
Jeśli chodzi o The Beatles, to nasze życie było wyolbrzymioną wersją tego, jak nauczyć się miłości i nienawiści, sukcesu i porażki, dobra i zła, zdobywania i tracenia. To była hiperwersja tego, przez co każdy z nas musiał przejść. W sumie to wszystko wychodzi na dobre. Wszystko, co się zdarzyło, jest dobre, jeśli czegoś dzięki temu się nauczymy. Jest źle, jeśli nie odpowiemy sobie na pytania: "Kim jestem, dokąd idę? skąd przyszedłem?"
GEORGE: Nie byłoby nas, gdyby nie wewnętrzna determinacja, którą zawsze mieliśmy. Zawsze byłem pewien, że jednak coś się wydarzy, choć mieliśmy trochę szczęścia, spotykając George'a Martina. No i o to chodzi, o czym wie każdy, kto doświadczył zdołowania i poniżania (o czym wiemy jako proletariusze z Liverpoolu), a potem przychodzi sukces i wszyscy się przymilają. Każdy kocha zwyciężcę, ale kiedy przegrywasz, przegrywasz w samotności.
GEORGE (1968): Wierzę, że przedłużyłem sobie życie o 20 lat. Wierzę, że w Himalajach są Bods, którzy żyją od wieków. Gdzieś niedaleko jest taki jeden, który urodził się przed Chrystusem i nadal żyje.












Ponadto mieliśmy dosyć tego stresu. Od 1963 roku żyliśmy w ogromnym stresie, choć początkowo nie zdawaliśmy sobie z tego sprawy. To się wdzierało stopniowo. Chodzi o presję związaną z trasami koncertowymi i napięte terminy. Nie sposób sobie dzisiaj wyobrazić, by ktoś nagrał tyle płyt i zagrał tyle tras co my.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz