaj mi sól i pieprz.” „Proszę, zadowól mnie”
Prośby
były ważne dla tych młodych Beatlesów. Wiele oczekiwali od siebie
samych. Wiele wymagali także od George’a Martina, by dokonał rzeczy,
które rzadko komu się udają: zaufał im, wyraził swoją wizję lub okazał
wiarę, jakkolwiek by tego nie nazwać, wobec kogoś - wobec ludzi - którzy
tak wyraźnie robili coś, czego inni przed nimi nie robili.
I
chociaż może to nie być aż tak wyraźne, jak w przypadku ich drugiego
singla, "Love Me Do" również zawiera ogromne „proszę”, w którym jedna
sylaba rozciąga się na cztery. Przypadek? Nazwij to jak chcesz. Ale nie
jest to przypadek bardziej niż "Love Me Do" jest tylko piosenką czy
singlem. Zresztą, nie istnieje lista przebojów dla takich zwiastujących
numerów, które mają niezłomny cel.
______________________
"PS I Love You"
Strona B singla „Love Me Do”
Kompozycja: Lennon-McCartney
Nagranie: 6 czerwca 1963
Producent: Ron Richards
Inżynier: Norman Smith
Obsada:
JOHN – śpiew, harmonijka, rytmiczna gitara (Gibson J160E)
PAUL – śpiew, gitara basowa (1961 Hofner 500/1)
GEORGE – akustyczna rytmiczna gitara
RINGO – marakasy Andy White - perkusja
Dostępne na :
Please Please Me, (UK: Parlophone CDP7 46435-2; US: Capitol CLJ 46435),
Capitol Albums Volume 2: The Early Beatles, (US: CDP 0946 3 57498 2 3}
Dostępne na :
Please Please Me, (UK: Parlophone CDP7 46435-2; US: Capitol CLJ 46435),
PAUL: „To moja piosenka. Nie sądzę, by John miał coś z nią wspólnego. Prosty temat, list, łatwe i często spotykane w piosenkach, motyw oparty na liście, podobnie jak w „Paperback Writer”... Nie opiera się to na rzeczywistości, ani też nie napisałem jej do mojej dziewczyny [Dot Rhone] z Hamburga, jak niektórzy myślą.
JOHN: „To Paul. Próbował napisać coś w stylu „Soldier Boy” The Shirelles. Napisał to w Niemczech. Może coś tam pomagałem, nie pamiętam, ale to głównie jego piosenka”.
„P.S. I Love You”, która ostatecznie została wybrana na stronę B pierwszego singla, została nagrana 11 września. Po kilku próbach zdecydowano się użyć bongosów zamiast perkusji, ponieważ lepiej pasowały do latynoskiego charakteru utworu. Partie na bongosach zagrał Andy White. Geoff Emerick wspominał, że Ringo spał wyczerpany w kącie reżyserki. Ron Richards, który kierował tą sesją, zasugerował, by zagrał na marakasach. Nagranie przebiegło sprawnie. Dziesiąte podejście okazało się najlepsze. Beatlesi natychmiast udali się do reżyserki, zachwyceni efektem końcowym. Chcieli nawet, aby utwór trafił na stronę A. Ron Richards szybko ich od tego odwiódł: po pierwsze, utwór nie był wystarczająco mocny, by znaleźć się na stronie A; po drugie, „P.S. I Love You” było również tytułem piosenki z 1934 roku, napisanej przez Gordona Jenkinsa i Johnny’ego Mercera, którą wykonywali m.in. Frank Sinatra i Billie Holiday. Piosenka została zmiksowana w mono tego samego dnia, a w stereo 25 lutego 1963 roku.
Opisaną sytuację wyżej wspomina w swojej książce Geoff Emerick:
Kiedy drzwi się otworzyły, Norman przeszedł przez pokój, by przywitać się z Ringo. „Dzień dobry, Norman,” odpowiedział Ringo tonem pogrzebowym, który pasował do jego nastroju. Rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu znajomej twarzy, zapytał żałośnie: „Gdzie jest George?”Zestresowany Ron odchrząknął i przedstawił się Ringo. Po niezręcznej ciszy dodał złą wiadomość.
„Obawiam się, że George się spóźni, więc zaczniemy sesję bez niego. A…” Kolejna pauza, kolejny smutny wzrok. „Właściwie poprosił mnie, żebym ci powiedział, że dzisiaj będziemy korzystać z Andy’ego, profesjonalnego perkusisty, który został zatrudniony na tę sesję.”
Twarz Ringo jeszcze bardziej posmutniała; wyglądał, jakby chciał skoczyć z najbliższego mostu. Chociaż zupełnie go nie znałem – wciąż nie zamieniliśmy ani jednego słowa – było mi go szkoda. Andy White, widocznie zażenowany, wstał.
„Cześć, stary,” powiedział do Ringo. „Słyszałem wiele dobrego o twojej grupie.”
Uścisnęli sobie ręce w dość niezręczny sposób, po czym White szybko skierował się do studia. Pamiętam, że byłem pod wrażeniem decyzji Andy’ego, by od razu wyjść, unikając tym samym potencjalnie nieprzyjemnej konfrontacji – kolejna lekcja etykiety w studiu nagraniowym. Zrezygnowany, Ringo opadł na krzesło obok Rona, a sesja się rozpoczęła.
Beatlesi zaczęli od przećwiczenia nowej piosenki zatytułowanej „P.S. I Love You”. Po kilku przejściach White wydawał się łapać jej klimat. Byłem zdumiony, jak szybko mu się to udało i jak dobrze wpasował się w grę z trójką zupełnie nieznanych sobie muzyków – to cecha świetnego muzyka sesyjnego. Po pewnych ustaleniach zdecydowano, że w piosence nie są potrzebne pełne partie perkusji, więc Andy ograniczył się do gry na bongosach. Po kilku podejściach Ron zaproponował, by Ringo zszedł na dół i przyłączył się, grając na marakasach. Czułem, że obecność smutnego perkusisty obok niego stawała się coraz bardziej niezręczna, a ta propozycja była dobrym sposobem na wyprowadzenie Ringo z reżyserki. Odmienieni i wzmocnieni Beatlesi—zdecydowanie bardziej dopracowani niż w poprzednim tygodniu, jak zauważyłem—szybko uporali się z piosenką i przyszli do reżyserki na odsłuch. Byli podekscytowani tym, co usłyszeli, i z entuzjazmem dyskutowali o tym, by uczynić ją stroną A, ale Richards stanowczo ich odrzucił.
„Jest dobra, ale to nie strona A,” stwierdził. „Użyjemy jej jako strony B waszego pierwszego singla. Teraz musimy wracać do pracy; George chce, żebyście jeszcze raz spróbowali z Love Me Do.”
Ringo spojrzał z nadzieją, ale Ron szybko zbił ją znowu: „Chciałbym, żebyś zagrał na tamburynie, Ringo; Andy zostanie przy perkusji.”
White ponownie potrzebował bardzo mało czasu, by zapoznać się z prostą piosenką; jego tempo było wyraźnie bardziej stabilne niż Ringo tydzień wcześniej. Pozostali trzej grali również znacznie lepiej, a Paul zaśpiewał partię głosu prowadzącego z dużo większą pewnością siebie. Oczywiste było, że w ciągu ostatniego tygodnia sporo ćwiczyli. Nawet gra Ringo na tamburynie była imponująca—doskonale zgrywała się z każdym uderzeniem werbla White’a, a przypadki niezsynchronizowanych dźwięków (tzw. „flams”) były naprawdę rzadkie.
Zajęło im nieco więcej czasu, by nagrać wersję, która zadowoliła Richardsa, ale ostatecznie zostali wezwani z powrotem do reżyserki. Zauważyłem, że Paul słuchał dużo uważniej niż pozostali; był także najbardziej rozmowny, swobodnie rozmawiając zarówno z Normanem, jak i Ronem. W pewnym momencie wymieniliśmy spojrzenia; zauważył, że kiwam głową w rytm muzyki, i skinął z aprobatą.
Mimo że pozostali trzej Beatlesi wciąż mnie ignorowali, czułem, że zaczynam być rozpoznawalną twarzą, przynajmniej dla Paula.
Kiedy drzwi się otworzyły, Norman przeszedł przez pokój, by przywitać się z Ringo. „Dzień dobry, Norman,” odpowiedział Ringo tonem pogrzebowym, który pasował do jego nastroju. Rozglądając się po pokoju w poszukiwaniu znajomej twarzy, zapytał żałośnie: „Gdzie jest George?”Zestresowany Ron odchrząknął i przedstawił się Ringo. Po niezręcznej ciszy dodał złą wiadomość.
„Obawiam się, że George się spóźni, więc zaczniemy sesję bez niego. A…” Kolejna pauza, kolejny smutny wzrok. „Właściwie poprosił mnie, żebym ci powiedział, że dzisiaj będziemy korzystać z Andy’ego, profesjonalnego perkusisty, który został zatrudniony na tę sesję.”
Twarz Ringo jeszcze bardziej posmutniała; wyglądał, jakby chciał skoczyć z najbliższego mostu. Chociaż zupełnie go nie znałem – wciąż nie zamieniliśmy ani jednego słowa – było mi go szkoda. Andy White, widocznie zażenowany, wstał.
„Cześć, stary,” powiedział do Ringo. „Słyszałem wiele dobrego o twojej grupie.”
Uścisnęli sobie ręce w dość niezręczny sposób, po czym White szybko skierował się do studia. Pamiętam, że byłem pod wrażeniem decyzji Andy’ego, by od razu wyjść, unikając tym samym potencjalnie nieprzyjemnej konfrontacji – kolejna lekcja etykiety w studiu nagraniowym. Zrezygnowany, Ringo opadł na krzesło obok Rona, a sesja się rozpoczęła.
Beatlesi zaczęli od przećwiczenia nowej piosenki zatytułowanej „P.S. I Love You”. Po kilku przejściach White wydawał się łapać jej klimat. Byłem zdumiony, jak szybko mu się to udało i jak dobrze wpasował się w grę z trójką zupełnie nieznanych sobie muzyków – to cecha świetnego muzyka sesyjnego. Po pewnych ustaleniach zdecydowano, że w piosence nie są potrzebne pełne partie perkusji, więc Andy ograniczył się do gry na bongosach. Po kilku podejściach Ron zaproponował, by Ringo zszedł na dół i przyłączył się, grając na marakasach. Czułem, że obecność smutnego perkusisty obok niego stawała się coraz bardziej niezręczna, a ta propozycja była dobrym sposobem na wyprowadzenie Ringo z reżyserki. Odmienieni i wzmocnieni Beatlesi—zdecydowanie bardziej dopracowani niż w poprzednim tygodniu, jak zauważyłem—szybko uporali się z piosenką i przyszli do reżyserki na odsłuch. Byli podekscytowani tym, co usłyszeli, i z entuzjazmem dyskutowali o tym, by uczynić ją stroną A, ale Richards stanowczo ich odrzucił.
„Jest dobra, ale to nie strona A,” stwierdził. „Użyjemy jej jako strony B waszego pierwszego singla. Teraz musimy wracać do pracy; George chce, żebyście jeszcze raz spróbowali z Love Me Do.”
Ringo spojrzał z nadzieją, ale Ron szybko zbił ją znowu: „Chciałbym, żebyś zagrał na tamburynie, Ringo; Andy zostanie przy perkusji.”
White ponownie potrzebował bardzo mało czasu, by zapoznać się z prostą piosenką; jego tempo było wyraźnie bardziej stabilne niż Ringo tydzień wcześniej. Pozostali trzej grali również znacznie lepiej, a Paul zaśpiewał partię głosu prowadzącego z dużo większą pewnością siebie. Oczywiste było, że w ciągu ostatniego tygodnia sporo ćwiczyli. Nawet gra Ringo na tamburynie była imponująca—doskonale zgrywała się z każdym uderzeniem werbla White’a, a przypadki niezsynchronizowanych dźwięków (tzw. „flams”) były naprawdę rzadkie.
Zajęło im nieco więcej czasu, by nagrać wersję, która zadowoliła Richardsa, ale ostatecznie zostali wezwani z powrotem do reżyserki. Zauważyłem, że Paul słuchał dużo uważniej niż pozostali; był także najbardziej rozmowny, swobodnie rozmawiając zarówno z Normanem, jak i Ronem. W pewnym momencie wymieniliśmy spojrzenia; zauważył, że kiwam głową w rytm muzyki, i skinął z aprobatą.
Mimo że pozostali trzej Beatlesi wciąż mnie ignorowali, czułem, że zaczynam być rozpoznawalną twarzą, przynajmniej dla Paula.
25 czerwca 1963 (Live At The BBC For "Pop Go The Beatles")
W jednym z wywiadów z 1962 czytamy:
Pytanie: Sam napisaliście P.S. I Love You i Love Me Do, prawda? Jak wygląda u was komponowanie?
PAUL: Cóż, to ja i John. Piszemy piosenki wspólnie. To jest, wiesz... Podpisaliśmy jakieś kontrakty i inne takie, które mówią, że teraz jeśli...
JOHN: Równe udziały.
PAUL: Tak, równe udziały i tantiemy, więc w zasadzie to obaj piszemy większość rzeczy. George napisał ten instrumentalny utwór, o którym mówimy. Ale głównie to John i ja. Napisaliśmy około stu piosenek, ale połowy z nich w ogóle nie używamy, wiesz. Po prostu tak się złożyło, że trochę zmieniliśmy Love Me Do i zagraliśmy to dla ludzi z wytwórni, razem z P.S. I Love You. No i, cóż, chyba im się spodobało. Więc to nagraliśmy.
PAUL: Cóż, to ja i John. Piszemy piosenki wspólnie. To jest, wiesz... Podpisaliśmy jakieś kontrakty i inne takie, które mówią, że teraz jeśli...
JOHN: Równe udziały.
PAUL: Tak, równe udziały i tantiemy, więc w zasadzie to obaj piszemy większość rzeczy. George napisał ten instrumentalny utwór, o którym mówimy. Ale głównie to John i ja. Napisaliśmy około stu piosenek, ale połowy z nich w ogóle nie używamy, wiesz. Po prostu tak się złożyło, że trochę zmieniliśmy Love Me Do i zagraliśmy to dla ludzi z wytwórni, razem z P.S. I Love You. No i, cóż, chyba im się spodobało. Więc to nagraliśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz