W
piosence "Afraid" z albumu "Heathen" z 2002 roku David Bowie śpiewa:
Wierzę w Beatlesów (“I believe in Beatle") i ten wers jest jednym z
wielu wyznań wiary i obaw artysty, bliskiego przyjaciela Lennona, tak pięknie ujętych w tym utworze. W swojej
książce "The Love You Make" Peter Brown, jeden z najbliższych
współpracowników Beatlesów wspomina, że Bowie w przytoczonym utworze
niejako przywraca na nowo z "God" Johna Lennona jego znamienne, finalne słowa, ale już w odwrotnym znaczeniu: I believe zamiast I don't believe:
in Beatles. John w zamykającym song fragmencie śpiewa, że wierzy tylko w siebie i
Yoko i to jest rzeczywistość. No cóż, 50 prawie lat po napisaniu
piosenki przez Johna jesteśmy skłonni zgodzić się bardziej z Davidem niż
liderem Fab Four. The Beatles wciąż są bardzo realni w naszym życiu, wciąż nam ze swoją filozofią przekazywaną poprzez piękną muzykę i poezję potrzebni i warto w nich
wierzyć.
JOHN: Kiedy byłem Beatlesem uważałem, że jesteśmy najlepszym zespołem na tym całym cholernym świecie. Wiara w to sprawiła, że staliśmy się tym, kim byliśmy. Wydoroślałem. Nie wierzę już w ojcowskie postacie, takie jak Bóg, Kennedy czy Hitler. Nie szukam już swojego guru. Niczego już nie szukam. Nie ma poszukiwań. Nie mam dokąd iść. Nie ma już nic. To już koniec. Prawdopodobnie zawsze będziemy pisali muzykę.
W każdym razie 4 kwietnia 1970 stało się oczywistym, że zespół bez któregoś z dwójki liderów nie może istnieć i prosty komunikat: Paul opuszcza The Beatles, oznaczał dokładnie: Koniec The Beatles. Pomijając już nawet kwestie prawne itd. W każdym razie zbliżając się na blogu do opisywania roku 1970, wiedziałem, że zbliża się nieuchronnie moment, w którym będzie trzeba opublikować jakiś post o całkowitym rozpadzie zespołu. Pewnie właśnie w poście KWIECIEŃ 1970.
Teraz - po kilku dniach pracy nad tekstem - wiem, że post pod tytułem "Rozpad The Beatles" musi się składać z ich większej ilości, stąd pomysł, by opisać ten proces w odcinkach. Dzisiaj pierwszy z nich. Jestem pewien, że ci co uważnie czytają kolejne posty w moim blogu, te chronologiczne, wywiady, opisy piosenek, wiedzą to wszystko o czym będzie w postach z serii o rozpadzie, ale zawsze gdzieś mam nadzieję, że przeczytają te słowa osoby nie znające historii zespołu. A są tacy, nad czym, żartobliwie rzecz jasna mówiąc, ubolewam.
Nie wdając się w kolejne dywagacje, rozważania o tym czy to przede wszystkim Yoko rozbiła zespół czy też nie, można spokojnie stwierdzić, że pojawienie się jej u boku Johna na pewno ten proces przyśpieszyło. Dlatego dzisiejszy tekst, jak każdy zresztą, opisujący w zasadzie szerzej każdy temat wymieniony w tytule, poświęcam jej, Yoko Ono, jej roli w całym procesie. W tym oraz następnych postach (no tak, będzie ich kilka) spróbuję zapoznać Was z analizą, zaczerpniętą z wielu źródeł, ale przede wszystkim z książki Petera Doggeta, "You Never Give Me Your Money. The Beatles After Breakup", dotyczącą tak dalece posuniętego zainteresowania się Johna orientalną artystą, początkowo intrygującą znajomą, z czasem żoną, muzą, najważniejszą kobietą Najważniejszego Beatlesa, że wszystko inne przestało się dla niego liczyć.
Yoko, także przecież swoistego fenomenu, choć wiem, że dla fanów Fab Four, Yoko jest postacią negatywną. Jestem pewien, że wszyscy czytelnicy bloga to przede wszystkim fani i znawcy The Beatles, stąd może zamieszczony post o Yoko - może i następne także - nie będzie odkrywczy, ale z pewnością innym pozwoli wyrobić sobie pewien obraz, tego kim była, stała się dla Lennona Ono i dlaczego. Wspomniana książka Doggetta dostaje się do mojego obszernego zbioru książek, z których korzystam w pracy nad blogiem.
Czyli do Źródeł. Tekst z książki Doggetta jest bazą, ale tak jak przy wszystkich tekstach, jest on zawsze przeze mnie modyfikowany, uzupełniany (bez specjalnego podkreślania tego faktu) fragmentami z wielu innych źródeł (w tym przypadku z tak wielu książek, opracowań, że wzorem innych postów po prostu ich nie wymienię). W większości informacje z tekstu są już znane z tego bloga, ale uważam, że taki jednolity tekst z Yoko w roli głównej jest temu blogowi niezbędny. I jeszcze raz zanurzymy się w historię tworzenia ostatnich albumów zespołu i jednocześnie w smutny temat rozpadu Fab Four - NAJWSPANIALSZEGO ZESPOŁU WSZECH - CZASÓW.
________
JOHN: Zawsze pamiętam film z Anglikami, którzy napisali te głupie opery z Gilbertem i Sullivanem. Pamiętam, że oglądając ten film z Robertem Morley'em w roli głównej, myślałem: "Nigdy tak nie skończymy". Jednak skończyliśmy, co mnie zmartwiło. Naprawdę nigdy nie myślałem, że będziemy tak głupi, że się pokłócimy i rozejdziemy. Byliśmy bardzo naiwni, pozwalając innym wejść między nas, no i stało się. i tak by do tego doszło - nie myślę o Yoko, tylko o biznesmenach. Podobnie jest z rozwodem, gdy ludzie próbują zrobić to polubownie. Kiedy jednak pojawia się prawnik i mówi: "Nie rozmawiaj z drugą stroną bez adwokata", to zaczyna się przepaść. Rozwody stają się okropną rzeczą za sprawą prawników. Byłoby o wiele lepiej, gdyby rozwodowi towarzyszyła miła ceremonia, jak ślubowi. Nawet w przypadku rozwodu ludzi interesu. Zawsze robi się okropnie, bo nie pozwalają powiedzieć ci, co myślisz. Musisz mówić prawie bez sensu, musisz być cały czas z prawnikiem, co doprowadza cię do frustracji i wtedy mówisz i robisz rzeczy, jakich nigdy byś w takiej sytuacji nie zrobił.
Kenwood, John. |
Po początkowym okresie uregulowania własnych relacji pomiędzy sobą, pomiędzy Johnem i Yoko weszła płynność oraz nieznana wcześniej Johnowi intensywność. Przypomnijmy sobie tutaj z postu zamieszczonego wcześniej, w którym Patti Boyd(ex-Harrison) wspominała Cynthię i jej relacje z mężem jako bardzo na serio, poważne, bardziej jak matki z synem niż żony. Yoko od samego początku dostarczyła Lennonowi strumień schematów, manifestów i koncepcji, które wciąż lidera The Beatles olśniewały prostotą i mocą i doskonale do niego docierały.Gdy w 1968 roku Beatlesi przygotowywali się do wyprawy do Indii do obozu Maharishiego w Rishikesh, John brał po rozwagę zabranie tam nie tylko swojej żony ale i Ono, jako intelektualnego towarzysza.
Yoko przyjechała do domu Johan Kenwood taksówką, za którą zapłacił Pete Shotton, stary przyjaciel Johna, często pomieszkujący razem z Lennonami. John jak Królowa nigdy nie nosił gotówki. Para nagrała w studiu Johna swój pierwszy materiał, oczywiście eksperymentalny, wydany później przez Apple pod tytułem "Two Virgins". I kochała się przed świtem.
JOHN: To było piękne. W tamtym okresie byłem takim snobem.
John i Pete Shotton |
YOKO (dekadę później): Uważałam, że wkład Johna w powstanie "Two Virgins" nie był wystarczająco abstrakcyjny; zaproponowane przez niego dźwięki przypominały te z wodewilów.
Ono wtedy jeszcze tego nie wyczuła, ale John, czujący się ostatnimi czas jak wiezień, wtedy właśnie "uwolnił" się lub został uwolniony spod szubienicy. Następnego poranka John - według wspomnień Shottona - wyznał mu, że to jest to, że na coś takiego czekał całe życie. "Pieprzę wszystko pieprzę The Beatles, pieprzę pieniądze. Idę za nią i jeśli będę musiał to będę mieszkał z nią nawet w pieprzonym namiocie".
Te spotkanie w Kenwood zaważyło na całym życiu Johna, nawet jeśli do tego dochodziła fascynacją "seksualnymi" umiejętnościami i urokami Yoko, co zresztą John opisze choćby w "Hapiness Is A Warm Gun" czy w "Come Together". Yoko wyzwoliła w Johnie na nowo kreatywność, choć innego rodzaju, bo ta muzyczna, pełna jego bez dwóch zdań geniuszu, nigdy nie zblakła.
Shotton: To było jak efekt ocynkowania. Yoko powlekła Johna nową, nowszą warstwą. Nie była tylko miłością jego życia. Przekonała go, że może się stać artystą, jakim chciał być całe życie. Można by powiedzieć, że Yoko przywróciła Johna do życia.
Dotychczas w The Beatles za fachowca od sztuki eksperymentalnej, awangardy uchodził Paul McCartney. John podchodził do niej ze zdrowym sceptycyzmem, który jednak w tym względzie nigdy nie osiągnął poziomu cynizmu George'a Harrisona. John czując dystans do każdej sztuki, która narzucała dystans pomiędzy jej twórcą a publicznością, mawiał, że awangarda jest krótka bo nie ma w niej wskazówek. Sam czuł instynktownie kiedy jest nieuczciwy w maskowaniu siebie pod postacią środków rodem z surrealizmu ("I Am The Walrus"). To co urzekło go w twórczości Ono, była jej prostota, bezpośredniość i dostępność. Jej koncepcje były czytelne, łatwe do zrozumienia, proste do pełnej akceptacji lub całkowitego odrzucenia. Co więcej, ona w to wierzyła, kreatywność mogła być sposobem na życie a nie kwestią ciągłego oczekiwania na inspirację. Pod jej wpływem John zrozumiał, że nie wystarczy mu tylko tworzenie sztuki. John chciał zostać artystą, którego wszystkie czyny, wszystko to co robił, zdradzałyby jego etos i emocje. Dopuścił więc do kolejne zdrady, kiedy to Cynthia odkryła Japonkę w swojej kuchni w Kenwood. John, wtedy jeszcze tchórzliwie, unikał z Cynthią konfrontacji, zachowując pozory, że chce zachować małżeństwo. Potem zorganizował wyjazd Cyn na włoskie wakacje a sam w towarzystwie Yoko wziął udział w premierze sztuki wg. własnych książek. Atakowany dziennikarzy pytaniem: "Gdzie twoja żona?", odpowiadał, że nie wie, co oczywiście było kłamstwem. Cynthia czytała o tym wydarzeniu we włoskiej prasie i możemy sobie wyobrazić, jakie targały nią emocje. Narosły, gdy odwiedził ją tam z polecenia Johna Alex Mardas, oznajmiając jej, że John chce rozwodu. Powód? Cudzołóstwo Cyn, co było totalną bzdurą i nieładnym gestem Beatlesa. Z czasem się zreflektował, ustąpił, przyznał się do winy i zgody na separację. To był jeden z najodważniejszych okresów w życiu Johna. Jak wiemy, jeszcze niezbyt długiego. W historii The Beatles to było coś nowego. Zdawkowo w prasie pojawiały się informacje o ich podbojach, niewierności - wszak byli dorosłymi ale prawie nastolatkami. Chlubą i dumą narodu. Informacji w prasie było niewiele, gdyż jak opowiedział o tym John po 1970, wśród dziennikarzy - przeważnie płci męskiej - byli ci, którzy korzystali na byciu w trasie z zespołem, zdobywając dziewczyny, które nie dostały się w pobliże łóżek Beatlesów. Publiczny wizerunek grupy był wciąż be zarzutu: Lennon i Starkey poślubili nastoletnie miłości swego życia (obie były już w ciąży), Harrison był chroniony z racji wieku, McCartney zaś związany był ze sławną, utalentowaną brytyjską aktorką. Pojawienie się Yoko przebiło bańkę iluzji o tym, że Beatlesi byli choć ekscentryczni, to niezawodnie bardzo przyzwoici. Yoko, nie tylko była publiczną postacią, ale wciąż mężatką i teraz w związku z żonatym mężczyzną. Wszystko to coraz bardziej zaczynało nie pasować do angielskich konwencji piękna, ale co najgorsze, była Japonką, w okresie gdy był to synonimem okrucieństwa jej rodaków względem jeńców wojennych zaledwie dwadzieścia lat wcześniej. W opinii wielu Brytyjczyków każdy Japończyk uosabiał kogoś sprytnego, bezlitosnego i sadystycznego.
JOHN: Moja żona była we Włoszech i trochę poćpaliśmy. Zawsze byłem przy niej nieśmiała, ale on też taka była, więc zamiast się kochać, poszliśmy na górę coś nagrać...
YOKO: Byłam wtedy bardzo naiwna. Z perspektywy czasu wiem teraz jak oni wszyscy mogli się czuć. Stereotypy były nieuniknione.
Kiedy Cynthia po powrocie ujrzała ich, przeżyła szok. Zapamiętała Yoko "obok niego, z włosami owijającymi je twarz, pozbawioną wyrazu, jak maskę, uosobieniem nieodgadniętego orientu".
Cynthia Lennon: Ledwo rozpoznałam Johna. Minęło zaledwie kilka tygodni od naszego ostatniego spotkania, ale był bardzo szczupły, chudy… Po prostu nie był Johnem, którego znałam. Wyglądał jak ktoś całkiem inny, obcy.
Wciąż pani Lennon zadała sobie pytanie, które wkrótce miał sobie zadawać cały świat: Jaką ona ma władzę na Johnem? Lennon pewnie z zadowoleniem przyjąłby te stwierdzenie, że stal się inną osobą. Rzucił cię całkowicie w świat sztuki. Oczywiście na początku według koncepcji Yoko, później wspólnej, choć pewnie stwierdzenie, że "w tym samochodzie kierownicę trzymała Ono" było prawdziwe. Wszystkie te akcje, Four Thoughts w Art Labs w Londynie, w katedrze w Coventry, sadzenie symbolicznych żołędzi i inne opisywałem na blogu.
Shotton: John, używając języka Yoko, stał się jej medium, jego ego całkowicie się w niej zanurzyło. Wydobyła w nim dziecko, posłuszne, widzące prostą prawdę kryjącą się za dorosłymi, jak i dziecko, które robi wszystko to, o co prosi go rodzic.
JOHN: Po spotkaniu z Yoko, nie zdawałem sobie sprawy, że się w niej zakochałem. Sądziłem, że to współpraca artystyczna na zasadzie producent i artysta.
Ono była starsza od Johna o siedem lat, ale w tym przypadku wiek odgrywał mniejszą rolę niż charakter. Miał w sobie rdzeń ze stali i odwagę wiary w siebie. Cynthia szybko znalazła oczywistą analogię. Wg. niej John rozpoznawał w Yoko ciocię Mimi. John dorastał w cieniu dominującej kobiety. Yoko zaoferowała mu bezpieczeństwo w postaci matki, która cały czas wiedziała, co dla niego jest najlepsze. John spotykając Ono zareagował tak, jakby cudownie odnalazł swoją drogę do domu.
John szybko zadeklarował całemu światu, że zamierza nagrywać własną twórczość wraz z Yoko. Zaczęło się pojawiać pytanie: Co z The Beatles? Na początku nie było żadnej reakcji. Trójka z reszty zespołu w ciągu wielu lat przywykła już do gwałtownych zmian kierunku Johna, jego prawie maniakalnych zmian nastroju od radości do rozpaczy, rywalizacji, która może przelać się w każdej chwili w otwartą walkę.
Rzecznik prasowy zespołu Tony Barrow: Zawsze między nimi była zdrowa rywalizacja, ale teraz zmieniła się. Stała się bardziej okrutna, kolczasta. Zawsze robili sobie nawzajem, nam wszystkim, zdjęcia. John to zmienił. Nadal byli jak bracia, toczyli ze sobą zacięte walki, ale wciąż się kochali. Ale pod koniec lat 60-tych ich braterska miłość wypadła przez okno.
JOHN: Między nami jest jak między nauczycielem i uczniem. Ludzie tego nie rozumieją. Ona jest nauczycielem, ja uczniem. Ja jestem tym sławnym, powinienem wszystko, ale to ona nauczyła mnie wszystkiego, co kurwa, teraz wiem... Yoko naprawdę obudziła mnie we mnie. Ona nie zakochała się w Beatlesie, nie zakochała się w mojej sławie. Zakochała się we mnie takim, jakim byłem i przez to wydobyła ze mnie wszystko, co było we mnie najlepszego. To na nią czekałem.
Braterska miłość, w najszerszym znaczeniu tego słowa stworzyła i przypieczętowała partnerstwo pomiędzy Lennonem i McCartney'em. Lennon może był bardziej agresywny i sarkastyczny z pary, McCartney bardziej subtelny, ale tak długo jak utrzymywali ze sobą współpracę, The Beatles nic nie groziło (choć zespół opuszczali i Ringo, potem Harrison). W dniu 30 maja 1968 r.,grupa zebrała się ponownie w Abbey Road Studios, aby rozpocząć coś, co okazało się sześciomiesięcznym procesem chaosu i stworzenia. Rezultatem był podwójny album zatytułowany The Beatles (alias „White Album”), który stał się być może ich najbardziej różnorodną i, być może, najbardziej satysfakcjonującą pracą: kalejdoskopowym kolażem, lekkomyślnym eklektyzmem, który działał także jako historia XX wieku: muzyka popularna od wodewilu po awangardę. Ale muzyka, która brzmiała tak podniecająco oraz anarchicznie, była produktem tak zniechęcających sesji, które pozbawiły Beatlesów ich zbiorowej tożsamości. Wiele utworów było nagrywanych bez kompletu czterech muzyków. Wiele czynników łącznie zaburzyło sesje. George Harrison był wciąż przekonany, że muzyka zachodnia bladł wobec tej z Indii. Ponadto nie podobało mu się, że Paul wciąż traktował go jak ucznia.
PAUL: To było dla mnie niezbędne. Patrząc wstecz, myślę, że było OK. Cóż, to było nieco apodyktyczne, ale według mnie to było bardzo delikatne, nieśmiałe.
Ringo opuścił zespół i wrócił, zaś codzienne tortury z McCartney'em Harrison przeżył, gdyż odkrył, że podoba mu się dokuczanie Paulowi. Stały współpracownik zespołu, Geoff Emerick opuścił zespół, zaś George Martin zdecydował się na dłuższy urlop. Dalszy ton sesji nastąpił na pierwszej sesji w maju. John był zdesperowany aby nagrać "Revolution", jako swój - zespołu - komentarz do ostatnich protestów studentów w Paryżu. Towarzyszyła mu oczywiście Yoko, cicha i zagadkowa.
RINGO: Pamiętam, że byłem przerażony. Nasza czwórka wiele przeszła razem ale przez większość czasu byliśmy ze sobą bardzo blisko. Byliśmy bardzo zaborczy w pewnym sensie. Żony i dziewczyny nigdy nie przychodziły do studia. No, czasami. Więc Yoko weszła. I było dobrze, była z Johnem. Przywitaliśmy się i było OK. Potem ciągle siedziała na wzmacniaczu.
Wzmacniacz przybrał gigantyczne proporcje w umysłach pozostałych Beatlesów. Symbol czegoś nowego, co się pojawiło i nie chciało zniknąć, a miała być tylko ich czwórka.
PAUL: To było dość odrażające. Chciałem powiedzieć, "Przepraszam, kochanie, czy mogę zwiększyć głośność?” Zawsze zastanawialiśmy się, jak jej powiedzieć, by zeszła ze wzmacniacza tak bez ingerowania w ich związek.
Wniosek oczywisty, Yoko zaburzyła intymność relacji pomiędzy nie tylko Lennonem i McCartney'em ale resztą, choć pomiędzy tą dwójką miało to największe znaczenie. Ale wydawało się, że nic już nie zmieni podejścia Johna do zaistniałej sytuacji. Yoko zaś zdobywała "teren". Pete Shotton wspomina, że wkrótce Ono pomagała i jemu."Leczyła mnie, była jak służący na zamówienie".
PAUL: Było wtedy naprawdę ciężko. To były w końcu nasze kariery. Czasami nas wkurzała. Ciągle nazywała nas "Beatles" a nie "The Beatles". Mówiliśmy jej: Skarbie, The Beatles!!! Nie Beatles.
Zapewne kuszące jest wyobrażenie sobie Lennona rozpoznającego irytację McCartneya i nakłaniającego Ono do powtórzenia tego po prostu, dla przyjemności zobaczenia gniewu rozbłyskującego na twarzy kolegi. Ale Ono nie zauważała ani śladu antagonizmu od McCartneya.
PAUL: Było wtedy naprawdę ciężko. To były w końcu nasze kariery. Czasami nas wkurzała. Ciągle nazywała nas "Beatles" a nie "The Beatles". Mówiliśmy jej: Skarbie, The Beatles!!! Nie Beatles.
Zapewne kuszące jest wyobrażenie sobie Lennona rozpoznającego irytację McCartneya i nakłaniającego Ono do powtórzenia tego po prostu, dla przyjemności zobaczenia gniewu rozbłyskującego na twarzy kolegi. Ale Ono nie zauważała ani śladu antagonizmu od McCartneya.
YOKO [1968]: Paul był dla mnie bardzo miły. Czuję się, jakby był moim młodszym brat czy coś w tym rodzaju. Jestem pewien, że gdyby był kobietą byłby świetnym przyjacielem, ponieważ jest zdecydowanie silna więź między Johnem a Paulem.
PAUL: Yoko była w studiu bardzo często. Gdy się poznali, zaczął się ten ich bardzo intensywny romans. Ona jest bardzo silną kobietą, bardzo niezależną, a John zawsze lubił silne kobiety. Jak ciotka Mi i jego matka...
Wkrótce ta empatia zostaje wystawiona na próbę.
JOHN: I nagle byliśmy cały czas razem. Takie Dwie Dziewice (Two Virgins), ciągle szepczące, chichoczące między sobą. I miny Paula, George'a i Ringo: Co oni tam robią? Co mu się stało? Straciłem do nich całe swoje zainteresowanie. Nie było to celowe. Po prostu byłem bardzo zaangażowany i zaintrygowany tym co robię z Yoko. Ale potrafię sobie wyobrazić jak się czuli.
Zaczęto obwiniać Yoko za wszystkie perturbacje związane z sesjami.
GEORGE: Nie lubiła nas, ponieważ wydaje jej się, że The Beatles stoją na drodze jej związku z Johnem. Czułem, że jest klinem, który stara się wejść głębiej między niego i nas i tak wreszcie się stało.
RINGO: ...A Tu nagle mamy Yoko w łóżku w studiu. Było to powodem napięć, bo przez większość czasu nasza czwórka była tylko ze sobą, zabiegaliśmy o siebie. Nie lubiliśmy by kręcili się przy nas obcy. A Yoko była nam obca. Nie Johnowi, ale naszej trójce. Pytałem Johna: "O co tu chodzi, co się dzieje? Yoko jest na wszystkich naszych sesjach!" Powiedział mi wprost: "Kiedy wracasz do domu, wystarczą ci dwa zdania, by powiedzieć Maureen jak minął ci dzień. My dokładnie wiemy o co chodzi". No i tak żyli, każdy moment spędzali razem ze sobą. Po tej rozmowie czułem się dobrze i Yoko już mi nie przeszkadzała.
Shotton: Niestety, zgadzam się z tym. Niestety, jej zaborczość i zazdrość, może niepewność, nazwij to jak chcesz, oznaczały to, że nie mogła znieść widoku Johna cieszącego się bliskim kontaktem z kimkolwiek oprócz jej samej.
GEORGE: Yoko się wprowadziła. On z nią i od tej pory nie widziało się ich oddzielnie (przynajmniej przez kilka następnych lat). Ona nagle znalazła się w zespole, nie zaczęła śpiewać czy grać, ale tutaj była. Podobnie jak byli tutaj Neil Aspinall, Mal Evans i George Martin. Yoko była tu. Do srudia wjechało łóżko i gdy my staraliśmy się nagrać płytę, ona leżała w łóżku lub na materacu pod pianinem. Początkowo to było coś nowego, ale po jakimś czasie stało się jasne, że ona tutaj zostanie i zrobiło się bardzo niewygodnie. Pracowaliśmy tam i byliśmy przyzwyczajeni do pracy w pewien sposób...
GEORGE MARTIN: Pamiętam, że Yoko spędzała masę czasu z Johnem w studiui, gdy nagrywaliśmy "White". Byli tak nierozłączni, że gdy Yoko zachorowała, John nie pozwolił chorować jej w domu i wstawił łożko do studia. Pracowaliśmy a ona leżała obok nas w łóżku. Między Johnem i Yoko wytworzyła się niesłychana więź. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości - psychicznie byli ze sobą totalnie połączeni. John rozluźniał swoje więzi z Paulem i resztą co, rzecz jasna, rodziło problemy. To już nie była zadowolona z życia czwórka - ze mną piątka - jaką byliśmy kiedyś.
Shotton: Niestety, zgadzam się z tym. Niestety, jej zaborczość i zazdrość, może niepewność, nazwij to jak chcesz, oznaczały to, że nie mogła znieść widoku Johna cieszącego się bliskim kontaktem z kimkolwiek oprócz jej samej.
GEORGE: Yoko się wprowadziła. On z nią i od tej pory nie widziało się ich oddzielnie (przynajmniej przez kilka następnych lat). Ona nagle znalazła się w zespole, nie zaczęła śpiewać czy grać, ale tutaj była. Podobnie jak byli tutaj Neil Aspinall, Mal Evans i George Martin. Yoko była tu. Do srudia wjechało łóżko i gdy my staraliśmy się nagrać płytę, ona leżała w łóżku lub na materacu pod pianinem. Początkowo to było coś nowego, ale po jakimś czasie stało się jasne, że ona tutaj zostanie i zrobiło się bardzo niewygodnie. Pracowaliśmy tam i byliśmy przyzwyczajeni do pracy w pewien sposób...
GEORGE MARTIN: Pamiętam, że Yoko spędzała masę czasu z Johnem w studiui, gdy nagrywaliśmy "White". Byli tak nierozłączni, że gdy Yoko zachorowała, John nie pozwolił chorować jej w domu i wstawił łożko do studia. Pracowaliśmy a ona leżała obok nas w łóżku. Między Johnem i Yoko wytworzyła się niesłychana więź. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości - psychicznie byli ze sobą totalnie połączeni. John rozluźniał swoje więzi z Paulem i resztą co, rzecz jasna, rodziło problemy. To już nie była zadowolona z życia czwórka - ze mną piątka - jaką byliśmy kiedyś.
PAUL: Byliśmy świadkami jak mutowała. Z nieśmiałej, małej myszki w tygrysa, nalegającego by być przez cały czas z Johnem. Wyglądało to, jakbyśmy byli jej dworzanami i to było bardzo krępujące.
Yoko zdanie na ten temat jest zupełnie inne: To John był tak bardzo zaborczy. Desperacko chciał panować nad każdą chwilą mojego dnia. Gdy szłam do łazienki, szedł za mną. Denerwował się, gdy zamykałam drzwi. Czy coś się dzieje, o czym on nie powinien wiedzieć? Tak myślał. To była decyzja Johna, że miałam być codziennie z nim w studiu, na sesjach. Od maja 1968 do ostatniej sesji, 15 miesięcy później. W zasadzie to chciałam siedzieć tam sobie, cichutko, nie przeszkadzając im. John zawsze pragnął bym tam była. Gdybym nie poszła, jego nie byłoby na sesji. Frustrowało go to, że nie zapraszali mnie na sesje. Sama jestem twórcą muzyki, wiem jak to działa.
A sam zainteresowany?
JOHN: Każdy musi zrozumieć, że komunikujesz się z nią przez płótno. Jeśli chcesz porozmawiać z nią, musisz wyjąć pędzel i wykonać szkic. Gdybyś ją znał tak jak ja, to miałoby dla ciebie sens. Beatlesi mogliby przecież spróbować nawiązać artystyczne relacje z Ono.
YOKO: Relacje z innymi Beatlesami były obarczone pewnymi trudnościami. Jeśli przypadkowo usiadłam zbyt blisko któregoś z pozostałych Beatlesów, zwłaszcza McCartneya, natychmiast odciągał mnie i chciał wiedzieć, co się dzieje. Bał się, że inni Beatlesi mogą mnie uwieść, podczas gdy oni po prostu chcieli, żebym odeszła.
GEORGE: To wszystko było bardzo dziwne. Yoko siedząca tam z anmi cały czas. Nie chodziło o to, że to była Yoko, że byliśmy przeciwni, żeby ktoś obcy siedział z nami w studio. Chodziło o wibracje i to one mnie martwiły. Wibracje były dziwne.
PAUL: To były ciężkie czasy. Miałem wrażenie, ze gdy John ostatecznie opuścił zespół, zrobił to, by mieć wolną przestrzeń na swój związek. Wszystko co wcześniejsze zwyczajnie już mu zawadzało, to był jego bagaż z The Beatles, to, ze tyle go z nami łączyło. On chciał tylko iść do kąta z Yoko i godzinami patrzeć jej w oczy, przy czym powtarzali sobie: Wszystko będzie w porządku. Nagranie utworu stawało się bardzo dziwną kwestią. Teraz to może się wydać zabawne i można się z tego śmiać. Ale wtedy chodziło o nas, mieliśmy nasze kariery. Byliśmy The Beatles a tu pojawiła się dziewczyna... Nagrywanie Białego Albumu było pełne napięć.
RINGO: Yoko dostało się masę gówna, podobnie było z Lindą, ale rozpad nie był ich winą. Okazało się nagle, że wszyscy mamy po 30 lat i jesteśmy innymi ludźmi. Nie mogliśmy już dłużej prowadzić takiego życia.
JOHN: Byłem żonaty już wtedy, zanim Liverpool opuścili Liverpool,
małżeństwo nie stanowiło większej różnicy. Cyn nie miała takiej kariery
jak Yoko, ale Pattie miała swoją karierę i to w niczym nie
przeszkadzało. Maureen jest sama w sobie fantastyczną artystką, nie
licząc wychowywania plemienia Ringa. Ona także jest artystką i to nie ma
nic wspólnego z kwestią żon.
Po śmierci Briana zaczął się powoli
proces dezintegracji The Beatles. To była powolna śmierć i tak było.
To widać na "Let It Be", bo wtedy doszły do głosu Yoko i Linda, ale nie
od nich to się zaczęło. Widać to było już w Indiach, gdy George i ja zostaliśmy, a Paul i Ringo wrócili. Widać to było podczas nagrywania albumu "White". To coś naturalnego. To nie jest żaden kataklizm. Ludzie mówią o tym, jakby to był koniec świata.
- John, czy Yoko miała coś wspólnego z rozpadem The Beatles?
JOHN: Być może była ostatnią kostką domina, która przewróciła wszystko. Spotkanie Yoko było w pewnym sensie jak wcześniejsze w młodości poznanie Paula. spotkanie z kimś o takich samych zainteresowaniach, z błyskotliwym umysłem, który miał ten sam rodzaj wizji, co ja. Ale po 10 latach było już niczym. Kiedy Yoko pojawiło się w moim życiu, nic innego nie wydawało się ważne. Ale ona nie powiedziała do mnie „Dlaczego nie opuścisz tych szaleńców”. Z przyjemnością dołączyła. Przychodziła na sesje i podobnie jak reszta, pracowała z nami. Ale nikt wcześniej nie robił tego z The Beatles, nikt. Paul zawsze chciał utrzymać Beatlesów w izolacji od innych, podczas gdy George i ja chcieliśmy rozwoju The Beatles. McCartney chciał być Beatlesem już na zawsze. George i ja przez długi czas próbowaliśmy to zmienić. W końcu stało się oczywiste, że jedynym sposobem na zmianę tego był rozpad. Paul przyszedł rok później i powiedział: „Rozumiem, co przeszliście we dwoje przez nas trzech. Teraz rozmawiam o tym z Lindą. I rozumiem, że to, co próbowaliście zrobić, to po prostu byś sobą, indywidualnościami. Próbuję teraz zrobić to samo". To była jedyna wskazówka, jaką miałem od niego do tej nocy, kiedy ogłosił, że opuszcza The Beatles.
Od kilku lat moje poranki to gorąca kawa - z mlekiem koniecznie - rzut okiem na pocztę służbową, prywatną w telefonie no i wejście na blog o Beatlesach. Czytam najnowsze, gdy nie ma to szperam w archiwach. Beatlemorning - polecam! Szef dużej korporacji. Hahahah, wiem, jak to brzmi, ale naprawdę, a autor bloga wie której. Tacy ludzie jak ja też kochają muzykę!
OdpowiedzUsuńZacząłem pod wpływem tego artykułu trochę inaczej postrzegać Yoko. Adam
OdpowiedzUsuń