STYCZEŃ 1980. Paul aresztowany w Japonii. Koniec Wings.

 

 

STYCZEŃ. Rozpoczynam kalendarium ostatniego roku życia Johna. W grudniu 1980 lider The Beatles zginie i tym samym skończą się marzenia o reaktywacji Wielkiej Czwórki. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć, czy z czasem John i George (a ci dwaj byli najbardziej zadowoleni z rozpadu zespołu) zmienili by zdanie i czwórka muzyków mogłaby się spotkać na jakimś rocznicowym koncercie, a może nawet nagrać płytę. To tylko hipotezy. Znamy wypowiedź JOHNA z 1980: Nie widziałem się z Beatlesami sam nie wiem jak długo. Nie przychodzi mi nawet na myśl, kiedy to było. Zresztą to nieistotne. Nie zrobiłoby mi różnicy, gdybym często ich widywał, ani gdybym nie zobaczył ich już nigdy.
W swym mieszkaniu w nowojorskim budynku Dakota John rozpoczyna nowy okres życia, pisząc najbardziej wzruszający, czterostronicowy list do swego angielskiego kuzyna. Mam Już prawie czterdziestkę - stwierdza w nim. Mam nadzieję  na początek życia, ma się rozumieć. Chciałbym, żeby było w nim mniej "kłopotów", a więcej... czego? Sam nie wiem. Całość kończy wzruszającymi słowami, Jestem przerażony myślą o wyjeździe do Anglii, bo wiem, że byłby to ostatni raz, kiedy widziałbym się z Mimi + jestem tchórzem w kwestii pożegnań...

 Fred Seaman [asystent Lennonów]: "[W tym miesiącu] Yoko zaczęła się dziwnie zachowywać, czemu towarzyszyło znaczne pogorszenie jej wyglądu fizycznego. Miała zmizerowaną twarz, blado - przeźroczyste oczy, a na dodatek coraz więcej czasu spędzała w łazience, wydobywając z siebie prychające dźwięki, którym często towarzyszyły również torsje. Uświadomiłem wreszcie sobie, że jedzie na heroinie. Kiedy John widywał się z nią, krążył badawczo dookoła, żeby po chwili walnąć jej kazanie o wampirzych godzinach życia i okropnym, podobnym do zombie wyglądzie".

John i Yoko w sklepie ze zdrową żywnością przy East Side wpadają na producenta muzycznego, Jacka Douglasa. Jack będzie współproducentem ostatniego albumu ex-Beatlesa, ale jeszcze o tym nie wie. Poznał Johna w 1971 roku, kiedy pracował jako drugi inżynier przy produkcji albumu "Imagine". Obaj panowie spotykali się kilka razy w czasie "straconego" weekendu Lennona (lata 1973-1973). 

George rozpoczyna lata osiemdziesiąte pracując razem z kolegami z trupy Monty Pythona nad ekspansją magazynu ekologicznego 'Vole'.  W 1980 roku ex-Beatles został członkiem Greenpeace i CND (Campaign for Nuclear Disarmament),  protestował również przeciwko używaniu energii jądrowej wraz z organizacją Friends of the Earth w Londynie,oraz pomógł sfinansować Vole, ekologiczny magazyn założony przez członka Monty Pythona, Terry'ego Jonesa.

Paul McCartney... To będzie jego pechowy początek roku. Ale po kolei...

1 stycznia - Królowa Elżbieta desygnuje Cliffa Richarda do medalu MBE. Cliff jest zaledwie trzecim wykonawcą rockowym, który otrzymuje to wyróżnienie. Wcześniej otrzymali je The Beatles i Elton  John. George Harrison przyznał, że oglądanie występu Cliffa Richarda zainspirowało go do nauki gry na gitarze. Po obejrzeniu jego koncertu pomyślał: "Cholera, mogę to zrobić lepiej". Przed swoją śmiercią John Lennon mówił, że w muzyce brytyjskiej nie było niczego wartego słuchania poza Cliffem i The Shadows. Gdy brał udział w konkursach radiowych oceniając aktualnie wydawane single Lennon żartował przy ocenie płyty Richarda, że "Cliff nagrywa nowy singiel co tydzień". Cliff Richard z kolei wspominał swoje doświadczenia z Abbey Road Studios, zauważając z przymrużeniem oka, że to on "wynajmował" studio The Beatles, ponieważ nagrywał tam wcześniej. Podkreślił jednak, że to The Beatles uczynili Abbey Road sławnym na całym świecie, choć czasem ścierał się z Fabsami, że ciągle zajmowali "jego" studio. Cliff  w Wielkiej Brytanii jest na trzecim miejscu, po The Beatles i Elvisie, z ilością sprzedanych singli. W 1995 roku otrzymał tytuł szlachecki.  Sir Cliff miał 130 singli, albumów i EP-ek, które znalazły się w pierwszej dwudziestce w Wielkiej Brytanii,co jest wynikiem lepszym niż jakikolwiek inny artysta, w trakcie ponad sześciu dekad w branży muzycznej.W 2021 roku zapisał się również w historii jako pierwszy muzyk, który miał album w Top 5 brytyjskiej listy przebojów w ośmiu kolejnych dekadach. 
     Mimo swoich niezaprzeczalnych osiągnięć, przez wiele lat Sir Cliff był niezwykle zazdrosny o The Beatles. Sir Cliff wpadł w złość po tym, jak Sir Paul, John Lennon, George Harrison i Ringo Starr zdobyli międzynarodową sławę dzięki wywiadowi w USA. Wyrzucał swojemu ówczesnemu menedżerowi, Peterowi Gormleyowi, brak podobnego sukcesu, mimo że pojawił się w programie The Ed Sullivan Show trzy lata przed The Beatles, w 1964 roku. Sir Cliff, który określał siebie jako „zmęczonego ich wszechobecnością”, narzekał: „Za każdym razem, gdy otwieram gazetę, wszystko, co widzę, to The Beatles.” To absurdalne! Czy wszyscy o mnie zapomnieli? Co się dzieje?” – wykrzykiwał Sir Cliff.Jego menedżer, Peter Gormley, uspokoił go, pytając, czy nadal rezerwuje koncerty, wyprzedaje sale i ma single w Top 10 – na wszystkie pytania Sir Cliff odpowiedział „Tak”. Wtedy Gormley powiedział: „To w takim razie, po co się martwisz, stary? Jest miejsce dla każdego.”Sir Cliff później przyznał, że Gormley „miał absolutną rację” i że „sukces The Beatles to głupota”, o którą niepotrzebnie „się przejmował”. We wcześniejszych latach Sir Cliff był bardziej wspierający wobec The Beatles, a kiedy spotkali się po raz pierwszy na domowej imprezie w 1963 roku, żartowali ze swojej rywalizacji.Sir Cliff wspominał: „John Lennon był bardzo zabawny i poprosił mnie, żebym opóźnił wydanie mojego następnego singla, żeby dać szansę ich następcy 'Please, Please Me'.W późniejszych latach Sir Paul przyznał, że „głównym powodem”, dla którego The Beatles wyjechali do Hamburga w Niemczech, był właśnie Sir Cliff. Powiedział: Cliff i The Shadows mieli wszystko pod kontrolą w Wielkiej Brytanii.  W swojej autobiografii z 2020 roku, The Dreamer, Sir Cliff stwierdził, że wiedział, iż „radzi sobie dobrze”, ale nigdy nie wierzył, że jest tak dużym zagrożeniem dla The Beatles.Dodał: „Nie wiedziałem, że zmuszamy naszą konkurencję do emigracji! No cóż, z jakiegoś powodu to dla nich zadziałało... Byli niesamowici. 
W latach 60. rywalizacja zaostrzyła się, gdy nagrywali nowe materiały – Sir Cliff pracował nad Good News, a The Beatles nad Magical Mystery Tour.  Cliff Richard powiedział: „Oni są na zawsze kojarzeni z Abbey Road, studio numer dwa. Jednak, co zabawne, Paul McCartney powiedział mi, że zawsze mieli poczucie, że byłem ulubieńcem EMI i mogli z niego korzystać tylko wtedy, gdy mnie tam nie było.” Sir Paul powiedział mu: Za każdym razem, gdy dzwonimy, żeby zarezerwować studio, słyszymy: Nie, nie możecie go mieć – Cliff go używa!' Richard uznał jego reakcję za „zabawną” i wyjaśnił: Za każdym razem, gdy ja proszę o możliwość skorzystania, zawsze słyszałem, że to wy tam jesteście. Chociaż później obaj się z tego śmiali, przez pewien czas Sir Cliff był tym niezwykle sfrustrowany, uważał The Beatles za swoich „głównych rywali”, ale nie zawsze tak się czuł wobec zespołu.  Zapytany kiedyś, czy uważa, że The Beatles będą „wielcy”, Sir Cliff odpowiedział: Nie sądzę, ich nazwa brzmi jak coś, na co się nadeptuje!  Sir Cliff zauważył później, że nie była to jego „najlepsza przepowiednia” i często zastanawiał się, co by się stało, gdyby to on wyjechał do Hamburga zamiast The Beatles. Powiedział: W chwilach rozmyślań czasami zastanawiam się: Co by się stało, gdyby to było na odwrót? 

Oj, Cliff, a talent kompozytorski Johna i Paula ?o


Paul McCartney i Cliff Richard wystąpili razem na scenie w 2018 roku. Wystąpili podczas koncertu w londyńskim O2 Arena, gdzie McCartney zaprosił Sir Cliffa do wspólnego wykonania piosenki "I Saw Her Standing There", klasycznego utworu The Beatles. Było to szczególne wydarzenie, które połączyło dwóch legendarnych artystów brytyjskiej muzyki pop.  Dlaczego akurat ta piosenka? Cliff Richard nagrał "I Saw Her Standing There" na singlu. Został on wydany w 1963 roku, a był to cover popularnej piosenki The Beatles, która pierwotnie znalazła się na ich debiutanckim albumie "Please Please Me". Wersja Cliffa Richarda była jednym z jego singli, który odniósł sukces na brytyjskich listach przebojów.
Do Cliffa wrócimy pod koniec tego postu.

2 stycznia - Wings przygotowują się do trasy koncertowej po Japonii, którą Paul zapamięta do końca życia. Paul z zespołem przez ponad siedem dni (do 10 stycznia) ćwiczy repertuar na te koncerty w małym studiu zwanym Mill (Hogg Hill Mill to wiatrak typu "post mill" - kozłowy- znajdujący się w Icklesham, w hrabstwie East Sussex w Anglii. gdzie Paul ma w nim prywatne studio nagraniowe).

Skład zespołu w tamtym czasie był następujący: Paul McCartney - wokal, gitara basowa, instrumenty klawiszowe, Linda McCartney - wokal, instrumenty klawiszowe, Denny Laine - wokal, gitara, instrumenty klawiszowe, Laurence Juber - gitara prowadząca, Steve Holley - perkusja.

11 stycznia - Pojawienie się George'a Harrisona na ostatnim Grand Prix Wielkiej Brytanii, zostaje odnotowane w programie dokumentalnym 'Brian Moore Meets Niki Lauda' sieci ITV. Program emitowany jest w godzinach 21.00 - 21.58.

12 stycznia - Państwo McCartney'owie, ich dzieci oraz członkowie zespołu Wings odlatują z lotniska Heathrow, kierując się do Kraju Kwitnącej Wiśni. W trakcie podróży cała świta zatrzyma się na krótko w nowojorskim Stanhope Hotel, usytuowanym po przeciwnej od mieszkania Johna i Yoko części Central Parku.

14 stycznia - Późnym wieczorem Paul próbuje się dodzwonić do mieszkania Johna. Ma ochotę go odwiedzić i podzielić się z nim "zielem jak dynamit". Słuchawkę jednak podnosi Yoko, odmawiając przekazania jej Johnowi. Yoko  niepokoi się po wysłuchaniu informacji, że Paul jest w drodze do Japonii, Tokio, gdzie zamierza się zatrzymać w ulubionym hotelu Johna i Yoko, Okura, w którym to para zawsze się zatrzymywała podczas odwiedzin Japonii.

W tym samym czasie w Anglii na ekrany kin wchodzi wyprodukowany przez firmę Harrisona, Handmade Films obraz Monty Pythona, "The Life Of Brian", w którym w krótkiej roli wystąpił George. W ciągu kilku następnych dni oficjele kościelni zaczną domagać się wprowadzenia zakazu emisji filmu. Na zdjęciu obok ex-Beatles w środku. Po lewej Eric Idle, po prawej John Cleese.


16 stycznia - Paul z rodziną i wszyscy członkowie Wings przybywają do Tokio. Trasa po Japonii ma składać się z 11 koncertów, początek 21 stycznia, koniec 2 lutego. Paul tym razem otrzymuje wizę, a pamiętamy, że w 1976 jego podanie o nią zostało odrzucone (z powodu wcześniejszego aresztowania za posiadanie marihuany w Szwecji w 1972 roku). Zgoda jest uwarunkowana tym, że Paul  ma przebywać w Japonii 18 dni, a potem udać się do Chin na kilka niezapowiedzianych koncertów. Po jego przylocie na międzynarodowe lotnisko tokijskie  Narita celnicy odkrywają w bagażu ex-Beatlesa, a także w kapturze jednego z jego dzieci 219 gramów marihuany. Kiedy ten facet wyciągnął to z walizki, wyglądał bardziej zakłopotany niż ja” – wspominał PAUL. Myślę, że chciał to po prostu schować z powrotem i zapomnieć o całej sprawie, ale no cóż, tam to było. Nie próbowałem tego ukrywać. Przyjechałem prosto z Ameryki i wciąż miałem amerykańskie podejście, że marihuana nie jest taka zła. Nie zdawałem sobie sprawy, jak surowe jest podejście Japończyków. Przyznałem się w noc mojego aresztowania i przeprosiłem za złamanie japońskiego prawa, ale oni i tak chcieli wiedzieć wszystko. Musiałem opowiedzieć całą historię swojego życia—szkołę, imię ojca, dochody, a nawet o moim medalu od Królowej. 
Muzyk zostaje zatrzymany, zakuty w kajdanki i poddany godzinnemu przesłuchaniu przez policjantów z wydziału narkotyków. Dalszy ciąg przesłuchań ma się odbyć następnego dnia, co nie przeszkadza japońskim promotorom trasy nagłaśniać koncerty. Nieco później tego samego samego wieczoru, świadomi grozy całej sytuacji wydają oświadczenie, że sprzedali ponad 100 tysięcy biletów więc ich straty wyniosą ponad milion jenów.

„To wszystko jakieś nieporozumienie” – protestował PAUL:, gdy agenci Biura zakuwali go w kajdanki. Został zabrany do Centrum Nadzoru Narkotyków na przesłuchanie. W ciągu 11 godzin trasa Wings została odwołana, a McCartney znalazł się w celi o wymiarach 1,2 x 2,4 metra w tokijskim więzieniu, znany teraz jako wiezień nr 22 spędza noc w areszcie, reszta jego rodziny i zespołu wprowadza się do hotelu Okura. Wkrótce odwiedził go brytyjski wicekonsul, który powiedział byłemu Beatlesowi, że grozi mu kara nawet do ośmiu lat więzienia.
PAUL: Moja pierwsza noc była najgorsza. Nie mogłem spać. Byłem przerażony możliwością, że przez lata nie zobaczę mojej rodziny. Wszyscy z niepokojem czekają na rozwój sytuacji. Źródła bliskie osób zainteresowanych tą sprawą informują nieco później, że do aresztowania Paula mogło dojść przez donos ze strony Yoko. W wyniku zaistniałej sytuacji we wszystkich mediach w kraju jest zakaz emitowania muzyki Wings. Linda stwierdza: "To  moja pierwsza i ostatnia wizyta w Japonii. Wzięli całą sprawę tak na serio tylko z powodu tego, że Paul jest taki znany".  
Po latach jeszcze 
PAUL: wracał do tych wydarzeń: Cóż, do dziś nie mam pojęcia, co mnie do tego skłoniło. Nie wiem, czy to była po prostu arogancja, czy coś innego. Może myślałem, że nie otworzą mojej walizki… Teraz nie potrafię już wczuć się w tamten sposób myślenia... Mogłem niemal przekonać samego siebie, że ktoś mnie wrobił. Nie sądzę, żeby tak było, ale kiedy ogląda się nagrania z wiadomości – facet otwiera walizkę, a tam, tuż na wierzchu… To wygląda jak książka pop-up – proszę bardzo, zobaczcie to!To była najbardziej szalona rzecz w moim życiu – wjechać do Japonii, gdzie za posiadanie trawki grozi siedem lat ciężkich robót, i być tak beztroskim. Położyłem wielką cholerną torbę z tym towarem prosto na wierzchu walizki. Dlaczego nawet nie schowałem jej w sweter? Patrzę teraz na te nagrania i myślę sobie: „To nie mogłem być ja”.

 17 stycznia - Przesłuchanie Paula trwa ponad 6 godzin. Artysta wyjaśnia, że marihuana, którą starał się przeszmuglować  miała być wyłącznie do jego użytku, że jest także mniej toksyczna niż alkohol. Sąd okręgowy w Tokio zgadza się na kolejne dni przesłuchiwania muzyka . Podczas pobytu za kratami Więzień nr 22 – jak nazywano Paula – zaimponował strażnikom swoją uprzejmością. Nie pozwolono mu mieć gitary ani przyborów do pisania, więc czas spędzał na ćwiczeniach i rozmowach z innymi więźniami. PAUL później powiedział, że ogólnie był dobrze traktowany, z wyjątkiem porannych przesłuchań. „Złożyłem zeznanie w noc aresztowania i przeprosiłem za złamanie japońskiego prawa, ale oni wciąż chcieli wiedzieć wszystko. Musiałem opowiedzieć całą swoją historię życia – szkoła, imię ojca, dochody, a nawet mój medal od Królowej”. Szóstego dnia od aresztowania  Linda mogła go odwiedzić. Przyniosła mu kanapkę z serem, czyste ubrania i kilka książek science fiction. Ósmego dnia sytuacja zaczęła się uspokajać, a władze uznały, że Paul wystarczająco już ucierpiał. Następnego dnia został zwolniony i zabrany bezpośrednio na lotnisko. W geście wobec wielu zawiedzionych japońskich fanów Paul złapał akustyczną gitarę w hali odlotów i improwizował krótką melodię dla kamer telewizyjnych.
W programie telewizyjnym Wingspan z 2000 roku PAUL powiedział swojej córce Mary: „Nie wiem, co mnie opętało, żeby po prostu wrzucić tę cholernie wielką torbę trawy do walizki. Jak o tym myślę, to aż mną wstrząsa”.
Od powrotu do Japonii na trasę koncertową w 1990 roku McCartney występował tam wielokrotnie, bez dalszych incydentów.
Do tej historii dopisano dwa interesujące przypisy, z których pierwszy jest tragiczny. Kilka dni po aresztowaniu Paula, 29-letni Kenneth Lambert pojawił się przy kasie lotniska w Miami i zażądał biletu do Japonii, aby „uwolnić Paula”. Nie miał pieniędzy ani dokumentów. Doszło do kłótni, podczas której Lambert wyciągnął realistycznie wyglądający pistolet-zabawkę. Obecny na miejscu policjant zastrzelił młodego mężczyznę.
Drugi przypis dotyczy reakcji Johna Lennona na aresztowanie jego byłego partnera. Według gospodyni pracującej dla niego w Dakota, po usłyszeniu tej wiadomości John podobno powiedział: „Jeśli naprawdę potrzebuje trawy, to chyba jest wystarczająco dużo ludzi, którzy mogą to dla niego przewieźć. Jesteś Beatlesem, chłopie, Beatlesem. Twoja twarz jest na każdym zakątku tej pieprzonej planety. Jak mogłeś być tak głupi?”.

 21 stycznia - W czasie gdy Paul wciąż przebywa w japońskim areszcie, w Wielkiej Brytanii dochodzi do telewizyjnej premiery filmu z serii z Jamesem Bondem, "Live And Let Die", do którego Paul z Wings napisali ścieżkę muzyczną. Film emituje wieczorem stacja ITV. W filmie z 1973 roku w Jamesa Bonda wcielił się po raz pierwszy (w sumie siedem razy) Roger Moore. 
Beatlesi poznali aktora, wtedy bardzo popularnego z powodu gry w serialu "Święty", w czasie wręczania im nagrody na imprezie organizowanej przez New Musical Express - Pool Winners Concert w 1964. Był to pierwszy publiczny występ zespołu od 15 tygodni – na widowni Empire Pool (Wembley) w Londynie zasiadło ok. 10 000 widzów. 

Najlepszym wokalistą zostaje Cliff Richard, Muzyczną Osobowością – Elvis Presley, wokalistką - Brenda Lee. Całe wydarzenie filmuje telewizja ABC. Z pucharami otrzymanymi do Moore'a Beatlesi się bawią, Ringo wkłada swój na głowę jak koronę, John udaje, że z niego pije.
   Tego samego dnia  pozostali członkowie Wings, Denny, Lurence i Steve opuszczają Japonię. Dwa ostatni lecą do Ameryki, Denny do Cannes, gdzie podpisuje umowy na publikacje swoich solowych utworów, które pojawią się nieco póżniej na jego albumie "Japanese Tears". Paul o tym się dowiaduje wciąż siedząc w więzieniu i jest oczywiście niezadowolony. Z pewnością humor mu poprawia telegram, adresowany do niego i Lindy o treści: "Wszystko będzie w porządku. Niech Was nie opuszcza nadzieja. Będzie cudownie widzieć Was wkrótce znowu w domu. Niech Wam Bóg błogosławi. George i Olivia".
21 stycznia - Linda odwiedza męża w więzieniu: Zawiozłam mu kilka książek, bo nie pozwolili mu trzymać gitary ani magnetofonu. O dziwo wygląda całkiem dobrze. W trakcie mojej wizyty potrafił się śmiać i opowiadać dowcipy. Prawda jest taka, że śmiejąc się spowodował to samo u mnie, a uwierzcie mi, przez ostatni tydzień niewiele miałam ku temu powodów.  Ringo skomentował to krótko: Zawsze jest takie ryzyko, jeśli ktoś ma do czynienia z narkotykami. Paul nie miał po prostu szczęścia.

25 stycznia
- Po dziesięciu dniach spędzonych w więzieniu Paul wreszcie zostaje uwolniony i natychmiast deportowany z Japonii. Wychodząc opowiada, ze w areszcie zgubił swoją obrączkę ślubną: Teraz noszę zrobioną ze spinacza. Urzędnicy biura prokuratura  rezygnują ze stawiania zarzutów muzykowi i stwierdzają: "Przeciwko panu McCartney'owi nie zostały wniesione żadne oskarżenia, ponieważ marihuanę zamierzał wykorzystać wyłącznie do celów osobistych, a poza tym odbył już i tak dostateczną karę"
 
W 2004 roku
PAUL wrócił jeszcze raz do "japońskich" wspomnień: Byłem wtedy Nowym Jorku i miałem świetną trawkę. Doskonały towar. Mieliśmy lecieć do Japonii i wiedziałem, że nie będę w stanie niczego tam zdobyć. Ten towar był zbyt dobry, żeby go spuścić w toalecie. Pomyślałem, że wezmę go ze sobą. Ostrzegano mnie przed tym. Ale pomyślałem: "Co mi tam!" Byłem niesamowicie beztroski w całej tej sprawie. W Ameryce prezydent Carter powiedział, że uważa, iż marihuana powinna być zdekryminalizowana. Może myślałem sobie: "Hej, to nie taki wielki problem". W moim umyśle robiłem to, co robiłoby wielu innych. To było jak kradzież słodyczy z szkolnego sklepiku, a ja akurat byłem tym, który został przyłapany.  Patrząc wstecz, nie jest to zbyt cudowne, być zamkniętym w japońskim więzieniu. Kiedy przyjechałem, myślałem: "To burza w szklance wody, zaraz wyjdę". Potem brytyjski wicekonsul powiedział mi, że mogę dostać siedem lat ciężkich robót. Wtedy zaczęło się robić naprawdę niepokojąco. Pierwsze trzy dni nie mogłem spać. Piątego dnia Linda mogła mnie odwiedzić, a ja nigdy nie spędziłem nocy bez niej od czasu, kiedy się pobraliśmy. To było naprawdę ciężkie. Tylko cienki materac na podłodze. Musiałem myć się wodą z muszli klozetowej. Dzieliłem wannę z facetem, który był w więzieniu za morderstwo. Bałem się ściągnąć garnitur, bo obawiałem się, że mnie zgwałcą. Ale widziałem wszystkie te filmy o jeńcach wojennych i wiedziałem, że trzeba utrzymać ducha. Więc organizowałem śpiewy z innymi więźniami. Nie miałem wtedy pojęcia, jak reaguje świat na to wszystko. Część reakcji była oczywiście nieprzychylna. Ale było też trochę "Hej, Paul, zrobiłeś coś złego, dobrze, że to zrobiłeś".
Dla mnie najgłupszą rzeczą było to, że narażałem innych ludzi na niebezpieczeństwo. Jestem tym marynarzem z Liverpoolu, prawda? Spoko, jeśli złapią mnie w Maroku – poradzę sobie z tym. Ale jestem żonaty, mam dzieci, a złapanie mnie w Maroku – to po prostu nie wypada. Bez wątpienia, to było najgłupsze, co zrobiłem w całym swoim życiu.Oczywiście, teraz to jedna z rzeczy, z których jestem zapamiętany. Niedawno poszedłem na spacer sam po Hollywood Hills. Grupa nastolatków minęła mnie. Jeden z nich odwrócił się do mnie i powiedział: "Hej, Macca, jesteś gościem! Chciałbyś dołączyć do nas na jointa?" Dla mnie to ogromny komplement, że banda dzieciaków myśli, że mógłbym się z nimi zapalić.

Paul dociera do kraju i swojej posiadłości Peasmarsh w Sussex 26 stycznia zamyka się ze swoimi najbliższymi przed całym światem. Czuje, że koledzy z zespołu Wings mogą mieć do niego ogromne pretensje, bo on sam jest osobiście odpowiedzialny za straty nie tylko swoich kolegów, ale sprzedawców biletów czy promotorów nieodbytej trasy, którą jak się okazuje wcześniej nie ubezpieczył. W tym samym czasie Denny Laine w Rock City Studios w Sheperton pośpiesznie kończy swój nagrania do swego albumu "Japanese Tears". Tytuł wiele mówi, z pewnością dowiaduje się o tym ex-Beatles. Album muzyka ukaże się tuż przed śmiercią Johna, 6 grudnia 1980 roku. Nie odniósł żadnego sukcesu choć  był później wydawany pod różnymi tytułami z różną zawartością. Jednym z ciekawszych utworów na krążku piosenka "Send Me The Heart" napisana wspólnie z Paulem w czasie sesji Wings do albumu "Venus and Mars" w 1975.

 

26 stycznia - W 'The Sun' opisana jest cała historia Paula z wyjazdu do Japonii. Cytowana jest jego wypowiedź: Już nigdy nie zapalę trawy.

30 stycznia - Paul nagrywa swój występ do programu ITV poświęconemu George'owi Martinowi, producentowi The Beatles, "This Is Your Life", do którego wcześniej zaproszenie odrzucił George Harrison.  George Martin cieszy się w swoim kraju dużym szacunkiem, wszyscy kojarzą go oczywiście jako producenta The Beatles. Największe zaszczyty wtedy jeszcze przed nim.   W 1988 roku zostanie odznaczony Orderem Imperium Brytyjskiego (CBE – Commander of the Order of the British Empire) a 24 czerwca 1996 George Martin otrzyma tytuł szlachecki (Knight Bachelor) z rąk królowej Elżbiety II zaswoje za zasługi dla muzyki. Sir George Martin umiera 8 marca 2016 roku.

A muzyka w pierwszym miesiącu? Najlepsza TOP-10 singli w styczniu 1989 w Wielkiej Brytanii to: 1. Pretenders - "Brass in Pocket", 2.  Billy Preston & Syreeta -  "With You I'm Born Again", 3. Pink Floyd - "Another Brick In The Wall", 4.  Madness - "My Girl",  5. KC & The Sunshine Band - "Please Don't Go", 6. Nolans - "I'm In The Mood For Dancing", 7.  Abba - " I Have A Dream",  8.  Specials - "Too Much Too Young (The Special AKA Live! EP), 9. Beat - "Tears Of A Clown / Ranking Full Stop", 10. Booker T & The MGs - "Green Onions".  Za oceanem Billboard odnotował na 1-szym miejscu Michaela Jacksona - "Rock With You". Na dalszych miejscach: 2. Captain & Tennile -  "DoThat To Me One More Time", 3. Kenny Rogers -  "Coward Of The Country", 4. Rupert Holmes - "Escape (Pina Colada Song)", 5. SMokey Robinson - "Cruisin'", 6. Stevie Wonder -  "Send One Your Love", 7. Cliff Richard -
 "We Don't Talk Anymore" (to jego drugi numer, który dostał się do amerykańskiego TOP10, wczęsniej jego "Devil Woman" w 1976 osiągnął tam pozycję 6), 8. Queen - "Crazy Little Thing Called Love", 9. Eagles -  "The Long Run" i na 10. Fleetwood Mac -  "Sara".  Wśród albumów w obu krajach królowały składanki największych przebojów. W USA Donny Summer, na Wyspach ABBY.   W dzisiejszym wpisie Sporo było o Cliffie, więc na koniec umieszczam clip jego największego przeboju i w jego dyskografii także mojego numeru 1, "We Don't Talk Anymore".

 



Historia The Beatles
History of  THE BEATLES

 

The Beatles - "I'm Down": niedoceniona piosenka McCartneya, którą musisz poznać.

 
 
 
Kolejny, niezwykle interesujący tekst Colina Fleminga, którego już cytowałem w artykule  "Love Me Do" - sound tożsamości The Beatles" . Z każdym wersem tutaj umieszczonym Autor bloga w pełni się zgadza. "I'm Down" to jak w tytule zdecydowanie jedna z bardziej niedocenionych piosenek zespołu. 

Poczytajcie więcej o tym "rockerze" Paula McCartney'a.

 

Jako rockandrollowy twardziel, którym niewątpliwie był, John Lennon zapewne czuł się swobodnie, zachęcając Paula McCartneya, by „naprawdę dał czadu” w utworze „Kansas City/Hey, Hey, Hey”, coverze Little Richarda wzbogaconym porywającym wokalem McCartneya, nagranym w zaledwie jednym podejściu. Lennon również miał swój moment chwały w pojedynczym nagraniu – jego wersja „Twist and Shout” braci Isley, wieńcząca debiutancki album zespołu Please Please Me, zajmuje wyjątkowe miejsce w historii Beatlesów, zamykając jedną epokę popu oraz otwierając kolejną.  Mimo to „Twist and Shout” jest znacznie bardziej znane niż McCartneyowski „środkowo-zachodni” pełne werwy „Kansas City/Hey, Hey, Hey”, który znalazł się na albumie Beatles for Sale. Była to pierwsza płyta zespołu, o której ktokolwiek powiedział, że jest na swój sposób "dołująca". Chociaż, dzisiaj, z perspektywy czasu, starzeje się równie dobrze jak reszta ich twórczości.

To samo można powiedzieć o piosence, która opowiada właśnie o byciu „na dnie”, a która nigdy nie wzbudziła większego zainteresowania. Mowa o autorskim utworze McCartneya „I’m Down” – utworze istotnym zarówno dla zespołu, jak i dla McCartneya, który jednocześnie obala różne błędne wyobrażenia. McCartney, który 18 czerwca 2024 roku obchodził swoje 82 urodziny, zasługuje na to, by jeden z jego najbardziej niedocenianych utworów został ponownie doceniony. W końcu świetnie sprawdziłby się także jako część urodzinowej ścieżki dźwiękowej.



 

Jednym z najstarszych stereotypów o Beatlesach jest twierdzenie, że Lennon śpiewał energetyczne „hiciory”, a McCartney ballady, jakby każdy z nich trzymał się kurczowo swojego dominującego motywu muzycznego. Źródłem tego przekonania może być niezaprzeczalna wokalna śmiałość Lennona w coverze „Twist and Shout” oraz fakt, że wrócił do podobnej roli, zamykając drugi album zespołu, With the Beatles, wersją „Money (That’s What I Want)” Barretta Stronga.  Czasem bywa tak, że ktoś staje się kojarzony z określoną cechą, którą w równym stopniu dzieli z kimś innym, po prostu dlatego, że wystąpił w odpowiednim momencie na pierwszym planie. Takie są zmienne koleje losu bycia w zespole – nawet w największym zespole wszech czasów.

Choć Lennon na początku sięgał po bardziej ekstrawaganckie wokalne popisy, McCartney czekał w cieniu, gotów nagle wyskoczyć na pierwszy plan. Kolejny cover Little Richarda, „Long Tall Sally”, wieńczy EP-kę o tym samym tytule, wydaną latem 1964 roku, jako przerywnik między przełomowym albumem A Hard Day’s Night a melancholijnym Beatles for Sale. W historii rock and rolla nie ma lepszej EP-ki, ale taka natura tego formatu – są one skierowane do najbardziej zagorzałych fanów, zwłaszcza gdy ich czas, w czasie rzeczywistym ich wydania, już minął.

McCartney, interpretując Little Richarda, dodawał od siebie coś wyjątkowego, nadając temu, co było znakiem rozpoznawczym Richarda, własny styl. Trudno mi wyobrazić sobie trudniejszego do naśladowania wokalistę niż Little Richard. Jego wczesne single to doświadczenie modernizmu wokalnego, równie szokujące jak cokolwiek stworzonego przez Jamesa Joyce’a czy Igora Strawińskiego. McCartneya jednak nic nie zrażało. Lennon, jeśli chodzi o covery, zazwyczaj sięgał po utwory Chucka Berry’ego czy Arthura Alexandra, a George Harrison i Ringo Starr byli country-westernowymi specami zespołu. Ale jestem pewien, że wszyscy czerpali ogromną frajdę z występów McCartneya, gdy śpiewał Little Richarda, a sam McCartney uwielbiał to robić, wzbogacając te interpretacje swoimi charakterystycznymi niuansami. Paul McCartney nie był typem, który kogoś po prostu kopiuje.

Little Richard (na zdjęciu z Bealesami w Hamburgu 1962) częściej krzyczał, wykorzystując falset, który brzmiał, jakby nigdy nie miał zejść z własnej prywatnej orbity. McCartney natomiast zachowywał odrobinę grawitacji, dając poczucie, że jego głos pozostaje przywiązany do ziemi. Był mistrzem kontroli – wokalistą, który potrafił „puścić się wolno” lepiej niż ktokolwiek inny, zachowując pełną kontrolę. W latach swojej świetności McCartney miał absolutne panowanie nad swoim głosem oraz imponujący zakres, który przyćmiewał możliwości Lennona. Lennon o tym wiedział, ale co mógł zrobić? Być może właśnie dlatego Lennon jako wokalista wkładał tyle emocji w swoje występy – jako część rywalizacji między dwiema największymi gwiazdami zespołu.

A potem przyszedł rok 1965 i Beatlesi, jeśli wiedziało się, gdzie patrzeć, zaczynali „ciężko brzmieć”. Lennon chwalił się, że jego „Ticket to Ride” było pierwszym heavy metalowym utworem. Dużo zależało tu od powolnego tempa – do granic Black Sabbath, choće Sabbath nigdy nie napisali takiej melodii. Lennonowskie „Help!” wprowadziło do popu niespotykaną wcześniej dzikość. Gitara Harrisona zdawała się przesyłać ten sam ładunek enrgii, który w 1931 roku Dr. Frankenstein wykorzystał w filmie z Borisem Karloffem.
Lennon nie krzyczał w tym utworze, ale w jego głosie słychać było surowość.
Potem docieramy do „I’m Down”, ukrytego rave’u Beatlesów na stronie B Lennonowskiego wyznania. Widoczność – czy raczej jej brak – tego utworu niesie w sobie pewną ironię.

 


Beatlesi zakończyli swój legendarny występ na Shea Stadium w sierpniu 1965 roku utworem „I’m Down”. To wciąż najbardziej znany koncert zagrany przez pojedynczy zespół w Stanach Zjednoczonych. Lennon zasiadł za organami, a tak rozbawiło go wokalne szaleństwo McCartneya, że postanowił grać na instrumencie... łokciami.

Jeśli nie było się świadkiem tego wydarzenia, łatwo można było przegapić „I’m Down”, aż do wydania podwójnej kompilacji Rock ’n’ Roll Music w 1976 roku. Piosenka nie znalazła się na składance 1962-1966 (znanej jako Red Album), która ukazała się w 1973 roku i na której wychowały się legiony fanów Beatlesów [rozszerzona i zremasterowana w 2023 roku]. Dla wielu był to spory brak. W tamtym czasie znawcy byli zirytowani, obwiniając menedżera Apple Records, Allena Kleina, za tę „wpadkę”. Później utwór trafił na pierwszą część Past Masters, zbiór singli, EP-ki Long Tall Sally i wersję „Across the Universe”. Mimo to, pomimo swojej roli finału koncertu na Shea w szczycie Beatlemanii, łatwo można było przeoczyć „I’m Down”.

Piosenka to coś w rodzaju bluesa-żartu, wykonywanego z wówczas radykalną głośnością. Można by ją nazwać „Helter Skelter” zanim powstało „Helter Skelter”. McCartney określał ten utwór z White Album jako odpowiedź Beatlesów na The Who, a konkretnie ich „I Can See for Miles”. Trudno to jednak porównywać – „Miles” jest mroczne, precyzyjne i dynamiczne, podczas gdy „Skelter” jest quasi-groźne w sposób prześmiewczy, ciężkie i ociężałe. Niemniej jednak, w obu przypadkach wzmacniacze ustawiono na "maxa +1".

„I’m Down” ma lżejszy, żartobliwy charakter, ponieważ wokalna energia McCartneya przekazuje, że wokalista wcale nie jest aż tak „down”. Sugeruje, że szybko zapomni o dziewczynie, która go wyśmiała—jeśli już tego nie zrobił—i sprawia wrażenie, jakby turlał się po ziemi, śmiejąc się na całego, albo po prostu cieszył się dobrze wykonaną rock and rollową piosenką. Wiesz, jak ci gitarzyści, którzy mówią: „Teraz czas uklęknąć i porządnie zagrać”? McCartney śpiewa „I’m Down” w ten sam sposób, ale z wykorzystaniem swojego wirtuozerskiego głosu.

Lennon także dołącza do żartu, odpowiadając w parodystycznym głębokim basie, tak jak w coverze „Three Cool Cats” The Coasters podczas nieudanych przesłuchań Beatlesów w Decca Records 1 stycznia 1962 roku (z Petem Bestem na perkusji). Z małych żołędzi wyrastają wielkie drzewa The Beatles.

 
 
Pomimo całej swojej biegłości kompozytorskiej, mistrzostwa studyjnego, swobody w eksperymentowaniu oraz pasji i talentu do innowacji, Beatlesi byli przede wszystkim zespołem energii. Najlepsze zespoły takie właśnie są. Najwięksi artyści to artyści energii. Energię odczuwa się w wierszach Walta Whitmana, gitarowym solo Jimiego Hendrixa, fudze Bacha czy w malarskich kroplach Jacksona Pollocka. Energia nie oznacza sama w sobie ani głośności, ani szybkiego tempa. To coś więcej—przenikająca animacja, niezaprzeczalny dowód siły życiowej. Beatlesi pozostają z nami przede wszystkim dzięki tej sile życiowej. To właśnie ta energia wznosi zarówno „She Loves You”, jak i „A Day in the Life” na najwyższe poziomy panteonu. Do świata Beatlesów.

„I’m Down” to garażowy rock w wykonaniu profesjonalistów. Beatlesi uwielbiali mówić: „Potrafimy to zrobić, potrafimy tamto, możemy wymyślić coś innego—czego jeszcze chcecie?”. Kochali rywalizację. Chcieli, żeby inne zespoły wiedziały, że są lepsi. Zawsze chcieli być na przedzie i zostawiać konkurencję daleko w tyle. Michael Jordan na boisku do koszykówki był bezwzględnym zabójcą. Beatlesi w swojej dziedzinie byli tacy sami.


Energia rodzi energię w sztuce The Beatles. Dzięki temu mamy George’a Harrisona grającego solówkę gitarową, której posądzenie go o zdolność wykonania byłoby wcześniej zaledwie wybaczalne.Uwielbiam Harrisona jako gitarzystę, ale jeśli mam być szczery, w dużej mierze wynika to z faktu, że grał partie solowe w utworach Beatlesów. Miał swoje momenty - jego jedyne akustyczne solo gitarowe w zespole, w „And I Love Her”, zawsze wydawało mi się oszałamiające. Ale w „I’m Down” Harrison po prostu "rwie struny". Często to Lennon lub McCartney sygnalizowali Harrisonowi wejście w solo swoim krzykiem. To był jego znak: „Dobra, George, teraz twoja kolej”. Zdarzały się jednak momenty, gdy Harrison nie potrzebował żadnego sygnału. Spójrzcie na jego szaleństwo na gryfie w wersji „Long Tall Sally” z Hollywood Bowl.

Jest pewna sztuczka, którą stosowali genialni gitarzyści: zaczynali solo odrobinę wcześniej. Jeśli chodzi o solówki na wieki, album Back in the USA zespołu MC5 jest prawdziwą skarbnicą takich momentów -większość z nich zaczyna się mniej więcej pół taktu za wcześnie, co podkręca emocje. Dokładnie to samo robi Harrison w „I’m Down”. Wchodzi z impetem, a po nim McCartney wraca, by eksplodować wokalnie.

Wokal McCartneya w tej piosence jest dziki, rozproszony po całej mapie tonalnej. Jednak w tym, co McCartney robił w swoim najlepszym okresie, zawsze tkwiła metoda, poczucie, że każde jego działanie prowadzi do intrygującego „gdzieś indziej”. Trzy lata później McCartney miał kolejny utwór, który stał się manifestem wyzwolenia—„Hey Jude”. Tam jednak wyzwolenie dotyczyło samego siebie, albo - według interpretacji Lennona -przyjaciela.

„I’m Down” to piosenka o wyzwoleniu. Czasami zaakceptowanie tego, gdzie się jest, stanowi formę wolności, nawet jeśli to miejsce—żartobliwie czy nie—jest dalekie od idealnego, a nawet całkiem fatalne. Właśnie to wyzwolenie McCartney oddaje w tej piosence: "Jestem na dnie? Trudno. Czas się uwolnić i tańczyć, jakby nikt nie patrzył."

 
Wokalizacje McCartneya w „I’m Down” są dzikie. Rozrzucają się po całej mapie tonalnej. Jednak zawsze jest metoda w tym, co robił McCartney w swojej najlepszej formie, poczucie, że to, co zostało podjęte, prowadziło do czegoś realnego, czegoś, co miało sens. Trzy lata później McCartney miał kolejny powód, by ogłosić manna uwolnienia. „I’m Down” to piosenka o wyzwoleniu. Czasami posiadanie tego, gdzie się teraz znajdujesz, jest własną formą wolności, nawet jeśli to, gdzie jesteś—żartując lub nie—jest mniej niż idealne, a wręcz okropne. „Hey Jude” była kolejną piosenką McCartneya o wolności—uwolnieniu siebie; lub przyjaciela, jeśli przyjąć interpretację Lennona tej piosenki.




Długa coda „Hey Jude” nie byłaby tym samym bez tych błyskotliwych wokaliz - także rozciągających się po całej mapie tonalnej - które pochodzą prosto z B-strony, której większość ludzi nigdy nie zwróciła uwagi. Przechodzimy od dołu do góry, przez ścieżkę między post-Little Richardowskim buntownikiem a antymerycznym hymnem do ludzkiej więzi, który większość autorów piosenek oddałaby kawałek swojej duszy, żeby go napisać. Ta idea - narodzona z energii obietnicy i obietnicy energii - zawsze przypomina mi jeden z odrzutów „I’m Down”, gdy McCartney przyjmuje udawany amerykański akcent, zanim wystrzelą chłopaki.

„Miejmy nadzieję, że ta piosenka wyjdzie nam całkiem dobrze, co?” – żartuje. Powiedziałbym, że tak.

 



Historia The Beatles
History of  THE BEATLES

 

 

 

61 lat temu. 11.02.1964. Pierwszy amerykański koncert The Beatles: koncert, o którym marzyli.


 

Po napisaniu już tego postu obejrzałem film "Beatles '64" reżyserii 
Davida Tedeschi, produkcji wielkiego fana Fab Four, Martina Scorsese oraz oczywiście Paula, Ringo, Olivii Harrison i Seana Ono Lennona. Film pokazuje dokładnie to o czym piszę niżej, przybycie zespołu do U*SA, Beatlemanię, koncerty, czas prywatny, kładąc jednak nacisk na wspomnienia ludzi, którzy przeżywali wtedy to wydarzenie. Film powstał pod koniec 2024 roku, celebrując 60-tą rocznicę przybycia zespołu do USA.  Piękna jest wypowiedź jednego z gości programu, który ze wzruszeniem cofał się do tamtego czasu i powiedział, że "Beatlesi przywieźli ze sobą ... światło". Pięknych wypowiedzi jest w filmie mnóstwo, także współczesnych Paula i Ringo, archiwalnych Johna i George'a. Myślę, że wrócę jeszcze do opisu tego filmu, tutaj dodam tylko, że jedna rzecz zrobiła na mnie duże wrażenie. Wiemy, że John na scenie bywał bardzo nieśmiały, prowadzenie show zawsze zostawiał Paulowi. Okazuje się także, że ten często złośliwy, cyniczny oraz sarkastyczny lider zespołu był także taki gdy ich filmowano. Wycofany, lekko zagubiony, broniący się czasem swoimi głupimi minami i ironicznym uśmieszkiem z całym garniturem zębów na wierzchu.
 

 
W czasie podróży zespołu do Waszyngtonu, czy w czasie pobytów w hotelach John wydawał się najbardziej spokojnym, wycofanym, na serio nieśmiałym Beatlesem. 
Jakże innym od tego w wywiadach z lat solowych. Grozą zabrzmiało  w filmie, gdy John komentuje zabójstwo Kennedy'ego i jak bardzo obawia się  przemocy. Warto zobaczyć ten film, bo mimo wszystko dużo jest rzeczy, które możecie zobaczyć po raz pierwszy. Żartobliwy fakt pod koniec filmu przytoczył promotor Beatlesów w Ameryce, Sid Bernstein, który wspominał, że gdy angażował zespół do występu w Carnegie Hall i uzgadniał szczegóły z dyrekcją obiektu, to wszyscy z CH byli przekonani, że występ zespołu czterech muzyków to będzie jakiś kwartet smyczkowy a nie hałaśliwy rock and roll, a Carnegie Hall jak przypomniał Paul była wtedy w USA mekką muzyki klasycznej. Poniżej wspomniany post -  zgodny z tytułem. Dlaczego taki. Opisuję to niżej, ale krótko wyjaśnię. Zespół mający już wiedzę, że mają numer 1 w Ameryce tak ostatecznie wcale nie był pewien tego co go tam czeka. Nie miał świadomości o ogromnej popularności w skali kraju telewizyjnego show Eda Sullivana, marzył by wystąpić w stolicy kraju, drugi raz u Eda, wybyczyć się na Florydzie i wracać doi kraju, Europy gdzie mu tak dobrze szło. 
   Jest jeszcze jedna fajna scena w filmie "Beatles '64". Paul dostaje pytanie o znaczenie zespołu w kulturze światowej. Uśmiechając się jak to tylko on umie, najmilszy, najbardziej przystępny Beatles, dziwi się pytaniu. "Kultura? No, nie wiem. Mamy dobrą zabawę, to wszystko". Cytuję ten fragment rozmowy z pamięci, na pewno taka była jego wymowa. Jest jeszcze fajna historia z Jackiem Douglasem, ale to już musicie sami sprawdzić co mam na myśli.

*****
 
 
 
Biorąc pod uwagę, że niemal każdy, kto kocha rock and rolla, ma koncert, na który chciałby się cofnąć w czasie, aby go zobaczyć, sensowne jest założenie, że każda rockandrollowa grupa ma swoje wymarzone show. Dla The Beatles musiał to być 11 lutego 1964 roku, kiedy zagrali swój pierwszy koncert w potężnej Ameryce – kraju o stylu chłodniejszym niż chłodny, nowoczesnych pojazdach i całym tym rock and rollu, który naprawdę się liczył (więcej o tym koncercie czytaj tutaj).
Po wylądowaniu w Stanach Zjednoczonych 7 lutego 1964 roku wystąpili 9 lutego w programie The Ed Sullivan Show, ale było to w studiu telewizyjnym – miejscu, które miało stać się częścią filmowych momentów w takich produkcjach jak A Hard Day’s Night. Prawdziwy koncert w arenie pełnej fanów to już coś zupełnie innego. A fakt, że ten koncert miał miejsce w stolicy Ameryki, dodawał mu jeszcze większej wagi – to spełnienie najśmielszych marzeń. Nie było możliwości, by The Beatles nie dali wówczas występu swojego życia. I do tego czasu do dzisiaj minęło bagatela 61 lat. The Beatles wciąż żyją, zdobywają nagrody Grammy (za "Now And Then"). Szkoda, że John tego nie dożył. Ale wracam do wymarzonego koncertu The Beatles. O takim marzyli. Wyjechać do Stanów, mieć tam numer 1, wystąpić na dużej scenie przez amerykańską publicznością, a potem niech się dzieje co chce.
 
 

Grupa podróżowała z Manhattanu do Waszyngtonu rano w dniu koncertu, ponieważ zimowa burza uniemożliwiła loty samolotowe. Wzięli udział w konferencji prasowej zorganizowanej przez stację WWDC – tę samą, która mogła teraz z dumą ogłosić, że jako pierwsza w kraju zagrała utwór The Beatles – a następnie zameldowali się w hotelu Omni Shoreham. 

The Beatles pozują do zdjęcia z personelem hotelu Omni Shoreham


Phil Hollywood, dyrektor generalny hotelu w latach 1958-1975, doskonale pamięta emocje i chaos związany z wydarzeniem. Wspomina, że zespół pozostał w pokoju 625 (obecnie Presidential Suite), a strażnicy ustawiali się na całym szóstym piętrze. Hollywood zaaranżowało, że The Beatles wykorzystają windę towarową, aby wejść do hotelu, aby uniknąć tysięcy krzyczących kobiet rozpaczliwie mając nadzieję, że zobaczą sensacyjne brytyjskie gwiazdy popu. Hollywood pamięta również, że John Lennon zamknął listę odtwarzania 12 piosenek w hotelowym papierze - której kopia nadal pozostaje w lobby hotelowym. Dyrektor hotelu tak wspomina zespół: Ci koledzy byli bardzo mili. Byli tu jakieś cztery dni. Kiedy wyszli, wyszli autobusem i do tego czasu każdy dzieciak w Waszyngtonie wiedział, że tu są. Dzieciaki tłoczyły się w każdym wyjeździe, więc dostałem dwie limuzyny umieszczone z dwoma policjantami motocyklowymi, aby zrzucić wszystkich. 
Przeprowadziłem The Beatles przez kuchnię, pomachali do wszystkich. Potem wyszli przez salę balową ambasadora, prosto z francuskich drzwi do ich autobusu. Powiedzieli, że to było najlepsze odejście, jakie kiedykolwiek mieli. Kiedy autobus odjechał, a ja odrzuciłem limuzyn, dzieci płakały, czułem się tak źle... Pamiętam zabawne wydarzenie. Historia o suszarce do włosów. Poszedłem do apartamentu i potrzebowali suszarki. To były dni, w których mężczyźni nie używali suszarek do włosów, po prostu czesał włosy. Zadzwoniłem więc do Gerdy (Gerda Baum pracowała w dziale żywności i napojów w hotelu) i zapytałem: „Gerda, masz suszarkę do włosów, prawda? Czy chcesz uczynić go sławnym?

Trudno przecenić, jakie znaczenie miał ten dzień dla tych czterech młodych mężczyzn. Anglia, w ich oczach, była małym, odizolowanym i zamkniętym miejscem. Jej studia nagraniowe nie były przystosowane do rock and rolla. Żaden z rockmanów, których słuchali Beatlesi, nie pochodził z ich mglistej, deszczowej wyspy. Ameryka była miejscem, gdzie narodził się rock and roll – krajem tak wielkim, że był jak osobny świat. Beatlesi romantyzowali Stany Zjednoczone. Ringo Starr marzył, by zostać kowbojem. George Harrison chciał być jak Carl Perkins. Paul McCartney chciał być Little Richardem. John Lennon pragnął być najtwardszym rockandrollowcem na planecie, ale jak najbliżej Elvisa, choć sami Beatlesi uważali osiągnięcie takich wyżyn za nierealne.

W czasach zaraz po Kennedy'm i Camelocie Ameryka była dla Beatlesów swego rodzaju utopijną wersją tego drugiego. Była to kraina fantazji, która jakimś cudem istniała naprawdę, a w której Beatlesi stali się sensacją chwili – i, jak się okazało, sensacją trwałą.
I tak nadeszła noc wielkiego wydarzenia – odpowiednie określenie, biorąc pod uwagę, że pierwszy amerykański koncert Beatlesów miał miejsce w Washington Coliseum, arenie bokserskiej, przed 8 tysiącami krzyczących fanów rzucających żelkami (ponieważ Beatlesi wyrazili sympatię do tych słodyczy). Wieczór otworzyli Jay and the Americans (zastępując Chiffons, które nie dotarły z powodu śniegu), Tommy Roe i Righteous Brothers, a o 20:30 przyszła pora na gwiazdy wieczoru – spełnienie marzeń.
 

Rozpoczęli uroczo od coveru „Roll Over Beethoven” Chucka Berry’ego, z Georgem Harrisonem na wokalu. Dziś wydaje się to zabawne: pierwszy koncert w USA, a zaczyna Harrison? Musimy pamiętać, że Beatlesi nie byli pewni, jak długo będą w stanie przetrwać. Wszystko, co działo się w tamtych dniach, musiało wydawać się surrealistyczne i prawdopodobnie tymczasowe. Jak coś takiego mogło trwać? Chcieli jednak zrobić dobre wrażenie, a Ameryka była krajem człowieka, którego można nazwać panem „Maybellene”, więc czemu nie podać Amerykanom czegoś ich własnego?

Utwór był zgrany, ale tak pełen energii, że aż wydawało się cudem, iż udało im się to utrzymać. Nie była to trema, ale raczej kumulacja adrenaliny uwolnionej na gitarach, basie, perkusji i w wokalach.

Ale wiesz co? „Roll Over Beethoven” wydaje się po fakcie niemal spokojny w porównaniu do „From Me to You,” które nastąpiło po nim. Widać wyraźnie, że zarówno Lennon, jak i McCartney nie mogą się doczekać swojej kolejki, by zaśpiewać – na wspólnym wokalu, jakby ścigali się, kto pierwszy zaintonuje nutę, ostatecznie robiąc to jednocześnie.
Energia nie opada przez cały 12-utworowy set zespołu, a momentami jeszcze wzrasta – jak podczas solówki gitarowej Harrisona w „I Saw Her Standing There,” która brzmi jak czysty punk z elementami Stara w wersji, jakiej nie spotkamy nigdzie indziej. Albo w kulminacji solowego występu wokalnego Lennona w „This Boy” przed powrotem harmonii w trzech głosach. Lennon rozciąga się wokalnie do granic możliwości, a mimo to natychmiast wraca do śpiewania z kolegami, co wydaje się niemal niemożliwe. Beatlesi weszli w swój tryb „wyższej mocy.”
Perkusja Ringo Stara stała na podwyższeniu, a co kilka utworów techniczny Mal Evans pomagał obracać tę niewygodną konstrukcję (z entuzjastyczną pomocą samego perkusisty – tej nocy nie było miejsca na dumę czy upadek), aby inna część publiczności mogła zobaczyć ich z przodu. Tak, to była Ameryka, ale w tym wszystkim było coś prowizorycznego, co musiało przypominać Cavern w Liverpoolu albo Indra Club w Hamburgu przed sławą.
CBS nagrało koncert, a muzyka pojawiła się na szorstko brzmiącym bootlegu – co, jeśli już, sprawiło, że solówka w „Roll Over Beethoven” zabrzmiała jeszcze bardziej punkowo – zanim odkryto lepsze nagranie „z konsolety,” które stało się jednym z klejnotów dla wtajemniczonych fanów Beatlesów.
Coś, czym można pochwalić się wnukom: byłem na pierwszym amerykańskim koncercie Beatlesów w Waszyngtonie, D.C. Piękne?
Gdyby ktoś powiedział ci przed przesłuchaniem tego nagrania, że Beatlesi wierzyli, iż to ostatni koncert, jaki kiedykolwiek zagrają, i dlatego chcieli, by był najlepszym i najbardziej intensywnym występem w ich życiu, nie miałbyś problemu, by uwierzyć w to, że to prawda.
Jednocześnie – lub wtedy, w tamtym czasie – na amerykańskiej ziemi odbył się jeden z najlepszych koncertów w historii, zagrany przez chłopaków z innego kraju, którzy przybyli tam zaledwie cztery dni wcześniej. Można powiedzieć, że był to imponujący początek i spełnione marzenie.
 
The Beatles grali wtedy zaledwie 36 minut. Z biegiem lat, po zakończeniu tras koncertowych i zaprzestaniu organizowania występów, Washington Coliseum popadło w ruinę. The Beatles się rozeszli, a potem rozwiązali. Warto przypomnieć, że ludzie i miejsca się zmieniają. Niewiele pozostaje takie same, a nic nie trwa wiecznie. Nawet The Beatles. I na pewno nie Washington Coliseum (obok aktualne zdjęcie). Później stało się garażem parkingowym. Potem przekształcono je w wysypisko śmieci. Przez kilka lat ciężarówki śmieciowe jeździły tam i z powrotem, przewożąc śmieci, nie zważając na miejsce, gdzie John, Paul, George i Ringo kiedyś stali i grali, rozpoczynając muzyczną i kulturową rewolucję. 
____________________
 
 
 
Zamykając dwa ostatnie posty celebrujące rocznicę 61 lat od podboju Ameryki przypomnę małe kalendarium:

20 stycznia 1964 – W USA "Meet The Beatles", ukazuje się drugi album zespołu.

 
25 stycznia 1964 – Zespół zdobył swoje pierwsze miejsce nr 1 w USA, gdy ich "I Want To Hold Your Hand" singiel osiągnął szczyt listy magazynu Cash Box. Łącznie grupa zdobyła 25 pierwszych miejsc na amerykańskich listach przebojów.
27 stycznia 1964 – Singiel nagrany z Tonym Sheridanem "My Bonnie"/"The Saint" został ponownie wydany w USA, aby wykorzystać rosnącą popularność zespołu.

7 lutego 1964 – Zespół wylądował w Ameryce. Członkowie grupy wysiedli z Boeinga 707 linii Pan Am na lotnisku, które niedawno przemianowano na imię Johna F. Kennedy’ego, i zostali przywitani przez tysiące amerykańskich fanów.


9 lutego 1964 – Zespół po raz pierwszy wystąpił na żywo w programie The Ed Sullivan Show. Transmisję obejrzało rekordowe 73 miliony widzów, co uczyniło to wydarzenie przełomowym momentem w historii telewizji. Playlista to w pierwszej części 3: "All My Loving", "Till There Was You", and "She Loves You" oraz w drugiej: "I Saw Her Standing There" i  "I Want To Hold Your Hand".

11 lutego 1964 – Grupa zagrała swój pierwszy koncert w USA w Washington Coliseum. Wykonane piosenki to: "Roll Over Beethoven", "From Me to You", "I Saw Her Standing There", "This Boy", "All My Loving", "I Wanna Be Your Man", "Please Please Me", "She Loves You", "I Want to Hold Your Hand", "Twist and Shout" oraz "Long Tall Sally."


12 lutego 1964 – Zespół wrócił pociągiem z Waszyngtonu do Nowego Jorku na dwa występy w Carnegie Hall. Ze względu na ogromne zainteresowanie przygotowano dodatkowe miejsca wokół sceny. Bilety kosztowały od 1,65 do 5,50 dolara. Playlista to: “Roll Over Beethoven”, “From Me to You”, “I Saw Her Standing There”, “This Boy”, “All My Loving”, “I Wanna Be Your Man” , “Please Please Me” “Till There Was You”  “She Loves You”  “I Want to Hold Your Hand”  “Twist and Shout” oraz “Long Tall Sally”.

 

16 lutego 1964 – Grupa ponownie wystąpiła na żywo w The Ed Sullivan Show. Zaśpiewała: “She Loves You”, "This Boy", "All My Loving", "I Saw Her Standing There", "From Me To You" oraz "I Want To Hold Your Hand".

22 lutego 1964 – The Beatlesi wracają do Londynu (zdjęcie na samym dole). Na lotnisku Heathrow czekało około 10 tysięcy fanów, którzy przyszli powitać swoich ulubieńców po ich triumfalnej pierwszej podróży do USA. Było to jedno z pierwszych wielkich zgromadzeń fanów zespołu w Wielkiej Brytanii, potwierdzające ich rosnącą światową popularność. Media na Wyspach uważnie śledziły pierwszą wizytę The Beatles w USA.

Choć początkowo nie wszyscy dziennikarze traktowali ich sukces za oceanem poważnie, to po gigantycznym entuzjazmie amerykańskiej publiczności, rekordowej oglądalności The Ed Sullivan Show i szaleństwie fanów, brytyjska prasa zaczęła szeroko relacjonować wydarzenia. Niektóre gazety, jak Daily Mail czy The Times, początkowo podchodziły do fenomenu z rezerwą, ale inne, jak Daily Mirror, bardziej entuzjastycznie opisywały reakcję Amerykanów. BBC i ITV również poświęcały uwagę Beatlesom, a po ich powrocie 22 lutego 1964 roku lotnisko Heathrow było pełne nie tylko fanów, ale i dziennikarzy, którzy relacjonowali ich triumfalny powrót.  Sukces w USA sprawił, że nawet sceptyczne brytyjskie media zaczęły dostrzegać, że The Beatles stali się globalnym fenomenem.




23 lutego 1964 – Trzeci występ zespołu w The Ed Sullivan Show (clip). To nagranie zostało zarejestrowane wcześniej, jeszcze przed pierwszym występem na żywo 9 stycznia. Zespół wykonał: "Twist And Shout", "Please Please Me", "I Want To Hold You Hand", "Roll Over Beethoven" i "From Me To You". Za kilka miesięcy, 19 sierpnia  w Daly City zespół rozpoczyna pierwszą amerykańską trasę koncertową, której dokładny opis znajdziecie oczywiście tutaj na blogu.

 

 

Czytaj post: Pierwszy koncert w USA
Beatlesi w Washington DC

Historia The Beatles
History of  THE BEATLES