George Martin dla Melody Maker - wywiad - 1971 - cz. 4

MM: Następny przystanek to musi być the White Album, który został ostro skrytykowany, chociaż uważam, że jestem tam sporo dobrej muzyki.
MARTIN: Nie lubiłem go, ponieważ było tam zbyt dużo materiału. Napisali go gdy byli w Indiach, wracając stamtąd po prostu chcieli się go pozbyć. Powiedziałem 'OK, nagrajmy je ale wydajmy te najlepsze.'Ale kiedy nagraliśmy wszystkie okazało się, że nie chcą się pozbyć ani jednej, chcieli zrobić z tego podwójny album (dzięki Bogu! - RK).Było to takie zróżnicowane stylowo... były to oczywiście piosenki Johna, Paula, George'a … ale nie było w nich spójności. Po czymś takim jak 'Pepper', no wiesz... Pepper stał się całością wtedy kiedy scaliliśmy go razem. Ta po prostu został zaprojektowany.Nie był całością dopóki nie zacząłem sklejać go razem kawałek po kawałku, wklejać efekty dźwiękowe dopóki nie stał spójny. Myślałem, że to dobrze i raczej byłem zasmucony kiedy zrobiliśmy taki the White Album. Nadal chciałem zrobić takie spójne dzieło, ale nie udało mi się ich przekonać aż do 'Abbey Road' ale nawet wtedy John był temu przeciwny. To był tylko Paul, który naprawdę chciał stworzyć jednoczący wszystkich kawałek. Co ciekawe, lubię ostatni kawałek z Białego Albumu - „Revolution No 9” - ale wiele osób nas za to strasznie skrytykowało.
MM: Pamiętasz jak powstał ?
Studia EMI - wejście
MARTIN: To była jakby kontynuacja "Tomorrow Never Knows", podobny numer, wariacja sklejanych taśm, przypuszczam, że powstała głównie pod wpływem Yoko, to był jej sposób wyrażania się w sztuce. Ale ja malowałem rysunki z dźwięku, gdy siadłeś naprzeciwko głośników, zatracałeś się w efektach stereo. Wszystko to tam jest, możesz tam dojrzeć ludzi biegających w kółko, wzniecających ogień, to był prawdziwy dźwiękowy obraz, w niektórych miejscach zabawny, ale przypuszczam, że trochę za długie.
MM: "Happiness Is A Warm Gun", jeden z najlepszych numerów.
MARTIN: Tak, wspaniałe, olbrzymie.
MM: Jak osiągnąłeś szorstki 78 efekt?
MARTIN: To było dziecinnie proste. Każdy może to zrobić. Po prostu umieściłeś to na szorstkim podkładzie i lekko przyśpieszyłeś głosy. Piosenka rozpoczęła się od nagłowka jednego z magazynów, sportowego, jeszcze z czasów Kennedy'ego...
MM: Guns & Ammo?
MARTIN: Coś takiego... w nagłówku był rysunek z mężczyzną z bronią w ręku. Pokazałem to Johnowi a on napisał o tym piosenkę.
MM: Dla mnie to album,w którym George rozkwita jako kompozytor.
MARTIN: Tak. Do tej pory bardzo szło mu opornie... niektóre rzeczy, które pisał były bardzo nudne. Czasami powstawało wrażenie, że dołujemy go. Nie sądzę by kiedykolwiek miało to miejsce, ale możliwe, że nie poświęcaliśmy jego piosenkom większej uwagi.
MM: Czy miał pozwolenie na umieszczanie dwóch piosenek na albumie ?
MARTIN: Niezupełnie. Pisał, przychodziło mu to z trudnem, następnie przynosił je do studia a my mówiliśmy, 'Ok, dajmy to na album'. Bywało tak... nie mówiliśmy 'Co tam masz George?', 'Masz coś więcej ?' Muszę przyznać, patrząc wstecz, że to było bardzo trudne dla niego, ale to chyba naturalne, ponieważ inni byli bardziej utalentowani. To było bardzo protekcjonalne, trochę podobne to tego jak traktowano Ringo. Przyszedł kiedyś z "Octopus's Garden" lub czymś innym … zawsze chciał coś napisać, bo zostawał tak na lodzie (tantiemy autorskie z płyt – RK).Ale George przeszedł przez to wszystko, przypuszczam, że "Something" była jego przełomem.
MM: Czy miałeś coś wspólnego z "Let It Be?"
MARTIN: Tak, wyprodukowałem cały album oryginalny, i byłem w ogromnym szoku gdy uszłyszałem jego „re-produkcję” lub „nad-podukcję”.
MM: Jaką masz więc opinię na temat tego co zrobił Spector? (Phil Spector – producent wydanej wersji Let It be z 1970 - RK)
"McCartney I"
MARTIN: To był niefortunny album, ponieważ tak naprawdę powstawał w okresie buntu. To było przed "Abbey Road," i naprawdę sądziłem, że 'Let It Be' będzie ostatnim albumem, jaki wspólnie zrobiliśmy.Wszyscy walczyli ze sobą jak szaleni. John twierdził, że to będzie zwyczajny album, że nie chce żadnego drugiego pieprzonego „Peppera”. Powiedział do mnie 'Twoja praca ma polegać na tym byśmy dobrze brzmieli. Nie chcę żadnej edycji, żadnych nakładek głosów lub instrumentów. Ma być takie jakie jest'. Więc taki zrobiliśmy album, i to było bardzo nużące, ponieważ oni powtarzali bez przerwy to samo, i to było bardzo uciążliwe kiedy doszedłeś do 27 podejścia podczas gdy numer 13 był lepszy od 19-tego. Żadne nie było nigdy bardzo dobre, żadne nie było idealne – to mógłbyś mieć gdybyś mógł to wszystko razem edytować. Miało być bardzo surowe, więc taki zrobiliśmy album. Został odłożony na półkę, nagraliśmy 'Abbey Road', który był powrotem do punktu wyjścia, gdyż byliśmy zdolni go wyprodukować. Byłem bardziej zadowolony wtedy z tego albumu niż z poprzedniego.
MM: Czy w czasie pracy nad "Abbey Road" przypuszczałeś, że to będzie ostatni ?
MARTIN: Nie, nie przypuszczałem. Wrócili do studia bardziej zadowoleni z siebie. Było więcej produkcji... użyliśmy mooga po raz pierwszy w George'a "Here Comes The Sun." Wyglądało na to, że wszyscy ciężej pracują, wszystko było lepiej zorganizowane. Dopiero potem wszystko zaczęło iść źle. Wiedziałem, że John chodził do studia, robił coś przy "Let It Be",ale rozumiałem to, że skoro robią film to robią kilka ścieżek filmowych. Kiedy płyta w końcu wyszła, doznałem szoku.
MM: Nic o tym nie wiedziałeś?
MARTIN: Nic. Nawet Paul o tym nic nie wiedział. Napisał do mnie, że był przerażony tym cvo usłyszał. Wszystkie te bujne nie w stylu the Beatles orkiestracje, z harfami i chórami w tle. Było to zupełnie co innego, od tego o co mnie prosił na początku sam John.
MM: Czy mógłbyś powiedzieć co myślisz o każdej solowej płycie każdego z nich po rozpadzie the Beatles ?
MARTIN: Jestem pełen podziwu dla George'a. Zrobił coś wspaniałego, ponieważ to jest rodzaj pewnego oddania się w duszy, temu co go dotyczy. Zmusiliśmy go do bycia samotnikiem, jak sądzę... nie mógł z nikim współpracować w pisaniu piosenek i teraz gdy się rozdzielili miał więcej siły gdyż wcześniej był też sam. Nauczył się wiele o produkcji, technikach pracy w studiu i tak dalej, oczywiście, każdy z nich miał tę moc – ponieważ mieli pieniądze – mogli teraz spędzać tyle czasu w studiu w czasie nagrywania, ile było potrzeba. Wiem,że George tworząc swój album, spędził sześć miesięcy nie robiąc niczego innego tylko podkładając swój głos. Robiąc to i być tak wytrwałym to już swoiste osiągnięcie, ponadto ta produkcja to dobre brzmienie, dobre teksty – wszystko to sprawia, że to taki niezwykły, cudowny album. Jestem pełen podziwu i szacunku dla niego. Pozostali dwaj niejako przez porównanie nagrali albumy w typowym dla siebie stylu. „Power To The People” to mieszanka z „Give Peace A Chance” i nie jest to specjalnie dobre. Nie ma tej intensywności, do której John jest przecież tak zdolny. Podobnie z Paulem i jego pierwszym albumem... trochę niezły, ale większość to taka domowa robota i taki bardzo familijny. Nie sądzę, żeby kiedyś porównywano go z rzeczami jakie wcześniej robił. Nie przypuszczam, by Linda mogła zastąpić mu Johna Lennona, podobnie jak Yoko za Paula McCartney'a.

I to już koniec tego ciekawego wywiadu. Jak go odebraliście ?

Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz