LET IT BE - Ostatni album (1)


Ostatni wydany przez zespół album, jego swoiste epitafium. Niech tak będzie. "Let It Be".  Ostatni, bo wydany w maju 1970, 15 miesięcy od nagrywanego i zawartego na nim materiału, więc jeszcze przed nagraniem i wydaniem "Abbey Road". Każdy uważny czytelnik mego bloga, bądź znający dzieje The Beatles wie doskonale jak doszło do jego nagrania i wydania, więc tylko skrótowo. Jak wszystko w ostatnim okresie The Beatles, album "Let It Be" to pomysł Paula. Po latach John podziękuje swemu przyjacielowi, że "trzymał zespół w ryzach i zmuszał, pomimo trudności, do pracy, dzięki czemu powstało kilka wspaniałych płyt". Zapędzając swoich przyjaciół do pracy w chłodne dni stycznia 1969, do nieprzyjaznego studia w Twickenham, w otoczeniu ekipy filmowej, McCartney chciał załatwić jednocześnie kilka spraw. Najważniejszą, o czym jestem przekonany, to było znowu zebranie czwórki przyjaciół i obudzeniu w nich ducha The Beatles, by przekonać ich - i pewnie siebie - że tak naprawdę to wcale nie muszą kończyć działania w ramach zespołu, pomimo faktu, że wszyscy byli nim zmęczeni. Na przekór także konfliktom, szczególnie na tle finansowym, obudzić w nich ducha muzyków i nagrywając kolejną płytę zrobić z nimi to co wszyscy umieli najlepiej i gdzie kłótnie schodziły na dalszy plan - tworzenie i nagrywanie ich muzyki. Przy okazji, jak zawsze w przypadku tego zespołu, stworzyć coś, czego nikt inny przed nimi nie zrobił. Nakręcić dokumentalny film o tym jak powstaje muzyka w The Beatles, od małego zalążka pomysłu w umyśle któregoś z nich, do sfinalizowania  całego procesu powstawania produktu muzycznego na taśmie. Także przy okazji wypełniając zobowiązania wobec wytwórni odnośnie powstania filmu (takim końcowym zobowiązaniem wynikającym z kontraktu na cztery filmy miał być ich poprzedni rysunkowy film, "Yellow Submarine", jednakże do zespołu czyli do Paula, dochodziły słuchy, że zdaniem wytwórni ten film się  "nie liczy"). Zawsze byli też gdzieś w tle najważniejsi dla zespołu jego fani. Film pokazujący pracę zespołu nad albumem, którego zwieńczeniem miał być jego koncert na żywo gdzieś w spektakularnym miejscu na świecie, to idealny prezent dla świata, taki z górnej półki, jeśli to już ma być koniec The Beatles. Sumując, w umyśle McCartney'a zalągł pomysł, że może jednak szalona jazda z The Beatles wcale się nie skończyła i trzeba zrobić coś z chłopakami. No i była ta jazda. Zimny styczeń w Twickenham z sesjami początkowo nazywającymi się "Get Back", dzisiaj znanymi jako "Let It Be", odejście z zespołu George'a Harrisona, jego powrót pod warunkiem powrotu do własnego studia. Ponowna praca z George'm Martinem.
GEORGE MARIN:  Przyszedł do mnie [John] i powiedział: "Na tej płycie, George, nie chcemy żadnego producenckiego kiczu. To będzie uczciwy album, zgoda? Nie chcę żadnych nakładek ani sztuczek z montażem. Chcę, żebyśmy w czasie odsłuchiwania wiedzieli, co nagraliśmy". Album, w duchu regresu i odbudowy dostał roboczy tytuł "Get Back".
Finalną częścią całego przedsięwzięcia "Get Back" był - zamiast np. na pustyni, na piaskach Sahary - koncert na dachu oraz ... całkowite porzucenie nagranego materiału, uznając go za kiepski oraz, oczywiście, niesnaski, wewnętrzne konflikty w zespole. Próba miksu zrobiona przez Glyna Johna (bootlegowy album "Get Back"), odrzucona zgodnie przez wszystkich czterech Beatlesów. I ponad rok później powierzenie przez Johna całej pracy produkcyjnej - lekceważąc Martina - Amerykaninowi, twórcy tzw. "ściany dźwięku" (wall of sound) Pgilowie Spectorowi. Jak wspomniałem wyżej - 15 miesięcy dzieliło sesje nagraniowe od premiery albumu. 


JOHN: Skończyliśmy to i najlepiej zrobionym numerem było "Get Back". Robiliśmy próbę przed koncertem, którego nigdy nie skończyliśmy, ale znudziliśmy się tym i wydaliśmy to próbne nagranie. Jest tam gadanie, kombinowanie i inne rzeczy. Potem byliśmy w połowie pracy nad następną płytą, gdy wszystko zatrzymaliśmy. Zmęczyliśmy się i zrobiliśmy sobie przerwę. To będzie pojedyncza płyta, ale będzie do niej dołączona książka, opowiadająca o tym jak ta płyta powstawała. Zrobiliśmy z tego także film, więc musimy to poskładać jakoś w całość. Nakręciliśmy coś na wzór dokumentu, jak nagrywamy płytę. Mamy 68 godzin taśmy, więc musimy trochę nad tym popracować. Są tam wszystkie nasze zapaści i paranoje, a także inne rzeczy, jakie zdarzają się podczas nagrania płyty.

Wydany: wersja box: 8 maja 1970 (UK), 18 maja 1970 (USA), klasyczny LP - listopad 1070 (cały świat)
Indeks: PCS 7096
Wytwórnia: Apple
Producent: George Martin, Phil Spector
Inżynierowie: Glyn Johns, Martin Benge, Ken Scott,
Peter Brown, Phil McDonald, Jeff Jarrat
Długość: 35:10
Obsada: 
JOHN: wokal, gitary, gitara basowa, organy
PAUL:  wokal, gitary, gitara basowa, fortepian elektryczny, organy, organy Hammonda, marakasy
GEORGE: wokal, gitary, marakasy, tamburyna
RINGO:  perkusja, instrumenty perkusyjne
George Martin:  organy Hammonda
Billy Preston: organy Hammonda, elektryczny fortepian
Linda McCartney: chórki
Dodatkowi muzycy: wyszczególnienie w poszczególnych nagraniach jak i dokładne szczegóły instrumentacji Beatlesów
Szczegóły (UK): 
wejście albumu na listy : 23 maja 1970
najwyższa pozycja: 1 przez 3 tygonie od 23 maja 1970
na listach UK: 59 tygodni plus 1 tydzień (wersja na CD w 1987) i 2 tygodnie (wrzesień 2009 - wersja zremasterowana) - ogółem 62 tygodnie.
                


Zawartość:
Strona A
5. Dig It
Strona B: 
GEORGE:  Poszedłem kiedyś z Erikiem Claptonem na koncert Ray'a Charlesa w Festival Hall. Przed Ray'em na scenie był ktoś, kto kogoś mi przypominał. Kiedy Ray go zapowiedział: Billy Preston, wiedziałem Pomyślałem sobie: "Ależ to Billy".  Wyrósł na drągala,a jeszcze w 1962 roku w Hamburgu widzieliśmy go jako niewielkiego chłopaczka... To ciekawe, jak zachowują się ludzie, gdy przyprowadzi się do nich gościa, bo nikt nie chce, by wszyscy się dowiedzieli, jacy są wściekli.

DEREK TAYLOR:  Myślę, że Billy [Preston] uratował cały album i film. Dlaczego: Ponieważ spowodował wśród wszystkich Beatlesów  poprawne i zgodne zachowanie. Trudno być nieuprzejmym wobec siebie w obecności gościa. Wygłupy w stylu liverpoolskiego slangu wobec Billy'ego już nie były OK. Jego radość z bycia wśród nich przeniknęła do całej czwórki. Dzięki Bogu, że ktoś wpadł na coś takiego, bo atmosfera między nimi była bardzo zła. Potrzebnych było kilka dni z Billy'm i John Lennon już mu proponował przyłączenie się do The Beatles... W studiu Apple, gdzie wpadłem kilka razy w czasie sesji "Let It Be" widziałem jak tam było miło. Wreszcie dobrze się bawili, bo w Twickenham nie było zabawnie. Pod koniec stycznia, przez dwa lub trzy tygodnie było naprawdę miło.



RINGO:  Nie sądzę, żeby obecność Billy'ego wpłynęła jakoś na nasze zachowanie. Pracowaliśmy nad dobrym utworem, a to dla nas jest zawsze ekscytujące. On też coś dał temu utworowi ["Get Back"], więc nagle jak to bywa, gdy pracujesz nad czymś dobrym, przestaliśmy pieprzyć i wzięliśmy się za to, co potrafimy robić najlepiej.
PAUL: [żartobliwie] Już z czterema Beatlesami jest niezła zadyma, z piątką będzie totalny chaos... Billy był kapitalny - młody czarodziej. Zawsze się z nim dobrze rozumieliśmy. Pojawił się w Londynie, a my na to: "O Bill! świetnie, niech zagra w kilku numerach". Dlatego wziął udział w sesjach, bo tak naprawdę był naszym starym kumplem.
 
Trzynasty, oficjalny album zespołu, który oczywiście powędrował na szczyty brytyjskich i amerykańskich list przebojów. Także na całym świecie, ale na blogu, jak się zorientowaliście, podaję tylko te dwa kraje,ojczyznę zespołu i kraj największego muzycznego biznesu, najważniejszego dla każdego muzyka, marzącego o karierze na całym świecie. Tak jest do dzisiaj. Soundtrack do "Let It Be", czyli album tak potraktowany zdobył Oskara oraz Grammy. Gigantyczny sukces, którym Beatlesi całkowicie się już nie ekscytowali z powodu prostego faktu. The Beatles już nie istnieli. Także muzycy - prócz Johna  - niespecjalnie lubili wtedy ten album. Najmniej Paul, średnio George, podobnie jak Ringo, który po rz pierwszy na albumie zespołu nie miał tu "swojego" numeru. John musiał bronić albumu, choć oczywiście nie podobało mu się to co Spector zrobił z jego "Across The Universe". Podobnie George z "I Me Mine".
JOHN: Pozwoliliśmy zmiksować płytę Glynowi Johnsowi, bo nikt z nas nie chciał robić cokolwiek w tej sprawie. Po raz pierwszy do czasu naszej pierwszej płyty mieliśmy taką sytuację. Po prostu zostawiliśmy mu wszystko [taśmy] i powiedzieliśmy: "Masz tu to i coś z tym zrób". Gdy on się tym zajmował, nikt z nas, nikt, nawet Paul nie wchodził w to... Nawet nie dzwoniliśmy w tej sprawie do siebie. Taśmy zostały u niego a my na koniec dostaliśmy na foliach kopie tego co zrobił. No i wtedy zdzwoniliśmy się. "Eeee, hm... co o tym sądzisz?. No dobra, wypuszczamy to!" Mieliśmy, będąc lekko zniesmaczonymi, naprawdę zamiar wypuścić to w takim gównianym stanie. Nie obchodziło nas co ludzie o tym pomyślą. Pomyślałem sobie, że dobrze jest pokazać ludziom, w którym miejscu wtedy się znaleźliśmy. Proszę, oto my, teraz tacy jesteśmy. Zostawcie nas w spokoju! Glyn zrobił okropną robotę, bo nie miał pomysłu na to co z tym zrobić... Nikt z nas nie mógł tego słuchać. Dwadzieścia dziewięć godzin taśmy...



JOHN: Spector dostał całe to gówno do roboty. Jeśli ktoś chce

znać różnicę, to niech posłucha wersji pirackiej wcześniejszej wersji albumu, zanim obrobił ją Spector, a potem jego wersji  i potem się zamknąć. Taśmy z nagraniami były tak kiepskie, że nikt z nas nie chciał ich dotknąć. Leżały odłogiem przez sześć miesięcy. Przerażała nas myśl o pracy, remiksowaniu tego materiału. Spector zrobił fantastyczną robotę.
Spory udział w przyśpieszonej pracy nad wydaniem albumu i z czasem filmu miał Allen Klein. Pomagał Johnowi [i George'owi Harrisonowi] ściągnąć do Londynu Spectora, jego firma ABKCO zaangażowała się w produkcję i wydanie filmu. Głównym powodem, prócz oczywiście kilku inny6ch, które zawsze mają znaczenie przy wydaniu muzyki jak np. troska o fanów, zobowiązania kontraktowe, były ... pieniądze. W owym czasie w wyniku ruchów finansowych Kleina (nowe umowy, nowe rozmowy w sprawie kontraktów, problemy związane ze sprzedażą czy wykupem akcji z własnych firm The Beatles) wszystkie przychody zespołu z poprzednich projektów trafiały na zamrożony rynek depozytowy. Klein zabiegał więc o szybkie wydanie płyty, która przyniosłaby zysk, wg. nowych, wywalczonych przez niego stawek z wytwórniami. No i album miał promować równie szybko wypuszczony do kin film. Poza tym na rynku pojawił się piracki album "Get Back" z remiksami Johnsa, co potencjalnie mogło zmniejszyć ilość nabywców legalnego wydawnictwa. Krytycy po latach skonstatowali to krotko: The Beatles naprawdę musieli mieć niskie mniemanie o nagraniach ze stycznia 1968, skoro zdecydowali się na ich wydanie dopiero gdy w oczy musiało zajrzeć im widmo bankructwa. Może niedosłownego, bo oczywiście byli i zawsze zostaliby ludźmi majętnymi.
GEORGE MARTIN:  W końcu zrobiono oczywiście dokument - ze wszystkimi zgrzytami - dotyczący powstania płyty "Let It Be". Razem z Glynem Johnsem  więc złożyliśmy muzykę i to był prawdziwy album, o jaki im chodziło. Jednak długo leżał odłogiem, bo nikomu nie podobał się film dokumentalny z tyloma błędami. Oni byli przyzwyczajeni do wypolerowanych nagrań i uważam, że dlatego te nagrania się nie ukazały. 
 
 John, George i Ringo zgodzili się z argumentacją Kleina, że ponowne i poprawne opracowanie materiału muzycznego z sesji "Get Back" stworzyłoby im większe pole manewru w wyprowadzeniu Apple z finansowych tarapatów. W owym czasie McCartney, który wprost nienawidził Kleina zaszył się na swojej farmie w Szkocji i nie dawał oznak życia, choć wszyscy przypuszczali, że nagrywa on solowy album. Ten fakt, jego milczenie wszyscy uznali na ciche przyzwolenie. Na fali brawurowego stylistycznie majstersztyku, jakim okazał się  singiel Lennona "Instant Karma", zgrabnie łączący futuryzm artysty z potężnymi girlsbandowym pogłosem (Spector rozpoczynał karierę w showbiznesie sam śpiewając w chórkach, potem będąc menadżerem dziewczęcego bandu (oraz otwierającym piosenkę cytatem z "Some Other Guys" Ritchigo Barretta) Spector rozpoczął pracę nad dostarczonym mu materiałem muzycznym. Spełniło się jego marzenie, praca z muzyką The Beatles, choć nie tak sobie ją wymarzył. Nie miał do czynienia z muzykami w czasie rejestracji nagrań. Dwa tygodnie później JOHN wyszedł ze studia olśniony: Kiedy tego wysłuchałem nie chciało mi się wymiotować. Poczułem wielką ulgę; odkąd sześć miesięcy temu zdecydowałem, że materiał ma się ukazać, żyłem w ciągłym niepokoju. Pomyślałem sobie, że bardzo dobrze, niech ta syfiasta wersja rozwali mit The Beatles. "To my, tak wyglądamy bez gaci".

A.Klein, P. Spector, G. HarrisonGEORGE:  Uważam, że Phil Spector skontaktował się z Allenem Kleinem, szukając pracy lub kolegując się z nim, ponieważ wiedział, że jest związany z The Beatles.Myślę, że Klein podsunął nam pomysł, byśmy poprosili Spectora by posłuchał taśm z "Let It Be"... Spector robił takie płyty  jak lubię - takie ściany dźwięku. Byłem jego fanem i spędziliśmy razem  trochę czasu, gdy na początku lat 60-tych był Londynie. Byłem bardzo za tym, by go zaangażować. Ponadto on miał za sobą kiepski okres i bardzo chciał wrócić do muzyki. Uważałem, że powinniśmy pomóc mu stanąć na nogi... 
Cytowano wypowiedzi Paula, że nie chciał, by w pracę nad płytą angażował się Phil Spector i nie podobało mu się, że nakładał orkiestrę w "The Long And Winding Road". Ja natomiast uważałem, że to był bardzo dobry pomysł.
W razie powodzenia z wydaniem albumu (razem z filmem) były to kolejny sukces biznesowy Kleina, a warto przypomnieć, że menadżer w tym samym czasie wywalczył dla zespołu tantiemy z EMI i Capitolu, o jakich wcześniej mogli tylko marzyć. Ale trójka Beatlesów nie przewidziała planów Paula McCartney'a. Basista zespołu od jakiegoś czasu nagrywał płytę na własną rękę i umawiał się z technikami Alanem Parsonsem i Chrisem Thomasem na sesje w kilku londyńskich studiach. Co jeszcze bardziej bezczelne - tak to nazwał Klein - zamierzał wypuścić swój album kilka tygodni po premierze "Let It Be" Spectora. Premierę filmu wyznaczono na późną wiosnę.
        Historia  The Beatles
HISTORY of  THE  BEATLES


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz