RINGO: Mieliśmy tylko Mala i Neila. Przez całą naszą karierę, opiekowało się nami tylko dwóch facetów. Mal zaczął dla nas pracować na cały etat w 1963 roku. Był naszym ochroniarzem, ale był w tym świetny bo nigdy nikogo nie skrzywdził. Był na tyle olbrzymi, że wystarczyło, że powiedział: Przepraszam, pozwólcie chłopcom przejść. Był też dosyć silny, potrafił sam podnieść piec basowy, co samo w sobie graniczyło z cudem. Powinien występować w cyrku.
MAL EVANS: Szedłem
taką małą uliczką Matthew Street, której nigdy nie zauważałem i natrafiłem na
klub Cavern. Nigdy nie byłem w tym klubie zapłaciłem szylinga i wszedłem bo
usłyszałem muzykę podobną do rocka, która brzmiała jak Elvis.
Paul, Martin, Mal Evan i George. |
GEORGE: Mal przychodził do Cavern. Pracował jako inżynier w firmie telefonicznej tuż za rogiem i wpadał
podczas lunchu. Siedział z innymi ludźmi i zamawiał utwory Elvisa. Po jakimś
czasie skapowaliśmy, że on był tym facetem który zamawiał piosenki Presley’a i
mówiliśmy: ‘A teraz zagramy coś dla Mala’. Po jakimś czasie Mal dostał nocną pracę
w klubie jako bramkarz.
Kiedyś Neil
zachorował i potrzebowaliśmy kogoś, kto by nas zawiózł do Londynu, więc poprosiliśmy
o to Mala. Był miłym kolesiem i często ze sobą rozmawialiśmy. Żeby z nami
pojechać musiał wziąć parę dni wolnego z pracy. Kiedy mieliśmy coraz więcej
grania, zdawaliśmy sobie sprawę, że musimy znaleźć innego kierowcę furgonetki i
zostawić opiekę Neilowi nad nami, naszą garderobą i innymi rzeczami. To była
zgodna,wspólna decyzja. Mal zostawił pracę i zaczął pracować dla nas.
NEIL SPINALL: Podczas kolejnej trasy schudłem do ok. 60 kg i powiedziałem Brianowi, że potrzebuję kogoś do pomocy. Wtedy wzięliśmy Mala. Wszyscy znaliśmy go jako bramkarza - był 'delikatnym' gigantem i dobrym przyjacielem. Mal zaczął jeździć furgonetką, zajmował się sprzętem, naszymi ubraniami. Ja zajmowałem się The Beatles, prasą i innymi ludźmi z naszego otoczenia. Musiałem nauczyć rozstawiać perkusję Ringa. Ringo mówił, że początkowo nie rozstawiałem mu perkusji, ale ja to robiłem.
NEIL SPINALL: Podczas kolejnej trasy schudłem do ok. 60 kg i powiedziałem Brianowi, że potrzebuję kogoś do pomocy. Wtedy wzięliśmy Mala. Wszyscy znaliśmy go jako bramkarza - był 'delikatnym' gigantem i dobrym przyjacielem. Mal zaczął jeździć furgonetką, zajmował się sprzętem, naszymi ubraniami. Ja zajmowałem się The Beatles, prasą i innymi ludźmi z naszego otoczenia. Musiałem nauczyć rozstawiać perkusję Ringa. Ringo mówił, że początkowo nie rozstawiałem mu perkusji, ale ja to robiłem.
MAL EVANS: Nigdy z bliska nie widziałem całej perkusji, zestawu. Nic z tego nie rozumiałem. Neil pomagał mi przez pierwsze dni, ale przeżyłem mały dramat, gdy musiałem zrobić to pierwszy raz sam. Scena była ogromna a w głowie miałem pustkę. Nie wiedziałem co i gdzie. Nie wiedziałem, że każdy perkusista musi mieć talerze na odpowiedniej dla niego samego wysokości...
GEORGE: Po odejściu Pete'a Besta mieszkaliśmy po dwóch w pokojach. Mieszkałem z Johnem, bo uważałem, że to ja przekonałem ich do wzięcia Ringa do zespołu. Pomyślałem, że lepiej jeśli Ringo zamieszka z jednym z nich, bo to lepiej zintegruje go z zespołem.
RINGO: W małych hotelach, do których wracaliśmy wieczorem z grania, często nie było nic do jedzenia. Musieliśmy błagać o kanapkę zrobioną o 16...
Na początku grasz gdzie popadnie, za darmo. Potem grasz w klubach i walczysz o trochę forsy. Potem grasz w salach tanecznych, a potem nagle grasz w teatrach a publiczność siedzi na fotelach. Uwielbiałem granie w teatrach, nadal to uwielbiam.Uwielbiam kontakt z publicznością...
NEIL ASPINALL: Zaczęli grać trasy pracując z Arthur Howes Agency. On organizował trasy po teatrach sieci Gaumont, kinach sieci Odeon i innych kinach w całym kraju. Pierwszą taką trasę zagrali z Helen Shapiro.
Nagle musiałem dawać sobie radę ze skomplikowanym systemem oświetleniowym. Nie był skomputeryzowany, jak jest teraz. Wtedy były światła podłogowe, boczne i nad głową. Przed pierwszym koncertem, Johnny Clapson, tour manager Helene Shapiro spytał: Kto jest road managerem The Beatles? Nie otrzymał odpowiedzi. Wreszcie spytał: Czy jest ktoś od The Beatles ? Ja na to: Taaa, ja jestem. On wtedy: Więc to ty jesteś road manager. Potem Clapson zapytał: Jaki masz układ świateł? Ja: Jaki układ? On: Słuchaj, zaczynamy za pół godziny. Ja zrobię światła dla pierwszego wykonawcy. Patrz jak ja to robię, potem działasz sam. Tak właśnie zostałem oficjalnym menadżerem trasy The Beatles. Nigdy wcześniej nie myślałem o takim tytule. Robiłem wszystko czego oni nie robili. Robiłem wszystko co było potrzebne, zawsze tak było.
Co noc musiałem mieć inny układ świateł, bo zawsze gdy przyjeżdżaliśmy do nowego teatru (to w zależności od pantomimy, jaka tam była na gwiazdkę), mieli różne kolory i układy świateł. Jeśli graliśmy w kinie, to operatorzy, którzy wyświetlali filmy, używali projektorów jako spotów. Zawsze kierowali spota na Johna, kiedy śpiewał Paul i odwrotnie. Nigdy nie było tak jak trzeba, bo oni byli na górze, a ja na dole krzyczałem do małego mikrofonu, starając się przekrzyczeć tysiące wrzeszczących dzieciaków. Zawsze był chaos. Starałem się wyjaśniać wszystko przed koncertem, załatwiać im drinka lub jakoś przekupić, by zrobili to dobrze.
GEORGE: Nagłośnienie było złe. W niektórych salach mieli tylko jeden mikrofon. W tamtych dniach w Empire Theatre był tylko jeden mikrofon wychodzący z podłogi na środku sceny. Pamiętam, że widziałem tam Everly Brothers i obaj śpiewali do jednego mikrofonu. Śpiewali 'Wake up little Susie", potem obaj chwytali za gitary by zbliżyć się do mikrofonu. My też tak robiliśmy. Potem poprawiono systemy nagłaśniające, w salach były już dwa mikrofony, które stały an ruchomych stojakach. Wpisywaliśmy w zamówieniu pod dwa mikrofony, by móc zagrać po swojemu. To zabawne, że nigdy nie mieliśmy mikrofonów do wzmacniaczy czy perkusji.
JOHN: Na każdej trasie były problemy z mikrofonami. Żadne teatr nie miałtego co chcieliśmy. nawet kiedy robiliśmy po południu próby i mówiliśmy, czego sobie życzymy to i tak nigdy tak nie było. Były nie tam gdzie miały być, albo były zbyt ciche. Ustawiano je tak jak na amatorski konkurs talentów. Może byliśmy do nich zbyt uprzedzeni, sądząc, że nie traktują naszej muzyki zbyt poważnie. Brian siedział w reżyserce, a my krzyczeliśmy do niego. Sygnalizował nam, że to wszystko co mogą zrobić To doprowadzało nas do szału...
Potem trafiliśmy z singlem do TOP30. To było 'Love Me Do' i wtedy wydawało się nam, że jesteśmy już na szczycie. Potem jednak bum! i było 'Please Please Me'. Niektóre kawałki były napisane tak obok, ale z tym singlem staraliśmy się wcelować w listy przebojów.
NEIL ASPINALL: Tam zawsze chcieli trafić, na pierwsze miejsce. Wtedy też zaczął się początek beatlemanii. W Liverpoolu panowało także szaleństwo ale tam przynajmniej znali większość dzieciaków. Tamci nie usiłowali przynajmniej wskakiwać im na plecy, przewracać samochód lub wyrywać bocznych lusterek. Nagle zaczęło się powszechne szaleństwo, trudne do opanowania...
JOHN: Najgorsze było wydostanie się z sali. Kiedy już myślałeś, że bezpiecznie się wydostałeś, nagle okazywało się, że świr spuścił powietrze z opon samochodu.
GEORGE: Podczas trasy z Chrisem Montezem (zdjęcie po prawej), kiedy mieliśmy już wydane ze dwie płyty, przed dużymi teatrami stały dziewczyny, taki pierwszy towar. Podjeżdżaliśmy pod drzwi sali i przebiegaliśmy obok nich, pędząc na scenę. Jeśli potrafiłeś błyskawicznie skapować, które wyglądają w miarę ok, to można było w biegu popchnąć je do środka, zamknąć drzwi i wówczas pojawiały się w garderobie...
NEIL ASPINALL: Od pierwszej sesji The Beatles nagrywali w studiu nr 2 przy Abbey Road. Reżyserka była wyżej na piętrze. Do studia, które nieco przypominało stodołę, schodziło się w dół schodami. Wiem, że w czasie pierwszych sesji The Beatles byli bardzo zdenerwowani, ale tak się powinien czuć każdy kto tam był pierwszy raz. To była nauka i nie tylko dla nich, także dla George'a Martina. Razem jednak pracowało im się dobrze...
JOHN : Byliśmy po raz pierwszy w studiu i wszystko zostało zrobione w 12 godzin, bo nie chciano na nas wydać więcej pieniędzy. Na tej płycie starano się uchwycić nasze brzmienie koncertowe i ona najlepiej oddaje, jak musieliśmy brzmieć dla publiczności w Liverpoolu i Hamburgu. Mimo iż nie ma koncertowej atmosfery tłumu, która wystukuje z nami rytm, ale jest najbliższe temu, zanim staliśmy się "sprytnymi" Beatlesami. Trzeba też wiedzieć, że pracowaliśmy bez pogłosu. Nie stać nas było na pogłos, kiedy wreszcie pojawił się na rynku. Gdy było nas już na niego stać, przestał nam się podobać, tak więc nigdy nie skorzystaliśmy z niego na scenie. To dobrze, że nie korzystaliśmy z niego, bo pewnie brzmielibyśmy wtedy jak wszystkie inne grupy.
GEORGE MARTIN: Byłem w Cavern i widziałem co potrafią. Znałem ich repertuar, wiedziałem co są w stanie zagrać więc im powiedziałem: "Nagrajmy każdą piosenkę jaką macie. Przyjeżdżajcie do studia i nagrajmy wszystko w jeden dzień"...(czytaj tutaj także). Początkowo The Beatles nie mieli wiele do powiedzenia, jeśli chodzi o sesję. Techniką studyjną zaczęli się interesować dopiero po roku, ale zawsze wszystko chcieli zrobić dobrze!
GEORGE: Byliśmy ciągle na krawędzi. Zagraliśmy wszystko, zanim cokolwiek nagraliśmy.Zagraliśmy kawałek, a Georger Martin: "Dobrze, co jeszcze tam macie?"... Być może wtedy podczas sesji, zagraliśmy także numer spółki Goffin i King "Keep Your Hands Off My Baby" (następny przebój little Evy, po przeboju 'Loco-Motion'). Czasami uczyliśmy się piosenek, by zagrać je raz czy dwa a potem dawaliśmy sobie z nimi spokój. Tak też było z piosenką Elvisa 'That's When Your Heartbreaks Begin'...Paul ją zaśpiewał w Aintree Institute. Czy słyszeliście kiedyś tak głupie zdanie: 'Miłość jest rzeczą, którą nigdy nie powinniśmy się dzielić'.
JOHN: Czekanie wtedy na przesłuchanie taśm z nagraniami albumu było dla nas jedną z większych nerwówek. Wszyscy jesteśmy perfekcjonistami i gdyby było coś nie tak, to chcielibyśmy to nagrać ponownie. Jak się okazało byliśmy bardzo zadowoleni z rezultatów.
PAUL: Pamiętam, że w studiu nagraniowym byłem zazwyczaj bardzo zdenerwowany,ale i podekscytowany. To było nerwowe podekscytowanie. Pobyt przy Abbey Road był czymś fantastycznym. Pamiętam jak na schodach wejściowych spotkałem sir Donalda da Wolfita. Spojrzał na nas spod tych swoich dużych brwi dosyć wyniośle, ale i dobrotliwie i powiedział głębokim głosem: 'Halo, jak się macie?'. Wtedy nam nie było wolno wchodzić do reżyserki. Był podział na Nas i na Nich. Oni byli w reżyserce, nosili białe koszule i krawaty. Byli dorośli! Wchodziliśmy wejściem dla pracowników i podrzędni ludzie z firmy pomagali nam ustawiać sprzęt. Tak było dopóki nie staliśmy się bardzo sławni (nawet wtedy warunki były podobne, tylko, że od czasów Peppera nagrywaliśmy w nocy). Stopniowo staliśmy się robotnikami, którzy przejęli fabrykę. Na koniec rządziliśmy już całym budynkiem. Byliśmy wtedy tylko my, ludzie zatrudnieni przy naszych sesjach i odźwierny. Cudownie było włóczyć się po budynku i zapalić sobie w kamerze pogłosowej. Sądzę, że znaliśmy to miejsce lepiej niż szef tej firmy, bo my w nim mieszkaliśmy. Ja nawet miałem za rogiem swój dom, bo tak kochałem to miejsce. Mógłbym stamtąd nigdy nie wychodzić.
*Muzyczny blog Historia The Beatles Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz