PAUL & JOHN, JOHN & PAUL. Genialna - uzupełniająca się - rywalizacja.


Początkowe fragmenty  z naprawdę rewelacyjnej, najnowszej książki o The Beatles autorstwa Craiga Browna, "Raz, dwa, trzy, cztery, Beatlesi i ich czas" (tutaj) o Johnie i Paulu, ich muzyce (oraz oczywiście ostatnia ofensywa wydawnicza Apple Records czyli singiel "Now and Then", nowe wydania Czerwonego i Niebieskiego Albumu) skłoniły mnie do napisania tego postu, ich zacytowania oraz  przy okazji rozwinięcia tego tematu dodatkowymi cytatami,
GEORGE: Trudno napisać coś lepszego, gdy masz w zespole Lennona i McCartney'a.
PAUL: Kiedy był dzieckiem, uznano, że jego matka nie jest wystarczająco dobra, aby go wychować. … Jego ojciec opuścił dom, gdy John miał 3 lata. Zatem nie jest to zbyt cudowne. Dorastał, doświadczając tego rodzaju drobnych tragedii przez całe życie. Dzięki temu zdałem sobie sprawę, dlaczego miał taką wrażliwość. Zawsze podziwiałem sposób, w jaki sobie z tym radził, ponieważ nie jestem pewien, czy poradziłbym sobie tak dobrze z rzeczami, przez które przeszedł.

Życie zespołu kręciło się wokół kontrastowych osobowości Paula i Johna. Realizator nagrań Geoff Emerick obserwował, jak razem pracują:  Różnili się od siebie tak bardzo, jak to tylko możliwe. Paul był staranny i uporządkowany, zawsze miał przy sobie notatnik, w którym metodycznie, ładnym charakterem pisma zapisywał słowa piosenek i akordy, John przeciwnie, jakby żył w chaosie: wciąż poszukiwał skrawków papieru, na których naprędce bazgrał jakieś pomysły. Paulowi komunikacja przychodziła łatwo, urodził się z tym: John nie umiał mówić o swoich pomysłach. Paul był dyplomatą, John - agitatorem. Paul wysławiał się łagodnie, niemal zawsze był grzeczny; John potrafił być  głośny i dosyć grubiański. Paul był skłonny długo pracować, by dobrze coś zagrać; Johnowi zawsze brakowało cierpliwości, zawsze szybko zaczynał coś nowego. Paul zazwyczaj dokładnie wiedział czego chce, i często obrażał się za krytykę, John zaś miał grubszą skórę i był otwarty na to, by posłuchać, co inni mają do powiedzenia".


GEORGE MARTIN (producent prawie wszystkich nagrań zespołu The Beatles): Paul twardo stąpał po ziemi,  był dziwną mieszaniną — okazał się najskuteczniejszym z nich, ale był dziwną mieszanką banalnej muzyki show-biznesu oraz esencji rock & rolla. Paul byłby tak samo wiarygodny w świetnym „Helter Skelter” lub dla odmiany w „Long Tall Sally”, jeśli miałby na to ochotę. I śpiewał aż do bólu, żeby uzyskać odpowiedni dźwięk. Właściwie robił sobie krzywdę, robiąc to przed nagraniem. Miał swoje dwa oblicza.. John był z pewnością najbardziej zbuntowanym członkiem grupy. Paul napisał kilka swoich lepszych piosenek właśnie pod jego wpływem. Było całkiem oczywiste, że jeśli ktoś miałby napisać muzykę w stylu Cole'a Portera, byłby to Paul McCartney, a nie John Lennon. Ponieważ John był buntownikiem, Dylanem grupy i bardziej człowiekiem słowa niż Paul. O słowach Paul wiele  dowiedział się od Johna.... John i Paul ... Wyobraźmy sobie dwie osoby ciągnące linę, uśmiechają się do siebie i cały czas ciągną w swoją stronę z całych sił. Napięcie między nimi stworzyło więź.

JOHN [w swoim ostatnim wywiadzie przed śmiercią w 1980]:  Paul... jest dla mnie jak brat.  Kocham go. Jak to w rodzinach… z pewnością mamy swoje wzloty i upadki oraz nasze kłótnie. Ale ostatecznie, kiedy już wszystko zostanie powiedziane i zrobione, zrobię dla niego wszystko. Myślę, że zrobiłby wszystko dla mnie. 


  

John był ostry, wymagający i złośliwy; Paul pojednawczy, ujmujący, zgodny. Niektórzy jednak pod przykrywką uroku Paula widzieli coś świadczącego o determinacji, być może nawet o egoizmie. Tony Barrow, pierwszy rzecznik prasowy zespołu, miał poczucie, że to John najczęściej kłócił się z Epsteinem: "Ale to Paul pozwalał, by John brał na siebie ciężar, kiedy dochodziło do sporu z Brianem. Paul wkraczał później i w końcu go przekonywał. John czasem doprowadzał Briana do płaczu, za to Paul, który w większym stopniu był dyplomatą, wykorzystywał dyskretną perswazję, by postawić na swoim. John więcej szczekał, niż gryzł. Zachowywał się tak, by ukryć niskie poczucie wartości... Paul ciągle wszystkim coś obiecywał, jakieś bilety, prezenty, a spełnianie tych przyrzeczeń zostawiał ludziom takim jak ja. Chciał uchodzić za dobrodzieja, chociaż dużo mówił, a mało robił. Był czarusiem, ulubieńcem PR-owców, mistrzem tworzenia wizerunku. Jest i był czystym showmanem, od czubków palców aż do szpiku kości. On karmi się uwielbieniem publiczności".

Paul był ładniutki, uporządkowany, dziarski, ugodowy, pełen energii i melodii, przymilny, optymistyczny, towarzyski, wesoły, sentymentalny, troskliwy. John był chudy i kościsty, niedbały, ckliwy, trudny, leniwy, pełen sprzeczności, drażliwy, gorzki, pesymistyczny, samolubny, ponury, chłodny, brutalny. Paul myślał o sobie, że jest sympatyczny. John wierzył, że jest kimś, kogo nie da się kochać.

Joshua Wolf Shenk (pisarz): Pomimo mitologii wokół idei samotnego geniusza, słynne partnerstwo Johna Lennona i Paula McCartneya ukazuje błyskotliwość twórczych par... Przez stulecia górował nad nami mit o samotnym geniuszu, którego cień przesłaniał prawdziwy sposób wykonywania pracy twórczej. Próby rozbicia partnerstwa Lennona i McCartneya pokazują, jak mylący może być ten mit, ponieważ John i Paul byli w oczywisty sposób bardziej kreatywni jako para niż jako jednostki, nawet jeśli czasami wydawało się, że działają w opozycji do siebie. Mit o samotnym geniuszu nie pozwala nam zmagać się z szeregiem paradoksów dotyczących twórczych par: odległość nie utrudnia intymności, a często jest jej kluczowym składnikiem; że konkurencja i współpraca często są ze sobą powiązane... Mitem jest, że John i Paul zostali twórczo związani na początku lat 60., ale rozstali się po tym, jak zaprzestali koncertowania w 1966 roku. Prawdą jest, że pojawił się między nimi nowy dystans – pod względem czasu spędzonego osobno, wpływów i faktycznej geografii. Paul zamieszkał w Londynie, a John wraz z żoną przeniósł się na eleganckie przedmieścia. John pogrążył się w LSD (uważał, że „musiał odbyć tysiąc tripów”), ale Paul stwierdził, że „nie zależało mu aż tak na tym, by stać się aż tak dziwnymi” i "odjechał" tylko kilka razy (jego trip uczynił go królem  swingującego Londynu, przesiadującego ze wszystkimi, od artysty Andy'ego Warhola po reżysera Michelangelo Antonioniego).  

Ale przecież odległość niekoniecznie utrudnia kreatywność; często popycha parę do przodu. Rozwijamy się dzięki ciągłemu strumieniowi nowych wpływów i nowych pomysłów. Prawdą jest również, że wpływa na nas nie tylko to, co ludzie nam wprost mówią lub ich jawny wkład w naszą pracę, ale także sposób, w jaki wchodzą nam do głowy. Pewnym sposobem na osiągnięcie tego jest konkurencja lub coś, co w biznesie nazywa się „konkurencyjnością”, w której dwa podmioty jednocześnie sprzeciwiają się sobie, ale i wspierają... Mimo to, kiedy John i Paul poświęcili się swojej muzyce, wszystko wydawało się w porządku. Podczas swojego ostatniego występu na żywo, kultowego koncertu na dachu budynku Apple Corps, w styczniu 1969 roku, przyjęli pozycje, które zajmowali przez 12 lat: John po lewej stronie, Paul po prawej stronie, obaj patrząc na tłum – lub w tym przypadku okoliczne dachy, ale w jednej chwili można się odwrócić, żeby się widzieć. George stał po ich lewej stronie, twarzą do nich obu. Podczas „Don't Let Me Down” John zapomniał słów do trzeciej zwrotki i przeszedł do nonsensownego refrenu, czystego bełkotu, ale potem, dosłownie, nie tracąc rytmu, on i Paul zwrócili się do siebie i podchwycili poprawną teksty jakby nic się nie stało. John promieniał. Paul kiwał głową w górę i w dół w pierwotnym potwierdzeniu... Trudno o lepszą ilustrację tego, co ekspert ds. małżeństw John Gottman nazywa „naprawą” – powrotem do siły partnerstwa, które łagodzi skutki jego słabości. W miarę upływu miesięcy wysokiego napięcia pojawiały się inne przykłady. W kwietniu 1969 roku John i Paul nagrali wokale do „You Know My Name (Look Up the Number)”, fantastycznie dziwnej strony B [singla Let It Be"], o której Paul powiedział, że jest prawdopodobnie jego ulubionym utworem Beatlesów „tylko dlatego, że jest tak szalony”. W tym samym miesiącu John pobiegł do drzwi Paula z napisaną przez siebie piosenką „The Ballad of John and Yoko”. George i Ringo byli niedostępni, więc John i Paul sami nagrali piosenkę w ciągu jednego długiego dnia, z Johnem na gitarze i głównym wokalem, a Paulem na basie, perkusji, fortepianie, marakasach i harmonijnym wokalu. Tym, co ostatecznie przerwało ich wspólną pracę, nie były twórcze nieporozumienia, ale biznesowe. 
Podczas przejmowania władzy John był wspomagany przez
przebiegłego i wątpliwego menedżera Allena Kleina, z którym natychmiast podpisał kontrakt. George i Ringo poszli w jego ślady – była to czysta polityka podążania za liderem. Ale Paul tego nie zrobił. I tak legenda głosi, że Beatlesi rozpadli się nieodwracalnie. Tyle że tak naprawdę nigdy tego nie zrobili.... Dopóki John i Paweł obaj żyli, istniała możliwość, że "pobiorą się" ponownie. Według Lindy McCartney w latach 70. Paul „desperacko chciał ponownie współpracować z Johnem”. John wycofał się z muzyki w drugiej połowie dekady, ale w 1980 roku wraz z Yoko wydali Double Fantasy. Został zamordowany 8 grudnia 1980 roku. Gdyby żył, kto wie, co by się stało? Jack Douglas, który wyprodukował Double Fantasy, powiedział, że John aktywnie planował współpracę z Paulem w następnym roku.

Pewnego razu Paul próbował wytłumaczyć, co ich ukształtowało: Przez swoje wychowanie i burzliwe życie rodzinne John musiał być twardy, bystry, zawsze gotowy się maskować, odpyskiwać, zawsze musiał mieć pod ręką kąśliwy dowcip. Tymczasem jak dorastałem w wygodzie, w licznej rodzinie, otoczony ludźmi, jak to na północy: 'Może herbatki, skarbie?' Moja powierzchowność stała się gładka. Uspokajać ludzi, rozmawiać z nimi, być miłym, jak jest miło, to jest miło... Nikt nie jest w stanie mnie zranić. A z Johnem... Jego ojciec  odszedł, więc ciągle ktoś rzucał: "Gdzie masz ojca, gówniarzu?" Jego matka miała faceta, co wtedy nazywało się 'życiem w grzechu', więc za to też mu się dostawało, i to poniżej pasa. John  musiał  się często bronić, przed atakami z wielu stron, i to ukształtowało jego osobowość; był bardzo skrytą osobą... Sporo ciągnęło się za nim już od dzieciństwa".


PAUL: Patrząc wstecz na to wszystko jako fan, myślę, że jakie to miałem szczęście, że po wyjściu z busa spotkałem tego dziwnego teddy-boy'a, grającego taką samą muzykę jak ja, że spotykaliśmy się razem pisząc muzykę i wspaniale się uzupełnialiśmy.

