LET IT BE - Ostatni album (2)





Pierwszy album zespołu wyprodukowany bez udziału George'a Martina (jak i Paula) bardzo go rozsierdził. PAUL, gdy już wychynął wreszcie ze swojej kryjówki koło Mull Of Kintyre by posłuchać tego co stworzył Spector, rozwścieczony napisał do Allena Kleina list. Zwraca się w nim w sarkastyczny formalny sposób, po czym nie zostawia suchej nitki na aranżacjach Spectora: W przyszłości nikt nie będzie miał prawa bez mojej zgody niczego dodawać ani wycinać [...] w moich piosenkach. Następnie przedstawia  szczegółowe zalecenia, w jaki sposób Klein  ma naprawić przekombinowany produkt. McCartney stwierdza, że początkowo sam miał zamiar zorkiestrować utwór ["Let It Be", "The Long and Winding Road"], ale ostatecznie zrezygnował z tego pomysłu. Jeśli chodzi o nowe wersje Spectora, to jego zalecenia to: zmniejszenie głośności instrumentów smyczkowych, rogów, partii wokalnych i wszystkich dodatkowych dźwięków, podciągnięcie głównego wokalu oraz instrumentów Beatlesów, usunięcie harfy i ponowne dodanie finałowego akcentu fortepianowego. List kończy się bezpardonowo: Nigdy więcej nie rób czegoś takiego!

PAUL: Allen Klein zdecydował, zapewne po konsultacjach z resztą, ale na pewno nie ze mną, by piosenki z "Let It Be" zostały na nowo wyprodukowane przez Phila Spectora. W tym przypadku mieliśmy "nadproducenta", zamiast zwykłego producenta. On dodał różne rzeczy, takie tło, którego ja bym nie dołożył. Na przykład śpiewające panie w "The Long and Winding Road". Nie mówię, że przez coś takiego wyszła najgorsza płyta w naszym dorobku, ale błędem było dokładanie do nagrań jakichś rzeczy nagranych przez innych ludzi, skoro jeden z nas o tym nie wiedział. Nie jestem pewien, czy pozostali wiedzieli. Uznali, "No skończ to wreszcie. Rób co chcesz". Wszyscy mieliśmy tego dosyć.

PHIL SPECTOR: Nie zapominajmy, że Paul dostał za niego Grammy. Wszedł na scenę, aby odebrać Grammy za album, którego nie chciał wydać i który, rzekomo pogrążył go artystycznie... To za co odebrał Grammy? To jakiś bezsens.


PAUL: Chodziło mi o to, by "Let It Be" było nagą płytą, którą zmiksował Glyn Johns. Bez nakładek, bez orkiestry, bez niczego. Bardzo, bardzo proste. To był zespół brzmiący bardzo na żywo w pokoju czy na dachu i bardzo mi się to podobało. Może trudno to było przełknąć. Może to nie było takie komercyjne, ale wówczas zaczynało się dziać naprawdę niedobrze.
DEREK TAYLOR [na zdjęciu]: Poznałem Phila , kiedy pojawił się w okresie "Let It Be". Uważałem, że jest zdrowo kopnięty, ale lubiłem go. Był wariatem w moim typie. Nie chciałbym z nim jechać na wakacje, ponieważ był za bardzo "odlotowy", nawet dla mnie... Czułem jednak, że mogę się z nim dogadać.

RINGO: Lubiliśmy mówić o nim, że jest ekscentrykiem. Był naprawdę dziwny, ale był dobrym facetem. Jeśli chodzi o muzykę, to wiedział, co robi. 
JOHN: Naprawdę zna się na pracy przy konsolecie. Po prostu na niej gra. Może zrobić w ciągu paru sekund dosłownie każdy dźwięk jaki sobie zażyczysz... Z reguły problem polega na tym, że osoba  po przeciwnej stronie konsolety interpretuje po swojemu. Phil mógł być po każdej stronie. On jest jak ktoś z zespołu a nie z wytwórni płytowej. Lubi mniej więcej te same świństwa rockowe co ja... Zawsze chciał pracować z The Beatles,a dostał wyjątkowo gówniany zestaw źle nagranego gówna o kiepskim feelingu i zrobił z niego coś. Spisał się świetnie. 

Zostając przy Philu Spectorze, dodam, że producent całkowicie zniszczył swoją legendę. Aktualnie, w 2020 roku, kiedy piszę te słowa, odsiaduje on wyrok dożywocia za zamordowanie swojej przyjaciółki. 
  Z ostatnim albumem The Beatles wiąże się ważny dzień w historii zespołu. To dzień 1 kwietnia 1970. Pomijając fakt niezwykłej sesji nagraniowej w tym dniu, o czym za chwilę, to tego dnia odnotujmy ostatnią sesję nagraniową z muzyką The Beatles, w której uczestniczył członek zespołu. Był nim Ringo Starr, który został poproszony przez Spectora o dogranie swojej partii bębnów przy dwóch nagraniach, akurat i Lennona ("Acr9ss The Universe") i McCartney'a ("The Long and Winding Road"), do których zaproszona przez Spectora orkiestra rejestrowała własne podkłady. Prócz orkiestry Spector zaprosił chór żeński, który tak bardzo ze swoją partią zalazł za skórę Paulowi. Na zdjęciu Ringo w czasie historycznej sesji, w której jako jedyny z Beatlesów na sesji, wobec szaleństwa Spectora wobec wszystkich muzyków w studiu, musiał go lekko strofować i prosić o uspokojenie się. Czytaj także opisy piosenek z tej sesji.

GLYN JOHNS: Nie mogę się zmusić do słuchania albumu w wersji Spectora. Wysłuchałem kilka taktów i uważam, że to kawał śmieci. Oczywiście jestem stronniczy, bo nie wykorzystali mojej wersji, ale tak naprawdę, to nie miałem nic przeciwko temu, jak potoczyły się dalej sprawy. John po rozpadzie zespołu zaniósł taśmy Spectorowi nie mówiąc o tym nikomu, co było przecież trochę dziwne. Oni nie mieli o tym ruchu Johna żadnego pojęcia. Myślę, że Spector wykonał paskudną robotę. [na zdjęciu obok Glyn z Paulem i Ringo]

GEORGE MARTIN:  Było dla wszystkich jasne, że ten album nie będzie taki sam jak te wcześniejsze The Beatles. Miał być taki prosty, szczery, bez dogrywek, edycji, prawie jak nagrany na "żywo". prawie po "amatorsku". Taki miał być. Kiedy usłyszałem finalną wersję byłem wstrząśnięty. Było to brzmienie tak bardzo nie charakterystyczne dla czystych dźwięków, brzmień, które dotychczas nagrywali The Beatles. W owym czasie Spector blisko się zakumplował z Johnem. Byłem tym wszystkim bardzo zdziwiony, bo wiedziałem, że Paul nigdy na coś takiego by się nie zgodził. Skontaktowałem się z nim i powiedział mi, że nikt nie był tym [albumem] bardziej zaskoczony od niego...
     Nie podobała mi się wersja Spectora. Zawsze go podziwiałem. Uważałem jego płyty za fantastyczne i on naprawdę stworzył niesamowite brzmienia Jednak z "Let It Be" zrobił to wszystko (i to nie za dobrze), na co nam nie pozwolono. Byłem za to na niego zły, bo to było moim zdaniem w złym guście. Uważałem, że jest to zaniżanie klasy The Beatles. To brzmiało jak album innego wykonawcy. 

 
 Ciekawa jest opinia Michaela Torgoffa, amerykańskiego dziennikarza, producenta, pisarza i reżysera, autora książek o The Beatles: Ponad dziesięć lat później nie zostało nadal rozstrzygnięte, czy Spector faktycznie pomógł jakoś  Beatlesom, kopiując na płytę pierwotnie wyprodukowane przez George' a Martina ścieżki do "Get Back" (czy zaszkodził). Czego brakowało oryginałom pod względem studyjnego doszlifowania, zostało więcej niż zrekompensowane szczerością  wypowiedzi i naturalnym ciepłem. Ukryte wśród nadprodukcji Spectora innych piosenek i w ostrym rock and rollowym traktowaniu innych, pozostają prawdziwymi klejnotami.
 Pierwotną okładką albumu z muzyką z sesji styczniowych "Get Back/Let It Be", mającą być oficjalnie wydaną przez Apple miało być zdjęcie Angusa McBeana. Album miał nazywać się "Get Back", tak samo jak wydany nielegalnie bootleg z miksami Johnsa. Zdjęcie Angusa przedstawiało Beatlesów w pozie z pierwszego ich album, "Please, Please Me". Czwórka muzyków  spoglądała w dół przez balustradę  wewnętrznej klatki schodowej w siedzibie EMI przy 20 Manchester Square w Londynie. Tak jak w 1962. Zrezygnowano z takiej okładki z dwóch powodów. Po pierwsze: zdjęcie nie pochodziło z sesji styczniowych w Twickenham i Apple, a więc także z filmu, który przecież niedługo miał mieć premierę. Po drugie:  w Stanach amerykańscy fani kupowali w pierwszym okresie kariery zespołu całkiem inne albumy, niż te, które wydawali Beatlesi w Anglii i UK.
Nie znali więc brytyjskiej okładki ich pierwszego albumu i nie zrozumieli by kontekstu łączącego oba zdjęcia, zespół w tej samej pozie i w tym samym miejscu w 1962 i 1970. Ostatecznie zdjęcie Angusa zostało wykorzystane. Zdobiło okładki dwóch składanek, tzw Red i Blue Albumów: "The Beatles 1962-1966" i "The Beatles 1967-1970". Na okładkę "Let it Be" trafiły cztery zdjęcia każdego z Beatlesów autorstwa Ethana Russella, wykonane podczas sesji w Twickenham w styczniu 1969. Odpowiedni przycięte i połączone pojawiło się także na okładce dwa miesiące wcześniej wydanego singla "Let It Be", jak również na okładce 194-stronicowekj książeczki ze zdjęciami i tekstami piosenek, która towarzyszyła albumowi wydawanemu w zestawie w Wielkiej Brytanii jak i w innych krajach.  Po raz kolejny uznano nazwę zespołu na okładce za niepotrzebną, pozostawiono tylko proste słowa "LET IT BE" nad kolorowymi zdjęciami członków Fab Four.


  W pierwotnej wersji albumowi - 8 maja 1970 - towarzyszył tak zwany booklet (drukowana książeczka, prospekt) ze zdjęciami i dialogami wykorzystanymi w filmie. Fotografie autorstwa Ethana Russella, tekst autorstwa Jonathana Cotta i Davida Daltona (byłego chłopca Lindy McCartney)
Sam album, po rezygnacji ze sprzedaży w wersji pudełkowej  - w normalnym już wydaniu, z numerem katalogowym PXS1, choć numer ten nigdzie nie pojawia się na opakowaniu - powtórnie ukazał się 6 listopada 1970.  Amerykanie odnotowali zaś, że w historii fonografii Stanów Zjednoczonych "Let It Be" była  płytą sprzedaną w rekordowym nakładzie: jeszcze w maju 1970 zamówiono aż 3 7000 000 kopii albumu - osiągając finalnie nakład pięciokrotnie wyższy. Paula miało to wprawić we wściekłość, Lennona i resztę zachwyciło. Apple osiągnęło ze sprzedaży płyty dochód przekraczający 28 000 000 dolarów!
 JOHN: Uważałem, że dobrze byłoby to wydać - tę gównianą wersję - bo to by wreszcie rozbiło The Beatles. To my bez spodni, więc może skoczymy tą zabawę. Tak się jednak nie stało. Skończyło się na pośpiesznym nagrywaniu albumu "Abbey Road" i wydaniu czegoś w miarę wypolerowanego, by mit mógł przetrwać.


W następnych dwóch postach nadal wracam do "Let It Be" - filmu oraz albumu zespołu "Let It Be ...Naked".  Przygotowując niniejsze teksty słuchałem wersji albumu z 1970 i 2003. I muszę stwierdzić, że krytykowana przez Paula wersja Spectora podoba mi się nie mniej niż ta "oryginalna - naga", wyprodukowana i co ważne, zatwierdzona przez McCartneey'a. Wydaje mi się, że gdyby jakikolwiek producent "złożył" album w 1970 roku byłoby to rzecz doskonała, choć przeważają opinię, że album ten jest najgorszym w dorobku zespołu, z czym trudno mi się zgodzić. Z prostego faktu: The Beatles to dla mnie mit, wciąż żywa legenda i każde ich dzieło - tak, tak, dzieło! - uważam, za niezbędne w ich dyskografii, choć oczywiście są w niej utwory, których słucham chętniej niż inne. "Let It Be" stał się w 1970 roku pod względem materiału muzycznego, bo on jest zawsze najważniejszy, takim albumem jakim musiał być. Muzycy zespołu, co prawda - może z wyjątkiem George'a i z oczywistych względów także Ringo - nie chomikowali swoich najlepszych utworów na "później", na solową karierę. Można byłoby tak pomyśleć, gdyby nie powstał "Abbey Road" pół roku później niż sesje albumu "Let It Be".

No dobrze, zamykając temat jeszcze kilka moich spostrzeżeń na jego temat i jego wyjątkowości - a jakże - (czytelnicy mojego bloga z pewnością zauważyli, że moje opisy piosenek, albumów, to zbiór po prostu informacji na ich temat, które budują wiedzę o opisywanym wydawnictwie, bez zbytniego roztrząsanie przeze mnie na temat jego geniuszu - każde dziełko Beatlesów to dla mnie z pewnością "dotyk Boga", zarezerwowany przez niego tylko dla całej czwórki i czasami ingerujący w solowe poczynania ex-Fabsów. "Let It Be" to ostatni album zespołu i od dawna tak skonstruowany, że zespół wrócił na nim do nie swoich kompozycji, czego nie robił od albumu "Help!" w 1965. Mam na myśli tutaj oczywiście "Maggie Mae", stary, "ludowo-portowy", tradycyjny liverpoolski song. Na awersji albumu z 2003 znajdziemy już tylko i wyłącznie muzykę autorstwa Johna, Paula i George'a. To także album, w którym po raz pierwszy w historii zespołu Ringo Starr nie ma nim "swojej" piosenki, czy to napisanej dla niego kompozycji Lennona i McCartney'a, własnej czy też przez siebie wybranej. By zaspokoić ego Starra, muzyk ten został dopisany do pozostałej trójki do utworu (ciężko nazwać go piosenką, choć bliżej mu do takiej definicji niż np. "Revolution No 9") "Dig It".  Album ten jest wyjątkowy jeszcze z innych powodów.
Na zakończenie swojej kariery muzycy wzięli na "tapetę"  swoją starą kompozycję, jeszcze z czasów pre-The Beatles, szczenięcą "One After 909", napisaną głównie przez Johna, z "niewielką pomocą przyjaciela Paula". Takiego zabiegu nie robili do czasów pierwszych albumów i pomijając fakt braku w styczniu 1969 własnych kompozycji w swoich szufladach, wybór tej piosenki to miły ukłon w stronę dawnych czasów, niejako powrót do nich, ale i nagranie go na pamiątkę, by był uwieczniony na winylu, a więc zyskał nieśmiertelność. Choć Beatlesi (Paul i John) tworzyli swoje piosenki łącząc luźne fragmenty swoich solowych kompozycji, jak np w "We Cen Work It Out" czy "A Day in the Life", to w utworze "I've Got A Feeling" zastosowali dla mnie magiczny manewr śpiewu swoich części jednocześnie (Paul śpiewa swój, główny motyw piosenki, John w tle wtóruje mu refleksjami na temat "minionego roku"). 
Dla mnie bomba! Wspaniałe, że możemy wykonanie tej piosenki zobaczyć także w super wersji live na dachu Apple Records. I jeszcze ostatnia rzecz. Nikt przed Beatlesami nie wpadł na pomysł nagrania albumu, który to proces miał być filmowany na potrzeby filmu dokumentującego cały jego przebieg. Nowość jak zawsze w przypadku tego zespołu. Filmografia Fab Four to: 1. "A Hard Day's Night -  dokumentalna, czarno-biała komedia, 2. "Help!" - kolorowa, fabularyzowana, stylizowana na filmy z Jamesem Bondem, znowu komedia, 3. "Magical Mystery Tour" - nowatorski, nakręcony w full kolorze, dokumentalny, przeznaczony specjalnie tylko dla telewizji, 4. "Yellow Submarine" - rysunkowy, ale z rewolucyjną animacją i stylistyką graficzną do muzyki zespołu, będącą fabułą filmu; film co prawda bez czynnego udziału w w procesie produkcji członków zespołu, ale rzecz jasna, z "duchem Fab Four" czuwającym nad całym przedsięwzięciem, 5.  "Let It Be"- dokument, jednocześnie pierwszy tego typu soundtrack w historii showbiznesu. 
  Dołączam fotki moich egzemplarzy albumu. Kiedyś miałem na winylu "Let It Be", ale zaginął mi z kolekcją innych LP.












        Historia  The Beatles
HISTORY of  THE  BEATLES

2 komentarze:

  1. Brak mi słów, by wyrazić swoje wrażenie z obcowania z tym blogiem. Jestem dużo młodszy od Autora (wiem to po lekturze tego jak i drugiego bloga, no, ja nie znałem nawet zespołu Slade ;), ale mogę spokojnie tak napisać, że pokochałem muzykę Beatlesów dzięki temu blogowi. Zresztą czytając te teksty jak i np. omówienie piosenek z jego TOP200 zorientowałem się, że całkowicie odbiera się inaczej muzykę, gdy coś się wie o wykonawcy, powstawaniu utworu itd. Marcin ze Zgierza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Zakończenie zespołu z klasą lub nie. Znakomicie się czyta ten blog. pozdr

    OdpowiedzUsuń