"ABBEY ROAD" '2019. MOJE WRAŻENIA




Przyznam się szczerze, że nie przeanalizowałem tak dokładnie nowych miksów Gilesa Martina  z poprzednich dwóch lat  (albumy rocznicowe z okazji 50-ciu lat po premierze "Sgt. Pepper" oraz "The Beatles" (White Album), tak jak zrobiłem to w przypadku "Abbey Road". Zanim spróbuję zobrazować moją końcową ocenę nowej wersji najlepszego moim zdaniem albumu The Beatles, spróbuję opisać różnice, jakie zauważyłem przy każdej piosence.
 
1. "Come Together". Przy pierwszym przesłuchaniu na głośnikach wolnostojących od razy wyczułem zmiany. Przesłuchałem na słuchawkach oryginalną wersję piosenki, ale już zremasterowaną (2009) - tak było w przypadku każdej piosenki - i dostrzegłem oczywiście kilka różnic w nowym miksie. Przede wszystkim inaczej jest tu wyeksponowany bas Paula, który definiował wersję pierwotną. Czy wyszło to piosence na gorsze, nie wiem. Gdzieniegdzie jest inaczej zmiksowany wokal Johna, w innym miejscu pobrzmiewa tu czy tam gitara, ale to są raczej drobne niuanse, który przecież musiały się w nowym miksie pojawić, gdyż po co byłby on potrzebny.Generalnie wszystko w porządku i tak oczywiście jest przy każdej piosence, ale tutaj to nadal te same "Come Together". Aha, jakby trochę inaczej brzmiące bębny (ciszej?) przy fragmentach, gdy John "szusuje".
 2. "Something". Arcydzieło Harrisona ciągle poraża swoim pięknem.  Gitara prowadząca została dla mnie jakby "otulona", wygładzona, ale to tylko subtelne wrażenie, co do którego nie jestem pewien. Remix bez zarzutu.
3. "Maxwell's Silver Hammer". Po pierwszym przesłuchaniu nowego "Maxwella" od razu dało się wyczuć wypchnięte bardziej niż w oryginale chórki (końcówka piosenki). Poza tym wszystko wydaje się podobne. Ładnie rozłożone, choć podobne do oryginału, akcenty efektów stereo. Song znakomity, ale właśnie za takie piosenki John rzucał Paulowi pretensje, że pisze piosenki dla mam". Zwłaszcza w czasie sławnej narady zespołu we wrześniu 1969 roku, kiedy John ogłosił swoje odejście z The Beatles.
4. "Oh! Darling". Podobnie jak w Maxwellu chórki głośniejsze niż w oryginale. Coś jest w samym głównym wokalu Paula, ale nie umiem jeszcze tego nazwać.
5. "Octopus's Garden".  Delikatne różnice w rozłożeniu przestrzeni w nagraniu. Wydaje się, że ta nowa wersja jest bardziej dynamiczna niż oryginał. Nie głośniejsza, ale po puszczeniu na odtwarzaczu po dwa razy każdej wersji na zmianę, wyczuwam, że nowa wersja brzmi hm... pełniej?
6. "I Want You". Porównanie tuż po sobie obu piosenek pozwala wyczuć pewne różnice. Co ciekawe, ale dopiero  na słuchawkach wyczułem, że coś dziwnego dzieje się z basem Paula. W oryginale jest bardziej łatwy do uchwycenia (polecam nauczenie się słuchać ulubionych nagrań muzycznych "śledząc" w nim określony instrument muzyczny; ta metoda odkryje przed Wami nowe zakamarki ukochanych piosenek i nie są do tego potrzebne słuchawki, choć z nimi jest to łatwiejsze). Paula nas został "zaniżony"? No bo przecież nie wyciszony!  Poza tym  wokal Johna wyeksponowano bardziej (wyciszenie tła?) i wyraźniej są słyszalne organy (gra na nich Billy Preston). Wszystkie instrumenty brzmią jakby wyraźniej, od bębnów Ringa po ścianę gitar. Końcowa faza utworu aż po nagłe jego urwanie jest nieco mniej chaotyczna (wyciszono w niej znacznie efekt "syczenia"). 
7. "Here Comes The Sun". Prawie niezauważalne różnica. Gdybym miał napisać jednym zdaniem, to podobnie jak z "Garden" Ringo, nowy miks wielkiego przeboju George'a (przy okazji przypomnę, że ten song wciąż jest najchętniej słuchaną piosenką The Beatles w kanałach strumieniowych jak Spotify) jest bardziej dynamiczny. I jakby otrzymał szerszą przestrzeń stereo!
8. "Because". Nie znalazłem różnic bądź czegoś nowego w miksie Gilesa Martina (pamiętajmy, że on stoi za nowymi miksami; syn producenta oryginalnych nagrań zespołu uszanował pomysły ojca na miksy piosenek, nieznacznie tylko je modyfikując czy podrasowując. Więcej pola do manewru miał przy wersjach piosenek w dźwięku 5.1). 
9. "You Never Give Me Your Money".  W tym utworze chyba można wyczuć największe różnice w stosunku do oryginału. Przede wszystkim w całym nagraniu został "podrasowany", "wyczyszczony" i zdynamizowany wokal Paula. Wszystkie instrumenty (i dźwięki w tle, zwłaszcza te końcowe) brzmią wyraźniej! Naprawdę, choć może to dziwić, bo przecież remastering utworu w 2009 roku traktował te zabiegi jako główny cel "odnowy" nagrań (poza względami komercyjnymi oczywiście). Nowe różnice te dostrzegamy jednak dopiero gdy przesłuchaniu dwóch wersji piosenki tuż po sobie. Na porządnym sprzęcie audio rzecz jasna. Ale także w czasie intymnego przesłuchania na słuchawkach.
10. "Sun King". Dzięki nagraniu można bardziej polubić "Albatrosaa" Fleetwood Mac,  którym to utworze (autorstwa Petera Greena) wzorowali się Fabsi. Pięknie zaakcentowane na nowo wokale, papka wielojęzykowa brzmi wyraźniej i  jak zawsze wzbudza we mnie uśmiech i ... czułość. W ok. 1:35 minucie zespołu głośniejsze w tle organy. Song zespołu to zabawa (wzorowanie się na wielkim, wciąż aktualnym przeboju rynkowym plus zbitek znanych sobie wyrazów z obcych języków), ale przede wszystkim atmosfera. Nowa wersja, moim skromnym zdaniem chyba bardziej ją tworzy.
11. "Mean Mr. Mustard". Nie dostrzegłem tutaj żadnej różnicy. Napisałbym znowu o dynamice, ale byłoby to już nudne.
12. "Polythene Pam". Dostrzegłem pewną ulotną różnicę, ale nie potrafię jej nazwać.
13. "She Came In Through the Bathroom Window". Chyba mniej basu. Wycofany lub zniżony rejestr. Ale nie dam głowy.
14. "Golden Slumbers". Różnica widoczna w czystości i dynamice głównego wokalu.
15. "Carry That Weight". Bez różnic.
16. "The End". Chyba pełniejszy efekt przestrzeni stereo, poza tym tak samo.
17. "Her Majesty". Króciutki utworek Paula, który wieńczy płytę, zamiast zaginąć w szufladach z taśmami brzmi "czyściej". Bardziej dynamiczny głos Paula oraz jego gitary akustycznej. Ale bez szaleństw.


I to na tyle. Płyta nadal cudowna. Reszta? Dwie dodatkowe płyty, to jak zawsze gratka dla fanów, choć sądzę, że nie tylko. "Abbey Road" się kocha, więc każdy z ciekawością posłucha wcześniejszych wersji utworów z albumu, znając efekt końcowy. I jeszcze jedna uwaga. Każdy album The Beatles od "Rubber Soul", ze względu na nieobecną wśród innych artystów, zespołów różnorodność wokalną (jak we wcześniejszym poście mówi Jagger: W The Beatles było 4 wokalistów), kompozytorską (wspólne dzieła spółki Lennon & McCartney, ich solowe , dodatkowo kompozycje Harrisona i szczątkowe Starra) oraz stylową (zespół bardzo szybko przestał być zespołem rock and rollowym) to perełki. Wartość albumu muzycznego można interpretować różnie. Czasem jak uczestniczenie w stricte gatunkowej uczcie muzycznej (np. "Dark Side Of The Moon" to cały czas ten sam rock progresywny, podobny klimat, aranżacje itd, bez względu na to czy słuchamy eksperymentalnego "On The Run" czy zjawiskowego muzycznie "Great Gig in The Sky") lub - i tutaj mam na myśli albumy Fab4 1965-1969) - po prostu zachwyt nad różnorodnością słuchanej przez ok. 40 min (średni czas albumu LP przed epoką CD) muzyki i przeskakiwanie z jednego nastroju w kolejny. Tak jest z "Abbey Road". Rockowe kawałki, wodewilowe, ballady, suity... Wybierz z tego co chcesz, ale gdy będziesz słuchać całości, to ani przez chwilę nie dopadnie cię nuda czy znużenie tym czego słuchasz, a akurat mnie zdarza mi się to przy niewielu albumach.






                   * Historia The Beatles *
                            Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki
        HISTORY of  THE BEATLES

5 komentarzy:

  1. A u mnie nieustająco na drugim miejscu :))
    Dzięki za recenzję !!!

    OdpowiedzUsuń
  2. O ile pamiętam, 1 to Pepper (czy Biały)?

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak,jestem dzieckiem SGT.Peppera, choć uważam że większość piosenek z tego albumu 7-8 jest słaba i nie znalazłaby się na Revolver, mimo to jest w tym wydawnictwie jakaś aura, która mnie zawsze poraża. Piosenki z Abbey Road relatywnie lepsze, mix i praca reżyserska nowocześniejsza, wykonanie (chłopaki się rozwijają) lepsze niż w 1967 roku, ale serce woli Peppera :))
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń