BEATLES '64 - nowy film o zespole pod koniec listopada 2024

  


"Beatles '64"29 listopada a więc za niecałe 2 tygodnie na kanale Disney + premiera nowego filmu poświęconego The Beatles. Dokładnie to przybyciu i podbiciu przez zespół Ameryki w 1964 roku. W luty, bo na wydarzeniach tego miesiąca skupia się film. Film w reżyserii Davida Tedeschi, wyprodukowany dla Apple przez samego Martina Scorsese, wybitnego amerykańskiego twórcy, wielkiego fana Wielkiej Czwórki, który wcześniej nakręcił film poświęcony George'owi Harrisonowi, "Living In A Material World". Poniżej trailer nowego filmu. Wydawałoby się, że o zespole znamy już wszystko, tutaj jednak jak się okazuje możemy zobaczyć niepublikowane wcześniej zdjęcia, ujęcia filmowe. Magia Fab Four nie słabnie, a przypomnę, że zespołu nie ma już od 54 lat. W filmie oczywiście usłyszymy komentarze do opisywanych wydarzeń dwóch pozostałych Beatlesów, Paula i Ringo. Nie mogę się doczekać, choć szczerze, to wątpię, by cokolwiek mnie w tym filmie zaskoczyło, było dla mnie czymś nieznanym.  




------------

British Invasion. Tak to się wszystko zaczęło. Pierwszy show u Eda Sullivana. Długo oczekiwana piosenka, zaśpiewana na zakończenie, aktualny numer 1 w Ameryce: "I Want To Hold Your Hand". Pewnie wszystko jeszcze raz obejrzymy w nowym filmie. 








Historia The Beatles
History of  THE BEATLES

 

 

„Love Me Do” - sound tożsamości The Beatles

 

 

 

 

Wracam dzisiaj na blogu do początków zespołu. Nie, nie tych z czasów Haburga, ale już do początku ich kariery i ich pierwszego singla. „Love Me Do”, pierwszy singiel The Beatles, nigdy nie otrzymał tylu pochwał, jakie otrzymało tak wiele utworów z bogatej dyskografii, a mimo to wiemy nie od dzisiaj, że  był jednym z najważniejszych, jawną deklaracją zespołu, określeniem swojej muzycznej identyfikacji. Wydany w Wielkiej Brytanii w październiku 1962 r. „Love Me Do” był również pierwszym hitem Beatlesów, osiągając 17-te miejsce na listach przebojów w Wielkiej Brytanii — nawet jeśli w dużej mierze dlatego, że menedżer Brian Epstein sam kupił wiele kopii, techniką znaną jako „padding”. Niewiarygodne jest to, że piosenka ukazała się w Stanach zjednoczonych dopiero 18 miesięcy później. Pierwszy post opublikowany przeze mnie na blogu (w linku wyżej) nie opisuje całego znaczenia, wielkości tego utworu, więc w dzisiejszym tekście nadrabiam tą zaległość. Niezwykle ciekawy tekst jest w miarę wiernym tłumaczeniem oryginału pióra Colina Fleminga znalezionym w sieci.
 

 

Sami Beatlesi bardzo żałowali, że ominęło ich podekscytowanie w domu - domniemany blask po zdobyciu przeboju - przez to, że musieli po raz ostatni pojechać do Hamburga jako zespół klubowy. „Love Me Do” było w centrum akcji, a kto mógłby winić Beatlesów za chęć bycia blisko pierwszego śladu epicentrum? Pierwszą zauważalną różnicą w „Love Me Do” jest jego niezwykły tytuł. Love me do? Język odzwierciedla zwięzłą, wysoce klasową, angielską formę konwersacji, domenę starszej kobiety w społeczeństwie, a nie Beatlesa z klasy robotniczej. „Proszę, nalej mi jeszcze herbaty, "do” — to konstrukcja. Beatlesi po prostu pomijają przecinek. "Do" nie jest grą słów z „too” — to uprzejma dyrektywa. W połowie 1962 roku w powietrzu uw The Beatles unosiło się mnóstwo Mitcha Murraya (angielskiego twórecy piosenek, bardzo popularnego w owym czasie), dopóki nie stworzyli żwawszej wersji „Please Please Me”, ulepszenia z oczywistym potencjałem na hit, w porównaniu do wolniejszej, oryginalnej wersji w stylu Roya Orbisona. Murray był autorem „How Do You Do It”, utworu, który Beatlesi niechętnie nagrali na prośbę producenta George'a Martina, ponieważ martwił się, że ich własny materiał nie jest wystarczająco mocny. On chciał tego szlifu, oni zaś chcieli być wierni sobie i nie stracić twarzy, zanim jeszcze nie zaczęli. 
 
How Do You Do It? (Anthology 1 Version)

 Piosenka Murray'a byłaby jak wyjątkowo sprytny duch nawiedzający Beatlesów, którzy chcieli być swoimi własnymi ludźmi w marszu, a nie przedstawicielami w imieniu kogoś innego, w pełni zdolnego - ale także raczej rutynowego - finezji i stylu. Znajomi Beatlesów, podopieczni także Epsteina, Gerry and the Pacemakers nie mieli problemu z przyjęciem oferty Murraya - a to jest wesoła piosenka - ale pan Marsden i ekipa byli zupełnie inną parą ryb z Morza Irlandzkiego niż Beatlesi, zespół z odrębnym kodeksem obowiązku estetycznego i postępowania. Mającym ograniczenia dotyczące tego, aby się nie wyprzedawać, ani nie pozwalać, aby postrzegano ich jako to, co uważali za miękkie, o ile chodzi o ich muzykę.  
To, czy wyprzedawali się, wymieniając swoje skórzane stroje na pasujące do nich garnitury i grając nieco bezczelne, ale przeważnie słodkie role ikon nastolatek, nie miało znaczenia dla zespołu, dla którego muzyka była wszystkim.
Albo, ujmując to w ten sposób - nic się bez muzyki nie liczyło. 

Robisz coś, do czego się urodziłeś, po raz pierwszy - w oficjalnej, komercyjnej roli - i chcesz, aby miało to znaczenie zarówno jako dzieło, jak i wskazówka tego, kim jesteś jako artysta, czy to książki, filmy czy nagrania. "Love Me Do" jest równoznaczne z muzycznym imperatywem kategorycznym Beatlesów.
Musieli wykonać "Love Me Do" zamiast "How Do You Do It", ponieważ "Love Me Do" było tym, kim byli: młodymi mężczyznami, którzy jeździli autobusami, zaniedbywali lekcje w szkole, aby zapalić i słuchać Elvisa, grali w zespołach skiffle, uczyli się grać na różnych instrumentach i stosowali podejście amatora do tworzenia muzyki, ewoluując w samouków-czarodziejów pisania piosenek.
 
Ale najpierw był ten początkowy singiel, który jest równoznaczny z oświadczeniem tożsamości. Nie możemy przecenić jego znaczenia. Od pierwszego komercyjnego wyrazu muzycznego ustanowiono prawo. Tekst jest mniej słowami, a bardziej częścią projektu dźwiękowego, ponieważ "Love Me Do" jest przemyślanym - i znaczącym - oświadczeniem dźwiękowym. Postrzegamy dźwięk jako osobowość kolektywu wyrażoną w słyszalnym obiekcie. Jako coś więcej niż piosenkę. Można to nazwać singlem, ale to także sposób bycia, muzycznie rzecz biorąc.

Harmonijka, na której gra John Lennon w tym singlu, została „pożyczona” ze sklepu w Holandii podczas pierwszej podróży Beatlesów do Hamburga. Można powiedzieć, że ten instrument miał okazję sporo przeżyć. Sam utwór jest głównie dziełem McCartneya, pochodzącym z czasów na tyle dawnych, że Lennon nazywał je okresem „przed tym, jak staliśmy się już prawdziwymi autorami piosenek” - swego rodzaju amatorskim eksperymentem, który przeniknął do ich profesjonalnego repertuaru.

 

„Love Me Do” jest pod tym względem podobna do „When I’m Sixty-Four” McCartneya — piosenki, które mają silny element ulicznego grajka pragnącego rozpocząć wspólne śpiewanie na przystanku autobusowym lub muzykę na czasy, gdy wzmacniacze przestają działać i gasną światła, przy której zespół może kontynuować. Jeden numer po prostu rozpoczyna oficjalną karierę Beatlesów; drugi pojawia się w jej środku, mniej więcej w połowie płyty, która reprezentuje ich najwyższy wzrost w popkulturowym duchu czasu.
Nie miejmy złudzeń: to nie jest pop. To nawet nie jest typowy rock and roll. To Beatlesi grający brytyjską wersję rhythm and bluesa, z nutą twardości portowego Liverpoolu i odrobiną skiffle’u — a może już jego bardziej zaawansowaną formą. Beatlesi mieli wiele wsparcia na swojej drodze do sławy, ale muzyka była ich dziełem, tworzonym z otwartymi na sugestie uszami, gotowymi usłyszeć każdą radę George’a Martina.
Martin miał słabość do stylu gry na harmonijce, jaki można było usłyszeć na płytach Sonny'ego Terry'ego i Browniego McGhee, które sam kiedyś wydawał. Element nostalgii z pewnością nie zaszkodził w przekonaniu go do wyboru „Love Me Do” zamiast „How Do You Do It,” ale nie było w tym nic z sentymentalizmu, jeśli chodzi o to, co Beatlesi robili naprawdę.
Lennon czerpie odrobinę inspiracji z „Hey! Baby” Bruce’a Channela, gdzie riff harmonijkowy autorstwa Delberta McClintona (którego Lennon wręcz prosił o rady) był zarówno melodią napędową, jak i płynnym, charakterystycznym akcentem utworu. Jednak sposób, w jaki Lennon gra, jest tak samo niepowtarzalny, jak jego śpiew. Jeśli Lennon wydawał dźwięk — czy to śpiewając, grając na gitarze rytmicznej, mówiąc w rozmowie, czy grając na „pożyczonej” harmonijce — od razu wiedziałeś, że to on.

 

"Love Me Do" (z Andy Whitem)
Martin uważał, że gra na perkusji stanowiła problem. Możemy cofnąć się do okresu sprzed Ringo Starra, kiedy Beatlesi mieli Pete'a Besta na perkusji — 6 czerwca 1962 roku — i usłyszeć, jak Best gubi się w rytmie w środkowej części utworu przy wcześniejszej próbie nagrania. Wcześniej, podczas marcowej sesji w BBC, Best grał dobrze, a nawet solidnie trzymał rytm, ale w środkowej części „Love Me Do” nie sprostał wyzwaniu. Pozostali Beatlesi potrafili być chłodni, a nawet tchórzliwi; żaden z nich nie miał odwagi powiedzieć mu wprost, że woleliby kontynuować bez niego. Był dla nich jak kula u nogi, której należało się pozbyć, aby nie zniweczyć szans zespołu w studiu nagraniowym.
Martin też nie był zachwycony, słysząc grę Starra podczas nagrania z 4 września, dlatego tydzień później sprowadził sesyjnego perkusistę Andy’ego White’a, żeby dać „Love Me Do” kolejną szansę. Starr został wówczas odsunięty na tamburyn, co musiało być dla niego bardzo upokarzające; ledwie dołączył do zespołu miesiąc wcześniej, a już musiał przyglądać się z boku, jak jego trzej koledzy pracują razem nad tym, co wszyscy zapewne mieli nadzieję, że będzie ich pierwszym krokiem ku sławie.

Na singlu finalnie znalazła się wersja ze Starrem, podczas gdy wersja White’a trafiła na pierwszy album zespołu. Wersja White’a jest bardziej precyzyjna — wersja Starra ma luźniejszy groove — ale różnica nie jest duża. Jeśli puścisz je jedna po drugiej komuś, kto nie słucha uważnie, prawdopodobnie pomyśli, że po prostu nacisnąłeś przycisk „powtórz.”

 
"Love Me Do" (z Ringo Starrem)

Martin miał jeszcze jeden problem – i to taki, który trudno było zignorować: John Lennon wkładał harmonijkę do ust i zaczynał grać właśnie wtedy, kiedy on lub ktoś inny miał zaśpiewać tytułową frazę. Rozwiązaniem okazało się powierzenie tej roli Paulowi. Może wydawać się, że to drobna sprawa, ale w rzeczywistości to ogromny moment. The Beatles byli zespołem Johna Lennona. Głównym wokalistą w tamtym czasie był właśnie on, więc zawsze istniała pewna doza podporządkowania się temu nieformalnemu liderowi. Czy myślisz, że to przypadek, że Lennon zagrał ostatnie solo gitarowe w ostatniej piosence ostatniego albumu Beatlesów w utworze zatytułowanym "The End"? Postrzegał to jako swój przywilej, a McCartney i George Harrison wtedy nadal na to przystawali, więc wyobraź sobie, jak wyglądały relacje w połowie 1962 roku.
McCartney wychodzi na pierwszy plan - to jego wielkie „Witam, jestem Paul” - moment. Można usłyszeć nutę nerwowości. Chcesz zaimponować kolegom z zespołu, chcesz zaimponować Lennonowi i nie zawieść, chcesz zaimponować George'owi Martinowi, chcesz zrobić coś wyjątkowego dla potomności, dla publiczności kupującej płyty, i odnieść sukces w imię angielskiego beat i rhythm and bluesa jako zespół, który robił wtedy coś niemal nie do pomyślenia: używał własnych utworów. Jego głos idealnie współgra z rytmem „chug-a-chug,” czyli liverpoolską wariacją na temat rytmu Bo Diddleya. Posłuchaj, jak mocno gitarzyści szarpią struny w "Love Me Do". To samo słychać w napędzającym rytmie gitary Lennona na całym albumie "A Hard Day’s Night". To jest skiffle - także domorosły podgatunek, od którego już się w dużej mierze oddalamy, mimo że elementy jego brzmienia są wciąż wyczuwalne.

                                                   
"Please Please Me" - singiel

Harmonijki użyto ponownie w kolejnym singlu zespołu, "Please Please Me" — oraz jeszcze w następnym, "From Me to You", z dodatkowymi B-side’ami — lecz harmonijka z "Please Please Me" przypomina bardziej brzmienie dzwonów, uzupełnione dźwięcznym brzmieniem celesty. Gitara Harrisona także naśladuje dźwięk dzwonów — jego ozdobne frazy nadają piosence niepowtarzalny charakter. Harmonijka i gitara współpracują ze sobą w harmonii, niemal „śpiewając” razem, tak jak Lennon i McCartney, którzy stworzyli ten duet również w "Please Please Me."

Tymczasem riff harmonijkowy w "Love Me Do" przyciąga i wciąga, zabierając słuchacza tam, dokąd zmierzamy: do czyjegoś domu, by zerwać się z lekcji i delektować się wyjątkowym brzmieniem; do klubu Cavern, gdzie powstaje nowa ekscytacja; aż do przyszłego „Toppermost of the Poppermost.” Możesz wybrać miejsce – zdaje się mówić „Love Me Do.” To nie tylko piosenka, lecz dźwięk tożsamości.

                                                               
 "From Me To You" - singiel



W pisarstwie często mówimy o głosie; "Love Me Do" również ma swój głos, ale nie chodzi tu o jakość wokali ani o same słowa. To idiomatycznie Beatlesi. Jest to szeroki idiom, z dużą swobodą interpretacji, ale zawsze wiemy, że to oni, a "Love Me Do" było pierwszym ogłoszeniem - pierwszą zapowiedzią tego (ich) stylu. Uważny, przewidujący słuchacz mógłby przypuszczać, że już zawsze tak będzie.
To właśnie ta żywotność napędza wszystko, co związane z "Love Me Do". Nie uznaje się jej za jedną z wielkich piosenek, a nawet za jeden z wielkich debiutanckich singli, być może dlatego, że wykracza poza zwykłe kategorie — tak jak sami Beatlesi przełamywali oczekiwania i znajdowali się w środowisku, w którym zachęcano ich, by to właśnie robili (a przynajmniej im tego nie zabraniano).
"Please Please Me" to oczywiście utwór oparty na prostym, a zarazem istotnym słowie please (proszę), w którym zwracamy się z prośbą — z czymś, co w dużej mierze definiuje nasze życie. „Proszę, zadzwoń, jak dotrzesz do domu.” „Proszę, podaj mi sól i pieprz.” „Proszę, zadowól mnie”
Prośby były ważne dla tych młodych Beatlesów. Wiele oczekiwali od siebie samych. Wiele wymagali także od George’a Martina, by dokonał rzeczy, które rzadko komu się udają: zaufał im, wyraził swoją wizję lub okazał wiarę, jakkolwiek by tego nie nazwać, wobec kogoś - wobec ludzi - którzy tak wyraźnie robili coś, czego inni przed nimi nie robili.
I chociaż może to nie być aż tak wyraźne, jak w przypadku ich drugiego singla, "Love Me Do" również zawiera ogromne „proszę”, w którym jedna sylaba rozciąga się na cztery. Przypadek? Nazwij to jak chcesz. Ale nie jest to przypadek bardziej niż "Love Me Do" jest tylko piosenką czy singlem. Zresztą, nie istnieje lista przebojów dla takich zwiastujących numerów, które mają niezłomny cel.




Historia The Beatles
History of  THE BEATLES

 

 __________________________

LISTOPAD 1979. Testament Johna. Ostatnia trasa Wings.

 


1 listopada
- W Stanach Zjednoczonych Geraldo Rivera przeprowadza ponownie wywiad z Paulem i Lindą, wykorzystując go w programie sieci ABC pt. 20/20. Wywiad jest równocześnie transmitowany na antenie radia WPLJ. Rivera oczywiście wspomina w wywiadzie o rekordzie Guinessa muzyka, który napisał 43 piosenki, które sprzedały się w milionach egzemplarzy. W programie wspomniany jest fakt, że mimo stosunkowo skromnego stylu życia obojga McCartney'ów, firma Paula zarabia miliony na posiadaniu praw własności do kilkuset innych piosenek, stając się największym niezależnym wydawcą muzyki (w tym choćby do wszystkich piosenek z filmu "Grease" czy niektórych albumów przyjaciela z The Beatles, Ringo Starra). 
Pada oczywiste pytanie o Fab Four i co wydarzyło się między Paulem i Johnem, że zespół się rozpadł. Paul nie unika odpowiedzi i spokojnie opowiada o przyczynach rozpadu The Beatles.  Pieniądze, biznes, Apple. Zobaczcie clip.
 
 
 

3 listopada
- Album The Beatles, "Rarities" dochodzi do 71 miejsca brytyjskich list przebojów.  Na płycie znajdujemy: Strona A/ 1. Across The Universe, 2. Yes It Is, 3. This Boy, 4. The Inner Light, 5. I'll Get You, 6. Thank You Girl, 7. Komm, Gib Mir Deine Hand, 8. You Know My Name (Look Up The Number), 9. Sie Liebt Dich; Strona B/ 1. Rain, 2. She's A Woman , 3. Matchbox, 4. I Call Your Name, 5. Bad Boy, 6. Slow Down, 7. I'm Down, 8. Long Tall Sally.
 
    
 
3 listopada
- W nowojorskim mieszkaniu Johna w Dakota Building odwiedza go Ringo, gdzie obaj świętują noc fajerwerków. W czasie tej wizyty John wręcza swemu przyjacielowi demo utworu "Life's Begins At 40", z prośbą by ten umieścił ją na swoim nowym albumie. John napisał ją w stylu humorystycznym z nutką country z myślą o Ringo a na demo zagrał z gitarą akustyczną i automatem perkusyjnym.  Piosenka ta znajdzie się jednak tylko na albumie "John Lennon Anthology". W świetle tego co się stanie za rok ironiczne wprowadzenie Johna nabiera innego znaczenia: Chciałbym powitać Ciebie (Was?) tutaj w Dakota Country And Western Club /  I w zamian za wspaniały prezent od panny Yoko Ono w postaci bardzo dziwnego… / Chciałbym, dziś rano, zaśpiewać dla Ciebie krótką piosenkę, która przyszła mi do głowy / W trakcie snu i nazywa się „Life Begins at 40”…  
Wpis ilustruję ostatnim znanym zdjęciem obu Beatlesów zrobione również w Dakota w 1979 roku, ale w maju.
 

 Prasa muzyczna informuje, że w listopadzie i grudniu Wings mają zagrać osiemnaście koncertów w Wielkiej Brytanii, co w całym kraju przyjęte jest z ogromnym entuzjazmem. Będzie to ostatnia trasa Paula pod szyldem Skrzydeł. 

12 listopada - W archiwach sądu na Manhattanie w Nowym Jorku zostaje złożony spisany przez Johna jego testament. Po jego śmierci połowa wartego - ocenianego wtedy na 220 milionów dolarów - majątku przejdzie na rzecz "ukochanej żony", pozostała część spocznie w funduszu powierniczym, który wcześniej założyli z Yoko dla Seana. Testament Johna - tutaj. Zaskakujące jest w zapisach tego dokumentu całkowite pominięcie pierwszego swego syna, Juliana. Cóż, muzyk śpiewał, że "all you need is love" (wszystko czego potrzebujesz to miłość" i to frazę zastosował praktycznie w stosunku do Juliana, nie Yoko. Julian pozwał Yoko i ten temat zostawię na oddzielny post.
 
 
16 listopada - W Wielkiej Brytanii wydany zostaje singiel Paul pt. "Wonderful Christmastime" / "Rudolph The Red Nosed Reggae" (w Stanach ukaże się  20 listopada).  Choć w clipie występują także Linda oraz Denny Laine, to płytka podpisana jest tylko nazwiskiem muzyka bez Wings. Do dzisiaj ten przebój świąteczny McCartney'a jest w okresie świąt Bożego Narodzenia bardzo często odtwarzany na całym świecie. Klasyk.
19 listopada
- Z więzienia wychodzi idol Beatlesów, Chuck Berry, osadzony tam za uchylanie się od płacenia podatków. 


22 listopada Rodzinna Lennonów obchodzi święto Dziękczynienia w swej posiadłości Cold Spring Harbor niedaleko Nowego Jorku (położona na północnym wybrzeżu Long Island). Kupili ją w tym roku za kwotę około 850 000 dolarów. Choć sprzedana została po roku 1980 to dzisiaj jest nadal w posiadaniu rodziny Lennon-Ono.
 
 
 
John w swojej nowej posiadłości. 22.11.1979. Na górze z rodziną, Yoko i Seanem.
 
Obie fotografie zrobione przez Freda Seamana. Wtedy bardzo zaufanego asystenta pary.

23 listopada - 17 grudnia  - 
 TRASA WINGS PO WIELKIEJ BRYTANII
 
Zespół rozpoczyna trasę z zaplanowanymi 19-ma koncertami, które mają promować album "Back To The Egg". W koncertach uczestniczy także Earl Okin, gitarzysta akustyczny i komediant.
Po raz pierwszy od 1973 roku, kiedy Brinsley Schwarz był w obsadzie, mieli support. Earl Okin starał się być ironicznie zabawny, którego repertuar antycznego jazzu obejmował doskonałą interpretację wokalną trąbki. Niestety, ten imprezowy utwór czasami otrzymywał staromodną brytyjską malinę od niecierpliwej publiczności na Paula i spółkę. 
Koncerty odniosły ogromny sukces i przyniosły nawet przebój numer 1 w USA  (wydała Columbia) z nagraniem na żywo „Coming Up” z koncertu w Glasgow (przez trzy tygodnie). Z przedostatniego koncertu jaki kiedykolwiek zagrał Paul w ramach Wings.  I jak to zwykle bywa z Paulem czy The Beatles i tutaj mamy niesamowity muzyczny wyczyn.  "Coming Up" stał się zaledwie trzecim nagranym na żywo singlem nr 1 w historii amerykańskiego Hot 100, po "Fingertips (Part II)" Little Stevie Wondera i "My Ding-A-Ling" Chucka Berry’ego. Co ciekawe to Paul nie chciał wydawać takiego singla, po drugie, utwór bardzo spodobał się Johnowi i zdaniem Paula, tym utworem skłonił starego przyjaciela z The Beatles do powrotu do tworzenia muzyki. Niestety, John nigdy tego nie potwierdził. I ostatnia ciekawostka. Singiel Paula  miał tylko jedną stronę A, druga B była... pusta. Oryginał piosenki ukaże się na albumie "McCartney II" w 1980. 



Wracając do "Wings UK Tour 1979", to w trasie uczestniczyło około czterdziestu osób (skromnie w porównaniu z poprzednimi trasami), wraz z niezbędną czteroosobową sekcją dętą w składzie Tony Dorsey, Thaddeus Richard, Howie Casey i Steve Howard. Lista utworów podążała za udanym schematem McCartneya - wybór z najnowszego albumu "Back To The Egg", mnóstwo klasyków Wings, kilka zaskakujących staroci (w tym niesamowita wersja koncertowa „Live and Let Die”), a gdzieś po drodze chwila ciszy lub dwie, z Paulem samym przy pianinie lub cicho brzdąkającym na gitarze akustycznej. Na tym etapie swojej kariery Wings nie musieli niczego udowadniać – podczas tej trasy nadszedł czas, aby wyjść i grać po prostu dla przyjemności.

Na ich repertuar składają się następujące utwory: Got To Get You Into My Life, Getting Closer, Every Night, Again And Again, I've Had Enough, No Words For My Love, Cook Of The House, Odl Siam Sir, Maybe I'm Amazed, The Fool On The Hill, Let It Be, Hot As Sun, Spin It On, Twenty Flight Rock (piosenka Eddiego Cochrana, to właśnie ją zagrał młody Paul Johnowi, by ten przyjął go do Quarrymen w 1957), Go Now, Arrow Through Me, Wonderful Christmastime, 'Coming Up', Goodnight Tonight, Yesterday, Mull Of Kintyre, Live And Let Die oraz Band On The Run.
 

 

 
W ramach trasy koncerty odbywają się w:
Liverpool (Royal Court Theatre - zdjęcie wyżej) - od 23-26 listopada
Manchester (The Apollo  w Ardwick) - 28 i 29 listopada
Southampton (Gaumont) - 1 grudnia
Brighton (New Conference Centre) - 2 grudnia
Londyn (Lewisham Odeon Theatre) -  3 grudnia
Londyn (Wmebley, EMpire Pool) -7-10 grudnia
Birmingham (Odeon) - 12 grudnia
Newcastle (City Hall) - 14 grudnia
Edynburg (Szkocja, Odeon) - 15 grudnia
Glasgow (Szkocja, Apollo) - 16 i 17 grudnia.

23 listopada
- Liverpool. Przypominam ostatni skład Wings: Paul, Linda, Denny Laine, Lurence Juber - gitara i Steve Holley - perkusja. Dodatkowo w skład zespołu wchodzili muzycy sekcji blach: Howie Casey, Tony Dorsey, Steve Howard i Thaddeus Richard.
 
Dla dwóch ostatnich członków kapeli, Laurence'a i Steve'a była to pierwsza trasa, po osiemnastu miesiącach z zespołem w końcu wyrwali się ze studia, aby spojrzeć publiczności prosto w oczy. Ale nie martwili się tym aspektem występu. Kiedy wyszliśmy tam pierwszej nocy, byliśmy zdenerwowani, ponieważ byliśmy na scenie z Paulem, jednym z najlepszych kompozytorów i muzyków w historii, wspominał Steve. Zmartwieniem było to, żeby go nie zawieść. Potem zatłoczone miejsca nie stanowiły już problemuPaul miał w sobie tyle entuzjazmu, jakby to była jego pierwsza trasa. 
PAUL:  Jak moglibyśmy przestać koncertować. To jest to, co wszyscy kochamy. Kontakt z fanami, robienie dla nich wszystkiego, co w naszej mocy, i dobra zabawa. O to w tym wszystkim chodzi.


W ramach spełnianej obietnicy, trasa Wings rozpoczyna się oczywiście w rodzinnym mieście lidera zespołu, Liverpoolu, a przyjęcie tu Paula  nie mogło być cieplejsze. Koncert w Royal Court Centre o 17:00 jest w zasadzie próbą, na której pojawia się specjalnie zaproszona, półtoratysięczna publiczność, wśród której jest również grupka upośledzonych dzieci i sześciuset studentów Liverpool Institute - starej szkoły Paula (na zdjęciu powyżej). W czasie pobytu w rodzinnym mieście Paul organizuje przyjecie dla swojej rodziny, na którym pojawia się około 70-ciu jego bliższych i dalszych krewnych. Nikt nie mógł przepuścić takiej okazji.
 

Liverpool 1979
 
 

 
 28 listopada - Po bardzo udanych koncertach w Liverpoolu zespół ma już Brytanie u swoich stóp. Nie jest to może Beatlemania, ale popularność Wings i oczywiście Paula jest gigantyczna. W tym dniu zespół jest w Manchesterze. Przed wyjściem na scenę Ardwick, członkowie Wings udzielają dwóch wywiadów. W czasie całej trasy będzie ich sporo. W czasie wywiadów transmitowany jest zawsze teledysk do piosenki "Wonderful Christmastime".
 

29
listopada - Pożar w wynajmowanym przez Ringo Starra (od Harry'ego Nilsson) domu Woodrow Wilson Drive w Hollywood Hills w Los Angeles. Pożar, miał powstać przez padające iskry z komina, nie zabezpieczonego specjalnym do tego urządzeniem (spark arrester), spowodował straty wartości około 135 000 dolarów uszkodzeń dachu, strychu i drugiego piętra. Ringo bardziej żałował utraty wielu pamiątek z czasów The Beatles.  
 

 

30 listopada - W Wielkiej Brytanii ukazuje się legendarny album Pink Floyd, "The Wall", sprzedany w pierwszych dwóch tygodniach w ilości ponad 2 miliony kopii. To jeden z najlepiej sprzedających się albumów w historii rocka i ostatni nagrany w składzie: Richard Wright, Roger Waters, David Gilmour oraz Nick Mason (kolejno oni na fotce niżej). 
 

Na listach singli w Wielkiej Brytanii pod koniec (24)  listopada 1979:
1. "When You're In Love With A Beautiful Woman" - Dr. Hook
2. "Crazy Liitle Thing Called Love" - Queen
3. "No More Tears (Enough Is Enough)" - Donna Summer & Barbra Streisand
4. "Still" - Commodores (jeszcze w składzie z twórcą większości przebojów zespołu, Lionelem Ritchie)
5. "Walking On A Moon" - Police
Na 13 miejscu przebój Boomtown Rats - "Diamond Smile", który usłyszałem po raz pierwszy na falach radia Luksemburg.
W USA 24.11.1079 Billboard odnotował taką pierwszą piątkę:
1. "No More Tears (Enough Is Enough)" - Donna Summer & Barbra Streisand
2. "Babe" - Styx (ten song poznałem tak samo jak wspomniany Boomtown Rats) 
3. "Still" - Commodores
4. "Dim All The Lights" - Donna Summer
5. "Heartache Tonight" - The Eagles


Warto tutaj odnotować kolejne sukcesy Donny Summer. Amerykańska artystka w 1979 roku (październik i listopad) i  miała po raz drugi ma dwa utwory („Dim All the Lights”, nr 2, i „No More Tears (Enough is Enough)” z Barbrą Streisand, nr 3) w pierwszej trójce listy Billboard Hot 100, a także została pierwszą kobietą, której pięć przebojów znalazło się w pierwszej piątce w tym samym roku - znowu mowa tutaj oczywiście o amerykańskim muzycznym rynku. Największym na świecie.




 


Historia The Beatles
History of  THE BEATLES

 

   

WYWIADY: Yoko Ono, Dakota '2003

 

 

Pierwszy na moim blogu wywiad z samą (bez Johna) Yoko Ono, tutaj  z Jeffem Tamarkinem (amerykańskim historykiem specjalizującym się w kulturze i muzyce popularnej). Szczerze przyznam się, że nie wiedziałem nawet o twórczości Yoko spod znaku remiksów tanecznych.

18 lutego 2024 roku Yoko Ono skończyła 91 lat. Latem 2003 roku, kiedy miała 70 lat, zostałem zaproszony na wywiad do nieistniejącego już magazynu o muzyce światowej.Co więcej, poinformowano mnie, że wywiad odbędzie się w mieszkaniu Ono w legendarnym, ikonie Nowego Jorku, budynku Dakota, w którym mieszkała z Johnem i ich synem Seanem. Przybyłem wcześnie w upalne sierpniowe popołudnie i postanowiłem najpierw oddać hołd Johnowi przy memoriale Strawberry Fields w Central Parku, tuż po drugiej stronie ulicy od Dakoty. Kiedy nadszedł wyznaczony czas wywiadu, wróciłem do budynku, wszedłem do przedsionka wewnątrz Dakoty i tam w holu powiedziano mi, żebym wsiadł do małej windy i pojechał na piętro do Yoko.

Winda prowadziła bezpośrednio do jadalni apartamentu, a tam czekała na mnie ona, jedna z najsłynniejszych kobiet na świecie, a czasami jedna z najbardziej kontrowersyjnych. Po przywitaniu poprosiła mnie, abym usiadł przy stoliku obok kuchni, i przyszło mi do głowy, że to właśnie w tym miejscu John Lennon przeżył najszczęśliwsze chwile w ostatnich latach swojego życia. Tymczasowo wycofał się z muzyki i spędzał większość czasu w domu, będąc ojcem i piekąc chleb. Dopiero w 1980 roku postanowił znowu tworzyć muzykę, tworząc wspaniały album Double Fantasy z Yoko. Oczywiście, w grudniu tego roku już go nie będzie. W czasie przeprowadzania tego wywiadu muzyka i sztuka Ono dopiero zaczynały cieszyć się większym uznaniem, po dziesięcioleciach niezrozumienia i częstego wyśmiewania. Zaczęła pozwalać, aby niektóre z jej wczesnych nagrań były remiksowane dla publiczności klubów tanecznych i odnosiła wielki sukces w tym medium, gdzie żadna z tych śmiesznych bzdur o „kobiecie, która rozbiła Beatlesów” jej nie poprzedzała. Jej asystent zaproponował mi herbatę i usiedliśmy na godzinną pogawędkę. Ono była rzeczowa i przyjazna, ale nie przesadnie gościnna, bo na przykład nie zaproponowała, że ​​oprowadzi mnie po mieszkaniu, wciąż urządzonym głównie na biało, ze zdjęciami Johna, Seana i jej samej wiszącymi na ścianach. Ale mimo wszystko, dla wielkiego fana The Beatles, który również bardzo podziwia Yoko za jej niezależność w sztuce i jako aktywistki, było to nieco surrealistyczne uczucie znaleźć się w ich osobistej przestrzeni. Bez względu na to, jak długo jesteś profesjonalnym dziennikarzem muzycznym, fan w tobie nie może się nie ujawnić, gdy znajdziesz się w tak mało prawdopodobnej sytuacji, jak siedzenie w jadalni Johna i Yoko. Oto nasza rozmowa. 



JT: Najpierw chciałbym zapytać o twoje japońskie pochodzenie. Z tego, co rozumiem, otrzymałaś zachodnie wykształcenie.
Yoko Ono: To prawda, tak. Miałam jedno i drugie, ponieważ moja matka była bardzo dobrą azjatycką instrumentalistką. Potrafiła grać na pięciu lub sześciu instrumentach.
JT: Na jakich japońskich instrumentach grała?
Yoko Ono: Koto, biwa, shamisen, tsuzumi. To wszystko.
JT: Brałaś lekcje gry na pianinie?
Yoko Ono: Tak.
JT: Czy powiedziałabyś, że miałaś mieszane wykształcenie muzyczne, że uczyłaś się zarówno muzyki zachodniej, jak i azjatyckiej?

Yoko Ono: Cóż, to było głównie zachodnie szkolenie.
JT: Czy dorastając, miałaś styczność z muzyką z innych krajów, czy raczej tylko z muzyką klasyczną Zachodu i japońską? Czy słyszałaś kiedyś muzykę z Afryki, Ameryki Południowej lub z innych podobnych miejsc?
Yoko Ono: Cóż, tak samo, jak większość muzyków. Oczywiście, wszyscy jesteśmy narażeni na muzykę świata, prawda? I to jest całkiem interesujące, aby faktycznie dostosować te metody lub instrumenty do naszej muzyki, i oczywiście ja też to robiłam.
JT: Czy kiedykolwiek myślałaś o nagraniu albumu śpiewając po japońsku?
Yoko Ono: Śpiewając po j
apońsku? No wiesz, zrobiłam to. Zrobiłam około 10 piosenek, które są po prostu po japońsku i myślę, że mogłyby wyjść, wydane na japońskiej CD lub coś w tym stylu. Ale zrobiłam też kilka japońskich klasycznych — klasyka to nie to słowo — japońskich piosenek popowych, powiedzmy, z lat 30., 40., tradycyjnych, w [nowojorskiej stacji radiowej] WBAI.
JT: Czy twoi rodzice próbowali odciągnąć cię od Twojej rodzimej japońskiej kultury?
Yoko Ono: Nie, nie robili tego, ale mój ojciec chciał zostać pianistą, więc tak naprawdę doszedł do punktu, w którym grał koncerty i zbierał już same dobre recenzje. Ale z kolei jego ojciec chciał, żeby odziedziczył interes, więc poszedł tą drogą.
JT: Zrezygnował z muzyki?
Yoko Ono: Tak. Chciał, żeby jego pierworodny został pianistą. Ale kiedy byłam kobietą, okej, ups…
JT: Więc kobiety naprawdę nie były zachęcane do tworzenia w Japonii?
Yoko Ono: To nie była tylko muzyka. Może malarstwo. Moja matka lubiła malować. Myślę, że chciała zostać malarką.

JT: Odziedziczyłaś obie te cechy, stając się artystką i muzykiem.
Yoko Ono: Nie, tak naprawdę byłam bardzo zastraszona, ponieważ było tak wiele nadziei, że zostanę pianistką, a oczywiście nie dałam rady. I myślę, że część mnie też się opierała.
JT: Dlaczego tak było?
Yoko Ono: Cóż, kiedy ktoś próbuje cię do czegoś zmusić... Poza tym moja matka była tak dobrą malarką, że nigdy nie myślałam, że chcę iść w tym kierunku. Ojciec mojej matki był dobrym malarzem. Wszyscy byli zawodowymi malarzami.
JT: Co twoim zdaniem skierowało cię w stronę bardziej awangardowej sztuki?
Yoko Ono: Z tego powodu, przypuszczam. Ponieważ nie chciałam iść tą drogą.
JT: Czy w tamtym czasie miałaś duży kontakt ze sztuką awangardową?
Yoko Ono: Niezupełnie. Ale... to było coś, co miałem w sobie od samego początku, nie wiem dlaczego. Zawsze chciałam stworzyć coś nowego. Nie chciałam powtarzać czegoś, co już zostało stworzone. Więc zasadniczo pomyślałam, wiesz, to jest to, co możesz zrobić, w pewnym sensie odkrywanie rzeczy, które możemy zrobić w tej dziedzinie. 

Mała Yoko z rodzicami

 
JT: Jaki był odbiór, kiedy po raz pierwszy zaczęłaś prezentować część swojej sztuki? Czy ludzie to rozumieli?
Yoko Ono: Cóż, myślę, że moi rodzice nie byli zbyt zadowoleni, kiedy weszłam do awangardy.
JT: A co z innymi w środowisku artystycznym?
Yoko Ono: W Japonii?
JT: Tak.
Yoko Ono: Nie, nie.
JT: Czy było to bardziej akceptowane po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych?
Yoko Ono: Cóż, nawet w Stanach Zjednoczonych, w środowisku, w którym się znajdowałam, nie było to aż tak akceptowane. Pewna ilość awangardy była prawdopodobnie akceptowana, ale nie sądzę, żeby rozumieli, co robię.
JT: Ale miałaś już swoją reputację, zanim poznałaś Johna.
Yoko Ono: To prawda.
JT: Dlaczego uważasz, że środowisko rock and rollowe nie akceptowało tego, co robiłaś, kiedy zaczynałaś tworzyć własną muzykę?
Yoko Ono: Cóż, środowisko rock and rollowe - dlaczego miałoby? (śmiech)
JT: Teraz wszyscy mówią, że wyprzedziłaś swoje czasy. Szkoda, że ​​tak długo trwało, zanim ludzie to załapali. 



Yoko Ono: No wiesz, dobrze się bawiłam. 
JT: Chciałbym zapytać cię o niektóre projekty humanitarne i pokojowe, nad którymi pracowałaś przez lata. Kiedy wojna w Iraku narastała, mówiłaś o niej i oczywiście wiele z pracy, którą wykonałaś z Johnem, było na rzecz pokoju. Jak myślisz, ile z tego poświęcenia sprawie pokoju wynikało z faktu, że oboje dorastaliście w krajach ogarniętych wojną? 
Yoko Ono: Myślę, że to miało z tym wiele wspólnego, tak. Byliśmy świadomi takich rzeczy. 
JT: Czy uważasz, że świat jest dziś bardziej niebezpiecznym miejscem niż wtedy, gdy pracowałaś z Johnem? 
Yoko Ono: Cóż, myślę, że wygląda na to, że jest bardziej niebezpieczny. Myślę, że zawsze był ten element niebezpieczeństwa. I myślę, że wielu z nas próbowało to zmienić i udało nam się to zmienić. I tym razem również myślę, że instynkt przetrwania rasy ludzkiej zwycięży.
JT:  Czy uważasz, że jesteśmy w beznadziejnej sytuacji, jeśli chodzi o [naszych liderów]? 
Yoko Ono:  Myślę, że chcą robić to, co chcą robić i mają właściwe podejście, ignorując nas, zamiast prowadzić rozmowę lub dialog. To dziwne, w pewnym sensie… Myślę, że marsze pokoju są nadal bardzo odpowiednie, abyśmy wszyscy wiedzieli, że jesteśmy razem. Ale myślę, że musimy znaleźć inne sposoby, aby być naprawdę skutecznymi. 
JT: Czy uważasz, że młodzi ludzie teraz, którzy muszą walczyć na wojnach, są bardziej apatyczni lub konserwatywni? 
Yoko Ono: Ludzie ogólnie są bardziej apatyczni w stosunku do tego niż ludzie, którzy faktycznie idą na wojnę. Oni po prostu myślą, że są zawodowymi żołnierzami, więc dlaczego nie idą na wojnę? Takie podejście. W latach 60. ludzie musieli iść na wojnę, więc byli bardzo nieugięci w kwestii chodzenia na marsze pokoju. To zupełnie inna sytuacja. 
JT:  Jak więc dotrzeć do młodych ludzi i spróbować ich edukować? 
Yoko Ono: Myślę, że sami zaczną to zauważać. Dwóch żołnierzy w Wielkiej Brytanii wróciło, mówiąc, że nie chcą prowadzić takiej wojny, w której zabija się cywilów i tak dalej, i myślę, że to było bardzo odważne. Jest to tłumione w wiadomościach. Myślę, że to było na 12 stronie lub coś koło tego. Ryzykowali, że mogą zostać postawieni przed sądem wojskowym. Nie sądzę, żeby tak się stało, ponieważ nie sądzę, żeby politycy chcieli robić z tego wielką sprawę, robić z tego celebre cause. Nie zrobią tego. Ale jeśli wystarczająco dużo osób zacznie mówić, no cóż, nie chcemy iść, to będzie najlepsza rzecz. 
JT: Czy uważasz, że nadal masz moc wpływania na masy ludzi, tak jak wtedy? 
Yoko Ono: Myślę, że wszyscy mamy. Myślę, że każdy z nas będzie musiał zasiać ziarno z jakimś przekonaniem.
JT: Powiedziałeś, że e-mail jest teraz skuteczniejszym środkiem protestu niż marsz. Rozumiem, że tak może być w przypadku organizacji takich jak MoveOn.org, jednoczących miliony ludzi, aby dokonać zmian.
Yoko Ono:  Tak, moc e-maila. Myślę, że to szczęście, że mamy tę rzecz. Myślę, że osoby sprawujące władzę chcą ją sfałszować lub stłumić, ale nie sądzę, żeby mogły to zrobić. 
JT: Walczycie o pokój od tak dawna — czy kiedykolwiek do niego dojdziemy? 
Yoko Ono: Ale to było skuteczne. Myślę, że gdybyśmy nie walczyli, prawdopodobnie wcześniej znaleźlibyśmy się w Roku 1984 George'a Orwella lub czymś podobnym. Więc zamiast być pesymistami, musimy zrobić, co możemy. To jedyna opcja, jaką mamy. 
JT: Bardziej martwię się o przyszłość naszych dzieci niż o nas. Martwię się o świat, który im dajemy. 
Yoko Ono: Tak, dajemy im okropny świat. Ale ludzkie umysły są tak odporne, więc może będą mądrzejsze od nas. Myślę, że damy radę w swoim czasie. 

 

 
JT: Chciałbym cię też zapytać o ostatnie remiksy taneczne.
Jak już mówiłem, ludzie mówią, że wyprzedziłeś swoje czasy o 30 lat. Czemu wszyscy tak długo czekali? 
Yoko Ono: Spytaj ich! Myślę, że teraz jest właściwy czas. Zapytaj ich! Myślę, że teraz jest właściwy czas.
JT: Nie byłaś zaangażowana w remiksy — powiedziałaś DJ-om, żeby zrobili to, co chcą. Czy było to dla ciebie trudne?
Yoko Ono: Niezupełnie. Zawsze mam wrażenie, że kiedy sadzisz drzewo, niektóre drzewa rosną wolniej.
JT: Publiczność, która tańczy w klubach do tej muzyki, jest dość młoda. Zastanawiam się, czy powodem, dla którego są w stanie zaakceptować cię jako artystę, jest to, że nie mają tego bagażu Beatlesów. Nie wiedzą zbyt wiele o tej historii.
Yoko Ono: Cóż, Beatlesi nadal są bardzo silni, jeśli chodzi o komercjalność i przesłanie, jestem pewna. To też jest w pewnym sensie dobre. Ale tak, to prawda, że ​​nie byli tak zaangażowani w aspekt skandaliczny.
JT: Czy czujesz pewną dozę usprawiedliwienia, zwłaszcza że „Walking on Thin Ice” staje się numerem jeden na liście przebojów tanecznych? John przewidział, że ta piosenka będzie hitem.
Yoko Ono: Wiem. To znaczy, po prostu to powiedział, prawdopodobnie bez zastanowienia, ale się spełniło. Powiedział, że to będzie mój pierwszy numer 1. To takie zabawne.
JT: Wielu artystów, po odniesieniu sukcesu, podejmuje mniej ryzyka i staje się bardziej mainstreamowych. Teraz, gdy odnosisz taki sukces, czy widzisz w przyszłości tworzenie muzyki, która mogłaby bardziej przypaść do gustu mainstreamowemu popowi?
Yoko Ono: Nie wiem, jak to zrobić. Nie zawracałam sobie tym głowy.
JT: Co przyciąga cię do kultury DJ-skiej? Dla wielu osób w moim wieku i starszych to dość obca scena. Dorastaliśmy z rock and rollem i to jest zupełnie inny rodzaj muzyki.
Yoko Ono: Cóż, to sytuacja outsidera, a ja zawsze byłam outsiderem, więc czuję się bardzo blisko.

 




JT: Byłaś w kilku klubach i występowałaś. Czym publiczność różniła się od publiczności rockowej? 
Yoko Ono: Naprawdę, nie było dużej różnicy. Może mniej agresywna. (śmiech)
JT: Czy widzisz siebie nagrywającego nowe płyty skierowane specjalnie do publiczności tanecznej?
Yoko Ono: Właściwie robiliśmy to często. Ludzie tego nie zauważyli, ale „Walking On Thin Ice” było disco. Ale tak naprawdę to oni przychodzą bardziej, niż ja się zmieniam.
JT: Czy są teraz jacyś inni artyści, którzy Twoim zdaniem tworzą prowokacyjną twórczość lub coś na granicy?
Yoko Ono: Zawsze myślę o tworzeniu muzyki lub słuchaniu tego, co mam w głowie. Słucham Seana. 
JT: Czy macie jakieś plany współpracy?
Yoko Ono: Nie sądzę. On jest bardzo niezależny.
JT: Co powiedział o Twoim sukcesie jako artysty muzyki tanecznej?
Yoko Ono: Wow! (śmiech)
JT: Czy widzisz, żeby któreś z nagrań Johna były traktowane jako DJ? Może coś w rodzaju „Power to the People”? 
Yoko Ono: Tak, cóż, myślę, że to trudne, ale też nie wiem, czy coś takiego powinno być zrobione. Jego piosenki są tak klasyczne i chcesz okazać im jakiś szacunek. Nie mam nic przeciwko remasteringowi lub nawet remiksowaniu, żeby było bardziej współcześnie, ale nie przesadzałbym z tym. 
JT: Czy jest coś jeszcze, co nagraliście razem, co jeszcze nie wyszło? 
Yoko Ono: Myślę, że mniej więcej wszystko wyszło. Ale może coś jest, tak.  
JT: Wygląda na to, że bootlegerzy zrobili to pierwsi. 
Yoko Ono: Tak, to prawda, ale to co innego, ponieważ większość ludzi nie chodzi do bootlegerów, więc dobrze jest to formalnie spisać. Ale myślę, że musi to być po prostu odpowiednie, sposób, w jaki to wypuszczamy. To bardzo trudne, jak to zrobić. Nie możesz po prostu wypuścić jednej lub dwóch piosenek. 
JT: Ale skoro to jest twój czas, być może nadejdzie czas, kiedy piosenki Johna będą gotowe dla nowej publiczności. 
Yoko Ono: Cóż, oni mogą to zrobić.
 
 
 
 


Historia The Beatles
History of  THE BEATLES