  Niezwykła siła muzyki Beatlesów, jej magia i piękno, bierze się właśnie z przemieszania tych przeciwstawnych cech. Inne zespoły były hałaśliwe lub refleksyjne, odważne lub tradycyjne, patetyczne lub wesołe i swojskie, seksowne lub agresywne. Ale kiedy się słucha album The Beatles, ma się poczucie, że zaklęto w nim wszystko, czym jest życie. Jak ujął to John, kiedy wspólnie komponowali, Paul "dawał od siebie lekkość, optymizm, podczas, ja zawsze szedłem w smutek, łamałem harmonię, zapewniałem bluesowy pazur". To właśnie przeciąganie linii sprawia, że ich muzyka jest tak bardzo ekspresywna, w jednej i tej samej chwili uniwersalna i jednostkowa. Już jako nastolatkowie podchodzili do pisania piosenek z poczuciem celu. Paul zrywał się ze szkoły, a John dołączał do niego w domu McCartney'ów przy Forthlin Road. Paul otwierał szkolny zeszyt, taki z niebieskimi liniami na białych kartkach, zapisywał na nowej stronie "Kolejna oryginalna kompozycja Lennona/McCartney'a" - i tak zaczynali tworzyć  następną piosenkę. Wspominając ten czas, Paul z trudem próbował sobie przypomnieć bezowocne popołudnie: "Nigdy nie mieliśmy bezowocnej sesji... Przez te wszystkie lata ani razu nie skończyliśmy, mówiąc: "Chrzanić to, nic nie napiszemy".

PAUL: Rzadziej pisaliśmy razem, ale więź była. On pisał "Strawberry Fields Forever", no to zostawiłem go i zabrałem się za "Penny Lane".  Gdy pisałem „I'm Down”, on odszedł  i napisał coś podobnego. Aby ze sobą konkurować. Ale to była bardzo przyjazna rywalizacja, ponieważ oboje i tak mieliśmy podzielić się nagrodami.

Czasami wkład każdego z nich do piosenki był taka charakterystyczny, że odnosi się wrażenie, jakby odtwarzali swoje karykatury. Paul proponuje "Damy sobie rady", a John od razu to podważa: "Życie jest bardzo krótkie"  ("We can work it out"). Paul śpiewa "Jest coraz lepiej", a John wciska się z "Gorzej być nie może" ("Getting Better"). W "A Day In The Life to Johna, kompulsywnego czytelnika gazet, bawi historia faceta, który rozwalił sobie łeb w samochodzie, a wesoły Paul budzi się, wstaje z łóżka i czesze włosy grzebieniem.

  Wiele z ich piosenek ma wesołe melodie, ale ponure słowa - lub mroczną muzykę i wesołe teksty. Słowa "Help!", "Run For Your Life", "Misery" i "Maxwell's Silver Hammer" opowiadają o depresji i psychozie, ale ich tłem są beztroskie dźwięki. Solowym piosenkom Beatlesów, pozbawionym zażartej rywalizacji współzawodniczących partnerów, często brakuje tej przeciwwagi. John popada w użalanie się nad sobą, a Paula ponosi fantazja.

PAUL w 1984: Wiem, że straciłem pazur... Potrzebuję zastrzyku, zewnętrznej stymulacji, której już nie mam. Trzeba pamiętać, że ten pazur pochodził od wszystkich Beatlesów - jeśli Ringo i George'owi coś się nie podobało, to odpadało. Bez tych bodźców moje kawałki stały się bardziej popowe, ale z drugiej strony przecież zawsze lepiej się czułem w piosenkach o miłości i hymnach.

Wraz z upływem czasu ich współpraca straciła na intensywności, coraz więcej piosenek komponowali oddzielnie, ale wciąż napędzało ich poczucie współzawodnictwa; pragnęli nawzajem swojego uznania. To było idealne połączenie - napisał krytyk Ian McDonald.  Śmiali się z tych samych rzeczy, tak samo szybko myśleli, szanowali swoje umiejętności i wiedzieli, że ich niewypowiedziane pragnienie. by przebić i zaskoczyć drugiego, jest kluczowe, jeśli ich muzyka ma dalej mieć w sobie tyle życia.

PAUL: Dorastaliśmy razem. To jak wchodzenie po schodach i zawsze byliśmy na tych schodach ramię w ramię. Jestem jak fan. Po prostu pamiętam, jak wspaniale było z nim pracować i jaki był wspaniały. Ponieważ nie śpiewałem z byle kimś, śpiewałem z z Johnem Lennonem. To było coś... To prawda, mówi się, że  go go kochałem, a jako 17-letnie dzieciak Liverpoolu nigdy nie mógłbyś tego powiedzieć. Nigdy czegoś takiego nie było. . Dlatego nigdy tak naprawdę nie powiedziałam: „John, kocham cię, kolego”. Nigdy się do tego nawet nie zbliżyłem, więc teraz wspaniale jest uświadomić sobie, jak bardzo kochałem tego człowieka.


 


Historia The Beatles
History of  THE BEATLES

 

 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz