KLASA THE BEATLES (5): "The Dark Side Of The Moon" i The Beatles... ?

(vol. 1)

Cóż, powyższym tytułem z pewnością zaintrygowałem fanów czy to jednego czy top drugiego zespołu. Faktem jest, że do napisania szerszego postu o najlepszym albumie Pink Floydów (choć wielu uważa, że jest nim bądź 'The Wall' a nawet 'Wosh You Were Here'). Okazją stała się wciąż wciągająca na nowo w historię zespołu, w zasadzie podobnie jak z Beatlesami, wydawałoby się, że znaną, lektura książki perkusisty zespołu Nicka Masona o swoim zespole. Szczerze polecam.  
Z tejże pozycji wydawniczej dowiedziałem się o nieznanym mi fakcie, który posłużył mi do takiego a nie innego tytułu tego postu. Zanim jednak dojdziemy do niego, ciekawym pewnie będzie dla Was przeczytanie o paru faktach z okresu powstawania albumu "Ciemna Strona Księżyca", epokowego dzieła na miarę innych najwybitniejszych albumów muzyki XX wieku jak choćby "Abbey Road" The Beatles. Fragmenty oczywiście wybiórczo wybrane przeze mnie.  Jak zawsze warto słuchać na YT ( z linków tutaj tych utworów, o których jest mowa w tekście - choć myślę, że jeśli ktoś zainteresował się tym tekstem to Pink Floydów i omawiany album zna na pamięć).

Wspomnienia Nicka Masona, prowadzące oczywiście do tytułowego wątku czyli powiązania The Beatles z tym albumem, podzieliłem na kilka części. W trakcie też tworzenia tego postu postanowiłem więcej uwagi poświęcić omówieniu słynnego albumu Pink Floydów - niebawem na tym blogu. Wspomnienia Masona do mały przyczynek do tego tematu  a jak wiecie album Pink Floydów "The Dark Side Of The Moon"  znajduje się na drugim miejscu mojego prywatnego TOP-u WSZECH-CZASÓW  w katergorii albumów.


NICK MASON:  Gdy w 1968 roku Syd opuścił zespół, główny ciężar tworzenia tekstów spadł na Rogera (Watersa). David i Rick podejmowali się tego jedynie przy wyjątkowych okazjach. Rick powiedział nawet kiedyś: "Jeśli słowa powstawałby w taki sposób, jak muzyka - a nie mielibyśmy poza tym nic do roboty - wówczas rzeczywiście moglibyśmy napisać sporo niezłych rzeczy". Na "The Dark Side Of The Moon" zadania dostarczenia słów podjął się więc tylko Roger i wywiązał się z tego znakomicie. Dzięki jego talentowi ta płyta miała jak dotąd najlepsze teksty - choć później od czasu do czasu narzekał na ich poziom, określając je jako materiał "z szóstej klasy podstawowej". Mimo to zdecydowaliśmy się - po raz pierwszy - opublikować je w całości na okładce naszej nowej płyty. 


  Pierwotna, ale już dająca się pokazać na żywo wersja "The Dark Side..." powstała w ciągu kilku tygodni. Pierwsze pełne prezentacje sceniczne utworu anonsowanego wówczas jako "Dark Side Of The Moon - A Piece For Assorted Lunatics" (Ciemna strona księżyca- dzieło dla rozmaitych wariatów) miały miejsce w połowie lutego podczas kolejnych czterech koncertów w londyńskim Rainbow Theatre... Wtedy mieliśmy już  mniej więcej dziewięć ton sprzętu, mieszczącego się w trzech ciężarówkach, siedem głośników skierowanych na widownię, nawet nagłośnienie i mikser z 28 wejściami na cztery kwadrofoniczne systemy. Wszystkie trudy wynagrodziła publiczność, która przez cztery wieczory z rzędu zasiadała w komplecie  na widowni teatru. Wielkie ogłoszenia zajmujące ostatnią stronę "Melody Maker" zrobiły swoje [od lat w obiegu są oczywiście bootlegi z tego wydarzenia - RK].
   Choć pierwsze wersje koncertowe 'Ciemnej strony..." stanowiły mniej więcej kompletne, sesje nagraniowe w studiu rozciągnęły się na cały rok 1972. Powodem tego były nie tylko nasze wieczne trasy, ale kilka innych projektów ubocznych:  płyta "Obscured By Clouds", premiera filmu "Live At Pompeii" i inne koncerty jak te z udziałem Ballets de Marseille Rolanda Petita. Na szczęście realizacja "Ciemnej Strony..." przetrwała te wszystkie zawirowania. Nie czuliśmy się w żadne sposób przytłoczeni ogromem pracy, jaką mieliśmy do wykonania - wprost przeciwnie, daliśmy dowód aktywności i profesjonalizmu.  po trudach i znojach, jakie towarzyszyły sesjom nagraniowym płyty "Atom Heart Mother", odzyskaliśmy wiarę w sens i celowość naszych wspólnych wysiłków... Po powrocie zza oceanu i zagraniu kilku koncertów w Europie mogliśmy zabrać się do poważnej pracy nad "Dark Side..."
W ten sposób cały czerwiec spędziliśmy w studiu przy Abbey Road. Zabraliśmy się do tematu z wielką starannością, rezerwując sobie kilka trzydniowych sesji. Czasami nasz pobyt w studiu rozciągał się na cały tydzień, ale zawsze wszyscy byliśmy obecni, pełni zapału do pracy. Od czasu płyty "Meddle" sami ustanawialiśmy dla siebie wszelkie standardy i procedury - tym razem więc postanowiliśmy pracować nad każdym utworem z osobna i dopiero po doprowadzeniu do satysfakcjonującego wszystkich kształtu, brać się za następny. Tej sesji towarzyszył nastrój znacznie większego luzu i swobody niż podczas naszych wcześniejszych wizyt w studiu EMI. Pojawiło się wówczas nowe pokolenie inżynierów dźwięku i operatorów taśm... Na początku sesji nagraniowej przydzielono nam nadwornego inżyniera dźwięku w osobie Alana Parsonsa [na dole na zdjęciu, w czasie miksowania omawianego albumu - RK]. Współpracował on już z nami przy płycie "Atom Heart Mother". Pełniąc obowiązki operatora taśm, odpowiadał za miksowanie ich w wersjach stereo- oraz kwadrofonicznych. Był cholernie dobrym realizatorem. 
Do tego miał znakomite ucho i ogromne uzdolnienia muzyczne, co w połączeniu z wrodzonym talentem dyplomatycznym, bardzo pomagało nam w ciągu całej sesji i bez wątpienia odcisnęło ślad na ostatecznym kształcie albumu. Byłem zachwycony brzmieniem jakie Alan potrafił wydobyć z moich bębnów. W muzyce rockowej jest to zawsze test umiejętności dla każdego inżyniera. Gdy przystąpiliśmy więc do nagrywania "Ciemnej strony..." ogromne kompetencje Alana szybko ujawniły się w całej rozciągłości.

   Utwór "Speak to Me", pomyślany jako rodzaj uwertury, był przedsmakiem wszystkiego, co pojawi się za chwilę. Zbudowany został na bazie nałożonych na siebie wszystkich kompozycji na płycie. Tych nakładek dokonałem naprędce u siebie w domu, a potem doprowadziliśmy je do porządku w studiu. Otwierający całość odgłos bicia serca próbowaliśmy początkowo zarejestrować ze szpitalnych nagrań prawdziwego pulsu - wszystkie jednak wydawały się raczej przygnębiające. Zdecydowaliśmy się więc wykorzystać  możliwości tkwiące w instrumentach muzycznych. "Bicie serca" uzyskaliśmy uderzając owiniętą miękkim filcem pałką w bęben basowy. Ten dźwięk wypadł zaskakująco realistycznie, choć dla naszych potrzeb tempo normalnego pulsu (72 uderzenia na minutę) było nieco za duże. Spowolniliśmy je więc do stopnia, przy którym każdy szanujący się kardiolog okazałby wyraźną troskę o los pacjenta. Potężny, zagrany na fortepianie akord ciągnął się przez minutę, przy stopniowo zwalnianym "głośniejszym" pedale. Potem puściliśmy ten fragment od tyłu, podkładając go niejako w tle, całość zaś przechodziła w następny, właściwy utwór.
Był nim "Breathe", który stanowił realizację naszego pomysłu wykorzystania tej samej melodii w dwóch różnych utworach - albo mówiąc ściślej, wstawienia dwóch zupełnie różnych fragmentów (czyli w tym przypadku "On The Run" i "Time") pomiędzy zwrotki innego numeru.

"On The Run" stanowił dość radykalną przeróbkę znanego z koncertów instrumentalnego łącznika i był jednym z ostatnich kawałków, które dodaliśmy do całości materiału. Tylko bowiem w jednym momencie mieliśmy dostęp do syntezatora EMS SynthiA, następcy słynnego VCS3. Tego właśnie syntezatora użyliśmy w kilku miejscach płyty "The Dark Side Of The Moon". Problemem był tu jednak brak klawiatury - na szczęście SynthiA miał takową, umieszczoną na pokrywie futerału. W przypadku "On The Run" oznaczało to, że bulgoczące dźwięki można było zagrać bardzo powoli, a potem przyśpieszać elektronicznie. Przy tej okazji wywołaliśmy spore zamieszanie w dźwiękowej bibliotece EMI i daliśmy powód do wykorzystania komory z efektem echa (na tyłach Studai 3) do nagrania odgłosów ludzkich kroków.

_____________________________________________________________________________
 ciąg dalszy: tutaj
Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog 
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.


2 komentarze:

  1. Cześć, troche dodam o Speak to me Pink Floydów. Ja określiłbym go nie tyke jako uwerturę, ale pewien frapujący konglomerat dźwięków, które łagodnie przekształcają się w indywidualne, autonomiczne linie poszczególnych instrumentów, by nagle popłynąć wspólnie w łagodną, oniryczną aranżację.. Uroku dodaje jakże delikatny głos Gilmoura... Szumy, przypadkowe wypowiedzi, sample z Money - to wszystko wporowadza nastrój oczekiwania.. pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Pięknie napisane. Dzięki.

    OdpowiedzUsuń