BOB DYLAN (cz.1)

Bob Dylan wciąż - 13 listopad 2016 - nie odbiera nagrody Nobla. 
Osoba Amerykanina - nierozerwalnie związana z The Beatles, więc jego 'obszerniejsza' obecność na moim blogu o Fab4 jest ze wszech miar uzasadniona. Powróćmy więc jeszcze trochę do tego wielkiego Mistrza (drugi Mistrz, taki 'kanadyjski Dylan', jak lubiła go nazywać kanadyjska prasa - Leonard Cohen niedawno odszedł). Hołdujmy cały czas zasadzie: śpieszmy ich kochać, gdyż tak szybko odchodzą. Trochę ciekawych wypowiedzi dotyczących Boba z książki Clintona Heylina: 'Dylan - droga bez końca'. Bardzo ciekawa pozycja, choć irytujące jest w niej bardzo jawne bagatelizowanie twórczości i samego zjawiska The Beatles, ale autor jest wielkim fanem Dylana i bardzo bezkrytycznym. Cóż, takie są biografie. 
 
Kiedyś w jakimś znanym muzycznym magazynie znalazłem opis niedawno oglądanego na żywo Roberta Smitha z The Cure, jako posiadacza najbardziej niesfornej czupryny w muzycznym światku. Hm... poniekąd to prawda, bo geniusz twórczości Dylana, zwłaszcza jego tekstów przesłaniał wszystkim jego aparycję. Ale fryzurę Boba od najmłodszych lat do dzisiaj trudno inaczej nazwać niż frywolną, prawda?
ROGER McGUINN (na zdjęciu obok, muzyk, wokalista lider The Byrds): Bob nigdy nie widział na oczy słownika wyrazów bliskoznacznych ani słownika rymów. Pomyślcie o tych wszystkich piosenkach, które Bob napisał bez słownika rymów. Kiedy go wreszcie zobaczył, przeżył szok. Zawołał: 'Co to takiego?! Pomyśl, ile czasu mogłem zaoszczędzić". Nie wiedział wcale, że coś takiego istnieje.


GEORGE HARRISON: Aż do chwili, kiedy wszedł na scenę, nie byłem pewien, czy wystąpi. Było to dość denerwujące. Miałem na gitarze karteczkę z kolejnością utworów, następny punkt po 'Here Comes The Sun' brzmiał BOB, ze znakiem zapytania. Kiedy więc doszliśmy do tego miejsca, odwróciłem się, żeby zobaczyć, czy Bob jest i czy ma zamiar wyjść na scenę. Poprzedniego wieczoru, kiedy poszliśmy do Madison Sqaure Garden (na próbę nagłośnienia), wystraszył się, gdy zobaczył te wszystkie kamery, mikrofony i przekonał się, jak wielka to sala. Powtarzał w kółko: 'Stary, nie dam rady, to nie dla mnie...'
Byłem już zmęczony organizowaniem całej imprezy, a on powtarzał: ' Muszę wracać na Long Island, mam całą masę spraw do załatwienia...' Więc wtedy na scenie obejrzałem się tylko, żeby zobaczyć na co się zanosi, ale Bob już czekał, zdenerwowany, z harmonijką na statywie i gitarą w ręku. Wszedł na scenę jakby na zasadzie: 'teraz albo nigdy'.


PHIL SPECTOR: Kiedy zaczął grać 'Blowin in the Wind' wszyscy byliśmy zaskoczeni. Nie spodziewaliśmy się tego, że zagra. Podczas pierwszego spotkania z Harrisonem, George zaproponował Bobowi: Może mógłbyś zaśpiewać (...) ' Blowin' in the Wind' - publiczność byłaby zachwycona (...). Bob tylko spojrzał na niego i zapytał:  Chciałbyś usłyszeć 'Blowin' in the Wind? (...) A ty zaśpiewasz 'I Want To Hold Your Hand'?

JAMES COBURN: ...Bob napisał tą piosenkę o Billy'm. Sam [Peckinpah, reżyser filmu 'Pat Garret i Billy The Kid', na dole na zdjęciu z Dylanem na planie filmu, po lewej Coburn) powiada: 'A kto to jest Bob Dylan? Ach, tak, dzieciaki kiedyś słuchały jego kawałków. Myślałem raczej o zaangażowaniu  tego faceta, jak on się nazywa, Roger czy jakoś tam'.  Na to my -  [za obsadzeniem Dylana w filmie bardzo optowali dwaj gwiazdorzy, grający tytułowe role, cytowany James Coburn, gwiazda "Siedmiu Wspaniałych", oraz Kris Kristofferson, aktor a także wielka gwiazda muzyki country - RK] - wszyscy zawołaliśmy: 'Nie, coś ty, musisz zobaczyć Boba Dylana"... Sam zgodził się. 'Dobra, ściągnijcie go tu'.  Dylan chował się - medytując czy coś w tym rodzaju - od czasu swego wypadku motocyklowego;  przyjechał w wysokim indiańskim kapeluszu, miał wąsik. Dziwny facet. (...) Ale wspaniały. Był jak żywe srebro. 
Nie można mu było przykleić żadnej etykiety... Więc tamtego wieczoru byliśmy u Sama w domu i wszyscy piliśmy tequilę i rozmawialiśmy. W połowie kolacji Sam mówi: 'No dobra chłopcze, zobaczmy co tym tam masz. Przywiozłeś ze sobą gitarę?' Poszli do małego pokoju. Sam miał tam bujany fotel. Bob usiadł przed nim na stołku. Byli tam tylko we dwójkę (...) Bobby zagrał dwa czy trzy kawałki. Sam wyszedł stamtąd z chustką przy oczach. 'Rany boskie, co za chłopak! Kto to jest? No, kto to do diabła jest? Podpisz z nim umowę!' Był bardzo poruszony.
BOB DYLAN: Nie wiem kogo grałem. Starałem się zagrać tę postać, kimkolwiek była w całej tej historii, ale chyba wszyscy wiedzą, że w tej historii nie było postaci, którą grałem... To było królestwo Peckinpaha - a on jest trochę zwariowany. Powtarzał: "To mój film, to mój film".



KRIS KRISTOFFERSON: Pisze naprawdę dynamiczne piosenki, ale nigdy nie wiem, o czym akurat myśli. Są takie momenty, kiedy czyjeś milczenie może być naprawdę denerwujące. A on czasem nie odzywa się nawet do swojej żony, i to całymi tygodniami (...) przynajmniej ona tak mówi...
Widziałem fotosy, jest w nim coś z Chaplina. Jest jak joker, którego mieli, wcale o tym nie wiedząc. Zaangażowali go chyba dla jego nazwiska, i nagle pokazuje się na ekranie i wszystkie oczy kierują się na niego. On ma w sobie coś magnetycznego. Nie musi się nawet ruszać. Ma jakiś naturalny dar.
...Poleciałem tam ze swoim zespołem, bo myślałem, że będą chcieli zagrać z Dylanem. Wskutek działalności meksykańskiego  związku muzyków na każdego amerykańskiego  muzyka biorącego udział w nagraniu, musiał przypadać jeden meksykański. Bo nie mówi po hiszpańsku, więc zapytałem go czy chce abym porozmawiał z trębaczami, a on na mnie wsiał. "Możesz tak robić w swoich kawałkach!' Wkurzyło mnie to i dałem sobie spokój (...) Nie rozumiałem o co mu chodzi, nie rozumiałem jego sposobu nagrywania Moi muzycy podchodzili do mnie i mówili, że ledwie coś im tam pokazuje, a jak jeszcze do końca tego nie opracują, to przechodzi do następnego fragmentu. Tak bardzo starali się być perfekcyjni dla Dylana! A jemu chodziło o ich pierwsze wrażenie. Jest jak pewien typ malarzy. Ale ja tego nie rozumiałem. Wydawało mi się, że się tylko opieprza z moim zespołem. (w clipie na górze wielki przebój, kompozycja Kristoffersona 'Me And Bobby McGee', spopularyzowany przez Janis Joplin).

BOB DYLAN: Sam Peckinpah nie miał wpływu na końcową wersję i w tym tkwił cały problem. Widziałem to w kinie i mogę powiedzieć, że porżnęli to na kawałki. Ktoś inny niż Sam wyciął parę wartościowych scen. Muzyka byłą wykorzystana w zupełnie innych miejscach, niż to planowaliśmy. Poza 'Knockin' on Heaven's Dorr' nic z tego, co zrobiłem, nie było na swoim miejscu.
Bob Dylan z zespołem Tom Petty and the Heartbreakers (na pierwszym planie Dylan drugi od lewej, Petty pierwszy, Mike Campbell drugi od prawej)



MIKE CAMPBELL (gitarzysta, przyjaciel Toma Petty'ego, drugi lider w jego zespole The Heartbreakers, wspomina wspólne koncerty z Dylanem w połowie lat 80-tych): W jego piosenkach jest dużo miejsca na improwizację, przez co wszystko staje się szalenie spontaniczne. Po prostu nic się nie powtarza - tylko tak mogę to opisać. Podczas pewnego koncertu w Australii zespół  miał zagrać 'When The Night Comes Falling From The Sky', a on nie miał na to ochoty. Odwrócił się do mnie i zapytał: "Znasz akordy do 'All Along The Watchtower', prawda?" Choć nigdy tego nie graliśmy razem. Powiedziałem więc, że zdaje się tam są tylko trzy. A on: 'No właśnie, gramy!'. Nigdy nie wiadomo co się wydarzy. Mogą się pojawiać nowe utwory albo tę samą rzecz wykonamy w innej tonacji. Przypomina mi to orkiestrę przygrywającą do szkolnych potańcówek. Nieco może wygładzoną, ale z tym samym luzem, tą samą świeżością, tym samym bałaganem.
STAN LYNCH (perkusista tego samego zespołu Petty'ego, The Heartbreakers): W występach Dylana nic nie dzieje się na próbę. Widziałem koncerty, na których utwory kończyły się w najmniej odpowiednich miejscach, gdzie wszystko się rozlatywało, jak gdyby Dylan w jakiś perwersyjny sposób czerpał energię z tego bezładu.
13 listopada 1975,New Haven - pierwsze spotkanie Dylana i Springsteena.

BRUCE SPRINGSTEEN (1988, w mowie wprowadzającej Dylana do Panteonu Rock and Rolla, mowa piękna, laurkowata, wymów chwili więc musiała być przesadzona - RK ): Dylan był rewolucjonistą. Oswobodził umysły, tak jak Elvis oswobodził ciała. Udowodnił nam, że muzyka, która ze swej istoty jest cielesna, nie musi być antyintelektualna. Miał wyobraźnię i talent, które pozwoliły mu zmieścić cały świat w piosence. Wprowadził nowy sposób śpiewania w muzyce pop, przełamał ograniczenia, jakie były udziałem artysty nagrywającego swe utwory na płytach, na zawsze odmienił postać rock and rolla. Bez Boba Beatlesi nie zrobiliby 'Sgt. Peppera', The Beach Boys nie nagraliby 'Pet Sound', Sex Pistols nie nagraliby 'God Save The Queen', U2 nie nagraliby 'Pride in the Name of Love', Marvin Gaye nie zrobiły 'What's Going On?' The Count Five nie nagraliby 'Psychotic Reaction, Grandmaster Flash pewnie nie nagrałby 'The Message'. Do dnia dzisiejszego wszystko co dzieje się w rocku, pozostaje w cieniu Dylana Najnowsze utwory Dylana są niesprawiedliwie niedoceniane przez innych, gdyż one same znajdują się w tym samym cieniu... Dziś wieczór jestem tu, aby ci podziękować, aby ci powiedzieć, że bez ciebie nie byłoby tu mnie, że wszyscy na tej sali winni są ci podziękowania.

Bob Dylan, Jeff Lynne, Tom Petty, George Harrison, Roy Orbison - Travelling Wilburys.

GEORGE HARRISON: Warner Brother chcieli umieścić trzecią piosenkę na 12-calowym singlu. Nie miałem nowego utworu, nie miałem też dłuższych wersji pozostałych utworów, powiedziałem więc do Jeffa (Lynne'a) - byłem wtedy w Los Angeles, a on robił płytę dla Roy'a Orbisona: 'Będę musiał po prostu napisać nową piosenkę i ją nagrać'. Myślałem o czymś podobnym do "Instant Karma'. Spytałem więc, gdzie moglibyśmy znaleźć wolne jakieś studio, a on odparł: 'Wiesz, może u Boba w garażu, ma tam takie małe studio nagraniowe...' Pojechaliśmy do domu Jeffa i zadzwoniliśmy do Boba. A on na to: 'Oczywiście, przyjeżdżajcie'. Tom Petty miał moją gitarę, pojechałem więc do niego. A on mówi: 'Właśnie się zastanawiam, co mam robić jutro?' A Roy Orbison powiedział:'Jeśli coś zmontujecie, zadzwońcie do mnie jutro - z przyjemnością pojadę z wami'.




TOM PETTY: Byliśmy samowystarczalną grupą. Był z nami tylko jeden człowiek z ekipy technicznej i pięciu Willburych i nikogo więcej. Pamiętam, że  najśmieszniej było przy pierwszym nagraniu - w garażu Dylana -  nie mieliśmy technika. Wyobraź sobie nas, jak wszyscy grzebiemy w stosie pudełek, szukając kabla i sznura. 'Tu gdzieś kiedyś leżał kabel. Cholera, potrzebne mi są nowe baterie...' To było takie świeże.
ROY ORBISON: Byliśmy u Boba i nagrywaliśmy 'Handle With Care'. Potrzebnych nam było kilka linijek tekstu , wtedy włączyli się Bob i Tom, po prostu jak z rękawa sypnęli potrzebnym nam tekstem...
  George pokazał nagranie swojej firmie płytowej, a oni powiedzieli mu: 'To za dobre na drugą stronę'. Nie wiedzieliśmy co z tym zrobić. A potem wpadliśmy wszyscy na pomysł zrobienia całego albumu. Wszyscy mieliśmy z tego wielką frajdę. Robiliśmy to na luzie, nie było cienia rywalizacji, w powietrzu unosiły się jakieś fluidy. Chodziliśmy do domu Boba, siadaliśmy w ogrodzie, paliliśmy ognisko, każdy z nas miał ze sobą gitarę, każdy dorzucał jakiś pomysł, a potem szliśmy do studia, do garażu i nagrywaliśmy. W pewne dni udawało nam się zrobić tylko jedną piosenkę, czasem dwie lub trzy. Nagraliśmy wszystkie utwory, zrobiliśmy do nich teksty, wokal i wszystko w dziesięć lub dwanaście dni. 

BOB DYLAN: Płytę zrobiliśmy bez większych trudności. Nie musieliśmy podejmować zbyt wiele trudnych decyzji. W takich sprawach współpraca jest wspaniałą rzeczą, gdyż nie grozi ci, że utkniesz w miejscu.
 
GEOORGE HARRISON: Bob Dylan jest przezabawny - wielu ludzi traktuje go poważnie, ale jeśli ktoś zna Dylana i jego piosenki, wie, że z niego niezły dowcipnić. Jeff siadał na krześle i pytał: 'No dobra, co teraz robimy?' A Bob odpowiadał: 'Zróbmy coś pod Prince'a!' I od razu zaczynał śpiewać: 'Kocham twoje seksowne ciało'.

GEORGE HARRISON: Musieliśmy wszystko dograć czasowo, gdyż Bob musiał jechać w trasę pod koniec maja. Nad 'Handle With Care' pracowaliśmy na początku kwietnia i maja. Dylan powiedział nam: 'Mam trochę czasu w pierwszych dniach maja'. Ok, mogliśmy się spotkać - siódmego maja o ile dobrze pamiętam. Wiedzieliśmy, że mamy Boba na 9-10 dni, pozostali nie mieli zbyt wiele zajęć, postanowiliśmy więc coś zrobić razem. Chcieliśmy każdego dnia napisać nową piosenkę i od razu ją nagrać.


JEFF LYNNE: Właśnie dlatego piosenki te są takie dobre i świeże - nikt nad nimi nie deliberował, nie rozkładał na czynniki pierwsze, nie zastępował innymi. Kiedy ma się dużo czasu, człowieka ogarnia pokusa, aby ciągle coś nowego dodawać.

GEORGE HARRISON: Kiedy pracowaliśmy nad 'Tweeter and the Monket Man', Tom Petty i Bob siedzieli w kuchni, ta też tam byłem z Jeffem, ale oni rozmawiali o rzeczach, w których zupełnie nie mogłem się połapać - czysta amerykańszczyzna. Wzięliśmy więc kasetę, wsadziliśmy ją do magnetofonu, nagraliśmy wszystko, o czym oni rozmawiali, a potem to spisaliśmy. Bob później to pozmieniał trochę (...) Pierwsze nagranie zrobił w czasie rozgrzewki, potem zagrał naprawdę, myśmy mieli więcej czasu, Bob musiał przecież jechać w trasę. Wiedzieliśmy, nie nagra już później wokalu, musieliśmy więc zrobić to jak najszybciej. Przy drugim podejściu zaśpiewał 'Tweeter and the Monkey Man' od początku do końca.




---
SLASH (gitarzysta, współ-lider Guns'N'Roses): Nawet kiedy ze mną rozmawiał [w czasie sesji 'Under the Red Sky'], nie wiedziałem nic pod tym cholernym kapeluszem i okularami jak tylko jego nos i górną wargę.
SUZE ROTOLO (przyjaciółka Boba, często nazywana jego muzą, to ona znalazła się obok Boba na okładce jego drugiego albumu z 1963, 'The Freewheelin'): Ludzie karmią się nadzieją zielonych drzew i pięknych kwiatów, lecz Dylanowi wydaje się obca równie prosta nadzieja, przynajmniej tak było w latach 1964-1966. Nie po raz pierwszy zobaczyłam  u niego ową ciemność. Z biegiem czasu coraz bardziej gęstniała.

BOB DYLAN: Nie o to przecież chodzi, aby wyjść na scenę i wypytywać ludzi, czego chcieliby posłuchać. po pierwsze, nigdy nie będą jednomyślni w tej sprawie. Utwory, których domagałaby się pewna część publiczności, mogą być bez znaczenia dla pozostałej. po drugie, nie można pozwolić, aby publiczność dyrygowała koncertem, bo inaczej pójdziesz na dno wraz z całym okrętem. Albo będziesz sam wszystko kontrolował, albo też zaszyj się gdzieś w Las Vegas, bo przestałeś być wierny muzyce [wyraźna, sarkastyczna aluzja do Elvisa? - RK]. Jesteś wtedy wierny czemuś innemu, co jest jedynie poszukiwaniem aplauzu.

BOB DYLAN:[1990] Aparat fotograficzny działa na mnie jak czerwona płachta na byka. Nieważne kto go ma, być może ktoś z mojej rodziny, robiący sobie zdjęcia. Aparaty zmieniają ludzi w duchy

 
Na zakończenie tekstu o Dylanie fotka, gdzie artysta - uwieczniony jest z każdym z członków The Beatles, już po rozpadzie zespołu.. Zastanawiające jest, że rzeczywiście mimo faktu, że istnieją setki tysięcy zdjęć Wielkiej Czwórki, która była fotografowana w zasadzie wszędzie i bez przerwy, nie istnieje chyba ani jedno zdjęcie wspólne zespołu z Dylanem, z którym przecież się kilka razy spotykali. Wytłumaczenie na pierwszy rzut oka jest proste, przypominając sobie wcześniej zacytowaną wypowiedź Dylana o awersji do robienia fotek, Beatlesi spotykali się z Dylanem kameralnie, w ustronnych miejscach, ale mimo wszystko to ciekawe, że nie ma nawet żadnego wspólnego ich zdjęcia z ujawnionych prywatnych kolekcji Fab Four.

...
I don't believe in yoga,
I don't believe in kings,
I don't believe in Elvis,
I don't believe in Zimmerman,
I don't believe in Beatles,
I just believe in me.
...
Robert Zimmerman - prawdziwe nazwisko Boba Dylana


____________________________________________________________________

Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.
HISTORY THE BEATLES




1 komentarz:

  1. Pozdrawiam Autora. Nie spodziewałem się, że z Pana blogów:
    1/ dowiem się tylu rzeczy o The Beatles, w tak niezwykły sposób, fakty, detale, cytaty, zdjęcia, wszystko podane w tak wspaniałej szacie graficznej
    2/ zrobimy sobie w rodzinie na podst. Pana sugestii kilka-(uwaga!) -dziesiąt!!! składanek muzycznych lub albumów;
    3/ przeczytam tyle ciekawych tekstów o kinie, filmach no i mojej ulubionej dyscyplinie sportowej - tenisie.
    Czytamy sobie wszyscy Pana blog, ja, żona, córka. Kilka dni temu moje kobiety powiedziały: "facet prowadzący te blogi" musi być szalenie interesujący". I nie jestem zazdrosny. Piszę także o tym, że pracę zaczynam od kawy i przeglądania Pana blogów. Wstawiam ten na oba, by wiedział Pan, że czytamy oba! Janusz, Ewa, Dominika. Artur ma 6 lat więc jeszcze nie czyta. Ups, po imionach mojej rodziny rozpoznają mnie znajomi, ale co tam. To dobre miejsce...

    OdpowiedzUsuń