KLASA JAKOŚCI THE BEATLES

Bruce Springsteen & Tom Morello (E-street Band)
"The Ghost of Tom Joad"
 ****
O tym by wstawić taką serię na swój blog o Beatlesach, myślałem już od pewnego czasu. W zasadzie do opisywania innej muzyki niż tej związanej z Wielką Czwórką służy mym fascynacjom muzycznym mój drugi blog 'MÓJ TOP WSZECH-CZASÓW', ale uznałem, że chciałbym zachęcić do posłuchania innej muzyki tych, którzy zaglądają TYLKO na mój blog o Beatlesach. Zachęcić do poznania muzyki, dla której najbardziej odpowiada mi określenie 'KLASA THE BEATLES' a więc poziom tak wysoki, jaki tylko może być w muzyce rozrywkowej (rockowej). Może nie tylko rockowej ale w każdym razie Muzyczne Himalaje. Chciałbym tutaj, nieprzesadnie często, prezentować  tylko poszczególne utwory, które niezależnie od swego mistrzowskiego wykonania, aranżacji, klasy wykonawcy, poruszyły we mnie te najgłębsze pokłady mej osobistej wrażliwości muzycznej, co najczęściej udawało się tylko muzycznym dokonaniom The Beatles. I nie zamierzam tutaj duplikować zachwytów nad twórczością np. drugiego mego ulubionego zespołu jakim jest Pink Floyd, czy powielać peany nad genialnością i prostotą utworu 'Again' Archive (od tego mam wymieniony wyżej blog), ale zamieszczać tutaj sporadycznie (może opisy, może skróty, może filmiki) informacje o takim utworze muzycznym, którego kunszt jako fan The Beatles, a więc jako konesera Muzyki przez duże M, powinniście docenić.Przynajmniej się z nim zapoznać. Serię 'Klasa jakości The Beatles' umieszczam jako pod serię w 'Posłuchaj tego!"
Na początek magiczne wykonanie klasycznego utworu Bossa. Na scenie w Nowym Jorku do nieodłącznego zespołu E-Street Band, towarzyszącego prawie zawsze artyście (nasuwa się tutaj porównanie z The Band i Bobem Dylanem) dołączył gitarzysta kapeli Rage Against The Machine Tom Morrello (przypomnę, że kapela ta nagrała własną wersję utworu Springsteena z 1995, wersja trash-rapowa, w której trudno rozpoznać - przynajmniej dla mnie -  podobieństwo do oryginału: tutaj). Ale Bossowi widać ta wersja się spodobała, bo mógł to być jeden z powodów, że do scenicznego wykonania - w trasę po świecie (jak i na nową płytę, album 'High Hopes w '2013) Boss zaprosił wymienionego wyżej muzyka z RATM). Jeden, bo drugi jest oczywisty, o czym się przekonacie oglądając video.
 

Posłuchajcie tutaj najpierw studyjnego wykonania utworu w wersji z 2013 (z Tomem Morello) ale w wersji studyjnej.

Z pięknego utworu, ale niewykraczającego przecież poza zawsze wysoki poziom swoich ballad, Boss oraz zaproszony gościnnie gitarzysta uczynili, ni mniej ni więcej, arcydzieło rockowe (zarówno w wersji albumowej w 2014, choć to czego dokonali na scenie nowojorskiej Madison Sguare Garden zapiera dech, zresztą podobnie zagrali na trasie). Rage Against The Machine to zespół kultowy, doceniany wśród fanów mocnego rocka, trash rocka, trash-rapu, trash-hiphopu i Tom robi tam znakomitą robotę, ale uważam, że dopiero Bruce dał mu utwór, materiał muzyczny absolutnie genialny, w którym ten znakomity muzyk mógł użyć całej swojej muzycznej wyobraźni, swego kunsztu by wspaniale zaimprowizować gitarowe solo, ale uwaga! podkreślę jeszcze raz -  przy wspaniałej bazie, temacie, czyli doskonałej melodii. I oczywiście tekstowi, który jakże często w przypadku twórczości Springsteena łapie głęboko za serce. Bruce zresztą zagrał w utworze także znakomicie swoją partię, zgrabnie, bez fajerwerków, bez zadęcia, bez próby dorównania techniką, oscylując tylko wokół głównego tematu melodycznego, za to Tom już  - zapewne za zgodą Bossa ('Bruce, mogę zaszaleć?...) poszedł na całego, a cały jego kunszt możemy wyraźniej dostrzec w nagraniu koncertowym ze Springsteenem, niż w repertuarze jego macierzystego zespołu. No i Tom pokazał się także jako całkiem niezły wokalista, znakomity showman, wiedząc,  czego oczekuje publiczność, która przyjdzie oglądać wykonanie utworu na żywo. Czy uznał także, że pokazując się w towarzystwie takiej osobowości muzycznej dociera do publiczności, której nie miał raczej szansy dostrzec na koncertach Rage i jest to jego szansa ? Z pewnością tak, ale nic ponadto.  
Jimi Hendrix przylatując w 1967 roku do Londynu miał jedno wielkie pragnienie, poznać i zagrać razem z Ericem Claptonem. Cała Ameryka za sprawą Beatlesów szalała na punkcie wszystkiego co brytyjskie, stąd ogromna, podsycana zgrabnie przez prasę, popularność za oceanem Claptona, który, mimo wielkiego szacunku do niego, nie miał wtedy żadnych specjalnych zasług muzycznych, innymi słowy wielkich hitów. przebojów, czy to solowych czy to w zespole (Yardbirds,Cream). Blues oznaczał dla niego wąską niszę, dzięki której jak sam podkreślał dostrzegano go i wyróżniano (Eric to najlepszy gitarzysta bluesowy na Wyspach - pisała prasa). W Ameryce działała magia brytyjskości (po Beatlesach, Stonesach - ogromna, mega-popularność Led Zeppelin, Pink Floydów i innych), zresztą bardzo długo, bo tak naprawdę, po Elvisie (Dylana niestety nie znał wtedy cały Świat) Amerykanie musieli czekać na Madonnę i Michaela Jacksona, którzy zawładnęli sercami fanów kompletnie na całym globie, plus oczywiście Bruce Springsteen, pieszczotliwie nazywany w swoim zespole najpierw a dopiero potem przez fanów i media - Bossem. Cała ta dygresja to dla mnie mój wewnętrzny dowód, na to, że tak naprawdę i Stonesi i Clapton utrzymują do dzisiaj swoją ogromną popularność tylko dzięki faktowi, że zaczynali w czasach Beatlesów, że kontakt  z tymi gwiazdami to niejako 'utrzymywanie pewnej nostalgicznej więzi' za dawnymi, magicznym czasami gdy rządziła Fantastyczna Czwórka (dzisiaj np. na koncertach The Rolling Stones czeka się przede wszystkim na ich hity z lat 60-tych, wiem, bo sam oglądając ich czekałem tylko na 'klasyki'). Jestem przekonany, że wielu osobom nie spodoba się mój atak na legendy Stonesów czy Claptona i poniekąd wiem, że trochę to upraszczam, bagatelizując te dwie wielkie Gwiazdy, ale czasem - naprawdę czasem - dziwi mnie, gdy Erica się uważa za jednego z największych gitarzystów w całej muzyce rockowej (przede wszystkim dzięki udziałowi w nagraniu 'While My Guitar Geently Weeps' , 'Layli' i może kilku jeszcze kawałkom z Cream czy solowych - nawet trudno mi podać ich nazwy), gdy tak naprawdę muzyk ma w zanadrzu tylko kilka dobrych numerów ale za to przeogromną do siebie sympatię. Gdybym miał wymienić choćby z 5-6 wielkich naprawdę światowych numerów Erica, miałbym ogromną trudność, nie mówiąc o albumach... 
Zachodziłem kiedyś w głowę nad ogromną popularnością albumu muzyka z serii MTV Unplugged i sporą popularnością słabiutkiej, odartej z magii oryginału wersji akustycznej jedynego wielkiego, takiego z prawdziwego zdarzenia przeboju Claptona' "Layli", nagranego w ramach kapeli Derek And The Dominoes (wspólna kompozycja Claptona i Jima Gordona, bębniarza zespołu), ze słynnym otwierającym utwór riffem gitarowym (tak zwanym song-makerem), do którego powstania przyznawali się później inni muzycy kapeli (Duane Allman). Sumując, historia docenia i Erica i Stonesów z lata 60-te. Pamięta także zdanie wyrażone przez Pete Townsenda, że facet oglądany na scenie pozbawi ich pracy (Townsend i Clapton oglądali wtedy Hendrixa). 60's!!! Bezdyskusyjnie, choć trzeba okazać szacunek wymienionym wykonawcom, za mimo wszystko unoszenie się na fali popularności i zainteresowania, nie wpadnięcie w jej nurty pod powierzchnię. Iluż takich się utopiło prawda? 

Gdzie umieścimy jako gitarzystę i muzyka np Toma Morello?. Cóż, daleko, chyba, że muzyk sam lub z macierzystą kapelą RATM nagra trochę więcej numerów w stylu tego prezentowanego niżej - co raczej niemożliwe. I z pewnością fani RATM nie chcieliby widzieć Toma gdzie indziej. Zobaczcie najwyższe 'Beatlesowską klasę i poziom' w utworze Bossa ale tylko w tej wersji z Tomem.

 'The Ghost of Tom Joad"
Album: 'The Ghost of Tom Joad' '1995, 'High Hopes' '2013 (z T. Morello)
Wykonawca: Bruce Sprinsgteen (& Tom Morello)
Miejsce: Madison Sguare Garden, Nowy Jork,  '2009 




Możecie obejrzeć w lepszej wersji na:  YT

____________________________________________________________________________

1 komentarz: