17. PO ŚMIERCI BRIANA

PO ŚMIERCI BRIANA - WRZESIEŃ


31 sierpnia 1967 – tego dnia, cztery dni po śmierci Epsteina, The Beatles wydają oświadczenie na temat przyszłości firmy NEMS Enterprises. Muzycy zgodnie ujawniają, że firma NEMS będzie nadal kierowana – aż do odwołania – przez brata zmarłego menadżera, Clive'a Epsteina (na zdjęciu po prawej), aczkolwiek nikt nie będzie nowym menadżerem zespołu. Prasa bardzo często cytuje  późniejsze (z 2 września) słowa Paula McCartney'a: “No one could possibly replace Brian,” (nikt nie jest w stanie zastąpić Briana). Ponadto The Beatles wyjaśniają, że zespół nie wycofa swoich udziałów z NEMS, że wszystko pozostanie jak dawniej, chociaż The Beatles przejmują kontrolę nad swoimi interesami. Tak naprawdę -  o ile rozwój muzyczny grupy będzie nadal ewoluował i gigantycznie się rozwijał - to po śmierci Briana "nic nie będzie jak dawniej" i sprawy biznesowe, finansowe będą rozdzielać od siebie zwartą jak dotąd paczkę przyjaciół.
Beatlesi odpowiadają na pytania prasy, świeżo o usłyszeniu informacji o śmierci Epsteina.
   The Beatles bardzo szybko po utracie swego menadżera i Przyjaciela wzięli się do pracy. Nowym projektem był film przeznaczony dla TV - Tajemnicza Magiczna Podróż (Magical Mystery Tour). 
  Ale zanim napiszę o tym przedsięwzięciu, w niniejszym tekście trochę o sytuacji pozamuzycznej grupy, wspomnienia o Brianie i o początkach biznesowego funkcjonowania czterech muzyków.

  JOHN ('1967): Umarło tylko ciało Briana, jego duch zawsze będzie z nami pracował.Liczyła się jego siła i moc, a one będą z nami. Wiedział, kiedy robiliśmy dobrze, a gdy skręcaliśmy na złą drogę, to nam o tym mówił. I z reguły miał rację. W sumie nie jest naprawdę martwy. Teraz od nas zależy wybór dalszej drogi, którą poszlibyśmy razem z Brianem. On jest martwy fizycznie, ale to jest przykład negatywnego myślenia. Dzięki niemu mieliśmy siłę zajść, dokąd doszliśmy i ta chęć nadal w nas żyje.
  Nie wiem czy będziemy mieli nowego menadżera. Zawsze kontrolowaliśmy wszystko, co robiliśmy i teraz zrobimy, co do nas należy. Wiemy co powinniśmy robić, a czego nie. Brian był naszym naturalnym przewodnikiem i będzie go nam bardzo brakowało.

GEORGE: Po śmierci Briana powstała duża próżnia, bo to wraz z jego pojawieniem się, staliśmy się zawodowcami i zaczęliśmy marsz w stronę przemysłu muzycznego oraz występów w londyńskim Palladium. Nie znaliśmy się na prowadzeniu interesu i finansach. On się wszystkim zajmował a potem nastąpił chaos.
JOHN: Wszystko się rozleciało. Wiedziałem, że zaczęły się kłopoty. Nie miałem wątpliwości, że potrafimy tylko grać, więc byłem przerażony. Myślałem:"No to już po nas".
RINGO:  Zastanawialiśmy się, co będziemy robić. Byliśmy nagle bezgłowym kurczakiem. Co teraz zrobimy? Potem dowiedzieliśmy się, że Clive Epstein uważa się za naszego właściciela, więc poszliśmy do niego się z nim zobaczyć i dowiedzieć o jego planach. Stwierdził, że bardziej niż my  interesuje go jego sklep z meblami i życie w Liverpoolu.Z czasem uwolniliśmy się od Clive'a i założyliśmy Apple. Nie myśleliśmy wcale o tym aby znaleźć natychmiast następcę Briana - bo wszystko się zmieniło. Teraz tylko nagrywaliśmy zamiast grać koncerty.

NEIL ASPINALL : Postanowili, że muszą pójść dalej. Zawsze dyskutowali z Brianem co dalej, a teraz nie mieli nikogo takiego. Była wprawdzie ekipa Briana, ale była ona bardziej związana z nim, niż z chłopcami. Nikt nie wiedział co robić... Nie było żadnego kawałka papieru, kontraktów...Odbyło się spotkanie naszej szóstki - ich czterech, Mal i ja. Siedzieli w biurze i zdali sobie sprawę, że nic nie mają. Nie wiedzieli gdzie są pieniądze, jak również nie mieli żadnego kontraktu z Brianem. Nie mieli kontraktu z wytwórnią płytową, ani filmową - wszystko to miał Brian.Siedzieli z niczym w biurze, które nawet nie było ich. Nie stali się przez to bezbronni ale uświadomili sobie, że muszą wszystko wziąć w garść. Oto nagle czubki przejęły kontrolę nad wariatkowem. Zewsząd 'dawano im rady' co teraz powinni zrobić. Uznali, że muszą mieć biuro i własną firmę. Dlatego rozszerzyli działalność Apple.
GEORGE MARTIN: Żaden z chłopaków nie mógł zostać menadżerem, bo w zespole panowała demokracja - trzej pozostali i tak by tego nie uznali. Jeśli chodzi o innych ludzi z nimi związanych , to nikt - nawet Neil, ani Mal, nie był tak 'osadzony' jak Brian. z czasem Neil przejął funkcję menadżera Apple, ale wówczas nie był tym, kto mógłby być z taką osobą jak Joe Lockwood (szef EMI) "na ty". To był naprawdę trudny okres. 
 W tej menadżerskiej próżni pojawiło się sporo sępów, które krążyły wokół zespołu, ale nic z tego nie wynikło. Ja nigdy nie starałem się być ich menadżerem, nie chciałem tego. Pomyślałem, że gdybym się na to zdecydował, to straciłbym ten szczególny kontakt, jaki miałem z nimi w studiu, gdzie byliśmy prawdziwymi kumplami. Byliśmy na tym samym poziomie i mówiliśmy tym samym językiem. Gdybym zyskał pozycję, by powiedzieć: "nie powinniście tego a tego robić, a właśnie to i to", straciłbym naszą studyjną przyjaźń.
Paul, John, Neil, Mal, Ringo i George.
PAUL:  Nie sądzę, żebym się bał dalszej działalności bez Briana, bo i tak mieliśmy dość wpływu na to co robiliśmy w studiu. Tak naprawdę top sami sobie byliśmy już menadżerami.Przykro było stracić starego kumpla w takich okolicznościach, ale nie sądzę, żebyśmy się martwili w stylu: "Ojej, co my teraz zrobimy, przecież nie mamy menadżera". I tak powoli odchodziliśmy już od tego układu.
GEORGE:  To wtedy wkroczył Neil i starał się zrozumieć, co się dzieje. Clive Epstein został zmuszony do przejęcia kontroli nad NEMS ale nie miał na to najmniejszej ochoty. Nie był tym zainteresowany. Był też inny układ -  z Robertem Stigwoodem (na zdjęciu z prawej). Brian miał nieco dość bycia menadżerem Billy'ego J. Kramera, Cilli Black i innych, więc wziął do pomocy Stigwooda. Po śmierci Briana miał on nadzieję przejąć stery i zostać naszym menadżerem. Miał już jakiś przygotowany układ z Deutsche Grammophon czy Philips Records. Miał dostać  od nich pieniądze.
  Brian jeszcze przed śmiercią chciał nam coś powiedzieć, ale nie zdążył. Organizował w domu wielkie party, na które mieliśmy pójść i przed party się spotkać. Niestety to było w czasie Lata Miłości i każdy trochę odleciał. Jeździliśmy totalnie naprani naszymi psychodelicznymi samochodami, dumni z naszych trwałych fryzur. Brian co prawda też się nieźle bawił. Do rozmowy nigdy nie doszło. Później dowiedzieliśmy się, że on dał Stigwoodowi opcję na 51% udziałów w NEMS, co w rzeczywistości oznaczało, że Robert był menadżerem The Beatles. Spotkaliśmy się z nim i powiedzieliśmy: "NEMS żyje właściwie z The Beatles więc się odczep. Weźmiemy 51% , możesz mieć 49%". Wycofał się i założył własną firmę. Jemu szło świetnie, NEMS ledwo zipało. Neil z kilkoma prawnikami próbował się w tym wszystkim zorientować.Do tego jeszcze dochodziło Northern Songs, właściciela praw do naszej muzyki. Też kiepska sprawa.

Mała refleksja. Jedną z najbardziej tajemniczych - biorąc pod uwagę zatrudniony sztab księgowych i doradców podatkowych - biznesowych porażek Briana Epsteina była związana ze sferą  inwestycji i operatywności  podatkowej. Odkąd Beatlesi zaczęli zarabiać duże pieniądze, ich menadżer nie podejmował żadnych prób obniżenia drakońskich stawek podatkowych (emigracja Stonesów do Francji) wprowadzonych przez rząd Partii Pracy, ani nie przelewał dochodów na konta w rajach podatkowych, nie inwestował też w nieruchomości czy inne firmy. Pomimo tej złej polityki fiskalnej Briana Beatlesi przekonali się po śmierci swego menadżera, że są naprawdę bogaci. Jeszcze w kwietniu spółka Beatles & Co, która zajęła miejsce firmy Beatles Ltd, pozwalała im spieniężyć zyski kapitałowe na poziomie 200 000 funtów na głowę. Ponadto EMI zalegało im jeszcze z wypłatą ok. 2 000 000 funtów z tytułu zaległych tantiem, co uregulowano dopiero po spisaniu nowej umowy. Beatlesi byli więc łakomym kąskiem.

PAUL: Powiedzieliśmy Brianowi, że jeśli nas sprzeda Stigwoodowi, to wtedy nagramy tylko pełne fałszów wersje hymnu "God Save The Queen".
JOHN: Brian zrobił kilka rzeczy, które świadczą o tym, że nas ugotował. On z tego coś miał, my nic. Wymowne było to, że NEMS było większe od The Beatles, my nie mieliśmy żadnej firmy. Było Northern Songs, NEMS i Dick James. A co my mieliśmy ? Parę funciaków w banku. I Brian w tym miejscu wszystko spieprzył. To on powinien powiedzieć: "Podpiszcie to na następne 10 lat". Kto na tym zarobił ? Nie my, to nas ściśnięto za jaja.
NEIL ASPINALL: Mogli dać sobie ze wszystkim spokój i powiedzieć - Brian nie żyje, kończymy z tym. Co teraz robimy? Ano nic nie ? Mogli dalej to ciągnąć, NEMS nadal działało, byli ludzie z NESM (jak Tony Barrow, który później pracował w autokarze podczas 'Magical Mystery Tour', opiekując się dziennikarzami i organizując różne dziwne rzeczy). Oddali 'Magical Mystery Tour' by NESM to sprzedało i nadal byli ich agentami.
   Robert Stigwood odwiedził ich podczas kręcenia 'MMT'. Siedzieliśmy sobie w hotelu przy obiedzie, a Robert sugerował, że jest obecnie menadżerem The Beatles, bo był partnerem Briana (dzięki temu miał NEMS). Stwierdził, że dlatego jest ich menadżerem. Oni na to: "Nie, nie jesteś naszym menadżerem, możesz mieć wszystko inne, ale z nami nie masz nic wspólnego"
  W sumie Brian zaaranżował to tak, że firma się podzieliła na NEMS holding i NEMS Enterprises.  The Beatles znaleźli się w holdingu, który nie miał nic wspólnego ze Stigwoodem. Może to trochę uprościłem ale tak właśnie było. No więc nie miał z nimi nic wspólnego ale starał się do nich dobrać. Dobra robota Robert!
JOHN: Nie pozwolę na to, by ktoś obcy pociągał za sznurki i tyle. Chcę być zaprzyjaźniony z osobą, która przejmie stery. Lubię pracować z przyjaciółmi. 
RINGO: Nagle zdaliśmy sobie sprawę, że Stigwood to kolejna osoba, która ma z nas procenty. Nie wiem jak to się odbyło, ale wydostaliśmy się z tego za rozsądną cenę. To była jedna z tych magicznych chwil. Stigwood uważał, że ma w The Beatles duży udział, ale naszym zdaniem było inaczej i szybko to się wyjaśniło. Słyszałem, że zainteresował się nami Allen Klein. Nie odpowiedzieliśmy na to.
Nikt z zespołu nie powiedział: "No dobrze, ja to przez jakiś czas poprowadzę". Nigdy nie myśleliśmy aby się tym zajmować. Pomyśleliśmy, że zaczniemy a potem ściągniemy innych ludzi.


Tak naprawdę to jeszcze za życia Briana Beatlesi myśleli o tym by zwiększyć swoją autonomię.Zrobiono pierwszy krok tuż przed wydaniem 'Sierżanta Peppera'. Zakupiono  piękny, wiktoriański dom przy Baker Street 94 w środkowym Londynie i założono tam niewielką firmę wydawniczą, którą miał zarządzać Terry Doran (facet z 'branży motoryzacyjnej'). Przypadkowo sprzedawca dzieł sztuki, Robert Fraser (na zdjęciu po prawej), dostarczył ostatnio Paulowi obraz belgijskiego surrealisty, Renego Magritta, przedstawiający zielone jabłko i zatytułowany "Le Jeu de Mourre' (powyżej po lewej). Dzieło idealnie wyrażało świeżość  i prostotę intencji spółki Beatlesów - a przypadkowo także nawiązywało do pierwszego spotkania Johna i Yoko. Tak więc nazwano zgodnie firmę Apple Publishing.

JOHN: Wprawdzie Apple stało się dzieckiem The Beatles, ale zostało poczęte przez Espteinów i NEMS, zanim je przejęliśmy. Powiedzieliśmy: "Będzie tak!". Wszystko było przygotowane tak jak z Northern Songs, czyli że sprzedajemy siebie sobie samym.
  Mieli wszystko ustalone - sprzedadzą 80% akcjonariuszom, a my będziemy mniejszością z udziałami po 5% i Bóg wie, kto by tym naprawdę rządził.
NEIL: Myślę, że  pomysł na Apple narodził się jak zwykle, u księgowych. To oni powiedzieli Brianowi, że The Beatles muszą inwestować w różne rzeczy. Dlatego założył firmę Apple Publishing  z siedzibą przy Baker Street i to była taka mała firma. Prowadził ją Tery Doran ( na zdjęciu po lewej z Johnem w Kenwood).
JOHN: Przyszedł nasz księgowy i powiedział: Mamy tyle i tyle pieniędzy, Chcecie je oddać rządowi czy chcecie coś z nim zrobić ? Zdecydowaliśmy, że pobawimy się trochę w ludzi interesu.
Początkowo nie chcieliśmy Apple. Clive Epstein powiedział jak to się robi co parę lat: "Jeśli tego nie zrobicie, to wszystko pójdzie na podatki". Nie chcieliśmy wchodzić w ten pieprzony interes, ale cóż: Jeśli musimy wejść, to wejdźmy w coś co lubimy.
GEORGE: Nie mam pojęcia, kto pierwszy pomyślał o Apple. KTOKOLWIEK TO WYMYŚLIŁ, TO BYŁ TO JEDNAK ZŁY POMYSŁ! Pojawili się po śmierci Briana Stigwood i Clive. Więc pomyśleliśmy: "No dobrze, lepiej zróbmy coś swojego". Ponieważ to były takie zakręcone czasy, każdy myślał: "Możemy zrobić to i tamto i możemy to zrobić w nowy sposób". W sumie to prawda i zrobiliśmy coś pod wieloma względami bardzo odważnego. Nadal jednak działaliśmy w Anglii, która ma powojenną mentalność. W połowie lat 60-tych nastąpiło przebudzenie Anglików - uświadomili sobie, co potrafią i jak to się robi. Jednym z przykładów była Mary Quant (na zdjęciu po lewej, twórczyni spódnic zek "mini").  Każdy próbował się wyłamać ze skostniałych struktur, również my myśleliśmy, że uda nam się to zrobić w interesach. Uważaliśmy się, że się rozwiniemy, że pomożemy  innym wystartować i że będziemy mogli robić filmy. Właściwie, ze wszystko będziemy robili sami! Trzeba tutaj pamiętać, że w 1967 roku każdy był mocno nakręcony. Mówię nie tylko o TheBeatles ale o całej planecie - przynajmniej o San Francisco, Los Angeles i Londynie. Przeważało uczucie, że każdy może zmienić świat i my też mieliśmy pomysły w stylu: "Czy nie byłoby miło, gdybyśmy pomogli innym ludziom, żeby ich nie przekręcili w interesach jak nas?"
  Ten hippisowki okres miał jeden minus , szczególnie gdy się przypalało - każdy wymyślał fantastyczne pomysły ale nikt nic nie robił. Jeśli już coś zaczęto, to zazwyczaj kończyło się to porażką. Pomysł był znacznie lepszy niż rzeczywistość. Łatwo było siedzieć i mieć odlotowe pomysły, ale wprowadzanie ich w życie było czymś zupełnie innym. Nie potrafiliśmy tego robić, bo po prostu nie byliśmy ludźmi interesu. Potrafiliśmy tylko siedzieć w studiu i wymyślać kawałki.
PAUL: Pomysł był taki, by zebrać nasze wszystkie interesy do kupy w naszej własnej firmie. To miały być te wszystkie przedsięwzięcia, o których myśleliśmy, a mieliśmy masę wspaniałych pomysłów. "O tak, możemy zrobić to czy tamto". Było ich pełno i czerpaliśmy z tego entuzjazm ale planów nie było zbyt wiele. Wkrótce więc zaczęły się problemy z budżetem, bo ludzie wydawali za dużo, stąd zajęte i bezrobotne sekretarki. Czasami się działy dziwne rzeczy, bo nie można było polegać tylko na naszym entuzjazmie. Podejrzewam, że Brian umiałby sobie z tymi wszystkimi rzeczami radzić ale go nie było. 
PAUL: Doszło do tego, że zaczęliśmy sami zarządzać finansami własnej firmy Apple, co było trudne, bo jednocześnie musieliśmy być w dwóch skórach. Dzieliliśmy się odpowiedzialnością ale wiem, że John się zdenerwował i powiedział, że staram się być liderem grupy. Nie uważam, żebym starał się być menadżerem The Beatles. Moim zdaniem, starałem się tylko, byśmy wszystkim zajmowali się sami wewnątrz zespołu. 


PAUL: To możliwe, że byłem tym bardziej przejęty niż inni. Kiedy kręciliśmy 'Magical Mystery Tour', skończyło się na tym, że to ja reżyserowałem, choć powiedzieliśmy, że reżyserowali The Beatles. Niemal zawsze byłem na planie i tak się zawsze składało, że to ja rozmawiałem po nocy z kamerzystami o tym, co będzie kręcone następnego dnia, o montażu i tych wszystkich innych rzeczach jakie się przytrafiają w czasie kręcenie filmu.



JOHN:  Teraz sami jesteśmy swoimi menadżerami i musimy sami podejmować wszystkie decyzje. Zawsze czuliśmy pełną odpowiedzialność za to,  co robiliśmy, ale czuliśmy wciąż ojcowską  opiekę Briana i jeśli nie mieliśmy na coś ochoty, to on to robił za nas. Teraz musimy sami zajmować się swoimi interesami, dosłownie wszystkim. Muszę przyznać, że to mnie zwaliło z nóg (1968).
PAUL: Mieliśmy wielu przyjaciół, którzy projektowali dla nas ubrania. Ponieważ w tym czasie powstawało wiele butików, otwarcie sklepu z ubraniami wydało nam się czymś naturalnym. Jednak w każdym takim przedsięwzięciu zdarza się zimny prysznic. Zaczęliśmy spotykać ludzi od ciuchów i oni proponowali nam rzeczy, mówiąc, że w przyszłym roku będzie na nie szał...
JOHN: Skończyło się na sklepie z ubraniami. Zaczęło się od tego, że Clive Epstein zasugerował nam, że skoro mamy tyle pieniędzy, to powinniśmy zainwestować w sieć sklepików. Możesz sobie wyobrazić The Beatles jako właścicieli pieprzonej sieci sklepów z butami ? Tam nam się to wtedy wydawało... Skończyło się na Apple, jakichś śmieciach, firmie The Fool i głupich ubraniach .
DEREK TAYLOR: Przyszedłem na otwarcie butiku, Naćpałem się i rozmawiałem z George'm o Apple (grudzień 1967). Poszliśmy na party z okazji otwarcia butiku. Postanowiliśmy, że damy ludziom wszystko, co będzie w naszej mocy. John powiedział: "Będziemy mieli sklep, ale jeśli ktoś będzie chciał kupić ladę, to sprzedamy mu pieprzoną ladę. Jeśli będzie chciał krzesło, to sprzedamy mu krzesło. No wiecie, tak to będzie działało".
Artyści z  The Fool.
  
PAUL: Sklep przy Baker Street był świetny. Pomyśleliśmy, że dla przyciągnięcia uwagi na ścianie namalujemy duży obraz. Malowidło było kapitalne a zrobili je ludzie z ekipy The Fool. 
 Tak na marginesie, za ten stosunkowo niespecjalnie skomplikowany projekt, The Fool spokojnie wyłowili z kieszeni firmy - bagatela - 100 000 funtów a więc ogromny majątek. W czasie całej swojej współpracy z The Beatles, angielsko-holenderska grupa projektantów bardzo pasożytowała na Fab4. Za swoje kolorowe projekty szat dla Beatlesów, malowanie np. fortepianów czy samochodów otrzymywali pokaźne gaże, choć nikt z Beatlesów nawet po latach im tego nie wypomniał - RK).
Jenny Boyd, siostra Patti, zatrudniona w Apple (Butik)

GEORGE: Oddziaływanie ma ludzi i robienie takich rzeczy jak malowidło na ścianie domu, w którym mieścił się sklep Apple, świadczyło o tym, że nadal w nas siedzieli Teddy Boys. Coś w stylu: "My im pokażemy". Pomyśleliśmy: "Pomalujemy budynek w nocy, a ludzie rano zauważą, że ten cholerny budynek jest psychodeliczny". O to nam właśnie chodziło. W innym życiu bylibyśmy chyba piratami.

Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog 
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz