Happy Christmas & Happy New Year '2025

 

 


 





SZCZĘŚLIWYCH  ŚWIĄT  BOŻEGO  NARODZENIA
ORAZ 
WSPANIAŁEGO  NOWEGO  ROKU  A.D. 2025

życzy Autor bloga, Ryszard


Pierwszy i ostatni występ Johna bez The Beatles.






Uważni czytelnicy mego bloga lub średnio nawet znający historię zespół jego fani wiedzą, że w 1968 roku John Lennon był pierwszym i jedynym członkiem Fab Four, który wystąpił publicznie pod innym szyldem niż  F4. Nie muszę podkreślać, jaką gratką wtedy (i dzisiaj) było zobaczyć Johna poza The Beatles. Występ w Dirty Mac (żartobliwe nawiązanie Johna do grupy Fleetwood Mac) był oczywiście w jego karierze zdaniem wielu  marginalny, trudno też znaleźć jakąkolwiek wypowiedź muzyka o tym wydarzeniu. Niemniej to ważne wydarzenie. Był to czas, w którym rosły napięcia w zespole, a jego udział w tej „supergrupie” można postrzegać jako znaczący krok w jego późniejszej solowej karierze. Zaznaczam, występ publiczny, bo nie mówimy tutaj o udziale w sesjach nagraniowych.W czasie prób i show Johnowi prócz Yoko towarzyszył jego syn, Julian. 

Zobaczyć - i usłyszeć - możemy to na wydaniach zremasterowanych (video do 4K) po latach dokumentujących legendarny film koncertowy zatytułowany "Rock And Rollowy Cyrk Rolling Stonesów" (The Rolling Stones Rock and Roll Circus). Dokładna data wydania to 5 lipca 2019. Wydania na DVD, CD oraz na vinylach nie tylko zostały zrekonstruowane, ale wzbogacone o dodatkowe materiały m.in. wcześniej niepublikowane występy supergrupy The Dirty Mac, stworzonej specjalnie na potrzeby filmu. Właśnie w skład tej grupy weszli: John Lennon (gitara), Keith Richards (grający na gitarze basowej), Eric Clapton (gitara prowadząca) oraz Mitch Mitchell z The Jimi Hendrix Experience. Więcej o tym niżej.

 



Edycje z 2019 roku, wydane przez ABKCO Films i ABKCO Music & Records, oferują pełną rekonstrukcję w formatach Dolby Vision® i Dolby Atmos®. Wśród dostępnych wersji znalazły się limitowana edycja deluxe (z pierwszym wydaniem na Blu-ray), rozszerzona edycja na 2 CD oraz debiut na winylu (na 3 płytach LP).

Film, przeznaczony dla telewizji, nakręcony w ciągu dwóch dni, 11 i 12 grudnia 1968 roku, zawiera niezwykłe występy takich artystów, jak The Who („A Quick One, While He’s Away”), Jethro Tull („Song For Jeffrey”), Taj Mahal, Marianne Faithfull, improwizowana supergrupa The Dirty Mac (Lennon, Richards, Mitchell, Clapton) oraz Yoko Ono (Yoko zaśpiewała "Whole Lotta Yoko" - zwany także jako "Her Blues" z towarzystwem Dirty Mac oraz wirtuoza skrzypiec, Ivry Gitlisa - clip na dole).

Tak przy okazji się zastanawiam, czy Led Zeppelin nagrywając rok później swój klasyk "Whole Lotta Love" inspirowali się utworem Yoko.   Oczywiście jego tytułem, bo utwory dzieli wszystko. Nie znalazłem w sieci żadnych potwierdzeń na ten temat. Zresztą Page i Plant nie mogli znać wykonania Yoko, gdyż show nie był opublikowany. Wracając do show, to oczywiście centralnym jego punktem  jest oryginalny skład The Rolling Stones, który wykonał sześć utworów. To były także ostatnie występy sceniczne u boku kolegów Briana Jonesa. Znikał on coraz bardziej na tle zespołu i zdegenerował się w bezużytecznego, narko-zombie. Oprócz kilku rzadkich, naprawdę udanych partii gitary na „No Expectations”, i trochę maracasów w „Sympatię dla diabła”, równie dobrze mogło go nawet nie być. Minęło zaledwie kilka miesięcy, zanim został znaleziony martwy w swoim basenie.

 



Materiał dodatkowy obejmuje:

  • trzy dodatkowe utwory Taj Mahala,
  • niepublikowane dotąd nagrania prób The Dirty Mac, w tym utwór „Revolution” Beatlesów, „Warmup Jam” oraz alternatywną wersję „Yer Blues”.


 

 


 

W wywiadzie po przedpremierowym pokazie filmu 1 kwietnia 2019 roku reżyser Michael Lindsay-Hogg – znany również jako twórca dokumentu The Beatles: Get Back z 2021 roku – opowiedział: Mick zadzwonił do mnie i powiedział, że [The Rolling Stones] chcą zrobić specjalny program telewizyjny. Tylko Beatlesi lub Stonesi mieli wystarczającą siłę, aby coś takiego zrealizować. Moim zadaniem było wymyślenie pomysłu. Przez kilka tygodni miałem pustkę w głowie. W końcu narysowałem na szkicowniku okrąg, a wyobraźnia mnie natchnęła na: The Rolling Stones Rock and Roll Circus.

Film, nakręcony w północnym Londynie przez Lindsay-Hogga (Let It Be, Ready Steady Go!) i operatora Tony’ego Richmonda (Sympathy for the Devil / One Plus One, Let It Be), był koncertem osadzonym w surrealistycznej, cyrkowej scenerii. Zespół występował zarówno jako 
gospodarze, jak i główni wykonawcy, prezentując sześć klasyków, w tym „Jumpin’ Jack Flash”, „Parachute Woman” i „Sympathy For the Devil”.

Mick Jagger:
Michael jest bardzo kreatywnym facetem. Wpadliśmy na ten pomysł, a cała idea polega oczywiście na tym, aby uczynić go mieszanką różnych aktów muzycznych i cyrkowych, wyjmując go z normalności i czyniąc go nieco surrealistycznym... mieszając te dwa. Chcieliśmy jak najwięcej różnych rodzajów muzyki. Dlatego pomyśleliśmy o tym, kto będzie najlepszym rodzajem działań wspierających projekt.

Na pierwszym miejscu tzw. listy życzeń były dwa zespoły: Traffic i Cream, jednakże nie udało się ich zaprosić do programu. Z Cream obecny był tylko Eric Clapton.Niespodziewanie okazało się, że na występ w programie "konkurencyjnego" bandu zgodzi się John Lennon, który postawił warunek, że będzie mogła także wystąpić obok niego Yoko. 


 


W dniach poprzedzających otwarcie zdjęć, w środę, 11 grudnia, odbyły się próby i testy kamery w trzech różnych londyńskich miejscach: Marquee Club, Olympic Sound Studios i Londonderry House Hotel w Mayfair. Niektóre piosenki zostały wyszlifowane, a niektóre – w tym Lennon, Jagger i Clapton śpiewający ich wersję „Peggy Sue” Buddy’ego Holly’ego – zostały wycięte z ostatecznej setlisty. Lindsay-Hogg sprowadził operatora Tony'ego Richmonda, który nakręcił film "Don't Look Now" z Julie Christie i Donaldem Sutherlandem oraz The Man Who Fell To Earth, z Davidem Bowie. Do filmu Rock And Roll Circus użył najnowszych zaawansowanych, francuskich kamer 16 mm. Dźwięk został nagrany przez Glyn Johns i Jimmy Miller, korzystając z mobilnego studia olimpijskiego. John McKenna zaprojektował wiele kostiumów.
Keith Richards (John nazwał Keitha w czasie show "swoim bratem od duszy") wspomina: To było niesamowite nagranie, chyba trwało z 36 godzin. Pamiętam, że pod koniec pamiętałem coraz mniej… Ale było świetnie! Mieliśmy dwie publiczności… pierwszą wymęczyliśmy. To było genialne!.
Lindsay-Hogg: Było świetne także za kulisami". Wszyscy siedzieli w jednym pokoju – John Lennon, Mick Jagger, Pete Townshend, Eric Clapton – grali bluesa na gitarze i harmonijnie. Keith Moon grał na stole.
 
Na zdjęciu: w górnym rzędzie John Entwistle (The Who), Bill Wyman (The Rolling Stones), Charlie Watts (Stones), Keith Moon (Who), Brian Jones (Stones). Siedzą: Michael Lindsay-Hogg, Yoko, Julian, John, Eric Clapton.
 

Widownia, składająca się z członków fan clubu, zwycięzców konkursów i przyjaciół, uczestniczyła w wydarzeniu, które miało być początkowo specjalnym programem BBC promującym album Beggars Banquet. Po odejściu Briana Jonesa i jego późniejszej śmierci plany te zostały porzucone, a materiał filmowy na lata zaginął. Film został oficjalnie wydany dopiero po 28 latach.

Lindsay-Hogg: Po śmierci Briana Stonesi wyruszyli w trasę, a potem wyjechali do Francji z powodów podatkowych. Trzydzieści sześć puszek z taśmami trafiło do małego biura. Ian Stewart [ówczesny menadżer trasy zespołu] usłyszał, że ktoś z biura zastanawia się, czy je wyrzucić. Ian zabrał je do swojej stodoły, gdzie były bezpieczne. Po jego śmierci w 1985 roku jego żona zauważyła te puszki na posesji.

Limitowana edycja deluxe (Blu-ray, DVD i 2-CD) zawiera 44-stronicową książkę z esejem Davida Daltona z 1969 roku z magazynu Rolling Stone oraz zdjęciami Michaela Randolfa. Ścieżka dźwiękowa, rozszerzona do 28 utworów, została zremiksowana i poddana restauracji w jakości 192k/24-bit HD.

Nowa wersja filmu dostępna jest zarówno w formacie 4×3, jak i panoramicznym 16:9. Dodatki obejmują komentarze Micka Jaggera, Keitha Richardsa, Tony’ego Richmonda, Michaela Lindsay-Hogga, Yoko Ono oraz Marianne Faithfull, wywiad wideo z Pete’em Townshendem oraz wiele innych materiałów.



The Rolling Stones Rock and Roll Circus

1. Mick Jagger’s Introduction Of Rock And Roll Circus – Mick Jagger
2. Entry Of The Gladiators – Circus Band
3. Mick Jagger’s Introduction Of Jethro Tull – Mick Jagger
4. Song For Jeffrey – Jethro Tull
5. Keith Richards’ Introduction Of The Who – Keith Richards
6. A Quick One While He’s Away – The Who
7. Over The Waves – Circus Band
8. Ain’t That A Lot Of Love – Taj Mahal
9. Charlie Watts’ Introduction Of Marianne Faithfull – Charlie Watts
10. Something Better – Marianne Faithfull
11. Mick Jagger’s and John Lennon’s Introduction Of The Dirty Mac
12. Yer Blues – The Dirty Mac
13. Whole Lotta Yoko – Yoko Ono & Ivry Gitlis with The Dirty Mac (clip wyżej)
14. John Lennon’s Introduction Of The Rolling Stones + Jumpin’ Jack Flash – The Rolling Stones
15. Parachute Woman – The Rolling Stones
16. No Expectations – The Rolling Stones
17. You Can’t Always Get What You Want – The Rolling Stones
18. Sympathy for the Devil – The Rolling Stones
19. Salt Of The Earth – The Rolling Stones

 


Historia The Beatles
History of  THE BEATLES

 

Dziedzictwo Johna Lennona w 2024.


PAUL: Pamiętam, jak powiedział do mnie: "Paul, martwię się o to, jak ludzie będą mnie9 pamiętać, kiedy umrę" i to mnie trochę zszokowało.
 
______________

Kiedyś [ten] Beatles był czczony jako bohater, jednak spuścizna Lennona stała się równie skomplikowana, co oszałamiająca teraz, kiedy obchodziłby swoje 84-te urodziny
 


 

 Dokładnie 44 lata temu odszedł John. Brutalnie, niespodziewanie. Nie umieszczam specjalnych postów w rocznicę jego śmierci, bo byłaby to trochę przesada. Wypadałoby tak samo z George'm, z oczywistych względów zrezygnowałem z tego. Inna sytuacja jest gdy obchodzimy jakąś  jakąś równą rocznicę. 44 nie jest jakąś specjalną, ale teraz nadarzyła się okazja, by umieścić w 44 rocznicę śmierci lidera The Beatles specjalny artykuł zaznaczony w samym wstępie jak i tytule posta. Dla mnie jego spuścizna, dziedzictwo jest wciąż tak samo ważne jak przed 5, 10, 44 laty. Był dla mnie geniuszem nie tylko muzyki, z pewnością mnie ukształtował, bo spośród ukochanej czwórki on był tym moim wybranym i to chyba od samego pierwszego kontaktu z NIM i pozostałymi członkami Fab Four, czyli gdzieś około połowy 1967 (polska premiera), w czasie seansów filmów "Help!". Z moich bliskich znajomych - tych w dojrzałym wieku - niestety niewielu zna twórczość Johna, zdawkowo jego działalność pokojową, bardziej w ramach The Beatles. Młodzi? Hm... Czytają mojego bloga, ale z ich podejściem do muzyki The Beatles jest różnie. Ale może dzięki temu blogowi, temu tekstowi  John znowu mocno odżyje. Ale po kolei. 
     

8 grudnia 1980 roku świat stracił Johna Lennona, ale czterdzieści cztery lata później jego dziedzictwo wciąż rezonuje z siłą, która przenika muzykę, kulturę i społeczną świadomość. Lennon to postać wielowymiarowa: rewolucyjny muzyk, poeta, aktywista i człowiek pełen sprzeczności. W 2024 roku, w dobie wyzwań globalnych i ciągłej walki o pokój i równość, dziedzictwo Lennona wydaje się bardziej aktualne niż kiedykolwiek. Jako członek The Beatles, Lennon stał się współtwórcą muzycznej rewolucji, która zmieniła oblicze kultury popularnej. Wspólnie z Paulem McCartneyem stworzył jedną z najbardziej płodnych i wpływowych par kompozytorskich w historii muzyki. Utwory takie jak "Imagine", "Strawberry Fields Forever" czy "All You Need Is Love", "Give Peace A Chance" są dziś uniwersalnymi hymnami pokoju, marzeń i nadziei. W 2024 roku jego twórczość wciąż inspiruje młodych muzyków, którzy widzą w niej dowód na to, że muzyka może nie tylko bawić, ale również zmieniać świat.
   
Dzięki technologicznemu postępowi, w 2024 roku muzyka Lennona jest bardziej dostępna niż kiedykolwiek wcześniej. Serwisy streamingowe umożliwiają nowym pokoleniom odkrycie jego solowej kariery, a kolekcjonerskie wydania płyt wciąż znajdują nowych nabywców. Co więcej, projekty remasteringowe, takie jak te prowadzone przez syna Lennona, Seana, odświeżają jego dorobek dla współczesnych słuchaczy.
    Bo John Lennon to jednak więcej niż tylko muzyk. Jego działalność społeczna, manifestowana m.in. w kampaniach "Bed-Ins for Peace" ("Hair Peace"), ogromne plakaty w wielu stolicach całego świata "War Is Over" (wraz z piosenką "Happy Xmas - War Is Over") i wspomnianej piosence "Give Peace a Chance", uczyniła z niego ikonę ruchów pokojowych. W 2024 roku jego wizerunek wciąż pojawia się na protestach, banerach i w mediach społecznościowych jako symbol sprzeciwu wobec wojny, nierówności i niesprawiedliwości.
 

    W dobie post-prawdy i polaryzacji politycznej przesłanie Lennona o pokoju i miłości wydaje się szczególnie potrzebne. Utwór "Imagine", choć bywa krytykowany za swoją naiwność (wspomniany dziennikarz TVP), pozostaje ponadczasowym apelem o lepszy świat. Współczesne ruchy społeczne, takie jak Fridays for Future czy Black Lives Matter, często odwołują się do jego słów, które, choć proste, niosą uniwersalne wartości. 
 

 
     Czterdzieści cztery lata po śmierci Lennona jego postać nadal budzi kontrowersje. Współczesne narracje coraz częściej analizują go krytycznie, uwzględniając ciemniejsze strony jego osobowości. Krytyka dotyczy m.in. trudnych relacji z pierwszą żoną, Cynthią, czy momentów agresji w przeszłości, o których sam Lennon mówił otwarcie w wywiadach. Ta dwuznaczność sprawia, że odbiór jego postaci staje się bardziej ludzki i kompleksowy.
     W 2024 roku Lennon jest postrzegany zarówno jako wielki artysta, jak i człowiek pełen sprzeczności. Dla jednych jest ikoną niezmiennego idealizmu, dla innych przykładem na to, że nawet największe legendy mają swoje wady. Dziedzictwo Lennona jest pielęgnowane przez jego rodzinę, zwłaszcza przez Yoko Ono, która nadal promuje jego przesłanie pokoju, oraz przez jego synów – Seana i Juliana. Sean Lennon angażuje się w projekty artystyczne, które nawiązują do spuścizny ojca, podczas gdy Julian, także muzyk, w swojej twórczości często mierzy się z piętnem sławnego nazwiska. Wspólnie dbają o to, by pamięć o Johnie Lennonie nie była jedynie pomnikiem, ale żywym elementem kultury.
 
    Myślę, że dziedzictwo Johna Lennona można podsumować jednym zdaniem: "Wyobraź sobie świat" – taki, który przekracza podziały i konflikty, gdzie muzyka i miłość są siłą jednoczącą. Nic co byłoby związane z ideałami socjalizmu czy komunizmu, o czym w czasie Olimpiady próbował nas nieudolnie przekonać pewien dziennikarz. W 2024 roku, mimo zmieniających się realiów, jego przesłanie pozostaje aktualne. Lennon przypomina nam, że choć świat może wydawać się pełen chaosu, to marzenia i działania jednostek mają moc zmieniania rzeczywistości.
      44 lata po tragicznej śmierci John Lennon nie jest tylko postacią z przeszłości – jest wiecznie żywym symbolem tego, co w człowieku najlepsze: wiary w pokój, kreatywność i odwagę bycia sobą. 
 
 
     Niżej postanowiłem jako uzupełnienie do powyższego tekstu opublikować artykuł z 2020 znaleziony w sieci (magazyn Esquire) poświęcony temu tematowi jak dzisiaj świat pamięta Johna Lennona, jego spuściźnie  w pokoleniu Z i nie tylko. Artykuł napisał Amerykanin, Alan Right, bo bez względu jak na fakt, jak cały świat kocha muzykę The Beatles i samego Johna, są oni chyba najbardziej popularni w tym kraju, bardziej niż w samej Wielkiej Brytanii, choć to oczywiście pewna teza do polemiki - wystarczy zobaczyć teraz fragmenty koncertów Paula po Ameryce Południowej. Zostawmy to. Wracając do artykułu, to już sam jego początek zaintrygował mnie do tego stopnia, że postanowiłem go przetłumaczyć i opublikować właśnie 9 grudnia 2024. No bo, jak mogą nie zaciekawić wielkiego fana The Beatles jak i samego Johna takie słowa: Jeśli umrę dziś, zapamiętajcie mnie jak Johna Lennona” – rapował kiedyś Lil’ Wayne. 
   Moje wrażenia po jego lekturze? Całkiem pozytywne, ale ciekaw jestem Waszych opinii, w komentarzach bądź na blogowego maila. From all over the world of course. In any language.

 

Kilka tygodni temu, na swoim nowym albumie King’s Disease, raper Nas ubolewał nad presją wywieraną na doświadczonych artystów, podsumowując: „McCartneyowie żyją dłużej niż Lennonowie, ale to Lennon jest najtrudniejszy do przejścia.”

Odniesienia do Beatlesów od dawna są stałym elementem w hip-hopie (Rae Sremmurd osiągnęli pierwsze miejsce z utworem „Black Beatles” w 2016 roku), podobnie jak w naszej kulturze w ogóle – w książkach, filmach i codziennym życiu. Ale jak właściwie pamiętamy Johna Lennona? W ostatnich latach dziedzictwo tego cenionego ikony stało się bardziej skomplikowane i problematyczne. Nadchodzące miesiące przyniosą wiele okazji, by ocenić jego obecny wizerunek: 9 października Lennon obchodziłby swoje 80. urodziny, a kilka miesięcy później, 8 grudnia, minie 40 lat od jego tragicznej śmierci.



Daty te będą upamiętnione w licznych projektach: nowym box secie zatytułowanym Gimme Some Truth: The Ultimate Mixes, zawierającym 36 najbardziej znanych utworów Lennona, całkowicie zremiksowanych od podstaw; specjalnym programie radiowym BBC prowadzonym przez jego syna Seana oraz nadchodzącym dokumentem telewizyjnym BBC; albumami i koncertami hołdowymi (tribute) oraz licznymi książkami, z których większość skupia się na ostatnich latach jego życia. Wydaje się jednak, że w ostatnich latach pozycja Lennona na gwiaździstym firmamencie rock and rolla zaczęła słabnąć.

Paul McCartney nieustannie koncertuje, heroicznie i wytrwale, wciąż zapełniając stadiony i zachwycając kolejne pokolenia (aż do momentu, gdy pandemia to uniemożliwiła) oraz tworząc dobrze przyjmowaną nową muzykę. Krążą pogłoski, że album nagrany w trakcie lockdownu zostanie wydany przed końcem roku. Tymczasem mistyczna duchowość George’a Harrisona tylko wzmocniła jego pozycję jako „nieodkrytego Beatlesa” – ulubieńca hipsterów; „Here Comes the Sun” jest zdecydowanie najczęściej odtwarzanym utworem zespołu na Spotify, a w nagłówku NBC z 2018 roku ogłoszono: „Jak najcichszy z Beatlesów stał się najpopularniejszym z nich wszystkich.”

Dla przykładu – choć mocno nieformalnego – kilka miesięcy temu na moim programie radiowym SiriusXM opublikowaliśmy spontaniczną ankietę na Twitterze, pytając słuchaczy, który z Beatlesów jest ich ulubionym. Paul i George byli na czołowych pozycjach, idąc łeb w łeb, podczas gdy John był wyraźnie w tyle. (Ringo Starr, wiecznie uwielbiany i niedoceniany, zdobył garstkę swoich typowych zwolenników).

Bardziej znaczący punkt odniesienia to ostatnio zrewidowana lista „500 najlepszych albumów wszech czasów” magazynu Rolling Stone. Czasopismo znacznie poszerzyło grono głosujących oraz różnorodność ich wyborów w porównaniu do poprzedniego rankingu z 2012 roku. Beatlesi jako całość odnotowali pewien spadek: osiem lat temu zajmowali cztery z dziesięciu najwyższych pozycji, ale teraz jedynie Abbey Road – który stał się ulubieńcem słuchaczy z pokolenia Z – znalazł się tak wysoko, zajmując 7. miejsce. Rubber Soul spadł z 5. pozycji na 35.

Solowe nagrania Johna Lennona, choć wciąż zajmują najwyższe miejsca w katalogach solowych Beatlesów, również zanotowały dramatyczny spadek. Plastic Ono Band spadł z 23. miejsca na 85., a Imagine z 80. aż na 223. Tymczasem album George’a Harrisona All Things Must Pass awansował z 433. na 368. miejsce, podczas gdy sytuacja McCartneya była raczej stabilna: Band on the Run, który wcześniej zajmował 418. miejsce, wypadł z listy, ale został zastąpiony przez bardziej „indie-przyjazny” album Ram, który zadebiutował na 450. pozycji.

Dlaczego więc John Lennon, przez dekady jedna z najbardziej uwielbianych postaci na świecie, wydaje się podlegać coraz bardziej krytycznym ocenom ze strony młodszych pokoleń? Być może chodzi o uproszczone skojarzenia, jakie wiążą się z jego tragicznie przerwanym życiem. Na pierwszym miejscu – i nie da się tego uniknąć – jest dwuznaczny wpływ utworu „Imagine.” Jest to jeden z najbardziej ukochanych hymnów świata, ale stał się również tematem żartów, co udowodniła brutalna reakcja internetu na cover „Imagine” opublikowany przez Gal Gadot, w którym wystąpili celebryci tacy jak Natalie Portman, Will Ferrell czy Jimmy Fallon, w początkowych dniach pandemii koronawirusa. „W kraju, gdzie tylko uprzywilejowani mają dostęp do odpowiednich testów,” napisał Vice, „ostatnią rzeczą, którą chcemy oglądać, jest remix bogaczy kwarantannujących w swoich rezydencjach, mówiących nam, byśmy 'wyobrazili sobie' lepszy świat.”
To właśnie ta piosenka, bardziej niż jakakolwiek inna, zdefiniowała dziedzictwo Lennona (w innej liście Rolling Stone „500 najlepszych piosenek wszech czasów” zajęła wyższe miejsce niż jakikolwiek utwór Beatlesów) i coraz częściej jest postrzegana jako dobrze intencjonowane, hippisowskie marzenie. Jego radykalne przesłanie – wzywające do wyobrażenia sobie „świata bez religii” i „bez własności” – zostało w dużej mierze zignorowane na rzecz naiwnego, podnoszącego na duchu przekazu o jedności.

Dla słuchaczy urodzonych po śmierci Lennona najbardziej znanymi obrazami są jego rola jako „politycznego Beatlesa” oraz oddanie Yoko Ono, która wciąż pozostaje postacią budzącą podziały. To bez wątpienia szlachetne cechy, ale łatwo zauważyć, że są one mniej atrakcyjne dla millenialsów – zbyt poważne, by były zabawne, zbyt szczere, by uchodziły za „cool.” Jego kąśliwy dowcip i bezkompromisowość w wypowiedziach (tego rodzaju, które sprawiły, że popadł w kłopoty, kiedy powiedział, że Beatlesi są „popularniejsi od Jezusa”) również są odbierane inaczej w 2020 roku.

Lennon otwarcie przyznawał, że był zaniedbującym, a nawet przemocowym mężem i ojcem – „Byłem okrutny dla swojej kobiety / Biłem ją i trzymałem z dala od rzeczy, które kochała” – śpiewał w utworze „Getting Better” – a w czasie swojej „Zagubionej weekendowej” separacji od Ono w połowie lat 70. bywał nieznośnym pijakiem. Nie ma usprawiedliwienia dla takiego zachowania, niezależnie od tego, ile razy próbował się z tego rozliczyć i przeprosić. W czasach po ruchu #MeToo jest to postrzegane jeszcze ostrzej. Za życia Lennon przyznał, że jego czasami toksyczna pewność siebie była mechanizmem obronnym. „Całe dzieciństwo spędziłem, żyjąc w ciągłym strachu, ale z najtwardszą miną, jaką kiedykolwiek widziałeś” – powiedział kiedyś.

Paradoksalnie, mimo słusznej krytyki, z jaką spotyka się dziś Lennon, jego wpływ nadal jest potężną siłą w popkulturze i muzyce. Jednym z jego największych osiągnięć (obok bycia jednym z największych wokalistów rockowych – mimo że zawsze nienawidził brzmienia swojego głosu) było wejście na teren osobistego i konfesyjnego pisania tekstów. Po pierwszej fali Beatlemanii Lennon skierował się ku nowemu rodzajowi autorefleksji w swoich utworach, takich jak „Help!”, „In My Life” i „Nowhere Man.” Popowe piosenki od dawna dotykały tematu złamanego serca, ale nikt wcześniej nie pisał na płytach o izolacji, strachu i niepewności w tak bezpośredni sposób.

„Nigdy nie lubiłem pisać piosenek w trzeciej osobie,” powiedział kiedyś Lennon. „Większość moich najlepszych piosenek jest napisana w pierwszej osobie. Lubię pisać o sobie.” Gdzie indziej dodał: „Nie wiem dokładnie, kiedy to się zaczęło, może od ‘I’m A Loser’ albo ‘Hide Your Love Away,’ czy tego rodzaju rzeczy. Zamiast wyobrażać sobie siebie w jakiejś sytuacji, próbowałem wyrazić to, co czuję sam o sobie.”

Pop w 2020 roku jest bezpośrednim spadkobiercą tego podejścia. Proste, radosne piosenki taneczne są coraz częściej zastępowane przez coś bardziej poważnego i introspektywnego. Od The Weeknd przez Arianę Grande po BTS, idole nastolatków coraz częściej piszą i śpiewają o zdrowiu psychicznym i emocjonalnym, lęku oraz stracie. (Badanie przeprowadzone w 2018 roku na Uniwersytecie Kalifornijskim w Irvine, które analizowało setki tysięcy anglojęzycznych piosenek pop, potwierdziło, że wyrażenia smutku stale rosną w liczbie. Podobnie badania serwisu Quartz pokazują, że użycie słów „depresja” i „lęk” w tekstach rośnie w sposób ciągły.
„Patrząc na to z perspektywy czasu, myślę, że piosenki takie jak ‘I’m A Loser’ i ‘Nowhere Man’ były wołaniem Johdna o pomoc,” powiedział kiedyś Paul McCartney. „Wtedy się o tym nie myślało, dopiero później przychodzi refleksja: Boże! To było całkiem odważne ze strony Johna.” 

John Lennon uczynił swoje życie głównym tematem swojej twórczości – dosłownie, jak w „The Ballad of John and Yoko” – pisząc o wszystkim, od rzucania heroiny („Cold Turkey”) po lata spędzone jako gospodarz domowy po narodzinach Seana („Watching the Wheels”). Jego matka, która go porzuciła, jego żona, jego dzieci – wszyscy stali się bohaterami jego piosenek w sposób bezprecedensowy, który później rozwijali raperzy tacy jak Eminem, Kanye West czy Drake.


I, oczywiście, jest też aktywizm Lennona. „Revolution,” „Give Peace a Chance,” „Power to the People” oraz piosenki o zamieszkach w więzieniu Attica State czy prześladowaniu rewolucyjnych liderów, takich jak Angela Davis czy John Sinclair – nawet jeśli wydaje się już nieco banalne wychwalać protest songi dawnych pokoleń, to nikt z rockowego kanonu nie był bliżej realnych wydarzeń na ulicach, które przypominają te z naszych czasów. Warto wspomnieć, że Lennon dostrzegał nawet swój własny szowinizm, śpiewając w „Power to the People”: „Muszę zapytać was, towarzysze i bracia / Jak traktujecie swoje kobiety w domach?”


Ostatecznie jednym z najtragiczniejszych skutków morderstwa Johna Lennona było to, że uczyniło go tym, czym nigdy nie chciał być – męczennikiem. Głównym powodem, dla którego wydaje się dziś tak odległy, zbyt nieosiągalny dla słuchaczy, jest to, że widzą w nim przede wszystkim ofiarę, symbol, a nie skomplikowaną, niedoskonałą i nieukończoną jednostkę. Sam Lennon mówił o tym zagrożeniu, opisując niebezpieczeństwo przekształcania Gandhiego czy Martina Luthera Kinga w „Przywódcę, Świętego i Świętego Człowieka, Który Nie Popełnia Błędów.”

„Nikt nie lubi żyjących świętych,” powiedział kiedyś. „Lubią ich martwych. A my nie zamierzamy być martwymi świętymi. Wolimy być żyjącymi dziwakami.”

   





Historia The Beatles
History of  THE BEATLES

 
 

PAUL wspomina JOHNA

 

 

Czy jest jakaś para  ludzi na świecie, o których można napisać takie zwykłe,  proste zdanie jak w moim tytule posta, bez względu na jego dokładny kontekst - i wszyscy wiemy od razu o kogo chodzi?
Za kilka dni, 8 grudnia, opublikuję specjalny post poświęcony dziedzictwu Johna Lennona 44 lata po jego śmierci i akurat ten wątek poruszył Paul, któremu wiele lat zarzucano wymazywanie dziedzictwa przyjaciela. Śmierć Johna pozostawiła niezatarty ślad na trójce pozostałych Beatlesów (teraz już tylko dwóch), ale wiemy wszyscy, że najbardziej brak przyjaciela odczuł Sir Paul McCartney. Podczas gdy ból straty nigdy w pełni nie ustąpił, Paul znalazł sposób na uhonorowanie pamięci przyjaciela poprzez swoją muzykę i dalszą pracę. Kontynuował spuściznę Beatlesów, zapewniając, że ich muzyka i przesłanie będą nadal inspirować pokolenia. Emocjonalna reakcja McCartneya na śmierć Lennona jest świadectwem siły przyjaźni, głębi smutku i trwałego dziedzictwa muzyki. Jego podróż przez smutek, jego artystyczną ekspresję i ciągłe oddanie spuściźnie Beatlesów służą jako przejmujące przypomnienie głębokiego wpływu, jaki przyjaźń, muzyka i tragedia mogą mieć na nasze życie. 

Przez wiele lat najbardziej wzruszającym momentem jego koncertów było solowe wykonanie piosenki "Here Today" (post o tej piosence tutaj), napisanej na album wydany po śmierci przyjaciela, "Tug Of War" (1982). Od 2022 i premiery filmu "Get Back" fani na koncertach mogą "zobaczyć znowu" razem śpiewających obu Beatlesów w utworze "I've Got A Feeling". Obie piosenki możecie ujrzeć w zamieszczonych clipach.

Rok temu 81-letni PAUL wrócił do wspomnień o Johnie (A Life in Lyrics): Jeśli ktoś mnie zapyta: „Jak to było pracować z Johnem?” Faktem było, że było łatwiej, znacznie łatwiej, ponieważ w pracy były dwa umysły. I ta interakcyjno-gra była niczym cudownym" Teraz jestem świadomy, że go nie mam, bardzo. I wiesz, często odnosimy się do: „Co powiedziałby John? Czy to jest zbyt szczęśliwe? Powiedziałby da da da da, więc to zmienię. Ale moje piosenki muszą mnie odzwierciedlać, a ty nie masz tego przeciwnego elementu. W dzisiejszych czasach muszę to zrobić sam.


 

Napisałem  "Here Today" dla niego, o nim, z miłości do niego ... Pamiętam rzeczy o naszym związku i rzeczach o milionach rzeczy, które razem robiliśmy. Od bycia w przednich salonach lub sypialniach, chodzenia razem po ulicy lub autostopem. Po prostu siedziałem w tym nagim pokoju, myśląc o Johnie i zdając sobie sprawę, że go straciłem. To była potężna strata, więc rozmowa z nim w piosence była jakąś formą pociechy. Jakoś znów byłem z nim.


 


Pamiętam, jak powiedział do mnie: „Paul, martwię się o to, jak ludzie będą mnie pamiętać, kiedy umrę” i to mnie trochę zszokowało. Powiedziałem: „OK, trzymaj się, po prostu trzymaj to tak. Ludzie będą myśleć, że byłeś świetny, wykonałeś już wystarczająco dużo pracy, aby to zademonstrować.

Byłem jak jego ksiądz. Często musiałem powiedzieć: „Mój synu, jesteś świetny, nie martw się o to”, a on to przyjął. To sprawi, że poczuje się lepiej.

 W 2010 w Białym Domu PAUL  gdy odbierał nagrodę Gershwina (The Library of Congress Gershwin Prize for Popular Song - – nagroda przyznawana kompozytorowi lub artyście za wkład w muzykę rozrywkową) powiedział przepiękne słowa: Czasami spoglądam wstecz i myślę: „Jakież miałem szczęście spotkać tego dziwnego człowieka o imieniu John”.

 

 



 Na koniec jeszcze 3 clipy, w których jak w soczewce ujęto historię zespołu, jak muzycy się zmieniali, także ich zwariowany humor i przede wszystkim przyjaźń. "Free As A Bird", "Real Love" oraz "Now And Then" - trzy ostatnie piosenki, single zespołu, nagrane już po śmierci Johna do jego wersji demo. Opis każdej piosenki na blogu w linkach.

 






Historia The Beatles
History of  THE BEATLES

 



Odrzucany film The Beatles "Let It Be" po 54 latach powraca w nowej jakości.



Na początku zaznaczę, że znam doskonale film, ale ten oryginalny, najnowszej wersji, zremasterowanej cyfrowo jeszcze nie, choć już jest ona w moim posiadaniu.
W połowie tego roku (8 maja) na platformie Disney+ ukazał się film "Let It Be", ten oryginalny z 1970 roku, w reżyserii Michaela Lindsya-Hogga. Ważna pozycja, bez względu na to, że przecież niedawno mieliśmy okazję oglądać te same wydarzenia ze studia, kiedy na początku 1969 roku czterej Beatlesi pracowali nad nowym materiałem muzycznym, Petera Jacksona, "Get Back" (przeczytaj o tych sesjach muzycznych tutaj). Czy warto oglądać ten, skoro zdaniem wielu film Jacksona pokazał "wszystko" i to w takich "barwach", którego oczekiwali (i spodziewali się) wszyscy, czyli, że w okresie kręcenia tego filmu między Beatlesami panowała zgoda i miłość, a nie podstępujący rozpad, bo tak odebrany był w 1970 film Lindsay-Hogga ? (po premierze kinowej film Lindsay-Hogga na ponad pół wieku dość szybko zniknął z obiegu. Fani zapamiętali go jako intrygujący dokument historyczny, ukazujący późne etapy twórczości tej epokowej siły muzycznej, ale także jako swoistą relację z rozwodu, pełną wyrazistych momentów wewnętrznych konfliktów, gdy zespół zmierzał ku burzliwemu rozpadowi). 
 
 

RINGO: 
Nigdy nie byłem specjalnie podekscytowany oryginalnym dokumentem, ale ten jest świetny, ponieważ jest tylko o chłopakach i graniu, muzyce i pogawędkach o piosenkach. Jest naprawdę dobry i trwa tylko dwie godziny.
 


Zacznę oczywiście od tego, że film "Let It Be" jest czwartym (nie liczymy tutaj animowanego "Yellow Submarine", nakręconego w zasadzie bez udziału zespołu, tylko z jego muzyką) i ostatnim filmem zespołu, po "A Hard Day's Night", "Help!" i "Magical Mystery Tour", który powstał w czasie, kiedy Beatles wciąż funkcjonowali jako zespół i choć może pewne większe lub mniejsze znamiona kryzysu wewnątrz zespołu istniały, to jeszcze nic nie było pewne. Każdy z Beatlesów zbliżał się do 30-ki, miał swoje prywatne życie, zespół nie koncertował. Rockowy, choć tyle utworów zespołu wymykało się spod tej definicji. Nie mogło więc między czwórką muzyków być już tak samo jak wcześniej.
 
 



Omawiany dzisiaj film, Disney reklamował jako niedostępny przez 50 lat, co oczywiście moja się z prawdą. I nie chodzi o wersje pirackie (bo taką sam mam w domu i na kasecie VHD jako i w wersji DVD, choć w tym wypadku piracka oznacza, że nie wydana przez oryginalnego wydawcę, bo jej zawartość jest zgodna z oryginałem), ale o fakt, że film z 1970 wydawany był na kasetach video, laser-dyskach, DVD, grany w kinach po 1970 roku, pokazywany także w narodowych telewizjach po 1970. Nieważne jednak, film na platformie to kolejne ważne wydarzenie dla mnie i wszystkich fanów zespołu na świecie,  tym bardziej, że film z 1970 i 2022 dużo się różnią i to nie tylko, co oczywiste, jakością obrazu, o czym dowiecie się z niżej przedstawionego wywiadu z reżyserem oryginału. Niemniej warto teraz podkreślić pewne różnice (np w filmie zobaczymy Johna mylącego słowa piosenki  "Don't Let me Down", co Peter Jackson nie umieścił w swoim).
 


W porównaniu z dokumentem Petera Jacksona "Get Back", który w istocie jest dokumentem o kręceniu filmu „Let It Be”, oryginalny film jest znacznie bardziej skupiony na muzyce, zawierając o wiele mniej dialogów i kontekstu. W „Let It Be” nie wspomniano o odejściu i powrocie George’a Harrisona, nie wyjaśniono przenosin z Twickenham do Apple Studios, Billy Preston nie został wprowadzony do zespołu, poza tym Ringo, a szczególnie George, mają znacznie mniej czasu ekranowego. Wszystkie te aspekty zostały poruszone w serialu „Get Back”. Obrazy w odrestaurowanej wersji „Let It Be” były znacznie mniej przetworzone, co nadawało im bardziej naturalny wygląd, w przeciwieństwie do niemal plastikowych twarzy i włosów widocznych w „Get Back”. O tym więcej w wywiadzie 83-letniego dzisiaj reżysera filmu dla "New Yor Times" (Alex Williams), jeszcze przed rozpoczęciem streamingu filmu na platformie Disney'a. 
 

 

Ale przed tym kilka wspomnień reżysera z tego okresu:
Kiedy skończyłem filmowanie pod koniec stycznia 1969 roku, Beatlesi jeszcze się nie rozpadli. Teraz dostrzegam, że moja wersja to bardzo dokładny, przyjemny przykład kina vérité, ukazujący, jak wyglądała praca z Beatlesami przez miesiąc w 1969 roku.

Filmowanie 12 godzin, jak Beatlesi próbują 'Get Back', nie jest zbyt ekscytujące. Wszyscy jedliśmy lunch w sali konferencyjnej Apple, kiedy powiedziałem, że potrzebujemy jakiegoś zakończenia, czegoś, dokąd można by pójść. Yoko wtrąciła: 'Czy zakończenia są ważne?' A ja pomyślałem: 'Ojej... oto moja pierwsza pułapka.' Myślałem, że potrzebujemy czegoś, co by to zamknęło.

Powiedziałem, 'Zróbmy to na dachu'... Ringo uważał, że jest za zimno; martwił się, że gitarzyści nie będą czuli palców. George powiedział: 'Po co to? Dlaczego mielibyśmy grać te piosenki znowu?' Stał się wtedy naprawdę uciążliwy. Zwykle jest wspaniałym, przystępnym facetem, ale zmagał się ze swoimi własnymi frustracjami, próbując przekonać innych do nagrania swoich piosenek. Paul był tym, który najbardziej naciskał, żeby grać. Wiedział, że w tym momencie musimy zrobić coś wyjątkowego. Wiedział, że jedyną rzeczą, która mogła utrzymać Beatlesów razem, było granie dla publiczności, podtrzymywanie tej relacji. Więc w tym momencie było dwóch przeciwko jednemu, aż z ciszy zabrzmiał głos Johna Lennona: 'Pierdolmy to… zróbmy to.' I to był decydujący głos. Wyszli na dach i przeszli do historii, a to był ostatni raz, kiedy grali razem w ten sposób.”

Byłem bardzo ciekawy, jak Peter złożył "Get Back'". To tak, jakby moja wersja była opowiadaniem, a jego pełnowymiarową powieścią. Każda z nich ma inne cechy, ale czuję, że obie mogą istnieć obok siebie. Peter był bardzo wspierający w tej kwestii i zaoferował nam ten sam sprzęt, który wprowadził, tworząc swój film. Oryginalny operator kamery, Tony Richmond, i ja pracowaliśmy nad kopią, która jest teraz znacznie jaśniejsza i nie ma problemów z przycinaniem obrazu do formatu telewizyjnego.

Ludzie wciąż żyją zamieszanymi wspomnieniami tego, co działo się wtedy. "Let It Be" to nie jest film o rozpadzie. Skończyliśmy go na długo przed tym, jak wszystko się posypało. To radosny film, kiedy byli szczęśliwi, występując na dachu. To zajebiste.

20 maja 1970 - premiera filmu "Let It Be" - jednocześnie w Londynie i Liverpoolu, bez udziału jakiegokolwiek z Beatlesów. W londyńskim Pavillon pojawili się między innymi:  Cynthia Lennon i Jane Asher, Richard Lester, Mary Hopkin, kilku członków The Rolling Stones i Fleetwood Mac. Zaskakuje oczywiście obecność Jane, dwa lata po zerwaniu z Paulem. Premiera w Liverpoolu -  o tej samej godzinie co w Londynie, 20:45 odbywa się w Gaumont (Camden Street, London Road). Film zostanie ostatecznie wyświetlony w 100 największych miastach na świecie. Oczywiście nie w naszej stolicy.




 Przez dziesięciolecia pracowałeś nad wskrzeszeniem „Let It Be”. Co się w końcu zmieniło?

Peter Jackson był katalizatorem. Spotkaliśmy się w grudniu 2018 roku, zanim jeszcze naprawdę rozpoczął pracę nad "Get Back", wtedyi zapytał mnie, żebym opowiedział mu historię "Let It Be" - co się z nim działo od czasu jego powstania. Powiedział: „Widziałem ten film niedawno i uważam, że powinien on wyjść na nowo.” Przez rok lub dwa Peter mówił mi, że zbudował bardzo dobre relacje z Paulem McCartneyem, Ringo Starrem, Seanem Lennonem, Olivią Harrison (wdową po George’u) oraz Jonathanem Clyde’em, który produkował Get Back dla Apple. Z ich wsparciem Peter zaczął zabiegać o to, aby Let It Be zostało wydane. On i Clyde uzyskali budżet na prace nad restauracją filmu, a projekt powoli ruszył do przodu w Apple.

Czy "Let It Be" to po prostu krótsza wersja "Get Back"?

Absolutnie nie. Peterowi bardzo zależało na tym, aby "Get Back" nie sprawiał wrażenia, jakby został po prostu wyjęty z "Let It Be". Jeśli chciał pokazać scenę, która pojawiła się w moim filmie, robił to z innego kąta lub rekonstruował ją w nowy sposób. Są sceny w "Let It Be", których nie ma w "Get Back". Chociaż oba filmy mają wiele podobieństw, są to bardzo różne produkcje.


Wielu ludzi pamięta Let It Be jako film pełen złych wibracji, prawdopodobnie częściowo przez tę słynną scenę, w której George i Paul kłócą się o partię gitary George'a w utworze "Two of Us". Czy ta wymiana zdań była kolejnym sygnałem początku końca?

Nikt wcześniej nie widział Beatlesów kłócących się, ale to wcale nie była prawdziwa kłótnia. Do tego momentu nikt nie nagrywał, oprócz kilku fragmentów, prób Beatlesów. To było nowe terytorium. Ta wymiana zdań między Paulem a Georgem, nigdy nie komentowali jej, ponieważ była to ta sama rozmowa, jaką prowadziłby każdy artystyczny współpracownik. Jako reżyser w teatrze i w filmie wiem, że tego typu rozmowy odbywają się pięć razy w tygodniu.


Kiedy "Get Back" pojawiło się na ekranach, wielu fanów uznało to za radosną korektę "Let It Be". Zgadzasz się tym?

Powiedziałbym, że większość osób, które uważały film Petera za korektę mojego, nie widziała mojego filmu, ponieważ przez 50 lat nikt nie miał do niego dostępu. Więc chyba że były dziećmi, kiedy oglądali go w kinach, to jedyny sposób, w jaki mogli go zobaczyć, to VHS lub bootlegi, które zmieniały oryginalny format obrazu, miały ciemne i ponure zdjęcia oraz zły dźwięk. To część powodu, dla którego film przez długi czas trzymano w „szafie”.

 

Jak bardzo cyfrowa restauracja zmienia wygląd i dźwięk "Let It Be"?

Kiedy Peter po raz pierwszy pokazał mi niektóre przywrócone obrazy z filmu, jedna scena przedstawiała Beatlesów z tyłu, a ich włosy w oryginale wyglądały na bardzo zbite. Potem powiedział: „Teraz pozwól, że pokażę ci, nad czym pracowaliśmy.” To była ta sama scena, ale teraz widać było pojedyncze pasma włosów. Nowa wersja to XXI-wieczna wersja XX-wiecznego filmu. Jest zdecydowanie jaśniejsza i bardziej żywa niż to, co trafiło na taśmę wideo. Teraz wygląda tak, jak miała wyglądać w 1969 lub 1970 roku, chociaż na moją prośbę Peter nadał jej bardziej filmowy wygląd niż "Get Back", które miało nieco bardziej nowoczesny i cyfrowy wygląd.

Czterech Beatlesów nie pojawiło się na premierze "Let It Be" w 1970 roku. Czy to był ich protest?

Jak już wiemy, Beatlesi byli w trakcie rozpadu, kiedy film przygotowywano do wydania. Prawdopodobnie czuli się wobec siebie wrogo i nie dogadywali się. Ogłosili swój rozpad w kwietniu 1970 roku, a "Let It Be" ukazał się w maju i stał się niejako ofiarą uboczną. Ludzie nie widzieli go takim, jakim był, tylko szukali w nim tego, czym nie było.

Ale przecież w 2021 roku nawet Ringo powiedział, że w filmie nie ma „radości”. Czy członkowie zespołu rzeczywiście wydawali się wtedy niezadowoleni z filmu?

Po tym, jak obejrzeliśmy wstępny montaż w lipcu, dzień przed tym, jak Neil Armstrong wylądował na Księżycu, John i Yoko, Paul i Linda McCartney, Peter Brown z Apple, moja dziewczyna i ja poszliśmy na kolację do Provans w Londynie. Film, moim zdaniem, był traktowany jako obiecująca praca w toku. Nie było żadnych złośliwych uwag. Siedzieliśmy i spędzaliśmy czas jak przyjaciele. Rozmawialiśmy o dzieciństwie, wypiliśmy kilka butelek wina. Kiedy pokazaliśmy im ostateczny montaż pod koniec listopada, ponownie poszliśmy na kolację, tym razem do miejsca z dyskoteką. Wypiliśmy nocnego drinka, porozmawialiśmy, a Paul powiedział, że uważa film za dobry. Ringo tańczył na parkiecie. Jest świetnym tancerzem.

Po 54 latach, myślisz, że fani będą mieli inne postrzeganie filmu?

Jeśli obejrzysz to bez żadnych uprzedzeń, film działa bardzo dobrze i widać, że patrzysz na czterech mężczyzn, którzy znają się od czasów młodzieńczych - no, trzech z nich przynajmniej - którzy kochają się nawzajem jak bracia. Ale nie byli już Fab Four, tymi „facetami z fryzurkami”. Kilku z nich zbliżało się do 30-tki. Przestali koncertować, co było ogromną zmianą dla rock'n'rollowego zespołu. W tym filmie widać, że uczucie między nimi czterema jest wieczne. Ale żyli już bardzo oddzielnymi życiami.

Podczas kręcenia filmu, miałeś wrażenie, że byli na skraju rozpadu?

Nie, wcale nie. Zaczęliśmy kręcić film z czwórką The Beatles. Zakończyliśmy go z czwórką The Beatles. To nie było jak pęknięcie uskoku San Andreas. Myślałem, że mogą pójść w swoją stronę, podążać za swoimi sercami, wydać osobne albumy, ale potem się spotkać, bo The Beatles byli bardzo potężną siłą artystyczną, a także społeczną. Nie myślałem, że Beatlesi się rozpadną, dopóki się nie rozpadli.

Nawet krytycy "Let It Be" mieliby trudność, by twierdzić, że ich ostatni występ na dachu Apple Corps nie był radosnym momentem.

Jakie szczęście, że ostatnia linia w filmie należy do Johna, tam, na dachu. Set został przerwany przez policję - co jest dobre, bo tylko tyle piosenek mieli przygotowanych - a wtedy John mówi: „I mam nadzieję, że przeszliśmy przez przesłuchanie”. Bo jeśli ktokolwiek przeszedł przez przesłuchanie w tej całej dekadzie, to byli to Beatlesi.

 

 


Historia The Beatles
History of  THE BEATLES