GEORGE HARRISON wspomina - I ME MINE (1)


 

Ponieważ w poście LIPIEC 1980 napisałem o wydaniu książki "I Me Mine" George'a uznałem, że warto po raz pierwszy w tak obszerny sposób zamieścić z niej fragmenty (niedawno czytaliśmy Cyn i Pattie, więc dzisiaj czas na "cichego Beatlesa". Cytuję dzisiaj początkowy fragment książki, wstęp Dereka Taylora (italic, kolor żółty) oraz już własne słowa George'a. Oba autorzy książki na zdjęciu obok. Książka poza samą biografią Artysty to zbiór filozoficzno-religijnych rozważań. Nieprzypadkowo Bob Dylan opisał go, że był jedną z najbardziej uduchowionych osób, które znał. 



  Istniał pogląd, że kiedy wszyscy inni 'dorastali', my się po prostu wygłupialiśmy, będąc gwiazdami rock'n'rolla” – powiedział George Harrison, gdy przygotowywaliśmy tę książkę. W kontekście tego, co przeczytacie, ten błędny pogląd, niewątpliwie powszechny pod koniec lat sześćdziesiątych, zostanie uznany za równie nieodpowiedni, co bezkrytyczne uwielbienie, które zastąpił.   I Me Mine, tytuł będący przebiegłym paradoksem, wybrany przez człowieka, który przez lata i z wielu powodów starał się poskromić swoje ego (wciąż próbuje i nie zawsze mu się udaje), to książka opowiadająca historię dorastania – niekoniecznie ciężkiego, ale z pewnością nie łatwego. Bez względu na to, jak wielki wydawał się zaszczyt i bogactwo łaskawie spływać na ewolucję The Beatles, „łatwy” nie jest słowem, które opisuje to, co ich spotkało w drodze na szczyt.
   
Pisząc ten wstęp, będę obficie cytować samego George’a (z rozmów nagranych w Kalifornii, Oxfordshire i Suffolk). Chociaż przyjaźnimy się od lat, wiem o nim mniej niż on sam o sobie. W każdym razie, George jest obdarzony dwoma darami jako gawędziarz: niezwykłą pamięcią do szczegółów (daty, wskazówki, pogoda, nastrój, pora dnia, wygląd itp.) oraz szczerym pragnieniem wyraźnego przedstawienia swoich poglądów. Ta ostatnia cecha irytowała jego krytyków („Dlaczego ten człowiek musi tak nauczać?”), ale zjednała sobie u milionów bardziej otwartych ludzi prawdziwe poczucie wdzięczności za pokrzepiającą jakość jego optymizmu i zdobyła trwałą miłość za jego uczciwość.
 
  Jest jeszcze jeden powód, dla którego oferuję tak wiele wspomnień w pierwszej osobie: jak wszystkie postacie publiczne, których sława sięgała głębiej niż sam stan bycia Bardzo Dobrze Znanych, The Beatles byli w znacznym stopniu przewidywani, ‘interpretowani’, oceniani oraz niedo- i przeceniani aż do absurdu.
    Po raz pierwszy zobaczyłem The Beatles na koncercie 30 maja 1963 roku, kiedy Joan (moja żona) i ja odwiedziliśmy kino Odeon w Manchesterze. Wtedy tam mieszkałem i pracowałem jako krytyk teatralny i felietonista dla północnego wydania London Daily Express. The Beatles zamykali niezwykły „package show” (wyrażenie z lat 50. i 60. oznaczające koncert, w którym duża liczba artystów wykonywała swoje utwory, często w kinach) wraz z Gerry and the Pacemakers i Royem Orbisonem.
    Choć do dziennikarzy informacja docierała z opóźnieniem, słyszałem o nich i oboje pomyśleliśmy, że to będzie udany wieczór. Show był zdumiewający. Siedzieliśmy w pierwszym rzędzie, widząc każdy detal występu, choć ledwo słyszeliśmy muzykę ponad najgłośniejszymi wrzaskami, jakich kiedykolwiek doświadczyliśmy. The Beatles byli znakomici i było absolutnie jasne, że dzieje się coś wyjątkowego.
     Napisałem przesadnie pochlebną recenzję, stwierdzając, że „Liverpool Sound przybył do Manchesteru” i że było to „wspaniałe”, a dzięki temu „muzyka popularna, po latach niewypowiedzianych śmieci, znów stała się zdrowa i dobra”. Opisałem The Beatles jako „świeżych, bezczelnych, bystrych i młodych”. Po pierwszym koncercie byli dla mnie jednością; nie miałem pojęcia, kto jest kim.
    W skrócie: przeprowadziłem wywiad z menedżerem, Brianem Epsteinem [razem na zdjęciu], a następnie notowałem i relacjonowałem każdy ich postęp każdego dnia, stając się odrodzonym Beatlemaniac'iem.    
Gdy ich tożsamości stawały się dla mnie jaśniejsze, zauważyłem, że George jest Tym Cichym. Gdy redaktor Manchester Daily Express, John Buchanan, zasugerował, by jeden z Beatlesów pisał cotygodniowy felieton, zasugerowałem George’a. Powiedziałem, że George wydawał mi się przystępny, szczery i wyrazisty.
   John Buchanan przedstawił Brianowi Epsteinowi propozycję: Beatle firmowałby artykuł, ale ja bym go pisał. Brian zapytał dlaczego. „Bo Derek wie, czego chce czytelnik” – odparł Buchanan. Brian zaakceptował propozycję i zapytał, kogo mamy na myśli. „George’a” – powiedziałem. „Wydawał mi się miłym chłopakiem, łatwym do rozmowy, cichym, przyjemnym.” Brian odparł: „Jakie to ciekawe. Byłoby to dobre dla George’a, dałoby mu dodatkowe zainteresowanie. John i Paul mają swoje pisanie piosenek, a Ringo jest raczej nowy.”
   
 Kiedy padła propozycja stawki tygodniowej – pięćdziesiąt funtów – Epstein udawał zdumienie. „Pięćdziesiąt funtów!” – krzyknął. „Nie pozwolę George’owi firmować artykułu w Daily Express za pięćdziesiąt funtów!” Ostatecznie Brian ustalił stawkę na sto funtów, mówiąc, że i tak jest za niska.
    W ten sposób pod koniec 1963 roku George Harrison został felietonistą Daily Express.
  Napisałem pierwszy felieton, niewiele konsultując się z nim co do treści, obiecując, że zobaczy go przed publikacją. Rozmawiałem z nim o jego rodzinie: ojciec, kierowca autobusu w Liverpoolu, był miłym, pragmatycznym człowiekiem, wspierającym syna.
  W tym pierwszym felietonie George miał rzekomo powiedzieć ojcu, że będzie musiał wyjechać, na co ojciec miał odpowiedzieć (w moim wymyślonym cytacie): „Nie martw się tym, synu, ty po prostu idź i graj na gitarze, a ja będę dalej prowadził te duże zielone roboty.” Ubrałem ten tekst w stereotypowy slang Liverpoolu.
   Pojechałem spotkać się z George’em w Londynie. Byli tam wszyscy czterej Beatlesi. George, mój nowy współpracownik, zaniepokojony, przeczytał tekst. Krzyknął: „Co to jest: 'Ja będę prowadził te duże zielone roboty’, co to są te duże zielone roboty?”
    Zapanowała straszna cisza. „Autobusy” – powiedziałem – „autobusy Liverpool Corporation, duże, zielone rzeczy, roboty, no wiesz, duże zielone roboty, piętrowe autobusy”. „Nigdy nie słyszałem, żeby ktoś nazywał je dużymi zielonymi robotami” – powiedział George, śmiejąc się na dobre.
   I tak zaczęliśmy współpracować, i robimy to od tamtego dnia do dzisiaj. Zastanawiamy się, jak ten związek przetrwał tak dziwne lata, manię i rozpad The Beatles, narkotyki, drinki i duże, tęczowe roboty, nie wspominając o jasnoniebieskiej robocie Apple! To była dopiero duża zielona robota.
     W kolejnych tygodniach utrzymywaliśmy felieton jako duet. George, wbrew byciu Cichym Beatle'em, jest bardzo rozmownym człowiekiem, z dużą chęcią wyrażania siebie. Aby zacząć, musimy podróżować z nim, jego własnymi słowami...




Arnold Grove, dom rodzinny George'a, sierpień 2025, zdjęcie zrobione przez Autora bloga 



 
 
Próbuję wyobrazić sobie duszę wchodzącą do łona kobiety mieszkającej pod numerem 12 Arnold Grove w Wavertree, Liverpool 15: wszędzie balony zaporowe, a Niemcy bombardujący Liverpool. Wszystko to się działo.
  Siedziałem pod tym domem, w samochodzie z Olivią, parę lat temu, wyobrażając sobie rok 1943, jak przeciskam się ze świata duchowego, z poziomu astralnego, wracając do ciała w tym właśnie domu. To naprawdę dziwne, gdy weźmie się pod uwagę całą planetę i wszystkie planety, jakie mogą istnieć na poziomie fizycznym... jak trafiłem do tej rodziny, do tego domu, w tym czasie i kim w ogóle jestem?
 
Tak więc, w tym wcieleniu, 25 lutego 1943 roku, w samym środku Drugiej Wojny Światowej, głęboko w Liverpoolu i głęboko w zimie, George urodził się w 12 Arnold Grove – ślepej uliczce, w szeregowym domu z alejką z tyłu.


 
Rodzice: Harold i Louise 
Nadal tam wisi tabliczka: 'Arnold Grove, Nieprzejęta'. Wciąż nikt nie chce jej wziąć na własność. Z wyglądu jest jak [ulica z brytyjskiego serialu] Coronation Street: nie ma ogródka, drzwi prosto na ulicę. Z ulicy wchodziło się do frontowego pokoju. Dalej był tylny pokój, czyli kuchnia, ze schodami prowadzącymi na górę do dwóch sypialni. Ale potem się przeprowadziliśmy, po jakichś dwudziestu pięciu latach na liście oczekujących na mieszkanie.
   W moich wczesnych dniach, Arnold Grove było w porządku w swoim okresie. W tylnym pokoju, który był kuchnią, mieliśmy jeden z tych małych, żeliwnych piecyków kuchennych, gdzie czajnik stał na ogniu, a piekarnik był obok. Każdy pokój na dole miał zaledwie około trzech metrów kwadratowych (bardzo mały), a zimą w domu było zimno.
 Na zewnątrz był mały, prawie cały wybrukowany podwórek, oprócz jednego kawałka, gdzie znajdowała się wąska na stopę rabatka, toaleta z tyłu i kosz na śmieci wbudowany w tylną ścianę. Przez pewien czas mieliśmy mały kurnik, w którym trzymaliśmy koguty.
 Kiedy pojechaliśmy tam z Olivią, nikogo nie było w środku, więc usiedliśmy na zewnątrz i wyobrażaliśmy sobie, jak jest teraz. Prawdopodobnie wyburzyli kominek, wstawili jeden z tych małych, kafelkowych [zastępczych] pieców i pewnie mają teraz bieżącą ciepłą wodę. Kiedyś mieliśmy cynkową wannę, dużą, wiszącą na ścianie na zewnątrz. Wnosiliśmy ją, stawialiśmy przed ogniem w kuchni, a potem napełnialiśmy gorącą wodą z garnków i czajników. Dobre miejsce do mycia włosów, Liverpool. 
 
Wszyscy, którzy mieszkali w tych domach, pamiętają, jak zimno potrafiło być w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych. Ogrzewania centralnego było w Wielkiej Brytanii bardzo mało, a w latach wojennych i powojennych paliwa było niewiele.
 
Zimno? Było zimno w tamtych czasach, zimno. Mieliśmy tylko jeden ogień. Mróz. Najgorzej. Tylko jeden ogień w jednym pokoju. Brak ogrzewania. A zimą był lód na oknach. Trzeba było włożyć termos z gorącą wodą do łóżka i przesuwać go przez godzinę, zanim się do niego wchodziło (biegać na górę i z powrotem, żeby go przesuwać), potem zerwać z siebie ubranie i wskoczyć. A potem „oooo coooohhhhhhh”, leżeć nieruchomo. I tak bywało, że ledwo się rozgrzewało, a już dzwonił budzik: 'wstawaj, czas do szkoły’, wyciągnąć rękę z łóżka. Mróz. O, drogi.
Ten dom był w porządku, bycie małym było bardzo przyjemne, a latem zawsze było słonecznie. Najgorsze było opuszczenie podstawówki i pójście do dużego liceum [gramatycznego]. To wtedy zaczęła się ciemność. Zdałem sobie sprawę, że pada i jest pochmurno, że są stare ulice i zacofani nauczyciele i cała reszta. I tam właśnie zaczęły się moje frustracje. Trzeba było uderzyć kogoś pięścią, żeby po prostu to z siebie wyrzucić. Cała idea tego miejsca była zbyt poważna. Nie wolno się uśmiechać, nie wolno robić tego czy tamtego. Stój tu, siedź tam, zamknij się, usiądź. I zawsze te egzaminy: Eleven-Plus, stypendia albo GCE. To wtedy nadeszła ciemność.
Nie lubiłem szkoły. Uważam, że była okropna; najgorszy czas w życiu. Podstawówka nie była zła, tylko dlatego, że był futbol, sport i cała reszta, choć zdarzało się, że nas lano. Pewnego razu, gdy miałem osiem czy dziewięć lat, pan Lyons (nauczyciel) uderzył mnie trzciną i trafił w nadgarstek. Był opuchnięty. Kiedy wróciłem do domu, próbowałem to ukryć, ale ojciec to zobaczył, a następnego dnia poszedł do szkoły, pan Lyons został wezwany z klasy, a mój tata 'przywalił' mu.
 
Liverpool Institute 2025 - zdjęcia Autora blogaa

 
  To Wielkie Liceum, Liverpool Institute, było prawdziwą zmorą. Nauczyciele byli albo starymi weteranami wojennymi, albo świeżo po studiach, więc i tak niewiele wiedzieli. Jeśli zobaczysz ich zdjęcia, zrozumiesz, co mówię. Już wtedy wiedziałem, że to nie są ludzie, którzy powinni uczyć. Byłem niekwalifikowany, by to powiedzieć, ale teraz, po tych wszystkich latach, mogę stwierdzić, że nie byli. Sposób, w jaki wysłali cię w świat, był żałosny. W moim przypadku, w świadectwie, które miało pomóc mi w znalezieniu pracy na resztę życia, napisano: „Nie mogę powiedzieć, jaka jest jego praca, ponieważ on nie wykonywał żadnej”.
Była to taka rudera. Mogło wyglądać dobrze. Mogłoby mieć zeskrobaną farbę z drewna i być udekorowane zgodnie z wiktoriańskim stylem, jakim było. Zabrałem tam Olivię. Przybywając z Kalifornii, nie mogła w to uwierzyć. Odbywały się tam wieczorne zajęcia, więc mogliśmy się przejść i obejrzeć wszystkie pokoje, w których byłem.

Dziwi niechęć George’a do szkoły – wręcz nienawiść, z pewnością uraza – ponieważ wkrótce po jej opuszczeniu stał się gorliwym, żarliwym poszukiwaczem informacji, prawdy i wiedzy. Dziwne jest również to, że chłopiec z liceum – najbardziej brytyjskiej elity – odrzucił wszystko, co ta szanowana szkoła w Liverpoolu miała do zaoferowania. Z pewnością w domu zachęcano go do dobrych wyników. Obaj jego bracia ukończyli pełne praktyki, a siostra Louise zdała wszystkie egzaminy, aby pójść na studia i sama zostać nauczycielką.
George jest teraz sukcesem w każdym konwencjonalnym znaczeniu tego słowa, a jednak szkoła nie potrafiła trafić w ani jedną nutę w chłopcu, który później pragnął i zdobywał dostępne szczegóły na temat niemal wszystkiego. Mimo to, w swoich wspomnieniach z liceum w Liverpoolu w latach pięćdziesiątych, nie pozostawia wątpliwości.

    To nas uformowało, byśmy się bali. Zagnieździło się zepsucie. Mówi się, że dzieci uczą się, jeśli coś jest ekscytujące, ale kiedy zagnieździ się zepsucie, przestajesz się uczyć i przestajesz być otwarty na wszystko. Na to trzeba uważać. Wszystko to zaczęło się, gdy poszedłem do liceum. Te wszystkie logarytmy i pierwiastki kwadratowe; a algebra była straszna. x plus 3 przez z równa się y. Prędzej nauczyłbym się chińskiego lub sanskrytu. To ma sens dla nich, dla naukowców, intelektualistów. Algebra? Nie mam pojęcia, co to znaczy ani skąd się wzięło. Nie ma harmonii, rytmu ani podstawowego uczucia, ponieważ tak naprawdę można rozumieć ludzi bez znajomości tego samego języka. Jeśli spojrzy się na siebie lub dotknie, można się porozumieć... A potem, oczywiście, nawet języka można się nauczyć. Ale algebra nie miała dla mnie nic wspólnego z 'rzeczywistością'. Oglądam to teraz na Open University i nadal nie potrafię się połączyć.
Muzyka? Nawet z muzyki się wykręciłem, bo choć lubiłem muzykę, to w szkole polegała ona na układaniu ust w ten sposób... (George wykrzywił usta, parodiując amatora w operetce) ...Cóż, można było grać na flecie lub skrzypcach, a dziś myślę, że można grać na gitarach i innych rzeczach, ale nie wtedy.
     Aby zdać GCE (egzamin maturalny) w wieku 16 lat, musieliśmy najpierw zaliczyć trzy przedmioty na egzaminie próbnym. Pierwszym wynikiem z 'próbnego' była sztuka, którą zdałem. Ale to dlatego, że Stan Reid, nauczyciel plastyki, był miły (to ten z OM na koszulce na albumie Dark Horse). Nawet jeśli nie byłem aż tak dobry z plastyki, zdobyłem wystarczająco dużo, by zdać. Pomyślałem: 'Wow. Fantastycznie'.
    Potem przyszedł następny wynik. Nie zdałem, i następny. Nie zdałem, nie zdałem, nie zdałem, nie zdałem: oblałem wszystkie oprócz plastyki; nawet języka angielskiego, który zdecydowali, że każdy może zdawać bez względu na oceny – wszyscy oprócz mnie! Dostałem dwa procent. Naprawdę, nie zdałem żadnego, a potem powiedzieli, że mogę iść, w porządku, możesz iść, wszyscy zdają egzaminy.
     Próbowali wcisnąć mnie do następnej klasy z rocznikiem niżej, żebym został i zdawał egzaminy w przyszłym roku, a ja byłem w tej klasie przez godzinę i pomyślałem: 'Nie, dzięki, kolego, nie będę się uczył tych wszystkich nowych ludzi i ich sztuczek', więc przeskoczyłem przez płot na film i nie wróciłem aż do ostatniego dnia, żeby odebrać grzywnę.
    Więc... nie miałem żadnej z tych rzeczy, tych kwalifikacji. Co myśleli moi rodzice? Nie wiedzieli, co zostało powiedziane, ponieważ spaliłem swój raport i świadectwo. Żałuję, że ich nie zatrzymałem. Interesujące byłoby w retrospekcji zobaczyć wszystkie te podpisy nauczycieli i to, co o mnie powiedzieli. Dyrektor powiedział: „Nie brał udziału w żadnej działalności szkolnej”... mówili tak dalej, aż poczułem się tak źle i winny, że musiałem to spalić, zanim wrócili moi rodzice.
 
„Don’t Bother Me” (Nie zawracaj mi głowy) To była pierwsza piosenka, jaką napisałem – jako ćwiczenie, żeby zobaczyć, czy w ogóle potrafię napisać piosenkę. Napisałem ją w hotelu w Bournemouth w Anglii, gdzie graliśmy letni sezon w 1963 roku – leżałem wtedy chory w łóżku – może dlatego właśnie wyszło „Don’t Bother Me” [Nie zawracaj mi głowy]. Nie sądzę, żeby to była szczególnie dobra piosenka, może nawet w ogóle nie jest to piosenka, ale przynajmniej pokazała mi, że wszystko, co musiałem zrobić, to pisać dalej, a wtedy może w końcu napiszę coś dobrego. Nawet teraz czuję: ‘Chciałbym móc napisać coś dobrego’. To kwestia względności. Zapewniła mi jednak zajęcie.
 
Podobnie jak wielu chłopców, którzy dorastali po drugiej wojnie światowej, George Harrison nie widział sensu w korpusach kadetów wojskowych, które wciąż kwitły w brytyjskich szkołach średnich. 
  
 Wojsko. Strach przed wojskiem. Już w wieku około dwunastu lat podjąłem decyzję, że za żadną cenę nie pójdę do armii, a potem w szkole, od trzynastego do szesnastego czy siedemnastego roku życia, mieliśmy tych kadetów. Nigdy nie mogłem tego pojąć. Nigdy tak naprawdę nie mówili: „Dobra, rób to”. Nigdy nie było żadnej rekrutacji ani tablic ogłoszeń, ale w każdy poniedziałek po południu, albo w środę, spojrzałeś przez okno i widziałeś tych chłopców, a wszyscy maszerowali tam i z powrotem z nauczycielem geografii albo matematyki, wszyscy przebrani za żołnierzy, maszerujących „raz, dwa, trzy, cztery”.
    To nie jest coś, co powinieneś chcieć lub czego powinieneś nie lubić. To nie powinno w ogóle istnieć! Myślałem sobie: „CO?!”
    Nigdy nie mogłem zrozumieć, dlaczego te normalne rzeczy były normalne. Zawsze wydawały mi się szalone: wszyscy zachowywali się „normalnie”, ale to było tak jak w serialu „Więzień” (The Prisoner). Nigdy do końca nie wiesz, o czym oni mówią. To jakby podporządkować swój układ nerwowy komuś, kogo nie znasz. Zawsze wiedziałem, że jest coś, czego nie dostanę w szkole. Wiedziałem, że szkoła nie jest szczytem ani końcem życiowych możliwości. Dlatego zbytnio mnie to nie martwiło. Zawsze była we mnie ta część, która w szkole myślała: „Cóż, jeśli to jest to, co macie, to ja tego nie chcę. Wiedziałem—istniała jakaś alternatywa. Miałem to szczęście, że czułem, iż ta alternatywa istnieje.  
 

  Alternatywa [dla szkoły] była czymś, co stało się o wiele większe, niż ktokolwiek, absolutnie ktokolwiek, mógłby sobie wyobrazić. Jednak optymizm George’a w obliczu przygnębiającego życia szkolnego nie był mglistym pomysłem, że „coś się wydarzy”. Zaczął on już występować, grając muzykę, gdy był bardzo mały i w bardzo mały sposób (stojąc na stołku), ale w szkole zawarł sojusz ze starszym chłopcem (Paulem McCartneyem), który był jednym ze współpasażerów codziennych szkolnych przejażdżek autobusem.
    George wspomina swoje wczesne muzyczne przysmaki i wpływy, malując w stonowanych kolorach obrazy podmiejskiego życia na [rządowych] osiedlach w Liverpoolu. W fascynujących, a czasem przejmujących szczegółach, doprowadza nas to do jego spotkania z McCartneyem (o rok starszym w Liverpool Institute i który opuścił szkołę rok po George’u, lepiej wykwalifikowany w sensie grammar school), który wkrótce dołączył do Johna Lennona w zespole The Quarrymen. Przeszli przez różne kombinacje nazw i składów, zanim wyłonili się jako The Beatles.
 
Starszy brat George'a Harry ze swoją żoną Irene i dziećmi Janet and Paul Harrison (1967)
 
Szwagierka George’a, Irene Harrison (żona jego najstarszego brata, Harry'ego), wspomina lata prowadzące do jego decyzji, by „spróbować czegoś innego”. Irene była dziewczyną Harry'ego, gdy poznała George’a, tuż po jego trzynastych urodzinach, w 1956 roku. Miała wtedy siedemnaście lat. Nadal jest jego bliską przyjaciółką.  „Powodem, dla którego spędzaliśmy razem czas, było to, że Harry wyjechał odbywać Służbę Narodową, i przypuszczam, że ponieważ byłam jedynym dzieckiem w naszym domu, to było jak posiadanie małego braciszka; a dla George’a, być może zastępowałam jego starszą siostrę, która właśnie wyjechała z domu do Kanady. Wychodziliśmy razem na koncerty i tego typu rzeczy. To był ten czas rock’n’rolla, a wszystkie największe gwiazdy, Lonnie Donegan i inni, przyjeżdżały do Empire (teatru w Liverpoolu), a ja zdobywałam bilety i szliśmy. Miło było mieć towarzystwo, wiecie. Potem Harry i ja pobraliśmy się i mieliśmy mieszkanie w Liverpoolu, a George często do nas wpadał, razem z Paulem. Czasami George pytał: ‘Dokąd dzisiaj idziesz?’, a ja mówiłam: ‘Och, tam i tam’, a on odpowiadał: ‘OK’ i jechał na rowerze, a ja jechałam autobusem. Bardzo dobrze się dogadywaliśmy. Był zabawnym małym facetem.
 
Paul, Ivan Vaugh i George, 1956

    Teraz zależy mu na nauce, ale każdy, kto chce uciec ze szkoły, później zdaje sobie sprawę, że była ona ważna. Chociaż to zależy od tego, kto cię uczy. On naprawdę nienawidził szkoły i często się z niej urywał. Przychodził do nas i mówił: ‘Nie mów mojej mamie.’ Dawała mu pieniądze na lunch na cały dzień, a on je marnował. Myślę, że wydawał je na kino; często chodził na horrory, kiedy dopiero co wchodziły na ekrany, wiecie. Nie sądzę, żeby miał zbyt miłych nauczycieli, ale nauka jest dla niego ważna i wszystko zostaje mu w głowie. Ma szczęście, że spotkał tak wielu ludzi, od których mógł się uczyć. Mógł przecież opuścić szkołę i nie pójść dalej.
    Jego mama i tata byli bardzo tolerancyjnymi, rozsądnymi, kochającymi ludźmi. Byli tacy ciepli i wciągali cię we wszystko. Wchodzenie do ich domu było wspaniałe. To było absolutnie niesamowite. W dużej rodzinie jest coś takiego, że kiedy jesteś jedynakiem, trochę się wycofujesz i wszystko analizujesz. Mój własny dom był miły, zawsze ciepły, a dzieciaki wbiegały i wybiegały, ale w dużej rodzinie jest coś wyjątkowego. George ma wiele do zawdzięczenia swoim rodzicom za to, jaki jest dzisiaj. Nawet do zeszłego roku bardzo go chronili, ponieważ wiedzieli, że jest wrażliwy, ufny i ma łagodne usposobienie. Bardzo się o niego martwili i nie sądzę, żeby on wiedział, jak bardzo. Wiem, że to prawda po tym, co mówili. Martwili się bez przerwy. Jestem pewna, że nigdy nie był tego świadomy. Gdyby wiedział, jak bardzo się o niego martwili, byłby zdumiony.
    Wcześniej jego tata miał pomysł, że wszyscy będą… cóż, mniej więcej tak: Harry będzie mechanikiem, Pete (starszy brat George’a) będzie blacharzem i spawaczem, a George zostanie elektrykiem. A Tata miał pomysł, że kupią warsztat. Myślę, że on miał nim zarządzać, a jego trzej synowie pracowaliby w rodzinnym biznesie. Tata kupił mu zestaw wkrętaków elektrycznych na Gwiazdkę, gdy George pracował w Blacklers, i bardzo się zmartwił, bo George powiedział: ‘Czy on chce, żebym się tego trzymał? Myślę, że tak.’
    Przyszedł do nas, jakieś dwadzieścia lat temu, więc musiał mieć szesnaście lat, i powiedział, że ma szansę grać z tą grupą i chciał wiedzieć, co Harry o tym myśli. Harry powiedział: ‘Spróbuj’, wiesz. ‘Jesteś jeszcze na tyle młody, że możesz robić, co chcesz, jeśli poświęcisz temu rok lub dwa, nic ci nie umknie.’ Harry i Pete poszli w rzemiosło prosto po szkole, a rzeczy, które mogli mieć w głowie, nie zmaterializowały się, wiesz. George był ostatnim, który miał okazję zadecydować, czy chce to zrobić, czy nie. I poszedł do zespołu.    Cóż, wiecie, jak było w Liverpoolu; jeśli miałeś fach w ręku, byłeś ustawiony. Jeśli chciałeś robić cokolwiek innego, byłeś trochę stuknięty. Nie sądzę, żeby nasz sposób wychowania pozwalał na inne pomysły.”
    Ale ich mama i tata nie byli ludźmi, którzy powstrzymywaliby swoje dzieci przed byciem sobą. Pamiętam, jak John [Lennon] załatwił mieszkanie gdzieś w pobliżu Katedry w Liverpoolu, a pomysł był taki, że wszyscy zamieszkają w tym mieszkaniu. Jej [mamy George’a] myśl była taka: ‘Idź i zrób to, ale wrócisz za dwa lub trzy tygodnie’ — i tak się stało. Nie trwało to długo, bo nie było tam domowego komfortu. Była bardzo mądra.

 
Paul George, 1956
 
 
 

Historia The Beatles
History of  THE BEATLES

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz