Jestem już po obejrzeniu dwóch odcinków filmu "The Beatles - Get Back". Nadal te same wrażenia,
że cały film w wersji 3 odcinkowej może nie być tak bardzo atrakcyjny
dla nie-fanów zespołu. Drugi odcinek trwa prawie 3 godziny i
rzeczywiście dla przeciętnego widza, choć lubiącego Fab Four może być
czasami nużący. Dla mnie nie, wprost przeciwnie. Chłonę w filmie każdą scenę. Czyż może być coś lepszego dla fana jego zespołu, gdy może zobaczyć swoich ulubieńców w roli dotychczas zastrzeżonych tylko dla nich samych. Obserwacja Beatlesów, najlepszego wtedy i chyba do dzisiaj zespołu muzycznego (nie używam zwrotu rock and rollowego, gdyż muzyka Fab Four daleko wykracza poza ten gatunek i chyba zgadzam się ze stwierdzeniem, że być może w tym gatunku numerem 1 są Stonesi) w chwilach tworzenia muzyki, prywatnych rozmów, w chwilach zabawy ale i pewnych napięć, frustracji, przyglądanie się im nawet w dość intymnych momentach (rozmowa Johna i Paula w kuchni o George'u, o tym jak go w sumie krzywdzili itd; obaj muzycy sądzą, że tutaj bez kamer nikt ich nie podsłucha ale Lindsay-Hogg ukrył mikrofony w dzbanie z kwiatami na stole), to coś czego wcześniej i chyba do teraz nie było. I choć podobny zamiar mieli wspomniani Stonesi pozwalając Jean-Luc Godardowi nagrywać swoją sesję powstawania "Sympathy For The Devil", to ich film zdecydowanie ustępuje temu opisywanemu dzisiaj. Choć oba filmy rewelacyjnie oddają klimat pracy w studiu końca lat 60.
Film jest - podkreślam to - fantastycznie zrealizowany i gdy przypominam sobie te same sceny z oryginalnej wersji Lindsay-Hogga, "Let It Be" dostrzegam tutaj wplecione w kadry ujęcia z innych kamer. To już robota reżyserska, edytorska Jacksona. Widzimy tutaj na ekranie chyba nie widzianych wcześniej kolejnych
członków "family The Beatles" tj. Petera Browna, Neila Aspinalla, Dereka Taylora. Miga nam prze chwilę nawet Alan Parsons (ten od Project). Dopiero dzięki temu filmowi zorientowałem się, że George Martin jest dużo wyższy od wszystkich Beatlesów. No i rzuca się w oczy bardzo ciemny kolor włosów Paula, a wcześniej sądziłem, że wszyscy są mniej lub bardziej ciemnymi szatynami o bardzo podobnej barwie włosów. Nie sądzę, by wtedy Paul farbował włosy, więc chyba jedyny z nich jest brunetem.
W początkowym fragmencie 2 odcinka jako
gość w studiu pojawia się aktor, Peter Sellers, po którym zupełnie nie
można poznać, że docenia wagę tego gdzie się znalazł, a znalazł się
razem w studiu z czterema największymi muzykami na świecie i to w
dodatku gdy pracują nad nową muzyką. Każdy byłby tą sytuacją co najmniej onieśmielony, nie pan inspektor Clouseau. Może jednak to nie była dla niego taka nowość, wszak bardzo dobrze znał się z Ringo. Scena w sumie może i niepotrzebna, skoro Sellers chciał jak najszybciej uciec ze studia.
Znowu w zespole jest George Harrison. W tym odcinku dowiadujemy się o szczegółach powrotu muzyka do zespołu. Wszystko to jest doskonale znane ale czytać o tym a oglądać to dwie różne rzeczy. To znaczy nie widzimy tutaj rozmów czwórki muzyków w domu Harrisona lecz już ich efekt. Wcześniej jest bardzo znamienna scena. na kolejny dzień prób, jeszcze w Twickenham pojawiają się tylko Paul i Ringo. Kamera przybliża nam twarz McCartney'a po wypowiedzianych przez niego słowach, "i zostało ich dwóch". Czy przez moment w jego oczach pojawiają się łzy? To co powiedział to trochę prorocze, prawda? Także te, że "za 50 lat ktoś oglądając ten film będzie się śmiał z ich problemów". Paul wypowiada się na temat relacji Johna z Yoko, bagatelizując jej negatywny wpływ na Johna i resztę ("przecież nie rozpadną się z powodu tego, że usiadła na wzmacniaczu"), choć na pół żartem, pół serio mówi, że powinni zabronić przychodzić do studia ze swoimi kobietami. Słucha tego obok siedząca Linda. Patti Harrison pojawi się tylko na moment pod koniec filmu. Jej i Maureen w filmie prawie nie ma.
Wraca Harrison ze swoimi warunkami. Beatlesi przenoszą się do własnego studia Apple, które prowizorycznie zamienił na studio nagraniowe Magic Alex. Dużo prób, wspaniała praca nad "Get Back", "Two Of Us", "I've Got A Feeling", dużo kuchni studyjnej, John taki, jakiego się spodziewałem ujrzeć w 1 odcinku. Zwariowany, wyluzowany, żartujący, czasem zgryźliwy. Beatlesi w krótkich momentach żartów i przekomarzań się śpiewają krótkie zajawki "Please Please Me", "I'll Get You", "Help" (kosmiczna wersja johna, szkoda, że taka krótka). W całym filmie słyszymy fragmenty rodzących się dopiero piosenek, które znajdą się na albumie "Abbey Road" i solowych Beatlesów: Golden Slumbers, Carry That Weight, Octopus's Garden, Something, Mean Mr. Mustard, Maxwell's Silver Hammer, Oh Darling! Pythene Pam, She Came In Through Bathroom Window, All Things Must Pass, Another Day, Child of Nature (późniejsze Jealous Guy), Gimme Some Truth. I kilka innych, także tych, które po raz pierwszy (pomijając bootlegi) słyszymy na nowym albumie "Get Back" jak np. piosenka "Fancy My Chances With You", którą napisali John i Paul będąc jeszcze nastolatkami. Warto zaznaczyć, że w filmie zespół gra wiele (fragmentów tylko) utworów własnych , mało znanych lub wcale i oficjalnie wydanych dopiero w 2021
Mniej więcej w połowie odcinka widzimy coś bardzo ważnego. Najważniejsza rzecz, która się wtedy przydarza Beatlesom. W trakcie pracy nad piosenkami Paul i John często grają na dostarczonym na ich życzenie do studia fortepianie Bluthner, elektrycznym. No i coraz częściej wskazują, że przydałby się im piąty muzyk. Wspominają tutaj Nicky'ego Hopkinsa, stałego muzyka The Rolling Stones, grającego na klawiszach, nigdy jednak oficjalnie nie włączonego do ich składu. W studiu pojawia się jak dobry duch dawny znajomy z Hamburga. Billy Preston (przeczytaj ten tekst). I nic już później nie jest takie same. Wraca do muzyków duch muzyki, humor, chęć pracy, popisywania się. Tutaj widzimy takiego Johna jakim był zapewne przez cały okres kariery, na pewno nie takiego jak w odcinku pierwszym.
Pojawienie się Billy'ego Prestona. Jak wiemy to wszystko zmienia. Wcześniej John wspomina, że przydałby się ktoś do gra na pianinie elektrycznym. Wszyscy są nim zauroczeni i w jego obecności, dzięki intensywnemu wkładowi w aranżację, brzmienie utworów, praca jest już bardziej solidna. Widzimy Beatlesów przy pracy, jak zmieniają słowa w tekstach utworów, jak rodzi się melodia, aranżacja, sugerowanie tempa, akordów i tak dalej. Cała trójka, George, Paul i John są tutaj bardzo twórczy. Pomiędzy dwójka liderów dostrzegamy bardzo intensywną chemię, obaj wpatrują się w siebie z humorem i szacunkiem, gdy rzucają pomysłami. Paul bardziej na poważnie, John bardzo żartobliwie (co jakiś czas rzuca on do kamery: "Przed Państwem The Rolling Stones"). Po George'u nie widać już jego izolacji od zespołu. No i cały czas widzimy uśmiechniętego Billy'ego, który dokładnie wie gdzie jest, jaka to dla niego szansa, o której zresztą podczas jego nieobecności rozmawiają Beatlesi. Niebawem mają się ukazać nowe płyty z jego udziałem i wieść, że nagrywał razem z Beatlesami rozniesie się po całym świecie, co musi zwiększyć zainteresowanie jego osobą.
Jest jedna rzecz, w sumie nieważna rzecz,o której chciałem napisać wcześniej. Może niepotrzebnie ale skoro już to napisałem. Ubiór Beatlesów. Cała czwórka Beatlesów w studiu ubrana jest niechlujnie, jakby w ciuchy ze sklepów z używanymi ubraniami. Paul w byle jakim sweterku, koszulkach, kamizelkach, podobnie John i pozostali dwaj Beatlesi. Spośród osób, które widzimy w studiu najbardziej wyróżnia się Glyn Johns. Inżynier dźwięku i producent tych nagrań w zastępstwie George'a Martina. Pamiętamy, że Beatlesi zwrócili uwagę Martinowi, że nie chcą żadnych tricków studyjnych, nakładek, doróbek. Sesję mają stworzyć nagrania jakby na żywo. Wspomniany Johns (John woła na niego czasem Glynis) ubiera się jak gwiazda rocka, kolorowe gustowne dobrane elementy jego garderoby szczególnie wyróżniają się na tle bardzo, bardzo przeciętnie ubranych Beatlesów. To bardzo luźna refleksja. Beatlesi zawsze słynęli z tego, że ubierali się bardzo modnie, gustownie, wręcz kreowali trendy mody. Tutaj możliwe, że celowo wybierali zwyczajne ubrania, wygodne, wiedząc, że będą w nich pracować cały dzień. Choć George ubrany na czarno i przyjeżdżający do studia w dużym kapeluszu wygląda bardzo imponująco. I we własnym studiu ubrani są już zdecydowanie schludniej. Zwalmy wszystko na zimno, chłód w studiach Twickenham.
Od samego początku muzycy zachęcani przez reżysera filmu, Michaela Lindsay-Hogga zastanawiają się gdzie zagrać swój koncert na żywo, który ma być zwieńczeniem filmu. Wiemy, że zagrają na dachu i mamy tutaj pokazane w filmie, że na ten pomysł wpadł Michael, który podsuwa go Paulowi. Razem z Ringiem oglądają dachy i planują rozmieszczenie sprzętu, martwiąc się czy dach utrzyma ten ciężar. I to koniec 2 odcinka, choć wspomnę, że w ostatnim fragmencie filmu jest scena, kiedy Beatlesi wspominają swój pobyt rok wcześniej w Indiach. Paul opowiada sekwencje z prywatnego filmu i widzimy to na ekranie. W tym Cyn i Jane, dawne kobiety obu liderów The Beatles.
Chciałbym kończąc post przeprosić za dość chaotyczne opisywanie filmu ale film po prostu jest tak genialny, że chciałbym takim właśnie opisem zachęcić tych wszystkich, którzy przeczytają tekst a nie są specjalnymi fanami Wielkiej Czwórki. To najlepszy muzycznym film wszech-czasów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz