SPOJRZENIA WSTECZ - vol. 5 : HAMBURG - 2




JOHN:  W Hamburgu  musieliśmy grać godzinami do końca. Każda piosenka trwała dwadzieścia minut i miała po dwadzieścia solówek. Graliśmy 8-10 godzin co noc. To rozwinęło nasze granie. No a Niemcy lubią heavy rock, więc rockowaliśmy cały czas , tak się rozgrzewaliśmy.

STUART SUTCLIFFE: Jesteśmy 1000 razy lepsi niż wtedy gdy przyjechaliśmy i Allan Williams, który też jest tutaj z nami, mówi, że w Liverpoolu nikt nam nie podskoczy.


 
GEORGE: Musieliśmy się nauczyć miliony piosenek. Uczyliśmy się tak długo, aż umieliśmy zagrać wszystko. Graliśmy całego Gene Vincenta. wszystko z płyty, nie tylko leniwe "Blue-Jean Bop" czy coś tam. Podobnie było z Little Richardem, The Everly Brothers, Buddym Holly, Fatsem Domino i wszystkimi innymi. Graliśmy wszystko, bo byliśmy na scenie godzinami i musieliśmy wciąż wymyślać nowe rzeczy. 
 W HAMBURGU DOSTALIŚMY NIEZŁĄ SZKOŁĘ. NAUCZYLIŚMY SIĘ GRAĆ PRZED LUDŹMI.

 Ray Charles - What I'Say 
 Early Beatles z T.Sheridanem - What'd I Say
 The Beatles - Lucille. 

JOHN: Raz, przed publicznością, spróbowaliśmy zagrać niemiecki numer... Byliśmy coraz lepsi, bo dochodziło do tego doświadczenie z grania po całych nocach. Było to nam na rękę, przy obcych. Musieliśmy się starać, wkładać w grę całe serce i duszę, by się z tego wydostać. Nasze występy były wtedy dobre... Wszystko się kończyło skakaniem po scenie. Paul wykonywał 'What's I Say" (hit Ray'a Charlesa - RK, posłuchaj linka) przez półtorej godziny.

PAUL: "What'd I Say" to numer, który zawsze ich ruszał. To był jeden z naszych wielkich numerów. To wyglądało jako próba dostania się do księgi rekordów Guinessa - kto będzie mógł to zagrać jak najdłużej. To jest idealna piosenka, ma jeden z najlepszych wstępnych riffów. Jeśli się miało Wurlitzera (my go mieliśmy), można było go grać godzinami (rodzaj elektr. fortepianu - RK)...
JOHN: O ile wiem, to było pierwsze nagranie elektrycznego pianina na płycie jakie słyszałem. 'What'd I Say' wydawało się początkiem wszystkich gitarowych nagrań. Nikt z nas nie miał elektrycznego pianina, więc graliśmy to na gitarze, próbując uzyskać niskie brzmienie. Wcześniej były tylko gitarowe wstawki, jak na rock and rollowych płytach Little Richarda. W 'Lucille' grały ją saksofony i gitara. 'What'd I Say' zaczęło nową erę, która trwa do dzisiaj (wypowiedź z 1974).
 
The Beatles - A Taste of Honey (live Hamburg) 



PAUL: WTEDY, TAM WCALE NIE MYŚLELIŚMY O PISANIU WŁASNYCH PIOSENEK. 
 Było masę innych rzeczy. Napisałem kilka drobiazgów, ale odważyłem się ich nikomu pokazać bo były bardzo krótkie. Zawsze w to miejsce była gotowa piosenka Chucka Berry'ego. Jednym z moich wielkich numerów w Hamburgu była krótka ballada "A Taste of Honey". Był to inny numer, ale często zamawiany. Śpiewaliśmy harmonie do małych mikrofonów, z pogłosem i szło nam to bardzo dobrze. Właściwie to brzmiało to całkiem w porządku.
  Byliśmy coraz lepsi i inne zespoły przychodziły nas oglądać. Szczytem szczytów było pojawienie się Tony'ego Sheridana, (który grał w Top Ten,takim  dużym klubie w którym chcieliśmy grać), czy obecność Rory'ego Storma albo Ringa.
    Od lewej, w tyle schowany Stu, George (cherubinkowaty wygląd prawda?), John i Tony Sheridan.

GEORGE: Sobota zaczynała się o 3 lub 4 po południu i trwała do 5 lub 6 rano. Kiedy kończyliśmy, szliśmy jeść śniadanie. Wszyscy byli pijani - nie tylko zespół, ale także publiczność i wszyscy ludzie w St.Pauli...
RINGO: Niemcy byli kapitalni, bo jeśli cie lubili to stawiali całe skrzynki piwa. Jeśli zdarzali się ludzie z pieniędzmi, zamiejscowi lub jakieś snoby z Hamburga, to stawiali szampany. Mieśmy to w nosie. Piliśmy wszystko co popadło. Do klubów przychodzili też uzbrojeni gangsterzy, siadali przy barze i pili, dopóki nie spadli ze stołka lub nie stracili wszystkich pieniędzy. Nikt nie odprowadzał ich do drzwi. Wykopywano ich na zewnątrz...

JOHN: Przychodzili lokalni gangsterzy i lokalna mafia. Przysyłali na scenę skrzynkę niemieckiej podróby szampana, i musieliśmy to wypić, bo inaczej zabiliby nas. Mówili: Pijcie, a potem zagrajcie dla nas 'What'd I Say'. Musieliśmy grać bez względu na porę. Jeśli przyszli o 5 rano, a my graliśmy już 7 godzin, dawali nam szampana i musieliśmy grać dalej...
   Głos zaczynał mi wysiadać. Nauczyliśmy się od Niemców, że można pokonać sen, łykając tabletki na odchudzanie i tak robiliśmy... Bywałem tak nachlany, że leżałem na podłodze za pianinem a reszta grała (tu John przyznaje, że był tam fortepian Wurlitzera, stąd słyszymy w zachowanych wersjach 'What'd I Say' fortepian jako solówka - RK). czasami nawet spałem na scenie. 
Zawsze jedliśmy na scenie, bo nigdy nie było czasu na jedzenie. Scena stała się wszystkim... Zrobił się prawdziwy odlot - jedliśmy, paliliśmy, przeklinaliśmy i gdy byliśmy zmęczenie, spaliśmy na scenie.
RINGO: Przetrwaliśmy dzięki piwu i Preludinowi. Odkryliśmy tam środki pobudzające. Tylko dzięki nim można było tak długo grać. Preludin można było wszędzie łatwo kupić. Nie uważaliśmy, że robimy coś złego. Byliśmy na strasznym haju i nie spaliśmy całymi dniami.

-----
Kilka ciekawych cytatów o czasach 'hamburskich' z książki Rossa Bensona: "Paul McCartney - poza mitem" (nie wnikam w rzetelność tej książki, uwaga z odbiorem   poniżej zamieszczonych fragmentów tekstu, są lekko bulwersujące ale prywatnie wydaje mi się, że są prawdziwe - RK).
Wszyscy Beatlesi, z wyjątkiem Besta, on nigdy do nich specjalnie nie pasował, zażywali wkrótce całą gamę "pigułek", połykając je garściami. Upierają się, że nigdy się nie stali uzależnieni od nich, ale to wtedy zaczęły się ich trwające całe życie, kontakty z narkotykami. 'Pigułki' połykane w takich ilościach, w połączeniu z alkoholem, sprawiły wkrótce, że stali się wszyscy spięci, drażliwi, skłonni do przesadnych reakcji, niemal niezdolni do  logicznego myślenia, zarówno na scenie jak i poza nią. Lennon, którego zachowanie zawsze było bliskie granicy nienormalności, teraz stał się jeszcze bardziej kłopotliwy(po lewej zdjęcie Johna pod kinem Bambi). Kiedyś, naszpikowany  pigułkami, mając puste kieszenie, próbował obrabować w ubikacji jakiegoś pijanego marynarza. Potem pojawił się na scenie półprzytomny, nagi, z deską klozetową na szyi... Mówiło się swego czasu, że zdarzało mu się oddawać mocz z okna wprost na głowy przechodniów, ale McCartney twierdzi, że to nieprawda...
Spencer Mason, menadżer również sprowadzający grupy do Hamburga, doskonale przypomina sobie plagę "pigułek":  Brali wszyscy. Dawało to 'haj", podniecenie i błogi nastrój, względnie tanim kosztem, no i pozwalało harować bez jedzenia, na które żadna grupa za bardzo nie mogła sobie pozwolić. Ale ludzie stawali się po tym trochę szaleni. Lennon na przykład robił różne dziwactwa. Któregoś dnia kupił na targu świnię i chodził z nią wszędzie, prowadząc ją jak psa na smyczy. Ale współpraca świni z zespołem The Beatles skończyła się szybko i tragicznie. Lennon zabrał ją kiedyś do hotelu 'Phoenix' - czasem zatrzymywał się tam Williams - i wyrzucił z okna najwyższego piętra. McCartney zachowywał się o wiele spokojnie, był pełen rezerwy jak jakiś arystokrata...
  Może, ale nie na tyle by stronić od mało arystokratycznych dziewczyn, będących 'specjalnością' Reeperbahn. Ulubionym drinkiem Beatlesów był 'schnaps' popijany Fantą, do tego garść wzmacniających 'tabletek'. Prawdziwa zabójcza kombinacja, ale wydaje się, że nawet tak często stosowana nie wpływała ujemnie a seksualną aktywność Beatlesów. Pete Best:'Można było używać ile tylko się chciało". Mason: 'W dzielnicy Reeperbahn czułeś się jak w jednym wielkim sex-shopie".
  Te niezliczone przypadkowe kontakty z przypadkowymi kobietami najróżniejszego autoramentu, młodymi i starymi, odbywane w najróżniejszych miejscach, od klatek schodowych, kulisów za estradą aż do ustępów w klubie, miały łatwe do  przewidzenia medyczne konsekwencje. Beatlesi stali się okazami, na których uczyć by się można było rozpoznawania chyba wszystkich możliwych chorób wenerycznych. W nagłej potrzebie wołali Allana Williamsa (na zdjęciu po lewej), który przezywany wkrótce 'The Little Pox Doctor', stawiał natychmiastową diagnozę. Spotykał się z nimi w barze 'U Gretel i Alfonsa', zabierał do ubikacji, oglądał wrażliwe miejsca, pytał, czy mogą siusiać bez bólu - i jeśli to, co widział, zgadzało się z tym, o czym przeczytał w jakichś medycznych poradnikach - wysyłał ich na zastrzyk penicyliny do którejś z państwowych klinik. Nie mijało jednak wiele czasu i znowu któryś z nich był zarażony. Dopiero gdy wrócili na dobre z Hamburga, wenerolodzy, po ciężkiej pracy, mogli ich uznać za całkowicie wyleczonych.
  Na zdjęciu wyżej i niżej obok szalejących Beatlesów przy fortepianie nieznana mi postać. Będę wdzięczny za podpowiedź kto to może być (w tle Pete, John i Paul razem, George po prawej).
Podpowiedź Czytelnika mego blogu (dzięki Argus9): To Roy Young (patrz napis na fortepianie). W 1961 grał w Top Ten Z Tony Sheridanem, a wiosną 1962 w Star Clubie zdarzało mu się grać z Beatlesami. To on gra na fortepianie w Sheridanowo-Beatlesowskim „Sweet Georgia Brown”. Potem był członkiem Cliff Bennett & The Rebel Rousers, aż wreszcie założył własny Roy Young Band. Dzięki! Rzeczywiście, mea culpa, mogłem się wykazać większą spostrzegawczością, napis na fortepianie!, znam tego muzyka, powinienem się domyśleć. 

  Sam Williams staranniej dobierał swoje partnerki, choć nie na tyle starannie, by uniknąć przygody, w którą wmanewrował go McCartney. Któregoś wieczoru Williams wszedł do baru, gdzie siedział, popijając Paul, Mason i paru innych. Przyprowadził ze sobą 'szałowego kociaka' -  biust, biodra, wszystko jak trzeba, krótka sukienka, głęboki dekolt ... McCartney znał dobrze tą osobę i widząc, co się święci, zaczął udawać, że chce ją poderwać. Kiedy Williams okazał wyraźną irytację, przeprosił go i wycofał się. Gdy Williams poszedł ze swoją towarzyszką do pokoju hotelowego, Paul wybuchnął śmiechem. Chichotał jeszcze, gdy po godzinie Williams wrócił zupełnie roztrzęsiony, wołając "Coś takiego! To był facet!".
Stuart Sutcliffe na pierwszym planie.
 
 I'll Follow The Sun
 Paul czasem komponował. Pete Best wspomina jak kolega przyniósł 'I'll Follow the Sun": "Chcąc zrobić wrażenie na ludziach, mówił: Właśnie napisałem nową piosenkę, posłuchajcie, co o niej myślicie? Ale nie robiło to na nikim wrażenia. Ludzie  chcieli słuchać standardów rock and rollowych Little Richarda, Chucka Berry'ego, Carla Perkinsa.



GEORGE:  Później zaczęliśmy grać w Star-Clubie, wielkim i fantastycznym z powodu świetnego nagłośnienia. Tym razem mieliśmy już hotel. Pamiętam, że z klubu kawałek się szło do centrum, przez całe Reeperbahn.Byliśmy tam kilka miesięcy... W czasie naszej czwartej podróży do Hmaburga w listopadzie, grał z nami Little Richard, w którego zespole grał 15-letni wtedy Billy Preston. Wszystko mieli od nas lepsze. Mieli nowe wzmacniacze Fendera dla całego zespołu...
 

JOHN: Często staliśmy za kulisami sceny i oglądaliśmy występ Little Richarda... Czytał fragmenty Biblii ze sceny. Mieliśmy już w tym czasie po dziurki nosie całego Hamburga. Brian zmusił nas byśmy tam wrócili.

GEORGE:  Z perspektyw czasu chciałbym powiedzieć, że Hamburg należy do najlepszych okresów naszej kariery. Nie mieliśmy żadnych luksusów, ani łazienek, ani ubrań na zmianę, byliśmy brudni i nie było nas na nic stać, ale z drugiej strony nie byliśmy jeszcze sławni, więc nie mogliśmy oczekiwać tego całego gówna, które przychodzi ze sławą.

Little Richard i The Beatles - już z Ringo w 1963.
PAUL: Hamburg to oczywiście wspaniałe wspomnienie z młodości. Ale sądzę, że wszystko to zostało wzmocnione przez czas. 


JOHN: Zawsze opowiadamy o tych czasach z Hamburgu oraz Cavern o wszystkich salach tanecznych w Liverpoolu ponieważ wtedy naprawdę nieźle naparzaliśmy muzycznie. Byliśmy wykonawcami i było fantastycznie, gdy graliśmy prostego rocka - jak wtedy nikt w całej Brytanii.









 * Muzyczny blog  Historia The Beatles  Music Blog *
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz