THE BEATLES - brzmienie. Prywatna refleksja Autora blogu.



Generalnie staram się nie oceniać na tym blogu muzyki Beatlesów, mego ukochanego zespołu, choć oczywistym jest, że używając w stosunku do jakiegoś utworu, albumu przymiotników genialny, wspaniały, wyrażam swoją opinię – zawsze „niestety” bardzo pozytywną. Jednakże intencją mego blogu (w przeciwieństwie do drugiego „Mój Top Wszech-czasów”) było bardziej neutralne „dokumentalizowanie” nie tylko samej chronologii kariery zespołu ale także ich twórczości (albumy, piosenki na singlach, filmy itd.), poprzez wypowiedzi samych Beatlesów (wzorem 'Antologii') i osób „biorących czynny udział” w nagrywaniu choć nie tylko. Dzisiaj chciałbym jednak napisać krotki, niestety wcale nieobiektywny tekst, który od dłuższego czasu – gdzieś od miliona lat – chodzi mi po głowie. Jestem koneserem muzyki, od zawsze zbieram płyty, wcześniej taśmy, kasety. Od zawsze też interesowałem się samym brzmieniem danej piosenki, pomysłem na nią, w miarę posiadania wcześniej ubogich środków, skupiałem się tylko – bo tylko tak wtedy mogłem – na efektach dźwiękowych danej piosenki, zakochany od zawsze pracy producenta w osiąganiu ciekawych efektów stereo. Pamiętam, że pierwszą piosenką, którą usłyszałem wyraźnie na słuchawkach z adapteru dwu-kanałowo była piosenka Smokie 'Stranger' (lata 70's). Pamiętam doskonale moje wtedy zdumienie i zachwyt, gdy w intro utworu w lewym kanale pobrzmiewała gitara akustyczna, a po chwili w prawym (może na odwrót, nie pamiętam) zaczęły płynąć dżwięki klawiszy a może smyczków. Od tej pory (z moim przyjacielem – głównym zaopatrzeniowcem naszej paczki w oryginalne płyty) zawsze słuchaliśmy piosenek także pod kątem efektów, jakie producent włożył we wzbogacenie utworu, właśnie od tej strony. No i byli rodzice, którzy nie pozwalali głośno słuchać muzyki stąd słuchawki i delektowanie się muzyką w „domowej ciszy”.
Po latach znowu za konsoletą: Martin i Emerick.
Wiem, że wielu moich znajomych, wielu ludzi, może większość, nigdy nie słuchała swoich – może żadnych - ulubionych piosenek na słuchawkach a niestety czasem tylko tak można wychwycić całe „ukryte” bogactwo utworu. I jeszcze jedne wspomnienie. Kupiony za niezłe pieniądze singiel 'Dreadlock Holiday' 10 CC, po rozpakowaniu go z folii, przesłuchałem hm... 40 razy pod rząd ? Efekty stereo fantastyczne ale trzeba tej piosenki słuchać na słuchawkach. Słuchając tylko z radia, z głośników, często wyciszonych, nie jesteśmy w stanie wyłapać tych wszystkich dźwięków, które są nawet niespecjalnie ukryte w utworze. Delikatne cymbałki w tle, echa, dzwoneczki, wokal rozłożony oddzielnie na dwa kanały, scentrowany pośrodku i jednocześnie np. uzupełniany chórkami po obu stronach, gitara snująca się po obu kanałach etc.etc . I tak dalej i tak dalej.

Trudno przecenić pracę i ogromną rolę producenta (choć nie można tutaj nie podkreślić ważnej pracy inżyniera, który dokładnie nagrywa każdą partię muzyki, oddzielnie głosy, instrumenty itd.), który decyduje jaki jest ostateczny kształt utworu, nie tylko pod kątem aranżacji, czasem muzyki, tekstu ale także pod kątem samego brzmienia i obrazu utworu (schowane „niżej” jedne instrumenty, inne bardziej zaakcentowane, wyeksponowany dany instrument, głos, no i dodawanie czasem wszelakich efektów dźwiękowych, którymi tak bardzo zachwycali się Beatlesi, i których tak bardzo pożądali i oczekiwali). Czterech Anglików – ich geniusz muzyczny - wspaniale uzupełnił George Martin wraz z całą ekipą techniczną z Geoffem Emerickiem na czele. Dlatego dzisiaj po latach brzmienie, sound, przestrzeń jaką w sobie niosą nagrania Beatlesów nie mają - moim skromnym zdaniem - sobie równych. Nawet tam gdzie nagrania był w wersji mono i po latach zmiksowane na nowo. Sam proces nagraniowy w przypadku Fabsów od samego początku tworzył taki materiał – a nie jest to takie oczywiste nawet dzisiaj, choć trudno sobie wyobrazić, by z dzisiejszych produkcji realizowanych na sprzęcie najwyższej technologii cyfrowej można by było coś jeszcze „wydusić” - który w oryginale był już najwyższej próby a co dopiero po obróbkach cyfrowych. Zresztą w przypadku obróbki cyfrowej przede wszystkim chodziło - by najprościej opisać tą technik -  o odszumianie, czyszczenie oryginalnie nagranego materiału, plus ewentualnie prace 'poprawcze' nad czystą dynamiką. Przestrzeń zawarta w oryginale jest jak duch samej piosenki - zostaje na zawsze. Martin nagrał The Beatles idealnie! I nie uważam tak dlatego, że jestem ich fanem. Owszem, nie są jedyni jednak w latach 60-tych produkcje studyjne Fab 4 i innych wykonawców (z jakiejkolwiek strony Atlantyku) dzielił kosmos. Później było już lepiej, chociaż zespołu już nie było a solowe piosenki ex-Beatlesów nie nagrywał już Martin (pomijam jego wkład w twórczość solową Paula). 
 Wystarczy posłuchać np. 'Dark Side of the Moon' Pink Floydów czy wielu innych płyt, by zachłysnąć się ich samą produkcją, ale ja dostrzegam tą „jakość” w całej kompletnej twórczości jednego wykonawcy tylko w przypadku Fab4 (wciąż niezwykłą i magiczną do dzisiaj). Słuchałem ostatnio piosenki (ha, słucham ostatnio Beatlesów non-stop od zawsze), która przecież nie jest jakimś majstersztykiem nagraniowym – mowa o 'And Your Bird Can Sing' – i ona sprowokowała mnie do przyśpieszenia pracy nad tym tekstem. Produkcja tego 'średniego utworu' jakże wciąga i nie mam myśli tutaj tylko tekstu czy melodii, bardzo łatwo sobie wyobrazić studio i grających tam facetów, można 'wejść' w plenery piosenki, bo tak wyraźnie czuje się tam przestrzeń, głębię. Zremasterowana do wersji stereo wersja mego ukochanego covera The Beatles, 'Please Mr. Postman' podobnie powala, a piosenka ta jest już tylko i aż efektem „podrasowywania” cyfrowego. Nie z każdego materiału nagranego remastering robi podobne cuda. Np. zupełnie nieudane są dla mnie zremasterowane wczesne płyty Stonesów czy innych wykonawców ale pastwiłem się już nad nimi wcześniej.

Wspomniałem o dwóch piosenkach z 1963 i 66 a przecież najlepsze produkcje Beatlesów miały powstać później. 'Biały Album' brzmi cały czas (także bardzo współcześnie a nie jak płyta sprzed ponad 40 lat) tak jakby zespół grał obok w pokoju, w 'Ob-lad-di, Ob-la-da' – dla mnie najlepszym jakościowo, brzmieniowo utworze Wielkiej czwórki - bas i pulsujący fortepian mógłby ładować baterie w rozrusznikach, bez potrzeby wizyty w szpitalach. Wyrazistość, czystość, ostrość i moc jakie biją nagle w pojawiającej się piosence 'With A Little Help From My Friends' – po stosunkowo 'brudniejszym soundzie piosenki otwierającej album - powinna przyprawiać o kompleksy każdego producenta, choćby dzisiejszej muzyki hip-hopowej czy techno, która oczywiście w swojej dynamice, sterylności nagrań jest bez zarzutu ale jest brzmieniowo – mimo milionów decybeli jakie puszczają sobie najbogatsi koszykarze NBA i raperzy w swoich wypasionych bryczkach – płaska jak … ostatnio odkryty grafen, jedyny do tej pory znany ludzkości materiał tylko o dwóch wymiarach. Podsumowując swój tekst – z pewnością dla niektórych będący herezją, dowodem na to, że się nie znam, lub że nie słyszałem tej czy innej płyty lub tego czy innego artysty – chciałbym podkreślić jak znakomicie po kilkudziesięciu latach wciąż brzmi muzyka The Beatles i dzięki Bogu, że wróciła na winyle. Zachęcam też wszystkich by naprawdę spróbowali poznać muzykę Fab4 na słuchawkach. Koniecznie.
   Wspomniałem o winylach bo jak wiemy, panuje ogólne - słuszne!!! -  przekonanie, że cyfrowe nośniki nie wydobywają całej mocy ukrytej choćby na płytach analogowych, duszy muzyki, mimo czasem chrobotania igły, rosnącego niestety z ilością jej używania. Pamiętam jak Piotr Metz (zdaje się że to on, nie jestem pewien na 100%, ale na pewno któryś z dziennikarzy Trójki: może któryś z Piotrów, Baron lub Stelmach), w którejś ze swoich audycji, opisywał swoje wrażenia słuchowe z kontaktu z muzyką The Beatles, na absolutnie szpanerskim, koneserskim, najwyższej jakości sprzęcie  odtworzeniowym (kable łączące głośniki ze wzmacniaczami ze złota, wzmacniacze lampowe ale dzisiaj produkowane, oczywiście adaptery igłowe  itd). Powaliło go i ja mu wierzę. Nie mam najnowszej  - remasterowanej - kolekcji winylowej The Beatles. Niestety, Zastanawiałem się na zakupem, ale w końcu uznałem, że ciężko mi będzie wrócić i przyzwyczaić się do czasów, gdy trzeba było bardzo ostrożnie stąpać w pobliżu grającego adapteru (przy całej doskonałości i odporności na wstrząsy dzisiejszego sprzętu) i nie móc zaprogramować sobie swej playlisty odtwarzania płyty.
  Będę wdzięczny za Wasze opinie w tym temacie.
 
 *Muzyczny blog  Historia The Beatles  Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.

3 komentarze:

  1. Zdziwił mnie ostatni akapit. Nie spodziewałem się, że ktoś, kto tak bardzo docenia pracę producentów, programuje sobie playlistę, zamiast słuchać albumu w całości - tak jak został zaplanowany przez muzyków i producenta, którzy wiele czasu poświęcili na ułożenie utworów we właściwej kolejności ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. A składanki, płyty które np. sobie sami robimy. Nie przywiązałbym wagę tak mocno do tego ostatniego zdania. Jeśli śledzisz ten mój blog lub drugi (ikona z boku, MTW), to wiesz, że jasne, że pewnych płyt można słuchać w całości, ale np. albumy Red lub Blue samych Beatlesów, to zwyczajne składanki, i tutaj dostrzegam wyższość cyfry nad analogiem, pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze wrócę do poprzedniej odpowiedzi. Wyższość w tym sensie, że można sobie planować co się słucha, zapętlać odgrywanie płyty, czasem eliminować z zawartości niektórych płyt po prostu słabe kawałki. Nie oznacza to - podkreślam - słuchanie np. płyt koncepcyjnych jak leci, np. 'Sgt. Pepper' w losowym odtwarzaniu traci na uroku gdy nagle jako drugi wyskakuje 'A Day in the life' a wiemy, że warto słuchać tej płyty tylko tak jak zaproponowali Beatlesi i powoli 'dojrzewać' do ostatniego numeru. Wyższość cyfry od analogu polega także na tym, że zbyt częste odtwarzanie płytom analogowym zwyczajnie szkodzi, bez względu na jakim się je odtwarza sprzęcie.

    OdpowiedzUsuń