THE BEATLES - BRIAN JONES

JOHN:Byliśmy w kwiecie wieku, jeździliśmy po całym Londynie, spotykaliśmy się z ludźmi, rozmawialiśmy o muzyce z The Animals, Erikiem (Burdonem), Brianem Jonesem i innymi (The Rolling Stones). To były dobre czasy. To był nasz najlepszy okres, jeśli chodzi o cieszenie się sławą. Nie nagabywano już nas aż tak bardzo.Czuliśmy się jak w męskim klubie, było bardzo dobrze... Chodziliśmy głównie do klubu Ad Lib. Innym miejscem był Bag O'Nails. Były jeszcze inne kluby ale nie liczyły się tak jak tamte. Chodziliśmy tam potańczyć, porozmawiać o muzyce, napić się lub naćpać i odlecieć. W Ad Lib zawsze słuchaliśmy, wyglądając na mocno zaprawionych, nagrania "Daddy Rolling Stone" w wykonaniu Dereka Martina

Potem nagrali ten numer The Who i jak większości angielskich zespołów, nie wyłączając nas, nie wyszło im to za dobrze. Zawsze słuchaliśmy amerykańskich płyt. W tamtych czasach nie było czegoś takiego jak angielskie płyty...

Ferrari Harrisona
Klub Ad Lib w Londynie, lata 60-te, po prawej obecnie.
PAUL: Przez jakiś czas było świetnie. Zostaliśmy przedstawiani takim ludziom, o których poznaniu nie mielibyśmy co marzyć w innych czasach czy innej sytuacji. To był dobry krąg, bardzo kosmopolityczny. Geje nie mieli problemu, będąc w towarzystwie hetero, Amerykanie byli z Anglikami, narodowość nie była barierą... 
Byliśmy zaprzyjaźnieni z innymi zespołami. Kiedy się szło do Ad Lib i byli tam The Rolling Stones, The Animals, The Moody Blues, to fajnie było usiąść z nimi i porozmawiać o muzyce, naszej ostatniej płycie, ich nowej płycie.


JOHN: ...Przez rok bywania w Ad Lib dałem tam chyba tylko jeden autograf. Nikt ciebie nie męczy, możesz się upić i paść na twarz i nikogo to nie rusza.

John z synem Julianem i jego Rolls Royce
Brian Jones
PAUL: o 2 czy 3 w nocy, po zakończeniu sesji nagraniowej, jechaliśmy o wiele za szybko przez wioski do Weybridge, krzycząc "hey ho". George był z reguły w swoim ferrari, a on lubił jeździć szybko, natomiast ja z Johnem w jego wielkim rolls-roysie lub w princessie. John miał w rollsie mikrofon z głośnikiem na zewnątrz i krzyczał do George'a jadącego z przodu: 'Stawianie oporu nie ma sensu, stawianie oporu nie ma sensu, zjedź na pobocze'. Czyste szaleństwo. We wszystkich domach po drodze zapalały się światła - chyba ludzie dostawali przez nas świra... Kiedyś jechaliśmy na sesję do Londynu przez Regent Park. Jechaliśmy z Johnem jego rollsem z domu w Weybridge. Nagle znaleźliśmy się za samochodem Briana Jonesa, siedzącego sobie spokojnie z tyłu swego austina princessa. John, który był rozrywkowym facetem, zaczął krzyczeć przez mikrofon: 'Brian Jones, nie ruszaj się, byłeś obserwowany i jesteś teraz aresztowany'.  Brian zrobił się biały jak ściana i zaczął wołać ' O Mój Boże!' Potem dopiero zauważył, że to my. Omal się wtedy nie wykończył, bo głos Johna brzmiał tak oficjalnie.

PAUL: "Spotykaliśmy się ze Stonesami, pomagaliśmy im w nagraniach, bardzo się przyjaźniliśmy. Jasne, że trochę ze sobą rywalizowaliśmy, to było naturalne, ale się też przyjaźniliśmy. Pytaliśmy ich: czy chcecie coś wydać ? I jeśli planowali coś radziliśmy im, by się wstrzymali na kilka tygodni, bo my właśnie wydajemy nową płytę lub coś innego. Takie unikanie nakładania się miało sens. John i ja śpiewaliśmy w nagraniu Stonesów "We Love You". Mick nie miał pomysłu co zrobić dalej i poprosił byśmy przyjechali. Pojechaliśmy więc do Olympic Studios i pomogliśmy mu.
Londyn, 1968: Brian Jones, Donovan, Ringo Starr, John Lennon, Cilla Black oraz Paul McCartney.
   My i Stonesi należeliśmy do tej samej ekipy.Spotykaliśmy się późną nocą w mieszkaniach, najczęściej to były mieszkania Roberta Frasera, Micka  i Keitha, moje i może Briana Jonesa.  Pamiętam jak kiedyś Mick przyniósł demo "Ruby Tuesday", które było świetne. Podobało się nam... Kiedy zaprosiliśmy na sesję Briana Jonesa, on ku naszemu zdumieniu przyszedł z saksofonem. Pojawił się na Abbey Road w dużym afgańskim płaszczu. Zagrał na saksofonie w zwariowanym kawałku 'You Know My Name (Look Up The Number)". To bardzo zabawne solo saksofonowe. Nie jest wybitnie zagrane ale tak się złożyło, że o to nam chodziło, o marnawy, roztrzęsiony saks. Brian był w takich rzeczach bardzo dobry. 
 
Ringo i Brian Jones
GEORGE : Spotykałem się w klubach z Brianem i przyjaźniłem się z nim. W połowie lat 60-tych, bardzo często przychodził do mojego domu, szczególnie wtedy gdy chwytał go 'strach', bo zmieszał zbyt wiele substancji. Słyszałem go już w ogrodzie, gdy wołał 'George, George'. Wpuszczałem go bo był moim kumplem.  Przy- chodził do mnie w okresie, gdy byłem zafascynowany sitarem. Rozmawialiśmy o "Paint It Black" i spróbował zagrać coś na moim sitarze. Później słucham, a tu w ich nagraniu jest sitar.
  Kiedy się nad tym zastanawiam, dochodzę do wniosku, że mieliśmy dużo wspólnego. Urodziliśmy się prawie tego samego dnia, czyli musiał być też Rybą. Ponadto łączyło nas to samo miejsce w dwóch najbardziej znanych zespołach na świecie - on miła Micka i Keitha - ja Johna i Paula. Uważam, że się ze mną utożsamiał a ja go lubiłem. Niektórzy nie mieli do niego czasu, ale ja uważałem, że był jednym z najciekawszych ludzi.
Brian Jones z sitar.
JOHN: "Z biegiem lat zmieniał się, w miarę jak podupadał psychicznie. Pod koniec był już facetem, co do którego można się było obawiać, że jak się pojawi to będą problemy. On bardzo cierpiał. Był w porządku kiedy był młodszy, bo wtedy wierzył w siebie. Brian był takim facetem, który wręcz staczał się na twoich oczach. Był w porządku. Nie kimś fantastycznym czy coś takiego, tylko miłym facetem.
PAUL: Brian był trochę nerwowy. Był nieśmiały, całkiem poważny i może zbytnio wciągnęły go narkotyki, bo nieco się trząsł. Był jednak uroczy. Wiedzieliśmy, że brał heroinę. Wiedziałem o heroinie, ale specjalnie nie mogłem się na ten temat wypowiadać,, bo pamiętam, że sam pytałem o to Roberta Frasera (handlarz sztuk, słynny Dr Robert z piosenki z "Revolver" - RK). To on mi powiedział: "Heroina nie jest problemem, jeśli cie na nią stać. Stary, są miliony uzależnionych". Jednak, dzięki Bogu, coś mi podpowiedziało, żebym się w to nie pchał. Miałem szczęście.

Jak wiemy Brian Jones kończył tragicznie, o tym jeszcze napiszę więcej w odpowiednim - chronologicznie - czasie. Lata 60-te to w każdym razie w pamięci Brytyjczyka to "czasy The Beatles and The Stones".
 
Brian Jones z Bobem Dylanem. '1965

 Dwa zdecydowanie najlepsze wtedy zespoły, choć jeśli prześledzimy karierę Fab 4 i Rolling Stonesów do końca 1969 roku - a zamierzam o tym napisać oddzielny post - to kariera muzyczna londyńczyków polegała na dokładnym kopiowaniu pomysłów "liverpoolczyków", co zauważył George pisząc o sitarze. Zaznaczam jednak, że nie należy czynić z tego faktu specjalnego zarzutu dla Micka i spółki. Beatlesi również wcześniej czerpali garściami z pomysłów innych, Stonesi zrozumieli, że geniuszem, talentem muzycznym ustępują sławniejszym rywalom więc zaczęli ich zwyczajnie kopiować, poczynając na używaniu podobnych aranżacji, tekstów na okładkach albumów kończąc.
Mick, John i Yoko.

Norwegian Wood (This Bird Has Flown)
The Rolling Stones - Pain It Black



Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog

Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz