Ringo i Maurice, mimo, że mieli małe dziecko, wciąż lubili wyskoczyć do londyńskich klubów (1966). Uwielbiali tańczyć i często spędzali noce w Crazy Elephant czy Dolly's. Przyjaźnili się bardzo z Cilla Black i jej mężem Bobby'm, a także z Elizabeth Taylor i Richardem Burtonem, którzy odwiedzali ich, gdy akurat byli w Anglii. Ich przyjaciółmi (a przy okazji sąsiadami) byli również piosenkarka Lulu oraz Maurice Gibb - jedna trzecia zespołu Bee Gees. Zwłaszcza Gibb był im bliski. On i Ringo nakręcili serię zabawnych filmików, w których wcielali się w różne postaci. Ringo grał między innymi króla, a Maurice szurniętego księcia.
Na dole zdjęcia Beatles i Bee Gee'sa (na lewej z żonami, na drugim w Maroku).
Powyższy fragment zaczerpnięty z biografii Ringa pióra Michaela Setha Starra (podczas jakiegoś tak researchu na blog) stał pretekstem do powstania tego postu, poświęconego Bee Gees - no i skoro to blog o Fabsach - i ich powiązaniom z The Beatles. Linki do niego umieszczam w dwóch seriach blogowych: oczywistym "MIX" oraz w "Klasie The Beatles", umieszczonej w serii "Posłuchaj tego".
Bee Gees, kapela, do której przyznają się dwa kraje. Oczywiście Wielka Brytania i Anglia, skąd pochodzą korzenie rodzeństwa oraz Australia, do której to rodzina Gibb wyemigrowała. W moim Topie Wszech-czasów w pierwszej dwusetce znalazły się dwie piosenki zespołu, "Staying Alive" oraz "You Should Be Dancing". We wcześniejszej wersji topu była tam jeszcze piosenka braci "Massachusetts", przepiękna ballada napisana we swoistej kontrze do popularnego wtedy hitu "San Francisco" (skoro wszyscy mają jechać do słonecznej, wabionej przez dzieci-kwiaty i wolną miłością Kalifornii, to kto zostanie w takim Massachusetts?) Gdybym tworzył listę utworów tanecznych z pewnością piosenek Bee Gees byłoby więcej. Na tym blogu umieściłem bodajże tylko jeden post poświęcony piosence braci Gibb, "This Is Where I Came In", w której na gitarze akustycznej, otwierającej utwór zagrał wspomniany wyżej Maurice, a gitarę tą otrzymał on w prezencie od Johna Lennona na swoje 21 urodziny. Maurice przyjaźnił się z Johnem. Beatles miał go nauczyć pić szkocką z coco-colą.
"You Should Be Dancing" usłyszane kiedyś w młodości (tej bardzo wczesnej) w Radiu Wolna Europa lub Londyn (słuchał tych radiostacji mój ojciec; na pewno nie było to Radio Luksemburg), było pierwszym utworem w moim życiu, na punkcie którego dostałem wtedy kręćka. Nie udawało mi się go znikąd nagrać i dopiero po jakimś czasie przegrałem ją z oryginalnego albumu koncertowego braci, na którym wykonywali ten utwór. To był album "Here at Last... Bee Gees... Live", jeszcze ze starymi hitami i tylko kilka nowymi, zwiastującymi całkowitą transformację zespołu. To było jeszcze przed mega popularnością zespołu, związaną z filmem "Saturday night Fever" z 1977 roku, kiedy Bee Gees określeni zostali na całym świecie królami disco, a ich wszystkie filmowe, nowe single (plus wykorzystany także "You Should Be Dancing" sprzed 2 lat) weszły na pierwsze miejsca listy Billboardu, rzecz od czasów The Beatles i ich pierwszych pięciu tamże piosenek niespotykana.
Menadżer Bee Gees i szef producenckiej firmy muzyki braci, Robert Stigwood, po śmierci Briana Epsteina w 1967 bardzo starał się być jego następcą. Nie udało się, ale na Bee Gees dorobił się fortuny. W 1978 nie musiał nawet specjalnie braci namawiać by zdyskontowali sprzed dekady popularność Fab Four i ich słynnego albumu i nakręcili film zatytułowany po prostu jak ten album, "Sgr. Pepper's Lonely Hearts Club Band" (film
oczywiście miał także zdyskontować ówczesne szaleństwo na całym świecie na punkcie Bee Gees - choć dalekie od Beatlemanii - i
wypromować także bardzo popularnego wtedy Petera Framptona, bardzo
zdolnego gitarzystę i wokalistę) W dość przeciętnym i nudnym filmie Barry i bracia na szczęście nie śpiewają piosenek Lennona i McCartney'a swoimi słynnymi falsetami (te słynne partie wokalne braci, które tak nas urzekają w "Too Much Heaven" czy w "Night Fever" to przede wszystkim zdublowany wiele razy głos najstarszego z braci).
Dzisiaj spośród trójki braci, bliźniaków Maurice'a i Robina oraz najstarszego Barry'ego pozostał ten ostatni. Lider w rodzinie, główny głos w zespole z czasów lat 60-tych jak i tego najsłynniejszego w karierze zespołu, epoki disco i Bee Gees śpiewających nie do podrobienia falsetowymi chórkami. We własnych piosenkach czy też pomagających najmłodszemu bratu, Andy'emu, Samancie Sang, ba, nawet Barbrze Streisand.
Tim Rice, poeta brytyjski z tytułem szlacheckim, znany najbardziej ze współpracy z Andrew Lloyd Webberem, z którym stworzyli serię klasycznych dzisiaj musicali jak np. 'Evita', 'Jesus Christ Superstar powiedział: Braci Gibb z The Bee Gees można jednym tchem wymienić obok takich duetów autorskich jak Lennon i McCartney czy Elton John i Bernie Taupin. Ich piosenki inspirowały generacje artystów.
Gary Osbourne, piosenkarz, autor tekstów, przewodniczący jury w organizacji przyznającej nagrody kompozytorskie imienia Ivora Novello stwierdził kiedyś, że gdyby nie Beatlesi, właśnie Bee Gees uznałby za najlepszych twórców muzyki wszech-czasów: The Beatles należeli do swojej ligi, potem byli Bee Gees i dopiero potem wszyscy inni. Nie sądzę, żeby nawet Mick Jagger i Keith Richards spieraliby się z tym stwierdzeniem. W erze groove byli bardzo ważni, ale im nie chodziło o groove. Chodziło im o piosenki, gdy The Rolling Stonesom chodziło o wyczucie riffów... Wygrali 29 nagród Novello w każdej kategorii. Ich muzyka to żadna tajemnica, to magia!
Tim Rice, poeta brytyjski z tytułem szlacheckim, znany najbardziej ze współpracy z Andrew Lloyd Webberem, z którym stworzyli serię klasycznych dzisiaj musicali jak np. 'Evita', 'Jesus Christ Superstar powiedział: Braci Gibb z The Bee Gees można jednym tchem wymienić obok takich duetów autorskich jak Lennon i McCartney czy Elton John i Bernie Taupin. Ich piosenki inspirowały generacje artystów.
Gary Osbourne, piosenkarz, autor tekstów, przewodniczący jury w organizacji przyznającej nagrody kompozytorskie imienia Ivora Novello stwierdził kiedyś, że gdyby nie Beatlesi, właśnie Bee Gees uznałby za najlepszych twórców muzyki wszech-czasów: The Beatles należeli do swojej ligi, potem byli Bee Gees i dopiero potem wszyscy inni. Nie sądzę, żeby nawet Mick Jagger i Keith Richards spieraliby się z tym stwierdzeniem. W erze groove byli bardzo ważni, ale im nie chodziło o groove. Chodziło im o piosenki, gdy The Rolling Stonesom chodziło o wyczucie riffów... Wygrali 29 nagród Novello w każdej kategorii. Ich muzyka to żadna tajemnica, to magia!
W swoim ostatnim wywiadzie dla Playboy'a John Lennon zapytany o to, jaką muzykę tworzyliby The Beatles gdyby istnieli nadal odparł, że prawdopodobnie taką jaką tworzą teraz Bee Gees (czy Electric Light Orchestra).
Trudno dzisiaj, poza Beatlesami, znaleźć drugiego takiego wykonawcę, który tak zawładnął popową sceną. I podobnie jak w przypadku Fab Four, trudno chyba o drugi taki przykład, metamorfozy muzycznej na początku, czy ze środka lub pod koniec kariery. Porównajmy "She Loves You" i np. "I Am The Walrusa". Podobnie gigantyczną przemianę i różnicę możemy dostrzec w twórczości Bee Gees. Weźmy za przykład wielki ich przebój z lat 60-tych jak "Massachusetts" i "Jive Talking" czy "Staying Alive". I oczywiście, pierwsze utwory Pink Floyd równie diametralnie różnią się od tych z np. "Dark Side Of The Moon", ale mam na myśli to, że i Beatlesi, jak i Bee Gees odnosili sukcesy ze swoim początkowym repertuarem jak i tym po latach muzycznego progresu. I na swój sposób rozczulił mnie fragment biografii Ringa, w którym dowiedziałem się, że Beatles i Bee Gee Maurice znali się już w 1966 roku ( w clipie na górze Maurice gra oczywiście... na perkusji, a jakże). W ciemno mogę założyć, że kariera Beatlesów spowodowała zainteresowanie się muzyką przez braci Gibb.
Dzisiaj oba żyjący Beatlesi oraz ostatni z Bee Geesów posiadają tytuły szlacheckie. W 2004 roku w hołdzie zmarłemu Maurice'owi Gibb Paul nagrał swoją wersję przeboju Bee Gees "Too Much Heaven" z myślą o umieszczenie jej na swoim solowym albumie "Chaos ad Creation in the Backyard". Piosenka ostatecznie nie została wydana. W 2016 roku w wywiadzie dla francuskiego magazynu "Rock & Folk" Barry Gibb przyznał, że wersja Paula McCartney'a piosenki "Too Much Heaven" jest jednym z jego ulubionych coverów Bee Gees. Na zdjęciu obok Paul i bardzo już chory Robin.
Barry Gibb tak wspomina swoje pierwsze spotkanie z Johnem Lennonem. Trio zaczęło sobie właśnie wyrabiać własną markę w muzyce i zostali zaproszeni do elity klubu Speakesy: Nie mogłem uwierzyć o kogo tam się ocierałem. To był właściwie zamknięty klub. Zszedłem na dół i tam napotykałeś na zaporę. Jeśli byłeś tym kogo chciano tam wpuścić wchodziłeś, jeśli nie, odprawiano cię z kwitkiem. Byli tam Rolling Stonesi. Któregoś dnia natknąłem się tam na Johna Lennona. Pete Townsend przedstawił nas sobie. "Miło cię poznać" - powiedział do mnie John i powrócił do swojej przerwanej rozmowy z kimś tam. A o Paulu: Paul bardzo pomagał mi przejść przez traumę z powodu śmierci moich braci. Zawsze mnie przeprowadzał przez kłopoty. Poznaliśmy się kiedyś na naszym koncercie. Był ze swoją dziewczyną, Jane Asher. Powiedział: "Coś w sobie macie panowie. Idźcie dalej tą drogą". Było to dla nas wtedy bardzo ważne, bo brzmiało tak zachęcająco... Paul dał mi kilka cennych rad odnośnie śpiewania, jak i komponowania. Nie, nie wskazał dokładnie klucza... Zawsze patrz w dół kiedy śpiewasz, zwracaj uwagę na najwyższą nutę... Zawsze mnie inspirował. Wzorowaliśmy się na nich. Zapuściłem brodę bo taką miał Paul na "The Long And Winding Road". Zawsze mieli na nas duży wpływ. Nawet wtedy kiedy się rozpadli. Pomyślałem nawet, że też powinniśmy się rozpaść...Nie konkurowaliśmy nigdy z The Beatles. My byliśmy tylko kolejną grupą pop podczas gdy oni zmienili świat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz