Dzisiaj wracam na blogu do Boba. Ciekawe spojrzenie na relację między największymi artystami naszych czasów (czy tylko?), Fantastycznej Czwórki i Wielkiego Boba. W swoim pomnikowym utworze "God" Boba Dylana (I don't believe in Zimmerman / I don't believe in the Beatles - nie wierzę w Zimmermana, nie wierzę w Beatlesów) John zapewne nieprzypadkowo umieścił tuż przed Beatlesami (Zimmerman to oczywiście prawdziwe nazwisko Boba, Dylan to tylko pseudonim). Znamienne, prawda? Poniższy fragment to cały 71-szy rozdział książki Craiga Browna "Raz, dwa, trzy. Beatlesi i ich czas", z której dowiedziałem się wielu ciekawych rzeczy z historii o zespole, gdy już wydawało się, że o wszystko o zespole zostało już opisane, usystematyzowane, zarchiwizowano, skomentowano.
Może i tak, ale Brown znalazł sposób by opisać wszystko jeszcze inaczej, zresztą zgodnie z tytułem książki. Beatlesi są oczywiście w niej najważniejsi, ale mnóstwo tutaj innego kontekstu do tych wszystkich wydarzeń związanych z naszymi ulubieńcami.W poniższym fragmencie niespecjalnie podoba mi się zbytnie faworyzowanie i stawianie Amerykanina nad Anglikami (podkreślę,że Brown to angielski pisarz), ale możliwe, że tak to wszystko wtedy wyglądało. Sam McCartney przyznał po latach, że Dylan był zawsze ich idolem i swoją twórczością miał ogromny wpływ na The Beatles. To John robił Dylana… pod silnym wpływem Boba. Jeśli posłuchasz, śpiewa to jak Bob... I dodaje: Kiedy rozmawiałem z Dylanem, czułem, jak wspinam się po spiralnym chodniku. Czułem, że rozmyślam o tym wszystkim, o sensie życia...
Po tym pierwszym spotkaniu z Dylanem, na ich kolejnej płycie, "Rubber Soul", The Beatles zanurzyli palce w wodzie folk-rocka i otworzyli swoje życie przed publicznością. Choć zespół był ekspertem w pisaniu hitów, które zajmowały pierwsze miejsca na listach przebojów, pomysł włożenia duszy w piosenkę był czymś, czego mogli się dowiedzieć jedynie na podstawie tradycyjnych wartości twórczości Dylana. Połączenie to okazało się ogromnym sukcesem, a teksty niektórych utworów na płycie sprawiał wrażenie, jakby były napisane według formy spopularyzowanej przez tego pionierskiego Amerykanina. Później on sam stwierdził nawet, że „Norwegian Wood” jest tak podobny do jego stylu, że zrobił nawet parodię utworu „4th Time Around”, który zdawał się celowo kpić z Johna Lennona. Słuchając "Rubber Soul" Dylan miał powiedzieć: Co to jest? To ja, Bob. [John] mnie robi! Nawet Sonny i Cher mi dokuczają, ale, do cholery, ja to wymyśliłem.
Tudor Jones, historyk akademicki z dużym doświadczeniem w historii politycznej i badaniach honorowych, zebrał jedno ze swoich najnowszych badań w książce zatytułowanej 'Bob Dylan And The British Sixties", w której szczegółowo opisuje w niej znaczący wpływ Dylana na niektórych z najbardziej uznanych brytyjskich ikon. Jones szczegółowo opisuje także, jak The Beatles – zanim znaleźli się pod wpływem Dylana – pisali głównie piosenki o tematyce „romansu między chłopcami i dziewczętami”, ale zmienili się po usłyszeniu Dylana: „W Wielkiej Brytanii wpływ pisania piosenek Dylana był szczególnie widoczny w latach sześćdziesiątych XX wieku w przypadku The Beatles, a zwłaszcza Johna Lennona i George'a Harrisona” – dodaje Jones.
Jednym z utworów, do którego Lennon przyznał się później Davidowi Sheffowi w 1980 r., był utwór „I'm A Loser” z albumu "Beatles For Sale", do którego dodał: „Część mnie podejrzewa, że jestem nieudacznikiem i część mnie myśli, że jestem Bogiem Wszechmogącym.” Ten utwór jest przejmujący, ponieważ był głębszy niż wszystko, co wcześniej nagrali, i sprawiał wrażenie, jakby był oznaką ich dojrzałości jako grupy, która zaczęła pisać nie tylko o młodzieńczej miłości.
Utwór Lennona „Yer Blues” z Białego albumu wspomina nawet postać z „Ballad of a Thin Man” Dylana i stanowi kolejny postęp w umiejętności Johna opowiadania historii za pomocą swoich piosenek, których stał się mistrzem do 1968 r., kiedy to utwór został wydany.
Innym utworem, o którym wspomniał John, zrodził się w okresie jego obsesji na punkcie Boba Dylana, był "You’ve Got To Hide Your Love Away" z albumu "Help!": „To znowu ja w okresie Dylana. Jestem jak kameleon, pod wpływem tego, co się dzieje. Jeśli Elvis może to zrobić, ja mogę to zrobić. Jeśli Everly Brothers mogą to zrobić, ja i Paul możemy. To samo z Dylanem” – Lennon powiedział o utworze.
Wpływ Dylana na sztukę pisania piosenek jest niezrównany i pomógł zmienić rzemiosło pisania tekstów z namysłu w prawdopodobnie najbardziej integralną część piosenki, co początkowo wzbudziło zachwyt The Beatles jego ogromnym talentem.
Wracamy do zaanonsowanego wcześniej Browna. Przeczytajcie znany Wam z tego bloga (tutaj) i wielu pewnie innych publikacji opis poznania się tych wielkich postaci świata kultury i wszystkiego co się z tym faktem wiązało.
Pisarka Penelope Fitzgerald odczytała społeczne przesłanie, które miał dla nas Evelyn Waugh, jako komunikat: „Ja się nudzę, a ty się boisz". To samo można odnieść do Boba Dylana. I chociaż wiele różni go od Waugha, jego obecność też może być deprymująca wzgardę, jaką ma dla otoczenia, przewyższa w nim tylko jego obojętność. Nigdy nie przejawiał tych cech bardziej niż latem 1964 roku. Dylan właśnie ugruntował swoją pozycję jako najmodniejszy, najbardziej bezkompromisowy i wpływowy wykonawca na świecie. Ale najbardziej popularny był ktoś inny.
Jak większość Amerykanów, Dylan usłyszał o Beatlesach w styczniu 1964 roku. Wkrótce nie dało się od nich uciec. „Jechaliśmy przez Colorado, grało radio, a osiem piosenek z pierwszej dziesiątki to byli Beatlesi... I Wanna Hold Your Hand, wszystkie te wczesne" - wspominał.
Dylan od razu się zorientował, że byli czymś więcej niż fenomenem komercyjnym, zespołem otoczonym krzyczącymi dziewczętami: „Robili coś, czego nie robił nikt inny. Ich akordy były zwariowane, po prostu wariackie, a ich harmonie sprawiały, że wszystko grało... Wiedziałem, że wskazywali kierunek, w którym pójdzie cała muzyka".
Do spotkania między dwoma muzycznymi supermocarstwami doprowadził dziennikarz nazwiskiem Al Aronowitz. Kiedy Beatlesi nocowali w Delmonico, Dylan przebywał w swoim domu w Woodstock, w północnej części stanu Nowy Jork. Do Aronowitza zadzwonił John Lennon. Już wtedy trochę się kolegowali.
- Gdzie on jest?
- Ale kto?
- Dylan.
-A, on jest w Woodstocku, ale mogę go namówić, żeby przyjechał.
- Zrób to!
|
Arnovitz (w centrum) prowadzi Boba na spotkanie z The Beatles do Hotelu Delmonico, na pierwszym planie Neil Aspinall. |
Kilka godzin później Dylan i Aronowitz zdecydowanym krokiem przeszli przez tłum fanek stojących przed hotelem. Był z nimi menedżer tras Dylana, Victor Maymudes, który też nosił za nim trawę. W pokoju gościnnym na piętrze zajmowanym przez Beatlesów Derek Taylor zabawiał innych gości, między innymi didżeja Murraya „The K" Kaufmana, The Kingston Trio oraz Petera, Paula i Mary [amerykański zespół zespół], ale Dylan i jego ekipa byli poziom wyżej, więc wprowadzono ich do apartamentu Beatlesów bez zbędnej zwłoki.
Kiedy Dylan się pojawił, właśnie skończyli jeść wniesioną przez obsługę kolację. Powitał go Brian Epstein: „Obawiam się, że możemy zaoferować tylko szampana". Dylan odparł, że wolałby tanie wino. Gdy już pokazał, że nie lubi takich szopek, niechętnie przyznał, że może być szampan.
Przedstawili się sobie z wahaniem. „Bob i Beatlesi potrzebowali przestrzeni na swoje wygłupy - wspominał Aronowitz - ale nikt nie chciał następować na niczyje ego". Rozmowa od razu zeszła na temat narkotyków. Beatlesi zaoferowali mu piguły, ale Dylan odmówił i zaproponował marihuanę.
- Nigdy nie paliliśmy marihuany - przyznał Epstein.
- A ta piosenka? Ta o jaraniu? - zapytał Dylan.
- Która? - odparł John.
- No, wiecie: I get high! I get high!, Odlatuję na haju!
John go poprawił, tłumacząc, że refren do I Want to Hold Your Hand wcale nie idzie I get high, tylko I can't hide.
- A jak - zastanawiał się John - będą się czuli po marihuanie?
- Dobrze - odparł Dylan.
Zaczął skręcać dżointa, ale był w tym zaskakująco niezdarny. Aronowitz patrzył na to w panice: „Bob stał przy stole i chwiał się nad pudełkiem. Próbował wyciągnąć palcami trawę z torebeczki, żeby skruszyć ją nad bibułką, którą trzymał w drugiej ręce. Nie dość, że Bob ogólnie słabo skręcał, to jeszcze szampan zdążył mu uderzyć do głowy".
Na korytarzu przed pokojem było około dwudziestu policjantów, a do tego wciąż wchodzili i wychodzili kelnerzy. Dylan, Aronowitz i Maymudes uznali, że lepiej byłoby to robić w miejscu bardziej dyskretnym, więc wszyscy weszli do jednej z sypialni.
Dylan zapalił pierwszy, po czym podał skręta Johnowi, a on, zawsze bardziej ostrożny, niż wynikałoby to z przyjmowanej przez niego pozy, podał go dalej. „Ty pierwszy!” — rzucił do Ringo. To było zachowanie, które zaobserwował Aronowitz - momentalnie objawiło obowiązującą w Beatlesach hierarchię: „Widać było, że Ringo to ten na dole drabiny". „To mój nadworny degustator" wyjaśnił John, potwierdzając tym samym podejrzenia Aronowitza.
Ringo nie wiedział, co robić, więc Aronowitz wytłumaczył mu właściwe postępowanie: głęboki wdech, przytrzymaj w płucach tak długo, jak ci się uda, wydech. Ale nie dodał: „I podaj dalej". Kiedy stało się widoczne, że Ringo uznał, że dżoint należy do niego, Maymudes zaczął skręcać kolejnego. Za kilka minut każdy miał już swojego i wszyscy palili w najlepsze.
Paul był rozczarowany: „Przez pięć minut powtarzaliśmy w kółko: »To nic nie daje<<, więc paliliśmy dalej”. Nagle Ringo zaczął się śmiać, co okazało się zaraźliwe: „To wyglądało tak śmiesznie, że wszyscy zaczęliśmy się śmiać tak samo jak Ringo. Potem Ringo zwrócił uwagę, jak śmiał się Brian Epstein, więc zaczęliśmy się śmiać z tego, jak śmiał się Brian".
Aronowitz zapamiętał, że Epstein powtarzał w kółko: „Jestem tak ujarany, że fruwam pod sufitem". Potem zaczął przyglądać się sobie w lustrze, mówiąc: „Żyd, Żyd...". W końcu to przyznał: A, jestem Żydem. Zapomniałem.
Niedługo później brytyjski dziennikarz Chris Hutchins wrócił z wieczoru na mieście z Neilem Aspinallem. Właśnie otwierał drzwi do swojego pokoju, kiedy Aspinall wyszeptał: „Chodź, zobacz".
Zakradli się do apartamentu Beatlesów: „Siedzieli na pięciu krzesłach ustawionych jedno obok drugiego, Fantastyczna Czwórka i ich menedżer Brian Epstein, wszyscy upaleni. Co jakiś czas ten, który stał na początku, spychał najbliższego Beatlesa z krzesła, za nim spadał kolejny, jak w dominie. Kończyło się na Brianie, który upadał na podłogę, bezradnie się śmiejąca za nim śmiechem wybuchała reszta. To była surrealistyczna scena, tym dziwniejsza, że spychał ich Bob Dylan".
Paul właśnie uznał, że odkrył sens życia, i zaczął biegać po pokoju, szukając długopisu i kartki, by go zanotować, zanim zapomni: „Poczułem się jak dziennikarz z mojej lokalnej gazety w Liverpoolu. Chciałem przekazać ludziom, jaki jest ten sens". Nakazał Malowi Evansowi, by chodził za nim z notatnikiem i spisywał jego mądrości. Ilekroć dzwonił telefon, Dylan odbierał i mówił: „,Beatlemania, słucham".
Beatlesi zadzwonili do przebywającego w sąsiednim apartamencie Dereka Taylora i przywołali go do siebie. Taylor zobaczył, jak Epstein „lata wkoło, trzymając kwiat". Powtarzał mu, że „MUSI spróbować tego niesamowitego towaru, przez który wszystko zaczyna fruwać”.
Jesteśmy zjarani – wytłumaczył George. Przez następny kwadrans Taylor musiał zmierzyć się z „przydymioną, grząską plątaniną tajemniczych wyrażeń - 'zjarać', 'upalony', 'ale jazda' — gdzieniegdzie przeplatanych zwyklejszym 'niesamowite', 'o jejku', 'człowieku', 'super' i 'towar'. Zauważył, że prowodyrem był Dylan, „chudy i spiczasty, ze świdrującym spojrzeniem małego ptaszka".
Wpływ, jaki na Beatlesów miała wizyta Dylana, był przemożny i długo trwały. Dwa miesiące później nagrali "She's a Woman", w którym znalazły się słowa Johna: „Turn me on when I get lonely - zabierasz mnie wysoko, gdy jestem samotny". Kiedy w 1965 roku nagrywali kolejny film, "Help!", jak opowiadał John, palili marihuanę na śniadanie: „Nic, tylko przydymiony wzrok i ciągłe chichoty". W czerwcu tamtego roku nagrali "It's only love", w którym pojawiają się słowa usłyszane przez Dylana: I get high.
Od tamtego czasu nawiązania do narkotyków pojawiały się jedno za drugim: riding so high ["Ticket to Ride"]; find me in my field of grass [Mother Nature's Son]; because the wind is high, it blows my mind [Because] - unosi się wysoko; znajdź mnie na polu trawy; wciąż wieje wiatr, aż tracę zmysły. Większości nikt wtedy nie zauważył: dopiero wiele lat później Paul przyznał, że beztroska, wesoła piosenka "Got to Get You Into My Life", w której padają pełne uczucia i miłości słowa I need you every single day of my life - Potrzebuję cię zawsze, każdego dnia, i When I'm with you I want to stay there - Kiedy jestem z tobą, chcę tak już zostać, to w istocie oda do maryśki. Na albumie "Sgt. Pepper" prawie nie ma piosenki, w której nie śpiewaliby o narkotykach.
Jak wielu fanów, John też poczynił kroki, by upodobnić się do swojego idola. Jego głos stał się bardziej chrapliwy, postawa bardziej sarkastyczna, a teksty - tajemnicze. Wiele lat później opowiedział o tym instynkcie naśladowania fotografowi Davidowi Baileyowi. Powiedział: 'Wiesz, kiedy odkrywam kogoś nowego, mam tendencję do stawania się tą osobą. Chcę zanurzyć się w nich tak głęboko, że muszę się nimi stać'. Opowiadał, że kiedy odkrył Dylana, zaczął ubierać się jak on i grać tylko jego gatunek muzyki, aż rozpracował, jak to działa. Podczas jednej sesji nagraniowej George Martin musiał poprosić Johna, żeby nie brzmiał tak bardzo jak Dylan: „On nie robił tego specjalnie. W przeważającej mierze to było podświadome".
Dylanowi spodobało się towarzystwo Beatlesów. Ich przyjaźń rodziła się w oparach trawy. A jednak nigdy nie było wątpliwości, kto jest królem, a kto sługami. Marianne Faithfull [na zdjęciu z Dylanem] widziała, jak Beatlesi witali się z Dylanem po jego koncercie w Royal Albert Hall 27 maja 1966 roku: „Dylan wszedł do pokoju, w którym Beatlesi, ciasno stłoczeni, siedzieli na kanapie. John, Ringo, George, Paul, żona Johna Cynthia i jeden czy dwóch roadies. Nie powiedzieli ani słowa. Czekali, aż przemówi Wyrocznia. Ale Dylan usiadł i patrzył na nich jak na podróżnych w poczekalni dworcowej. Wreszcie spotkali się i byli jak sparaliżowani. Nie chodziło przy tym o robienie ważenia 'cool'; byli na to za młodzi. Czuli się po prostu skrępowani, byli speszeni jak nastolatki". Ich uległość była dla niej zaskoczeniem: "Rany boskie, myślałam, dlaczego ludzie tak uwielbiają tę bandę wystraszonych chłopaków?"
Historia The Beatles
History of THE BEATLES
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz