1966 raz jeszcze cz. 7 - Koniec pewnego etapu! Chodźmy na Strawberry Fields.

 

 

 


To ostatni z 7-miu postów poświęconych miejscu The Beatles w 1966 roku, roku ważnym dla pop kultury, dla zespołu szczególnie. Wszystkie opisane wydarzenia znalazły już swoje miejsce na łamach mojego bloga (zakładka:  1966), niemniej uważam, że to w jaki sposób zostały one opisane w książce Jona Savage o wielce wymownym tytule: "1966 - rok w którym eksplodowała dekada" warte było powtórzenia tutaj, choć oczywiście w tekście cytowałem nie tylko treści z tej pozycji, ale z wielu innych (Źródła). Książka angielskiego pisarza to nieprawdopodobny ogrom pracy, którą autor włożył w jej powstanie. Absolutnie pozycja obowiązkowa dla każdego fana muzyki, nie tylko Beatlesów. Ta książka to także znakomity obraz wyjątkowo profesjonalnie, żmudnie odrobionej lekcji na temat zawarty w tytule.
 Savage na początku książki podkreślił, że ten rok to ostatni rok kiedy jeszcze ogromną wagę miały single, od następnego to już okres dużych wydawnictw, longplay'ów, nazywanych z czasem albumami. Dla fana The Beatles to tylko kilka haseł: ostatni rok koncertowania zespołu i bardzo trudna trasa, "rzeźnicza sesja fotograficzna", poznanie LSD i wejście w świat psychodelii, tzw. "chrześcijańska afera zespołu", genialny album "Revolver", przez niektórych uznawany, że najlepszy w dorobku zespołu. Z dzisiejszego postu dowiemy się, że to rok, w którym powstało arcydzieło "Strawberry Fields Forever".  No i oczywiście założenie przez Johna nowych okularów, do dzisiaj zwanych "lennonkami". Enjoy!
 

 

 

W czasie powrotu do kraju ze swojej ostatniej trasy koncertowej muzycy z pewnością odczuwali ulgę. Ostatnia ich światowa trasa (choć to tylko Niemcy, Filipiny, Japonia i USA) dały się wszystkim muzykom bardzo we znaki. Jak po latach wspominał Paul McCartney, wszyscy wtedy mieli kłopoty ze sobą, odczuwali frustrację, gniew, rozczarowanie swoim życiem, byciem w ciągłej izolacji i co ciekawe, nie rozmawiali o tym ze sobą. Ringo np. miał wtedy ogromne kłopoty z alkoholem, ale 
nikt tego tematu między sobą nie poruszał. Muzycy oddalali się od siebie, choć może nie byli tego tak bardzo świadomi. Jeszcze. Ostygła między nimi chęć spotykania się na gruncie prywatnym, co było w pewnym sensie zrozumiałe. Dotychczas mieli tylko i wyłącznie siebie. Teraz rodziły im się (Paulowi) w głowach nowe pomysły na nowe życie, "po-koncertowe". W samolocie (jeszcze do Los Angeles) Paul McCartney rozmawiał z Judith Sims z "TeenSet" o planach zespołu: "Wszyscy czterej Beatlesi chcą teraz mniej występować na żywo, żeby więcej czasu poświęcić nagrywaniu. Właściwie to nie jesteśmy najlepszymi artystami w warunkach scenicznych. Lepiej się nam pracuje w studiu nagraniowym, gdzie mamy nad wszystkim kontrolę i możemy pracować nad materiałem tak długo, aż nas zadowoli. Na koncertach jest tyle spraw, które mogą nie wyjść, a nie można się już cofnąć i ich poprawić".
  W dniu wylotu zespołu z Ameryki, 30 sierpnia, "Yellow Submarine" znalazło się na miejscu nr 8 w notowaniu Billboardu, co było wielkim skokiem w stosunku do miejsca 52 zajmowanego przez utwór tydzień wcześniej. Niewesoła "Eleanor Rigby" na wejściu miała dopiero #65 (tutaj muszę przyznać, że zawsze ciekawiło mnie jak Amerykanie rozróżniają numer pozycji danych dwóch piosenek z tego samego singla)W trakcie nocnego lotu przez Atlantyk George Harrison odwrócił się do reportera i bezceremonialnie oświadczył "Dobra, wystarczy, nie jestem już Beatlesem".
 

    Pod koniec 1966 roku prosty konsumpcjonizm to było za mało dla radykalnie czy po prostu głębiej myślących młodych ludzi. Popkultura znalazła się w tym samym między młotem a kowadłem, propagując idee i postawy krytyczne wobec materialistycznego społeczeństwa, jednocześnie będąc częścią tego społeczeństwa w jego najsurowszej formie. Wraz z początkiem samoidentyfikacji młodzieży nie tylko jako klasy rynkowej (nabywców płyt itd), ale także jako  odrębnego kolektywu społecznego, polityka w najróżniejszych odsłonach miała stopniowo dominować ich programy, czy to w przypadku uczestników zamieszek przy Sunset Strip czy studentów z Berkeley czy London School of Economy.
  Wiek niewinności -  a może świadomie wybieranej niewiedzy - minął. Nie tylko u The Beatles.
JOHN: Każdy w Anglii może chodzić z długimi włosami, a chłopaki mogą nosić spodnie czy koszule w kwiatki, i podobne rzeczy, ale dookoła trwa ten sam nonsens. Zmieniło się tylko tyle, że ubieramy się odrobinę inaczej.


  20 grudnia Beatlesów śpieszących do Abbey Road Studios złapał reporter ITN John Edwards. Był to pierwszy wywiad, jakiego udzielili brytyjskiej telewizji od początku września. Tabloidy umieszczały wciąż o zespole historie o rozpadzie, konfliktach wewnątrz grupy, niektóre artykuły bywały wprost zatytułowane: Czy The Beatles się kończą?, pomimo tego, że muzycy zdementowali część pogłosek w wywiadzie dla Dona Shorta z "Daily Mirror" 11 listopada. Pamiętajmy, że wszelkie przejawy ich obecności (każdej) urastały do rangi najwyższej, ogólnokrajowego newsa. W owym dniu kamery uchwyciły czterech młodych mężczyzn, przedwcześnie dojrzałych.
Każdy z nich inaczej zareagował na podejście z zaskoczenia, aczkolwiek wszyscy udzielali wymijających odpowiedzi. John Lennon zajeżdża pod studio mini cooperem. Jego odpowiedzi są uprzejme i nie zawierają żadnych jasnych deklaracji. Zapytany "czy pisanie piosenek w zespole będzie miało ciąg dalszy", odpowiada: Prawdopodobnie będziemy pisać muzykę po wieki wieków, no bo wiesz, co innego byśmy poza tym robili. Bo nie można po prostu stanąć w miejscu. Człowiek po prostu to robi, czy tego chce, czy nie. 
  
Paul McCartney zjawia się pieszo (mieszka niedaleko studia), towarzyszy mu Mal Evans, jest wyraźnie speszony. Pytany, czy  grupa będzie znowu koncertować,  odpowiada: Z tym jest gorzej, z występami. Bo nie możemy się rozwijać, kiedy nikt nas nie słyszy, wiesz o czym mówię? Tak więc, występy dla nas są bardzo trudne...
Za każdym razem coraz trudniejsze...
Ringo przywołuje swoją wesołą, luzacką pozę everymana, ale także niewiele zdradza, zaś George Harrison - w tamtym czasie najmniej rozmowny z całej czwórki - jest właściwie opryskliwy, gdy w wielkim pośpiechu wkracza do studia, spławiając dziennikarza w kosmiczny sposób: Edwards: A co z kolejnym słowem? Harrison: (znikając w oddali) Nie ma kolejnych słów.
  
Jeszcze w tym samym tygodniu w "Look"  ukazał się duży wywiad z Lennonem przeprowadzony kilka miesięcy wcześniej, we wrześniu w hiszpańskich plenerach do filmu Richarda Lestera "How I Won The War" (Jak wygrałem wojnę), w którym lider Beatlesów grał jedną z głównych ról. Leonard Gross znajdował muzyka "bogatego na całe życie w wieku 26 lat, a jednak ubogiego w to, czego pragną mężczyźni w każdym wieku - pełnej znajomości siebie. Przekonał się, że bycie Beatlesem to za mało, 'Czuję, że chcę być wszystkim naraz - malarzem, pisarzem, aktorem, piosenkarzem, graczem, muzykiem. Chcę spróbować wszystkiego i mam szczęście, że mam taką możliwość. Chcę zobaczyć, co z tego mnie bierze'".
  O udziale w filmie John powiedział:
Pierwszego dnia byłem jednym kłębkiem nerwów. Ledwo mogłem mówić, byłem taki zdenerwowany. Mój pierwszy tekst wygłosiłem w lesie, na patrolu...  Poszedłem do domu i powiedziałem sobie: „Albo nie będziesz taki, albo się poddasz.
 Lennon mówił także o początkach sławy grupy, ledwie trzy lata wcześniej, tak jakby opowiadał historię z odległej przeszłości czy wręcz coś, co przydarzyło się w innym życiu innej osobie. "Nie byliśmy tak otwarci, kiedy nie mogliśmy sobie na to pozwolić. Musieliśmy uważać. Musieliśmy skrócić włosy, zostawić Liverpool i zacząć pracować w Londynie. Musieliśmy włożyć garnitury, żeby wystąpić w telewizji. Musieliśmy dać się złowić, żeby wejść w świat i zdobyć trochę władzy, by móc teraz powiedzieć: 'tacy jesteśmy'. Musieliśmy trochę udawać, nawet jeśli wtedy nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy.
  Kiedy ukazywał się ten wywiad, Beatlesi prawie od miesiąca nagrywali już nowy materiał. Jedno z pierwszych doniesień o ich powrocie przyszło ze strony Dereka Taylora, jak zawsze doskonale poinformowanego, który opisywał grupę w połowie listopada: "Paul był za granicą w hełmie tropikalnym na głowie, po napisaniu ścieżki dźwiękowej. Lennon szczupły, krótko ostrzyżony, w okularach w drucianych oprawkach, pewny siebie, wrócił z planu filmowego. Ringo został u siebie, a George pełen opowieści o Bombaju, ubierał indyjskie stroje, ponieważ tak właśnie chciał się nosić, a poza tym bardzo dobrze się w nich prezentował".
  Lennon wrócił na początku listopada, po skończeniu zdjęć, i kontynuował wcześniejsze życie w Londynie. 7 listopada poszedł do galerii Indica na nowy wernisaż Yoko Ono 'Unfinished Paints'. Tam spotkał artystkę po raz pierwszy. Przez kolejnych kilka dni wziął udział w rozmaitych wydarzeniach i przyjęciach - w tym wydanym przez Briana Epsteina na cześć The Four Tops - grzebiąc w domowym studiu przy piosence, którą napisał w trakcie pleneru w Hiszpanii.
  

George Harrison
również do tego czasu powrócił ze swojego drugiego pobytu w Indiach i mrukliwie wyznał Donowi Shortowi: Dzisiaj wydaje mi się, że wszystko, co robiliśmy do tej pory, to śmiecie. 
 Ringo pozostawał cały czas w domu a Paul McCartney  wrócił do Anglii jako ostatni, po wakacjach, które sobie urządził po skończeniu muzyki do filmu "The Family Way" braci Boulting. Po podróży samochodowej przez Francję i Hiszpanię poleciał do Kenii, skąd wrócił 19 listopada. Pięć dni później wszyscy spotkali się przy Abbey Road, żeby zaplanować kolejne posunięcie.
    Koncertów zdecydowanie nie było w planie i możemy sobie tylko wyobrazić frustrację Briana Epsteina, gdyż jego menadżerowanie zespołowi sprowadzało się ostatnio tylko do tego fragmentu działalności zespołu. Kiedy czterej muzycy opowiadali przerażające historie z letniej trasy, Geoff Emerick, inżynier dźwięku z EMI zauważył, że "pod powierzchnią normalnych żartów czterej Beatlesi zachowywali się znacznie bardziej powściągliwie, byli bardziej pod kontrolą, niż kiedykolwiek wcześniej. Widać było, że wydarzenia z minionych miesięcy bardzo się na nich odbiły: wydawali się ograbienie z młodości. Nie byli już czterema milusimi chłopcami z czupryną; teraz wyglądali jak wytrawni muzycy, znużeni weterani tras".
Wskutek nalegań Lennona zaczęli od piosenki, którą wypróbowywał, w rozmaitych kombinacjach w ciągu minionych miesięcy. Zaczęła się jako akustyczne zawodzenie zatytułowane "It's Not Too Bad" z bardzo prostymi słowami. Do czasu, gdy muzyk przystąpił do aranżowania piosenki pod gitarę elektryczną, po powrocie do Anglii, piosenka zdążyła obrosnąć w refren: "Powróć ze mną tam, bo wybieram się, do Strawberry Fields/ tam wszystko się śni/ i nie ma tam w co włożyć rąk". W kolejnym solowym demo piosenka szła szybszym tempem i następowała w niej zasadnicza zmiana: "Zejdźmy razem tam,
bo wybieram się, do Strawberry Fields". To nie było ćwiczenie z prostej nostalgii; "powróć" zmieniało się na "zejdźmy", sugerując zanurzenie się w podświadomość. W "She Said She Said" John zaczął eksplorować swoje dzieciństwo, ale "Strawberry Fields Forever" miało stać się zaburzonym i niepokojącym tworem - głębokim nurem w psychikę Lennona, jego poczucie bycia wyjątkowym i beznadziejnym zarazem, wyrazem wątpliwości co do zdolności komunikowania, a nawet tego, kim naprawdę jest. Piosenka, jak muzyk powie o niej w następnym roku, była "psychoanalizą pod akompaniament muzyki", pierwszym  krokiem w pogoni za pragnieniem zagłębienia najgłębszych zakamarków duszy. "Truskawkowe Pola Na Zawsze" rozpisane zostało na halucynacyjną percepcję i egzystencjalne zagadki, które pobrzmiewały echem ulubionej czytanki Lennona z dzieciństwa, 'Alicji w Krainie Czarów' Lewisa Carrolla: "Dajcie mi się zastanowić: czy byłam taka sama, budząc się dziś rano? Nieomal myślę, że pamiętam, jakbym się czuła trochę inaczej. Ale jeżeli nie jestem sobą, następne pytanie brzmi: - Kim, na Boga, jestem?"
 "Strawberry Fields Forever" było jednocześnie nasycone emocjami i spowite dziwną narkotyczną pasywnością: "Robi się trudno być kimś, ale mniejsza już tym / Dla mnie to już nie ma znaczenia". Utwór wiele zawdzięczał całkowitemu zanurzeniu się Lennona w LSD - doznaniu, które, jak zauważał Kenneth Allsop w "In My Life", nie zawsze okazywało się automatycznie dobroczynne: "Kiedy uzna się sztucznie wywołaną schizofrenię za warunek ekstazy po LSD, wytyczne stają się mgliste". Wszystko w utworze zdawało się niewyraźne i rozedrgane. Poszukiwania Lennona wspomagane LSD opierały się na ideach Timothy'ego Leary'ego dotyczących psychicznego przeprogramowywania: "Doświadczenia psychodeliczne to podróż do nowych królestw świadomości [...] jego cechami charakterystycznymi jest wyjście poza pojęcia werbalne, wymiary czasu i przestrzeni oraz ego lub tożsamości". Pod koniec 1966 zaczynało go to prowadzić ku niezbadanym wodom, "Strawberry Fields Forever" było jak "Tomorrow Never Knows",  niemal dosłowną inscenizacją 'Doświadczenia psychodelicznego' ("The Psychedelic Experience" - książka Timothy Leary'ego, Ralph Metzner, Ricard Alpert].
  Właściwie jedyną rzeczą osadzoną w obiektywnej rzeczywistości było samo Strawberry Field w Liverpoolu, XIX-wieczna gotycka posiadłość, przekształcona w dom Armii Zbawienia, utworzony głównie z myślą o dzieciach niezamężnych matek. Budynek ten (z całym terenem wokół) znajdował się zaledwie kilkaset metrów od domu Lennona przy Menlove Avenue, zwanego Mendips. Jako chłopiec wchodził na te rozległe grunty zarówno z pozwoleniem, jak i bez. W tym miejscu mógł zatracić siebie, a tu mógł uciec. Strawberry Field było jego utraconym ogrodem, a w 1966 roku stało się portalem do utraconego dzieciństwa..
   Naturalnym problemem dla Beatlesów i techników było oddanie niespokojnej kreacji za pomocą dźwięku. Sesje zaczęły się 24 listopada i ciągnęły się przez znaczną część następnego miesiąca. Były równie skomplikowane jak te niesamowite sesje, obrosłe legendą, tworzenia przez Briana Wilsona "Good Vibrations" dla Beach Boys'ów. Produkcja okazała się tak samo gęsta, korzystano również z mało znanych instrumentów (melotron) i tak samo jak przy utworze Beach Boys autor próbował zagwarantować sobie sukces, starając się zrealizować wizję, którą usłyszał w swojej głowie.  Pierwszą próbę zagrano w powolnym tempie, przechodząc z miejsca do pierwszej zwrotki. W take 1 George Harrison zagrał na gitarze hawajskiej, a grupa tworzyła bogate harmonie w trzeciej zwrotce, ale z oby rozwiązań zrezygnowano w przeróbce, której rejestrowanie zaczęło się 28 listopada i trwało kilka dni. Ostateczne podejście 7 zaczynał Paul McCartney wybierając na melotronie melodię i barwę "fletu", która następnie pulsuje przez pierwsze powtórzenie refrenu. W nowej aranżacji piosenka zaczynała się od zaproszenia: "Zejdźmy razem tam" (Let me take you down). Geoff Emerick zapamiętał, że piosenka została uznana za "gotową" i podczas ich kolejnej wizyty przy Abbey Road, 6 grudnia, The Beatles zaczęli pracować nad piosenką Paula McCartney'a, która także odsyłała do przeszłości, ale nie w zakłopotaniu. "When I'm Sixty-Four" przetrwało w ich repertuarze od czasów Hamburga jako ckliwy numer, który mogli zagrać jako przerywnik pomagający zmienić tempo. Zainspirowany The Lovin' Spoonful i pamiętający sukces The New Vaudeville Band, McCartney wskrzesił tę piosenkę w ramach nowego, luźno rozumianego konceptu nostalgicznego, a także, żeby zrobić przyjemność swemu ojcu, który w tamtym czasie skończył akurat 64 lata.
   8 grudnia zespół wrócił do studia, by pracować nad przeróbką "Strawberry Fields Forever". Po odsłuchaniu płyty testowej (acetatu) z 28 listopada John Lennon nadal był niezadowolony i poprosił George'a Martina, żeby napisał do niej partytury na instrumenty smyczkowe i blachy. Praca nad nią znowu się zaczynała jakby od zera, choć już podstawowa konstrukcja była gotowa. Wrócono do kolejnych wersji i w którymś momencie John, wciąż niezadowolony, zdecydował by połączyć utwór z kilku podejść. Wydawało się to początkowo niemożliwe, ale tempa i tonacje tych wersji okazały się dosyć zbliżone i dzięki przyśpieszeniu jednego nagrania i spowolnieniu drugiego Emerick idealnie zmontował (skleił) kawałki taśm, które łączę się około 59 sekundy trwania nagrania. Pozostała, jak wspominał, ostatnia przeszkoda do przezwyciężania: "Okazało się, że nie mogę uciąć taśmy pod normalnym kątem 45 stopni, ponieważ wtedy dźwięk po prostu jakby skakał - ostatecznie łączyłem dwa kompletnie różne wykonania. W związku z tym musiałem uciąć taśmy pod bardzo nieznacznym kątem, tak, że bardziej przypominało to przenikanie niż sklejenie". Prawie niewychwytywany montaż godzi ze sobą dualność sennej i zarazem zaburzeniowej atmosfery, dodając sprawczości słowu "going", kiedy zakręcająca pętla blachy i smyczków porywa słuchaczy w głąb bardzo głębokiej studni (więcej o piosence: tutaj.)
 
   The Beatles kończyli 1966 mając gotowy swój jeden z największych klasyków w ich historii, który zostanie wydany na singlu w roku następnym, 1967. Nie tak burzliwym jak 66, ale również obfitującym w znaczące wydarzenia, z których najważniejszym będzie śmierć ich menadżera, Briana Epsteina, udział w światowej transmisji satelitarnej programu, w którym reprezentując swój kraj zaśpiewają "All You Need Is Love". Także 1967 to narodziny "Sierżanta Peppera", pierwszy i ostatni film telewizyjny zespołu "Magical Mystery Tour". Beatlesi zabiorą się także za robienie interesów, ale o tym jest już wszystko na tym blogu (tutaj)

 
 
 


Historia The Beatles
History of  THE BEATLES


  

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz