PLAYBOY: - Zacznijmy od I Wanna Be Your Man.
JOHN: - Paul i ja napisaliśmy ją właściwie dla Stonesów.
Byliśmy z Epsteinem w klubie w Richmond, gdzie grali The Rolling Stones.
Potrzebowali piosenki a my pierwszy raz przysłuchiwaliśmy się temu co oni
robią. Paul miał już prawie gotową piosenkę, zagraliśmy ją im a Mick
powiedział, że jest w ich stylu. Więc usiedliśmy i napisaliśmy ją do końca.
PLAYBOY: - Strawberry Fields Forever?
JOHN: - Pola Truskawkowe istnieją rzeczywiście, jako
dziecko mieszkałem na Penny Lane, później już sprowadziłem się do cioci, która
mieszkała w ślicznym domku na przedmieściu. Dom miał ogród - a sąsiadami byli
lekarze i adwokaci i tym podobni - nic z atmosfery slumsów, która zawsze była
wstawiana w biografie Beatlesów. Jeżeli się mówi o systemie klasowym w Anglii
to było to pół klasy wyżej niż u Paula, George'a i Ringo, którzy wychowali się
w mieszkaniach kwaterunkowych. W pobliżu domu było Strawberry Fields, chodziliśmy
tam, sprzedawaliśmy lemoniadę. Zawsze się nam tam podobało, tak wpadłem na ten
tytuł.
PLAYBOY: - Wtedy mieszkałeś u ciotki; czy żyje twoja matka?
JOHN: - Nie. Została zabita przez policjanta, który spił
się u mojej ciotki po pracy, przypadkowo nie było mnie w domu. Straciłem matkę
dwa razy, raz gdy miałem 4 lata i przeprowadziłem się do ciotki, potem - gdy
zmarła. Byłem rozgoryczony, moja agresywność bardzo wzrosła, miałem wtedy
szansę odbudowania swego związku z matką, miałem 16 lat.
PLAYBOY: - Twoja matka miała na imię Julia - czy to ta Julia
z piosenki zamieszczonej na Białym Albumie?
JOHN: - Ta piosenka poświęcona jest jej i Yoko.
PLAYBOY: - Jaki miałeś stosunek do ojca? Zostawił was
"na lodzie" i wypłynął w morze. Czy widziałeś go jeszcze kiedyś?
JOHN: - Nie spotkałem go nigdy dopóki nie miałem sporo
szmalu.
PLAYBOY: - Ile miałeś wtedy lat?
JOHN: - 24 lub 25. Zobaczyłem go w małym hotelu, był
zmywaczem talerzy, czy coś takiego. Wcześniej napisał do mnie i chciał nawiązać
kontakt. Ja byłem wściekły za to, co zrobił matce, mnie, rodzinie. Obudził się
gdy byłem już sławny i bogaty. Przedtem nie zatroszczył się o nas nawet
przysłowiowym szylingiem. Nie chciałem z nim się wcale spotkać, ale on zmusił
mnie do spotkania przy pomocy prasy. Historię biednego pomywacza gazety,
którego syn pławi się w bogactwie opisało sporo gazet. Uległem i znaleźliśmy
dość specyficzny, wspólny język. Kilka lat później umarł na raka, w wieku 65
lat ożenił się z dawną sekretarką The Beatles - miała 22 lata, mieli dziecko i
to była szczypta nadziei dla człowieka, który całe swoje życie spędził na
pijaństwie.
PLAYBOY: - A jakie wspomnienia budzi w tobie Help!?
JOHN: - Gdy Help! (pomocy!) ukazała się na rynku w 65
roku, głośno wołałem o pomoc, naprawdę. Większość ludzi myślała, że utwór jest
tylko szybkim rock and rollem. Napisałem tą piosenkę na potrzeby filmu, później
rzeczywiście stwierdziłem, że to ja wołam o pomoc. To był mój czas grubego
Elvisa. To widać dokładnie w filmie. Jestem tam otyły, niepewny, zagubiony. I
śpiewam o tym jak wszystko szło fajnie, gdy byłem młody. Dzisiaj już jestem
bardzo pozytywnie nastawiony do wszystkiego, ale miewam jeszcze chwile depresji
i bywają dni, w których najchętniej wyskoczyłbym przez okno. Im jestem starszy
tym jest mi lżej. Nie wiem czy należy stopniowo brać się w garść, czy też po
prostu być spokojnym i tyle... Wtedy gdy The Beatles byli tak apatyczni,
mieliśmy swój okrzyk bojowy. Krzyczałem ze wszystkich sił: Where are we going
fellows?, a Paul, Ringo i George ryczeli w odpowiedzi: To the top Johnny! . Potem znowu ja:
Where is that fellows? , a oni n a to: To the toppermast of the poppermost!. (Dokąd zmierzamy chłopaki? - Na szczyt, Johnny! - A
gdzie to jest? - Na samym szczycie szczytów! - tłum. Radek Pachowicz). To było
głupkowate wspomnienie z filmu klasy B o Liverpoolu. Liderem na tym filmie był
jakiś cholerny Johnny.
PLAYBOY: - Co w okresie Help! nastrajało ciebie tak
pesymistycznie?
JOHN: - Było za dużo hałasu wokół zespołu. Już przy
śniadaniu wypalaliśmy jointa - byliśmy non-stop pełni marihuany, nikt nie
potrafił się z nami porozumieć, bo mieliśmy szkliste oczy i w kółko
chichotaliśmy. Żyliśmy w zwariowanym, własnym świecie i dlatego powstała płyta
Help! .
PLAYBOY: - Czy I'm A Loser była podobną osobistą deklaracją?
JOHN: - Jedna część mnie jest prawdopodobnie tym
przegrywającym, druga - wszechwiedzącym Bogiem.
PLAYBOY: - Cold Turkey - tak narkomani nazywają stan, gdy
koniecznie potrzebują nowej dawki - głód narkotyczny.
JOHN: - Ta sprawa się sama wyjaśniła, ten utwór był na
indeksie, mimo że był wybitnie antytabletkowy. Jeżeli chodzi o narkotyki -
społeczeństwo reaguje na nie jak oszołomione, nie szuka się przyczyn problemu
prochów. Dlaczego ludzie biorą narkotyki, przed czym próbują uciec? Czy my
żyjemy w tak okropnym świecie, że nie potrafimy obejść się bez używek?
PLAYBOY: - Czy używasz jeszcze tabletek?
JOHN: - Właściwie nie, jeżeli ktoś mi proponuje zapalenie
jointa, to może czasem nie odmawiam, ale już specjalnie mi na tym nie zależy.
PLAYBOY: - Kokaina?
JOHN: - Brałem, ale już nie lubię. Beatlesi mieli swego
czasu mnóstwo prochów, sporo kokainy też, to głupie lekarstwo, jeżeli po 20
minutach potrzebujesz go znowu. Cała twoja koncentracja skupia się na następnej
dawce. Kofeina jest bardziej zrozumiała.
PLAYBOY: - To prawda, że od kilku lat nie bierzesz również
acidu?
JOHN:
- Tak, teraz już się tak o tym nie słyszy, ale ludzie nadal "latają w
kosmos". Nie wolno nam zapomnieć podziękować CIA i Armii za LSD. Chcieli
przy pomocy tego kontrolować ludzi, w rzeczywistości dali nam wolność. Cuda się
zdarzają.
PLAYBOY: - Połaskotajmy jeszcze trochę twoją pamięć o
piosenkach. Jak to jest z Hey Jude McCartneya?
JOHN: - Paul powiedział, że napisał to o moim synie
Julianie. On wiedział, że chcę się rozstać z Cynthią, a więc tym samym z
Julianem. Paul bardzo często odwiedzał Juliana, był dla niego dobrym wujkiem,
przyjaźnili się. Potem napisał Hey Jude, rozumiałem zawsze tą piosenkę jako
moje osobiste orędzie.
PLAYBOY: - Because?
JOHN: - Leżałem kiedyś w domu na sofie i Yoko grała na
pianinie Sonatę Księżycową. Nagle powiedziałem, żeby zagrała mi jeszcze raz ale
od tyłu. Yoko to zrobiła i tak stworzyłem podłoże Because. Ten utwór trochę
przypomina Sonatę.. ", tekst jest jednoznaczny, żadnych aluzji.
PLAYBOY: - Give Peace A Chance?
JOHN: - Tylko tyle co mówi tytuł, nic więcej, nic mniej.
PLAYBOY: - Czy jest to rzeczywiście jeszcze jedna kompozycja
spółki Lennon/McCartney?
JOHN: - Nie, nie wiem jak tam dostało się imię Paula.
PLAYBOY: - Dlaczego nawet przy oddzielnych kompozycjach
pojawiały się wasze dwa nazwiska?
JOHN: - Paul i ja jako 15-latkowie zawarliśmy pewien
układ, nigdy nie poszliśmy z tym do notariusza - z którym się po prostu
zgadzaliśmy, akceptowaliśmy go. Polegała on na umieszczaniu naszych dwóch
nazwisk jak obu autorów, bez względu na to, kto rzeczywiście dany utwór
stworzył.
PLAYBOY: - Do You Want To
Know A Secret?
JOHN: - Pomysł zaczerpnąłem z piosenki, którą moja matka
śpiewała mi gdy byłem mały. Pochodziła z jakiegoś filmu Disneya Do you want to
know a secret, promise not to tell, you are standing by a wishing well. To miałem w głowie, gdy pisałem ten song. Dałem go do
śpiewania George'owi. Myślałem, że sobie dobrze z nim poradzi ponieważ miał
tylko 3 tony, a George nie był jeszcze wtedy najlepszym wokalistą na świecie. W
międzyczasie coś tam trochę dołożył, ale wtedy ledwie co doprowadził do końca.
Dałem mu ten utwór, aby miał co śpiewać. Później narobiłem sobie mnóstwo
kłopotu z umieszczeniem The Inner Light na stronie B singla The Beatles. Ale o
tej sprawie on nie pamięta. Nie czułem się z tym wszystkim dobrze, z tym, że
ani George ani Ringo nie mieli nic z tantiemów The Beatles (Lennon i McCartney
mieli firmę Maclen, do której napływały wpływy ze sprzedaży ich kompozycji,
płyt itd., wkrótce George założył Harrisonsongs, a Ringo - Ringos Studio - RK).
Gdy nadeszła okazja wywalczyłem dla nich 5% z firmy Maclen. Byłem jedynym,
który martwił się o to, aby dostali jakieś pieniądze, ja nie otrzymałem od nich
ani centa z ich piosenek. Za moją pracę przy Taxman czy I Need You George'a nie
zażądałem niczego, nawet żadnej wzmianki o mnie. Dlatego też byłem zły, gdy
myślano, że oszukałem lub ich porzuciłem.
PLAYBOY: - Revolution?
JOHN: - Nagrywaliśmy ten utwór dwa razy (jedyna piosenka
zespołu, która w ich oficjalnych wydawnictwach jest w dwóch wersjach - RK).
Zrobiłem wtedy wolną wersję i chciałem ją wydać na singlu - jako deklarację
zespołu w sprawie Wietnamu i rewolucji. Przeszkadzał nam wiele w tym Epstein,
nie mogliśmy nigdy nic mówić o żadnych ważnych sprawach, nic o Wietnamie,
wojnie. Na jednym z tournee wreszcie powiedziałem: Od dzisiaj będę odpowiadał
na wszystkie pytania. Nie możemy wszystkiego ignorować. Chciałem koniecznie,
aby The Beatles mieli na ten temat coś do powiedzenia.
PLAYBOY: - Czy namawiała cię do tego Yoko?
JOHN: - Ona uskrzydliła moją twórczość. To nie było tak,
jakby ona dodawała mi jakichś szczególnych bodźców do pisania piosenek - ona
mnie inspirowała. Revolution była moją deklaracją na wiele spraw. Ten tekst
będzie aktualny zawsze. O polityce myślę dokładnie tak samo jak wtedy. Chcę
wiedzieć, w którym kierunku to wszystko zdąża. Jeżeli chodzi o przemoc - nie
jestem za tym. Nie znajdziecie mnie na barykadach, najwyżej za kwiatami.
PLAYBOY: - Porusza cię to, że ludzie lgną do twego nowego
albumu, ponieważ uważają ciebie za proroka lat 80-tych?
JOHN: - Coś takiego głęboko mnie zasmuca. My nie mówimy
nic nowego. Powiedzieliśmy już "A", a resztę dopowiedziały już setki
milionów.
PLAYBOY: - Przecież twoje piosenki mają jednak jakąś wymowę.
JOHN:
- Nie mogę sobie wyobrazić siebie ustawionego do zdjęcia i odpowiadającego
ludziom coś w stylu: Ota ja jestem nowym pasterzem, który pokazuje owieczkom
właściwą drogę. Gdy się jednak prosi o głos, to takie niebezpieczeństwo zawsze
istnieje.
PLAYBOY: - Naturalnie, szczególnie u ciebie!
JOHN: - Nie można polegać na wzorcach. Nie idź za
przywódcą, przestrzegaj czasu.
PLAYBOY: - Teraz zacytowałeś jednego z największych
chrześcijan twojej generacji. Czy rozczarowało ciebie "odrodzenie"
Boba Dylana?
JOHN: - Nie potrafię się na ten temat wypowiedzieć, to
jego prywatna sprawa, on tego potrzebował. Ale cała religijna droga cierpi na
fanatyzm, nie chcę reklamować buddyzmu, ale jedno co tam podziwiam, to to, że
ta religia nie ma misjonarzy.
PLAYBOY: - Czy byłeś fanem Dylana?
JOHN: - Nie, od Highway 64 i Blonde On Blonde już go nie
słucham. Słyszałem je, gdyż zmusił mnie do tego George.
PLAYBOY: - Nadzieje na przyszłość?
JOHN: - Każdy ma swoje nadzieje i marzenia. Nie mam nic
więcej do powiedzenia. Róbcie wszystko zgodnie z waszymi snami i marzeniami.
Jeżeli chcecie ratować Peru - róbcie to! Samodzielne działanie jest wszystkim,
nie można wszystkiego zwalać na przywódców. Nie miejcie nadziei, że Jimmy
Carter czy Ronald Reagan (John nie wiedział jeszcze, kto zostanie prezydentem -
RK), czy John Lennon czy Yoko Ono czy Bob Dylan czy Jezus Chrystus przyjdą i
wszystko za was zrobią. Musicie wszystko zrobić sami. Tak mówili wszyscy wielcy
ludzie w historii, nikt nie może was dobrze ustawić. Ja, John Lennon, nie mogę
was obudzić, możecie to zrobić tylko wy sami, leczyć was nie mogę i nie
potrafię, wszyscy sami możecie wszystko osiągnąć.
PLAYBOY: - Co przeszkadza ludziom zaakceptować to, co
wcześniej powiedziałeś?
JOHN: - Strach przed nieznanym, ta obawa każe ludziom gonić
za marzeniami, iluzją, popycha ich do wojny, gwałtu, miłości, pokoju i
nienawiści - wszystko iluzja. Jeżeli się to nieznane akceptuje i ma się wolną
rękę - ma się wtedy już połowę wygranej. Dlatego to się wszystko toczy.
Kapujecie?
John podpisuje płytę swojemu przyszłemu zabójcy... |
_______________________________________________________
Historia The Beatles na : Fab4-TheBeatles.blogspot.com
Historia The Beatles na : Fab4-TheBeatles.blogspot.com
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz