WYWIADY: PLAYBOY 1965 (cz. 1)

Dzisiaj z serii WYWIADY bardzo ciekawa rozmowa z zespołem z 1965, przeprowadzona przez dziennikarza amerykańskiego 'Playboy'a'  (Jeana Shepherda), pisma już wtedy za oceanem docenianego, renomowanego, z klasą,  szalenie popularnego już nie tylko w Stanach. Imperium Hugha Hefnera powoli zaczynało swoją ekspansję na cały świat. W owym czasie ('65) jednak był to przeważnie tylko amerykański magazyn. Dla mężczyzn!  W innych krajach ukazywały się jedynie dosłowne, dokładne tłumaczenia oryginału z USA. The Beatles Playboy opisał (moim zdaniem niezwykle trafnie) tak: "Przeszli do historii jako muzycy wywołujący największą histerię fanek, ale też twórcy, którzy przekonali, że muzyka pop może być sztuką. A dokonali tego w aurze zwariowanej błazenady. 
Nie wszyscy o tym pamiętają, ale PLAYBOY był przy tym. W 1964 roku podbili świat, zagrali swą pierwszą trasę po USA i światowe tournee, wystąpili w filmie 'A Hard Day's Night'. Jesienią tamtego przełomowego roku wysłannik PLAYBOYA spędził z zespołem kilka dni podczas brytyjskich koncertów. Efektem najdłuższy wywiad, którego w tamtej epoce udzielili John (25), Paul (23), George (22) i Ringo (25)".  
Wywiad ukazał się w  lutowym  numerze magazynu w1965. Tekst: Jean Shepherd (na zdjęciu po prawej), zdjęcia William Woodfield. Tłumaczenie: Maciej Świerkocki.
To jeden z najbardziej poważnych wywiadów (jakże innych od tych, z jakimi Beatlesi musieli się mierzyć w czasie swojej ostatniej trasy po Ameryce), takich na serio, z mądrymi, przenikliwymi pytaniami, choć oczywiście Beatlesi są tutaj nadal Beatlesami. Ukazanie się tego przetłumaczonego b. profesjonalnie wywiadu w zbiorowym numerze Playboy'a  z najlepszymi wywiadami magazynu ostatniego 50-lecia to dla mnie spora frajda i ulga, gdyż w planach miałem przetłumaczenie tego wywiadu (mam go w swoich zbiorach, ale jego pojemność trochę mnie odstraszała).
Shepherd swoje podróżowanie w lutym 1965 z Beatlesami opisał tak: To jest niemożliwe po prostu, ale z miasta do miasta, z jednego miejsca do drugiego, wszystko staje się tylko kolejnymi garderobami, przebieralniami i pokojami hotelowymi. Wszędzie krzyki, wrzaski są takie same. To wszystko przypomina jakieś stare rytuały płodności. Jak dawniej w czasach Druidów, Beatlesi siedzą w swoich pokojach – w swoim sztucznym Stonehenge – otoczeni przepoconymi koszulkami, tackami z frytkami, stekami, kubkami z herbatą i oczywiście, zawsze włączonym odbiornikiem TV, podczas gdy gdzieś tam za nimi, za ścianami, spoza ich pokoju dobiega lament, szloch swoich wyznawców. Jak szum murza i wiatru znad morza. Ale Beatlesi niczego więcej nie są w stanie usłyszeć, to tak samo jak szum ruchu ulicznego w Nowym Jorku...
 ____________________________________________
Dawniej mogliśmy wejść do sklepu i nikt by nas nie zauważył, po prostu kupilibyśmy ciastka i wyszli. Ale dzisiaj, kiedy tylko weszliśmy, wszystkim klientom słodycze wypadły z rąk.
_______________________________
 
PLAYBOY: Ok, nagrywamy. Może zaczęlibyśmy od...
JOHN: Od wystawienia Hamleta.
RINGO: Oj, tak wystawmy Hamleta.
P: Mogłoby być to przyjemne, ale może dla śmiechu przeprowadzimy wywiad, choćby dla śmiechu?
GEORGE: Świetna myśl. Szkoda, że sam o tym nie pomyślałem.
PAUL: Jakie mamy ci zadać pierwsze pytanie?
RINGO: Może o te dziewczyny w strojach króliczków?
P: Bez komentarza. Zacznijmy jeszcze raz. Ringo, jesteś ostatnim Beatlesem, który dołączył do zespołu, prawda?
RINGO: Tak.
P: Jak długo pracowaliście razem nim doszedł do was Ringo?
JOHN: Kilka lat z przerwami. Jakieś 3 lata.
PAUL: Ale wtedy byliśmy jeszcze amatorami.
GEORGE: Graliśmy w lokalnych pubach albo po domach naszych wujów i stryjów.
JOHN: I na weselu brata George'a, takie tam rzeczy.
P:Kiedy dołączyłeś do chłopaków, Ringo, Beatlesi nie byli jeszcze tak sławni jak obecnie?
RINGO: Byli najsłynniejszą grupą w Liverpoolu. W tamtych czasach im to wystarczało. 
PAUL: Mówiliśmy już o tym przy pewnej okazji. Niektórzy ludzie twierdzą, że człowiek to wyłącznie mięśnie i krew... Nie, nie o to mi chodzi. Ludzie chcą wiedzieć, w jaki sposób nagle udało nam się dostosować do sławy, do tego, że jesteśmy znani na świecie, w kraju i tak dalej. Nasza kariera zaczęła się bardzo przyjemnie, w naszym własnym kręgu, w Liverpoolu. Nigdy wcześniej nie graliśmy poza naszym miastem, z wyjątkiem Hamburga. Występowaliśmy tylko w tych dwóch miastach i wydaje mi się, że w obu byliśmy jedną z najlepiej opłacanych grup, a na pewno jedną z najbardziej popularnych. Wtedy prawdę mówiąc, czuliśmy się równie sławni jak dzisiaj.
GEORGE: Wtedy też nas rozpoznawano, tyle tylko, że nikt się za nami nie uganiał.
PAUL:  Choć nasza sława rosła. W sensie ilościowym, nie jakościowym.
P: Kiedy zdaliście sobie sprawę, że naprawdę osiągnęliście sukces?
JOHN:  Graliśmy trochę w Liverpoolu, ale nic z tego nie wychodziło. Ciągle szukaliśmy pracy. Członkowie innych zespołów pocieszali nas, mówili:' Wszystko będzie dobrze, dacie sobie radę, pewnego dnia dostaniecie swoją szansę. Potem pojechaliśmy do Hamburga, a gdy wróciliśmy okazało się nagle, że jesteśmy na topie. Ciekawe jest to, że ok. 70% naszej  publiczności sądziło, że jesteśmy objawieniem z Niemiec, ale się tym wcale nie przejmowaliśmy.
PAUL: Napisano o nas w jednej z gazet: Zespół The Beatles z Hamburga!
JOHN: Nawet nie wszyscy w Liverpoolu nie wiedzieli, że pochodzimy z ich rodzinnego miasta. Wydawało im się, że jesteśmy z Hamburga. Powtarzali: "Boże, jak oni świetnie mówią po angielsku", bo jako Anglicy rzeczywiście nieźle posługiwaliśmy się angielszczyzną. Ale to wtedy po raz pierwszy zobaczyliśmy publiczność wiwatującą na naszą cześć.
PAUL: To wtedy poczuliśmy, że jesteśmy...
JOHN:...w drodze na szczyt. Że uda nam się zrobić karierę w Liverpoolu.
P: Ile wtedy zarabialiście?
JOHN: Za tamten koncert dostaliśmy 20 dolarów.
P: Na głowę?
JOHN: Na cały zespół. Niech to szlag trafi! Ale zdarzało nam się pracować za mniejsze sumy.
PAUL:  Czasem za 3 lub 4 dolary za koncert.
RINGO: Plus tyle coca-coli, ile dawaliśmy radę wypić. A sporo piliśmy.
P: Pamiętacie pierwszego dziennikarza, który się do was zgłosił i powiedział,  że chciałby napisać o zespole?
RINGO: Na początku to my chodziliśmy do prasy, nie ?
JOHN: Odwiedzaliśmy różnych dziennikarzy i mówiliśmy:'Mamy taki a taki zespół i właśnie wydaliśmy płytę. Czy chciałby pan...?'
GEORGE: A  potem odpowiadało nam trzaśnięcie drzwiami.
P: Słyszeliśmy, że kiedy po raz pierwszy pojechaliście do Ameryki, wątpiliście, czy uda wam się zrobić karierę.
JOHN: Bo to prawda. W ogóle nie przypuszczaliśmy, że może nam się udać,. Tylko Brian nam ciągle powtarzał, że tak będzie. I George. Brian Epstein, nasz menadżer, i George Harrison.
GEORGE: Wiedziałem, że mamy szansę, że względu na nakłady płyt, jakie tam sprzedawaliśmy.
JOHN: Rzecz w tym, że wydawało nam się to absurdalne. Chodzi mi właśnie o wydanie tam hitowej płyty. To było czymś, no wiesz, nieosiągalnym. W każdym razie ja tak uważałem. Ale potem zrozumieliśmy, że w USA jest tak samo jak wszędzie, że młodzież na całym świecie interesuje się taką samą muzyką. A kiedy zorientowaliśmy się, że udało nam się w Anglii i tak dalej, zrozumieliśmy, że nie ma powodu, dla którego nie moglibyśmy to powtórzyć w Ameryce. Tyle tylko, że amerykańscy discjockey'e nie znali brytyjskich płyt. Nie puszczali ich w radiu, nikt ich nie promował i dlatego Anglicy nie mieli w Ameryce przebojów.
GEORGE: No, może udało się to w jednym lub dwóch przypadkach, bo tam było to dla nich coś nowego.
JOHN: Ale nasze płyty djjaye zaczęli puszczać, kiedy w 'Time', 'Life' i w 'Newsweeku' pojawiły się teksty, które wzbudziły zainteresowanie naszym zespołem. I wtedy ludzie z Capitolu zaczęli pytać o nasze płyty. Proponowaliśmy im już kilka lat wcześniej, ale nie chcieli. Ale gdy już odnieśliśmy sukces, sami o nie poprosili. Zgodziliśmy się, ale pod warunkiem, że będą je promować. I tak Capitol zaczął promować naszą muzykę, a dzięki temu oraz artykułom, które pojawiały się w amerykańskiej prasie, nasze płyty zaczęły się dobrze sprzedawać.
____________________________________________
Dawniej pracowaliśmy głównie dla frajdy i nie zarabialiśmy zbyt wiele, teraz zarabiamy całkiem dużo, ale już nie bawimy się tak dobrze jak kiedyś. 
____________________________________________
P: Między waszymi wielbicielami i krytykami trwa dyskusja o tym, czy zapewniacie publiczności muzykę, czy rozrywkę. Choć może nie dajecie imi ani jednego, ani drugiego. Jakie jest wasze zdanie na ten temat?
JOHN: Przede wszystkim zarabiamy forsę. Na drugim miejscu dostarczamy ludziom rozrywki.
RINGO: Nieprawda.
JOHN: Kim więc w takim razie jesteśmy?
RINGO: Nie wiem, estradowcami.
JOHN: A, to w porządku.
RINGO: W każdym razie najpierw dostarczamy jednak ludziom rozrywki, a dopiero potem robimy kasę.
JOHN: Jasne, oczywiście.Chodzi o to, że dziennikarze wmawiają nam różne rzeczy, więc mówisz to teraz, bo ludzie lubią słuchać takich rzeczy, nie ?
PAUL: Mimo wszystko wyszlibyśmy na idiotów, twierdząc, że zarabianie pieniędzy nie jest czymś w rodzaju stałej motywacji. Zawsze tak jest, w przypadku każdego człowieka. Dlaczego wielkie rekiny biznesu zostają wielkimi rekinami biznesu? Nie dlatego, że upajają się wielkością swoich transakcji, oni siedzą w interesach po prostu dlatego, że zarabiają pieniądze. Wyszlibyśmy więc na idiotów gdybyśmy udawali, że pracujemy wyłącznie dla przyjemności. Na początku tak było, ale jednocześnie mieliśmy nadzieję, że trochę zarobimy. Tak się składa, że lubimy forsę, którą zarabiamy. Wciąż jednak cieszy nas także granie koncertów, nagrywanie płyt, kręcenie filmów i tak dalej.
JOHN: Słuchaj ludu Beatlesów! Cieszymy się każdą chwilą naszego życia.

Dalsze części wywiadu: tutaj

__________________________
Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog 
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.



1 komentarz:

  1. Bardzo ciekawy wywiad, bardzo fajnie, że przetłumaczony! Dla kogoś, kto niestety nie zna angielskiego to świetne sprawa.Dzięki! PS cały blog jest fantastyczny,no coś niesamowitego-taka kopalnia wiedzy... Ulubione miejsce w internecie :)

    OdpowiedzUsuń