"SGT. PEPPER",1967 - 2017: 50 LAT - vol. 1




W czerwcu bieżącego roku  z okazji 50-tej już rocznicy premiery słynnego (kto wie czy nie najsłynniejszego) albumu fani na całym świecie otrzymają kolejny prezent (pisałem wcześniej o nowym filmie - "It Was 50 Years Ago Today!" czytaj tutaj, mającym także premierę w tym samym okresie)  w postaci reedycji albumu, do którego zostanie dołączony singiel "Penny Lane" / "Strawberry Fields Forever". Przypomnę, że obie te piosenki pierwotnie miały znaleźć się na kolejnym nowym albumie zespołu w 1967 ale decyzją George'a Martina zostały wydane - jako bardzo dobre! - na pierwszym w roku singlu. 
Krótkie wspomnienie Paula McCartney'a tamtego okresu: Uciekliśmy wreszcie od koncertów pełnych wrzeszczących dziewcząt, na których nikt nikogo nie słyszał i mogliśmy się bardziej  poświęcić pracy nad 'Sgt. Pepperem'. John napisał absolutnie zdumiewającą piosenkę, "Strawberry Fields Forever" (Na zawsze Truskawkowe Pola) i szczerze mówiąc byłem z tego powodu trochę zazdrosny, więc pojechałem do domu i napisałem "Penny Lane". To zadziałało i chcieliśmy mieć obie te piosenki na albumie.
Sunday Times, który jako pierwszy podał wspomnianą wyżej informację, dodaje że szczegóły emisji rocznicowego albumu wciąż utrzymywane są w tajemnicy ale w cały projekt zaangażowana jest cała 'The Beatles Family' (Paul, Ringo, Yoko Ono Lennon, Olivia Harrison).
Poniżej cytowany tekst znanego już Wam Ripa Rense'a (artykuły 'Refleksje po odejściu George'a Harrisona 1-3) zamierzałem zamieścić tuż przed rocznicą 'Peppera' w czerwcu tego roku ale z powodu powyższego newsa 'uwalniam' go dzisiaj. Celebrowanie słynnego albumu uświęcę swoim tekstem o osobistym znaczeniu dla mnie 'Orkiestry Klubu Samotnych Serc Sierżanta Peppera' i słynnego singla.
Tekst Ripa Rense'a dla San Francisci Chronicle - przedrukowany między innymi przez New York Timesa, Washington Post, Los Angeles Times, Rolling Stone, L.A.Weekly (portal 'Beatlefan') przetłumaczyłem w zasadzie w całości, z minimalnymi skrótami i jak zawsze w sposób jak najbardziej przejrzysty dla polskiego Czytelnika.

**********


"Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band" to przede wszystkim album Paula. Takie zdanie na przestrzeni lat wyrobiło sobie wielu krytyków oraz biografów, nie bez przyczyny:
1. główną siłą napędową tego koncept-albumu w czasie ciągnących się aż przez pięć miesięcy sesji - był Paul;
2. Paul był głównym kompozytorem siedmiu z zamieszczonych na albumie trzynastu utworów (sześciu jeśli 'Sgt. Pepper - reprise' nie uznamy za oddzielny song, śpiewa solo w ośmiu, jeśli weźmiemy pod uwagę jego wkład w 'A Day In The Life'. 
3. Każda piosenka na Pepperze aż roi się od genialnych pomysłów McCartney'a, od pełnych żaru harmonii wokalnych do szalonych, od szalonych linii melodyjnych gitar ( (“Sgt. Pepper,” “Good Morning, Good Morning”) do twardych jak skała klawiszy i absolutnie odjazdowych partii na basie, które mogą być jednymi z najbardziej lirycznych jak i żywiołowych w całej muzyce pop (naprawdę!)
4. Lennon, w przypływie swojej typowej anty-Beatlesowskiej goryczy i artystycznej paplaniny, określił album słynnym zwrotem jak 'fatalny' (naprawdę!)

Grający fragmentami samotnie, oddzielnie, wskazuje stopień poświęcenia się McCartney'a projektowi o nazwie 'Pepper'. Mam na myśli, że mówimy tutaj o naturalnym, nieskrępowanym, młodzieńczym geniuszu. Bo to nie są po prostu linie basu, to są aranżacje, wyodrębnione melodie, czasem oddalone mruknięcia, czasem kinetyczna maszyneria, czysta muzyczna werwa. "Lucy In The Sky With Diamonds" Johna, byłaby bezwładna bez basu Paula, który uruchamia refreny, pchając ją na wyższe poziomy. George Martin miał dobre wyczucie aranżując orkiestrowo linię basu Paula (!), prawie Wagnerowską, zanim nie pojawią się finalne wersy "A Day In The Life". I nic w tym dziwnego, skoro wiemy dzięki wspomnieniom Geoffa Emericka (w jego książce "“Here, There, and Everywhere"), że Paul zostawał w studiu po wyjściu wszystkich i długo pracował i udoskonalał swoje ścieżki basu do perfekcji. Cały czas, aż krwawiły mu palce.


  W miarę upływu dekad, wielu krytyków zaczęło określać kompozycje McCartney' z "Peppera' jak płytkie, pozbawione uroku, głupawe Beatlesowskie połuczyny epoki hippisów. Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, pisali te słowa ci sami krytycy, którzy deprecjonowali cały album, jego znaczenie, nazywając go później przestarzałym, banalnym,  jednym ze słabszych w katalogu Beatlesów (krytycy tego pokroju zazwyczaj rezerwowali takie określenia dla mniej ryzykownego w ocenie 'Revolver'). Te nadmiernie wydumane krytyki należą zazwyczaj do tych, którzy usilnie chcą zostawić swój ślad, nawet w taki sposób wobec albumu wzorca dla  lat 70-tych i 80-tych... Wielu krytyków, jak sądzę, zapomniało, że Pepper był swego rodzaju szczytem gatunku, nowym rodzajem muzyki, której wcześniej nie było. Nie możesz więc odrzucać jego znaczenia i ważności, tak jak nie odrzucasz IX Symfonii Beethovena, z powodu jej XIX-wiecznej aranżacji orkiestrowej. 
Kontynuując to porównanie, nie ocenia się IX Symfonii jako kolekcji składników, nie mających wiele ze sobą wspólnego, tak nie ocenia się Sgt. Peppera jako zbioru piosenek, mających się ukazać na winylu. Ten album jest jednym kawałkiem. Choć do końca nie pomyślany jak całość, został zrobiony jako jeden -przykład gigantycznej i intensywnej sesji nagraniowej. Warto zwrócić uwagę na fakt, że nie wyłączono z Peppera żadnego przeboju na singiel. Cały album jednym cholernym przebojem, największym w swoim czasie, jeśli nie wszech czasów.  Latem 1967 roku, w wielu miastach, nie mogłeś iść ulicą nie słysząc dobiegających skądś dźwięków z tej płyty. Wreszcie ludzki kolektyw jednoznacznie ukierunkował swoją miłość a jego uszy były pełne opalizujących, nieodpartych dźwięków, jakich nigdy nie doświadczały. 
  Mimo tego, po części prawdą jest, że piosenki Paula na albumie - "Getting Better", "She's Leaving Home", "When I' m Sixty-Four","Lovely Rita" oraz intro i repryza "Peppera" - jako samoistne piosenki nie posiadają zbyt dużego ciężaru artystycznego, ale nie taki był cel ich powstania. Były świadkiem odrywania się zespołu od odkrywczego, pełnego radości, galopu, jakże płodnego okresu w latach 1966-1967. Nie były zaplanowane, nakreślone, wymyślane, wymuszone - one po prostu się wydarzyły. Były, zapożyczając terminu popularnego w owym czasie, happeningami. (Ok, zgoda, z wyjątkiem "When I'm 64" napisanej przez Paula dzieciaka, hołd dla swego ojca, kierującego w latach 20-tych swoim zespołem jazzowym). Ale są one niezbędnymi perełkami w ogólnym kontekście albumu. 'Pepper' (Pieprz) bez Paula McCartney'a to jak pieprz bez ... 
Weźmy song "Getting Better" (Jest coraz lepiej), generalnie odrzucany przez krytyków jak mało znaczący, bezwartościowy.  A to nie mniej ni więcej tylko 24-karatowe cudo, esencja optymizmu, która zdawała się tchnąć takiego ducha w całą psychodeliczną generację młodzieży owych czasów - nieprzypadkowo stanowiąca sobą skrajność wobec okropieństw nadawanych codziennie w wieczornych wiadomościach. Wyjęty oddzielnie, niezależnie od całego katalogu The Beatles, owszem nie jest jakimś klejnotem zespołu. Ale uwięziony pomiędzy materiał utkany z Margritte'a/Lewisa Carolla w "Lucy In The Sky With Diamonds" Lennona a pełną zadumy i melancholii "Fixing A Hole" McCartney'a, song poprzez swoją porywającą radość staje się absolutnie porywający (także dzięki Johnowi i jego "can't get no worse" - nie może być już gorzej - i jego filuternemu cynizmowi). I trzeba pamiętać o jednym, świat wtedy potrzebował takiej odskoczni i radości w ponurym lecie '67 i wojny w Wietnamie. Pomimo tego także prawdą jest, że piosenki Paul z 'Peppera' nie są tak kompletne jak choćby inne jego kompozycje ("Eleanor Rigby," czy "Fool on the Hill"), które i tak objęte są całą naturą, klimatem 'Peppera'. Pomimo tego ich wartość w tworzeniu siły oraz uroku albumu jest bezdyskusyjna. Są członkami 'teamu'.  Być może był to jeden z czynników, przez który są tak krytykowane i lekceważone. Warto także zauważyć, że najlepsza kompozycja McCartney'a na 'Peppera' nie ukazała się na albumie: "Penny Lane". Za radą Briana Epsteina została wydana wraz z dziełem Lennona "Strawberry Fields Forever" na nieśmiertelnym singlu. Singlu z dwiema stronami A!
  Czy McCartney to wszystko napisał dokładnie z rozmysłem? Wątpliwe. Jak już napisałem wcześniej, te piosenki po prostu mu się przydarzyły a on za nimi poszedł. Można wysnuć teorię, że był tak mocno muzycznie zaangażowany w podsycanie zapału grupy do pracy (był praktycznie w owym czasie dyrektorem muzycznym grupy, jak podkreśla Emerick), wskutek czego jego energia twórcza mogła zostać w trakcie realizacji projektu naruszona. Nigdy nie był bardziej szczęśliwy z faktu bycia Beatlesem, ani też mocniej zaangażowany w jego twórczość, jak bez wątpienia, było tak w czasie sesji do "Peppera". Jak nigdy przedtem ujawniły się w całej okazałości jego groźne talenty do bycia aranżerem, instrumentalistą, kompozytorem, twórcą piosenek, osobą dominującą w studiu. W rzeczywistości jednak obsesyjna etyka pracy McCartney'a nie była aż tak drażniąca w czasie pracy nad "Pepperem". Paul był tym facetem, który zmuszał innych do przychodzenia codziennie do studia, zwłaszcza Johna, który w innej sytuacji prawdopodobnie wolałby zostawać w domu i oddawać się swoim odjazdom na LSD. 
Lennon  przyznawał się skarżąc, że Paul dzwonił do niego do domu nieustannie, nakłaniając go do przyjazdu do studia, komponowania, śpiewu, nagrywania.  Dowodem na to jest chociażby ich twórcza dyspozycja w tym czasie: Paul chętny, wręcz entuzjastycznie nastawiony 100% Beatles i John, zdyscyplinowany do pracy tylko narzuconym harmonogramem. (Faktem jest, że John był wtedy tym tytułowym "Lonely Heart" - samotnym sercem -  w zespole "Orkiestra Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza", uwięziony w nieszczęśliwym małżeństwie, które osłabiało jego produktywność i chęć do pracy). 
I dzięki temu John pokazał co potrafi, choć jego potencjał twórczy został pobudzony i wciąż podsycany  nieustannym przebywaniem w studiu oraz halucynogennymi substancjami. Lennon do pewnego stopnia, w czasie sesji "Peppera", podporządkował się muzycznemu liderowaniu oraz ambicjom McCartney'a. Rezultaty były jak wiemy bardzo dobre, współpraca obu dała nam wszystkim "A Day In The Life", nagranie połączone z dwóch piosenek, wspólny główny wokal w "She's Leaving Home" oraz słynne 'lennonizmy'  we wspomnianej "Getting Better": 'it can' t get no worse'. John, nie bez małej pomocy kwasu, pozostawiał wtedy swoje ego za drzwiami, co w sumie także było zasługą Paula.  
Niestety, 'Pepper' to był ostatni wspaniały okres współpracy duetu Lennon - McCartney. Warto zwrócić tutaj uwagę, że to właśnie ten drugi Beatles stoi za orkiestrowym kataklizmem w Johna  'A Day In The Life', jego inspiracja podarowała nam wejście na mellotronie w 'Strawberry Fields Forever', także Lennona. I jeszcze wersja 'Being For The Benefit Of Mr. Kite' - wersja z Anthology 2, jakże miły, wymowny aspekt współpracy obu muzyków, wpływu jednego na drugiego muzykę. W nagraniu tym słyszymy niezadowolenie Johna ze swego wokalu i McCartney'a wyjaśniającego wersy piosenki, jak to naganiacz [cyrkowy] może być zmęczony i wypalony swoją pracą. Paul zaczyna na wpół śpiewać, na wpół recytować pierwsze wersy głosem kogoś  kogoś znudzonego recytowaniem tego samego tekstu z show na show. Lennon korzysta z rady, jego wokal od razu się zmienia w niejasno interpretowaną narrację, którą znamy i kochamy. Bo Lennon-McCartney to było coś więcej niż wspólny podpis pod utworem i tantiemy, więcej niż mechaniczne partnerstwo w tworzeniu muzyki. Ci faceci współpracowali ze sobą na wiele różnych poziomach i sposobów.


Tak więc istnieje dużo dobrych dowodów by zaakceptować teorię, że 'Pepper' to przede wszystkim album Paula. To łatwy argument, ale chciałbym przytoczyć inny. Bo'Pepper', w co wierzę, jest także w dużym, jeśli nie bardziej, albumem Johna Lennona. I muszę z całym szacunkiem do Lennona napisać to, mimo że on sam w charakterystyczny dla siebie sposób lekceważył album, co zresztą robił z prawie wszystkimi płytami The Beatles w późniejszych wywiadach. Podczas gdy sześć piosenek McCartney'a (nie licząc 'Pepper Reprise') wydają się być głównie liryczne, pięć Lennona (wliczając 'With A Little Help From My Friends,' które w zależności od tego co możemy o tym przeczytać, było po części także jego dziełem) wnoszą uderzającą różnorodność i inny wymiar zarówno w muzyce  jak i treści: poetykę z "Alicji w Krainie Czarów', melodie są urzekające, niezapomniane, nieprzewidywalne, pełne opowieści. Czy jest w całej twórczości The Beatles bardziej nawiedzona piosenka w swej treści niż 'A Day in the Life'?
  Kiedy McCartney wydaje się być ujmujący, tęskny, zabawny, czasami refleksyjny, jaki jest w "Fixing A Hole", Lennona podobnie lżejsze fantazje zawsze tchną tajemnicą, zgryzem, dziwnością. 'Rocking horse people eat marshmallow pies' to tekst spomiędzy Felliniego i H.P. Lovecrafta; 'nothing to do to save his life, call his wife in' to wariackie teksty rockmana w "Good Morning, Good Morning". A który umieścił odgłosy orgazmu w "Lovely Rita?"
  Lennon wnosi do albumu wiele innych wspaniałych rzeczy, w innym przypadku z pewnością niezauważone. Mamy tutaj dziennikarstwo, znużone aktualnościami dochodzącymi ze świata  - w "A Day In The Life". 'He blew his mind out in a car' jak wiemy wers ten został zainspirowany artykułem w porannej gazecie o wypadku samochodowym, w którym śmierć poniósł młody dziedzic fortuny, Tara Browne. Rozdzielając wersem ' I read the news today, oh boy...' wstawia notkę o absurdalnym raporcie dotyczącym 4000 dziur w Blackburn Lancashire: 'Now they know how many holes it takes to fill the Albert Hall.'
Piosenki Johna na 'Pepperze' ją mniej lub bardziej jawnie autobiograficzne. 'Psychodeliczne' cech 'Lucy In The Sky...', 'Kite' czy 'A Day...' są niejako odbiciem stanu umysłu, w jakim w owym czasie był, łącznie z jego jakby od niechcenia rzucanymi komentarzami. "Lucy" jak wiemy powstała wskutek inspiracji rysunkiem swego syna Juliana, przyniesionym ze szkoły. 'Mr. Kite' to przecież plakat cyrkowy, który wisiał w mieszkaniu Lennonów. 'Going to work, don' t want to go, feeling low-down/ Headed for home, you start to roam, then you' re in town...' z "Good Morning' to jakby kronika jego codziennego życia, Beatlesa-męża i ta piosenka, tak bardzo później przez niego lekceważona może być odczytana jako sprawozdania z jego popołudniowych samotnych spacerów. Piosenki Lennona to w rzeczywistości wycieczki, podróże. "Mr Kite" zabiera słuchacza do cyrku Starej Anglii, cyrku jako części umysłu. "A Day In The Life" transportuje nas do autobusów, filmów, stref dźwiękowych, które wcześniej nie odwiedził żaden muzyczny zespół. W "Lucy" czy "Life" dostrzec można pewien zmierzalny majestat muzyczny, nie spotykany więcej na albumie - możliwe, że nawet w twórczości The Beatles - z wyjątkiem może mistycznego "Within You, Without You" George'a Harrisona. Wszystkie kompozycje McCartney'a z 'Sgt. Peppera' razem wzięte nie zbliżają się nawet do mocy i siły jakie tkwią w niektórych momentach kompozycji Lennona (czy Harrisona) z tego samego albumu. Albumowa lekkość, kapryśne akcenty, zawsze stereotypowość to domena Paula. Pewne niebezpieczeństwo, podejrzliwość należały do Lennona, który był tym "Beatlesem na serio". Pamiętajmy, że to John chciał użycia autoharpa [inna odmiana smyczkowego instrumentu a la harfa] dla " A Day In The Life", gry na grzebieniu przez papier w "Lovely Rita", opisywał George'owi Martinowi magiczne dźwięki ze swojej głowy do zastosowania w 'Kite', dodał odgłosy orgazmu w 'Rita', odgłosy zwierząt w "Good Morning", napisał też część pytania-odpowiedzi w "With A Little Help From My Friends" z zabawnym wersem: 'What do you see when you turn out the light/ I can' t tell you, but I know it' s mine'. Pozostając przy "A Little Help", to nie można zapominać, że ta 'zwycięska' piosenka - która miała specjalne znaczenie latem 1967 roku, kiedy wiele dzieciaków uciekało z domu - zawiera sporo pracy Lennona napisanej w ostatnich minutach tuż przed oddaniem jej Ringo do nagrania. Podobnie jak to zrobił w "All You Need Is Love", John pomógł w pracy nad piosenką aż do jej perfekcyjnej wersji, dzięki czemu nie jest to jeszcze jednak kolejna wydana przez The Beatles piosenka. Chociaż powstała ona głównie dzięki wysiłkom McCartney'a, to na podstawie przeczytanych wywiadów, mogę wysnuć wniosek, że Lennon pomagał ją pisać specjalnie pod Ringo, jego osobowość (także jego możliwości wokalne).

 'What would you think if I sang out of tune?' z pewnością nie brzmiałoby tak słodko i zabawnie, gdyby nie śpiewane było przez inny głos niż ten Ringa, żarliwy, ciepły, sympatyczny, chropowaty. Pod koniec lat 60-tych w jednym z wywiadów, Ringo wspominał Johna piszącego "A Little Help": 'John ma ogromną duszę'
  Podsumowując,  McCartney był muzycznym dyrektorem, głównym zarządzającym, aranżerem, wykonawcą, który krył się za 'Pepperem', Lennon wniósł na album dużo duszy - jak w wokalu Ringa czy w " Within You, Without You" filozoficznej, hindu-deklamacji. Ale jest jeszcze coś. Piosenki Lennona zawarte na 'Pepperze', w odróżnieniu od tych McCartney'a umieszcza się wśród tych najwspanialszych. Mają siłę, dowcip, zadumę - zarówno w muzyce jak i w tekście. Są hipnotyzujące, z przekazem, mocno oddziaływające - nadal po tylu latach trudne do zdefiniowania.  Gdy je wszystkie połączysz - kompozycje Lennona ze wspaniałą, pełną fajerwerków realizacją, pomocą Martina, Emericka oraz innych Beatlesów, okaże się, że ostateczny  kształt album zawdzięcza co najmniej tyle samo Johnowi Lennonowi co Paulowi McCartney'owi. I chociaż wspaniałe momenty w twórczości Lennona miały nadejść ("Revolution 1" oraz "Across The Universe" - dwa najbardziej niedocenione diamenty Johna w dyskografii The Beatles) , myślę że nie tylko ja uważam, że w równowadze, album "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band," może być bardziej albumem Lennona, ostatnim już wspaniałym "lennonowskim" albumem The Beatles.

 Rip Rense
    

        
___________________

Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.
HISTORY THE BEATLES

8 komentarzy:

  1. Wspaniała strona internetowa, ba! portal o The Beatles. Znam ich tysiące i jak dla mnie najlepsza. Nieprawdopodobna praca Autora, gdy zaczynam czytać nie sposób mi się od niego uwolnić. Czasami trafiam na te same teksty i ...czytam znowu. Pomysł z opisem każdej piosenki plus ich clipy na blogu zapiera dech. Czytasz o danym utworze i go słuchasz. Blog w skali 1-10 5000! Janusz i Magda. Dzięki za odpowiedź w mailu Ryszardzie.

    OdpowiedzUsuń
  2. wspaniała płyta niezapomniana 67 cudowny rok i wspaniałe zabawy z dźwiękiem. gdyby można było wziąć 1 płytę na bezludną wyspę wybrałbym bez wahania tę. jest jak książka którą czyta się od początku do końca, w tej a nie innej kolejności i to sprawia że jest niepowtarzalna. mam wrażenie że poza 5 perełkami piosenki są słabe (jak na Beatles)i gdyby cofnąć się lub pójść do przodu nie miały by szans znaleźć się ( przykładowo fixing a hole) na Revolver czy Abbey Road
    to i tak nie ma znaczenia - ja kocham Peppera.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki, poniekąd zgadzam się tym tekstem, choć jako bezkrytycznemu fanowi The Beatles ciężko przyznać, że np. 'Fixing A Hole' jest słabe:) Wiesz, na podobnej zasadzie można oceniać niektóre kawałki z tzw. 'Abbey Road Medley'. Szkoda czasu na takie dyskusje. Wszystko tak miało być :)

    OdpowiedzUsuń
  4. sęk w tym że na Abbey Road nie ma słabych pubktów piosenki są lepsze całość jest ciekawiej wykonana - generalnie ciężko te płyty porównać. gdyby chciał na siłę znaleźć słaby punkt to może byłby to mr.mustard. mimo to Pepper jest u mnie na 1 miejscu a Abbey Road dopiero na drugim ;)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, użyłeś ładnego zwrotu 'książka' odnośnie Peppera w pierwszym poście. Niektóre piosenki na Pepperze mogą się wydawać pozornie słabsze (Good Morning, Rita np), ale na Pepperze pasują one jak ulał, bo to jakby kolejne obrazki, kolejne nakładki farby na obraz, oddzielnie gorsze, w całości idealnie wpasowane. Pepper miał mieć kolorystykę psychodelii, jak zawsze musiał mieć urozmaicony materiał (stąd nawał dźwiękowych eksperymentów) i tak - dlatego jako całość tam wszystko gra! Dla mnie także 'Abbey Road' to nr 1 albumów, choć jako całość Pepper to dwie strony płyty, Abbey to 1, druga. Eh, uwielbiam obie te płyty. I Revolver, i Rubber, i .... i tak dalej:) Pozdrawiam cieplutko Noisre. Liczę, że reklamujesz mój blog gdzie się da:)

    OdpowiedzUsuń
  6. co do ostatniego zdania :
    Chłopie piszesz najlepszego bloga specjalistycznego w tym kraju, a być może o the Beatles najlepszego na świecie, twój blog jest tak dobry że nie potrzebuje żadnej reklamy, ale nie da się ukryć że w prywatnych rozmowach wspominam o nim znajomym chcących podrążyć ten temat
    może kiedyś jak rozpoczniesz pisanie bloga "Muzyka rozrywkowa 1950-obecnie warto posłuchać" będzie tak samo dobry. pozdrawiam i trzymam kciuki
    ps z moich informacji wynika że co najmniej 2/3 obserwatorów czyta mobilnie
    pomyśl nad możnością mobilności swojej strony

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej Noisre. Dzięki za odpowiedź. Wiesz, nie zarabiam na swoich dwóch blogach, kiedyś miałem powstawiane tutaj banery, reklamy itd, ale uznałem, że to nie fair (poza tym rzeczywiście wstawiam tutaj zdjęcia, cytaty itd - musiałbym podawać źródła, ale nie zrobiłem tak od samego początku, więc teraz zbyt dużo pracy i praktycznie niemożliwe). Każdy post sprawdzam, oglądam na swoim smartfonie. Tam mam opcję - "wyświetl wersję na komputer" - więc pewnie można czytać mojego bloga jak na kompie na każdym urządzeniu mobilnym. Projektowanie, wykonanie całkowicie oddzielnej strony w wersji mobilnej ... jest niemożliwe. Bloga robię całkowicie sam:)
    Drugi temat. Niespecjalnie przepadam za muzyką lat wcześniejszych niż 70-te - pomijając Beatlesów :) Bardziej zastanawiałem się kiedyś nad blogiem o Pink Floyd, moim drugim ulubionym zespole, co najważniejsze, zespole, o którym podobnie jak w przypadku Fab Four, dużo wiem, mam wiele materiałów, płyt, książek itd itp. Ale raczej nie, wciąż przecież mam MÓJ TOP WSZECHCZASÓW, do którego także Cię zapraszam. Zdziwią Cię tam moje gusty ;) Ale nie tylko Beatlesami człowiek żyje. Pozdro!

    OdpowiedzUsuń
  8. znam top wszechczasów i z grubsza podoba mi się ta setka moja by była nieco inna ale generalnie te lps w 80% są podobne
    i u mnie PF jest wiecznie drugi a LedZepp nieskończenie trzeci - takie czasy ;)
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń