ALBUMY: THE BEATLES (a.k.a. The White Album) - vol. 2


BIAŁY ALBUM THE BEATLES cz. 2
Pierwsza część: THE BEATLES (a.k.a. The White Album) - vol. 1 
 ________________________

GEORGE: Doświadczenia z pobytu w Indiach i wszystko, co wydarzyło się  po płycie 'Sgt. Pepper', złożyło się na ten album. Większość piosenek napisanych w Rishikesh była zainspirowana naukami Maharishiego.
  Po powrocie stało się oczywiste, że było więcej piosenek, niż zmieści się na jednej płycie i dlatego ten album 'White' stał się płytą podwójną. Cóż robić, gdy ma się tyle piosenek i chce się ich pozbyć, by można pisać nowe? W zespole zagrały wszystkie nasze egoizmy, bo było sporo piosenek, które należało usunąć lub przeznaczyć na strony B na singlach. Byłoby wtedy znacznie więcej pirackich płyt, bo piosenki, które wtedy nie weszły na płytę, ukazałyby się w tej formie.

PAUL: To pieprzony Biały Album The Beatles. Zamknijcie się! (“It's the bloody Beatles' White Album! Shut Up!”)

 Kilka piosenek, które nagrywano z myślą o umieszczenie ich na 'Białym Albumie' finalnie nie znalazło się na nim: 'What's The New Mary Jane' Johna, 'Not Guilty' George'a. Inne ewoluowały i np. 'Sour Milk Sea' George podarował Jackiemu Lomaxowi, 'Child Of Nature' Johna ze zmienionym tekstem ostatecznie znalazło się na słynnym albumie Johna 'Imagine' pod tytułem 'Jealous Guy'. John miał jeszcze dwie niedokończone piosenki, które znalazły się ostatecznie na albumie 'Abbey Road' pod tytułami 'Mean Mr. Mustard' oraz 'Polythene Pam'. Utwór Paula pod tytułem 'Jubilee' to pierwotna wersja utworu 'Junk', którą basista Beatlesów umieścił na swoim pierwszym solowym albumie 'McCartney'. Podobnie stało się z jeszcze jedną kompozycją George'a 'Circles', która na swoją premierę czekała aż do 1982 roku, gdy została wydana na jego solowym albumie 'Gome Troppo'.
 


JOHN: To (album 'White') było stwierdzenie: "To jest moja piosenka, zagrajmy ją tak. A to jest twoja piosenka i zrób ją po swojemu". Dosyć trudno jest upchnąć na jednej płycie muzykę trzech facetów - dlatego powstał podwójny album. Zachłyśnięcie się elektroniką i potężnymi aranżacjami miałem już za sobą, moje piosenki na tej płycie były dosyć proste i przejrzyste. To był totalny odwrót od albumu 'Pepper', wolałem w większości tę nową muzykę.

GEORGE MARTIN: Podczas nagrywania 'Magical Mystery Tour' dotarło do mnie, że wolność, jaką osiągnęliśmy podczas pacy nad albumem 'Sgt. Pepper' wymknęła nam się spod kontroli. Widać było, że w większości nagrań zabrakło wewnętrznej dyscypliny. Mieli jakiś pomysł, a potem kończyli to jam session, co nie zawsze brzmiało dobrze. pod koniec sesji nieco narzekałem na ich sposób pisania utworów na album 'White', ale to była dosyć słaba krytyka.
 Uważałem, że w zamian powinniśmy wydać bardzo, bardzo dobry pojedynczy album, ale nie podwójny. Oni się jednak uparli. Myślę, że gdyby to skondensować, byłaby fantastycznie dobra płyta. Później dowiedziałem się, że nagrywając tyle piosenek mogli szybciej zakończyć kontrakt z EMI. 

RINGO:  Na podwójnej płycie było masę informacji. Zgadzam się, że powinniśmy wydać dwie oddzielne płyty - White i Whiter.

JOHN: No cóż, George Martin - no nie wiem. Bo widzisz, w przypadku całkiem sporej części naszych longplay'ów, np. podwójnego albumu, George Martin wcale ich tak naprawdę nie produkował. Nie wiem czy powinienem to mówić, ale ich nie produkował, nie przypominam sobie, żeby to robił. I dobrze pamiętam jak była jego rola w początkowym okresie istnienia zespołu. 

PAUL: Głównym producentem był oczywiście nadal George Martin, ale w rzeczywistości trochę nam poluzował i dał kontrolę na sprzętem.

GEORGE MARTIN: Pamiętam, że Yoko spędzała masę czasu z Johem w studiu, gdy nagrywaliśmy 'White'. Byli tak nierozłączni, że gdy Yoko zachorowała, John nie pozwolił jej chorować w domu i wstawił jej łóżko do studia. Pracowaliśmy a Yoko leżała obok w łóżku. Między nimi wytworzyła się niesłychana więź. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości. - byli totalnie połączenie ze sobą psychicznie. W miarę jak rosła ta więź, John rozluźniał swoje więzi z Paulem i resztą co, rzecz jasna, rodziło problemy. To już nie była ta zadowolona z życia czwórka - ze mną piątka - jaką byliśmy kiedyś.

GEORGE: Yoko się wprowadziła. John wprowadził się z Yoko albo ona wprowadziła się z nim i od tej pory nie widziało się ich oddzielnie (przynajmniej przez kilka następnych lat). Ona nagle znalazła się w zespole, nie zaczęła śpiewać czy grać,a le tutaj była. Podobnie jak byli tutaj Neil, Mal czy George Martin, Yoko tu była. Do studia wjechało łóżko i gdy my staraliśmy się nagrać płytę, ona leżał w łóżku lub na materacu pod pianinem. Początkowo to było coś nowego, ale po jakimś czasie nie było wątpliwości, że ona tutaj zostanie i to zrobiło się bardzo niekomfortowe. My tam pracowaliśmy i byliśmy przyzwyczajeni do pracy w pewien sposób. Może to było tylko takie nasze przyzwyczajenie, ale zawsze było nas czterech i George Martin. Od czasu do czasu odwiedzali nas inni ludzie - Brian Epstein lub jedna z naszych dziewczyn albo żona czy ktoś tam, ale nigdy nie było w studiu nikogo obcego, kogo znał tylko John.
 To było bardzo dziwne, ona siedząca tam cały czas. Nie chodziło o to, że  to była Yoko czy że byliśmy przeciwni temu, żeby ktoś obcy siedział z nami w studiu. Chodziło o wibracje i to one mnie martwiły. Wibracje były dziwne.

JOHN: Każdy wydawał się paranoikiem, z wyjątkiem nas dwojga, bo byliśmy w oparach miłości. Kiedy się jest zakochanym, wszystko jest przejrzyste i stoi otworem. Wszyscy wokół nas byli spięci: "Co ona tu robi podczas nagrań?". Dookoła nas jest tyle wariacji tylko dlatego, że cały czas chcemy być razem.

PAUL: Yoko była w studiu bardzo często... Mówiła: "Uwielbiam ludzi w skórzanych kurtkach" i on wskakiwał w swoje skóry, zachowując się znowu jak nastoletni zbir. To był dobry pretekst, by robić znowu coś, czego nie robił od dawna i uważam, że ona otworzyła przed nim wiele artystycznych dróg. Problemem było to, że to wkraczało w układ, który nam się sprawdzał.

RINGO: Ciągle przebywanie Yoko w studiu było czymś nowym. Wszystko było nowe. Byliśmy z Północy -  żony zostawały w domach, a my szliśmy do pracy. My kopaliśmy węgiel, one gotowały. Wtedy zaczęliśmy gubić  nasze główne zasady. Myślę, że Maureen nie była w studiu nie więcej niż pięć, sześć razy i przez tyle lat Patti pojawiła się tam najwyżej kilka razy. Nie pamiętam, żeby Cynthia  - jako żona Johna - zaglądał tam zbyt często. To się nie zdarzało. A tu nagle mamy Yoko w łóżku w studiu. Było to powodem napięć, bo przez większość lat nasza czwórka była sobie bardzo bliska o zabiegała o siebie nawzajem. Nie lubiliśmy, by kręcili się przy nas obcy. A Yoko była nam obca (nie Johnowi, ale nam trzem). Na tym polegało 'nasze' bycie razem i dlatego to się tak dobrze sprawdzało. Staraliśmy się być cool i nie wspominać o tym, ale czuliśmy to i mówiliśmy o tym po kątach. Pytałem Johna: O co tu chodzi John?  Co się dzieje? Yoko jest na naszych wszystkich sesjach. Powiedział mi wprost: Kiedy wracasz do domu, wystarczą ci dwa zdania, by powiedzieć Maureen jak minął dzień - 'Dobrze nam dzisiaj poszło w studiu'. My dokładnie wiemy o co chodzi.
  No i tak żyli - każdy moment spędzali razem. Tak było też ze mną i Barbarą, gdy się pobraliśmy. Byliśmy ciągle razem przez pierwszych 8 lat naszego małżeństwa. Po tej rozmowie z Johnem czułem się dobrze i Yoko już mi nie przeszkadzała.

PAUL: Teraz John chciał mieć obok siebie Yoko. Nie winię go, bo byli bardzo zakochani, przeżywali pierwsze objawy ich wielkich pasji, ale jej siedzenie na wzmacniaczu działało zniechęcająco. Chciało się powiedzieć: 'Kochanie, mogę podkręcić trochę głośniej? '. Zawsze zastanawialiśmy się, jak jej powiedzieć: 'Możesz zejść z mojego wzmacniacza?', tak by to nie przeszkodziło im w ich związku.
  To były naprawdę ciężkie czasy. Miałem wrażenie,że gdy John ostatecznie opuścił The Beatles, zrobił to by mieć wolną przestrzeń na swój związek. Wszystko wcześniejsze zwyczajnie mu zawadzało, to był jego bagaż z The Beatles - to, że tyle go z nami łączyło. On chciał iść tylko z Yoko do kąta i godzinami patrzeć jej w oczy, przy czym powtarzali sobie: Wszystko będzie OK. Nagranie piosenki stawało się bardzo dziwną kwestią. 
Teraz to może się wydać zabawne i można się z tego śmiać. Jednak wtedy chodziło o nas i nasze kariery. W sumie byliśmy przecież The Beatles a tutaj pojawiła się ta nowa dziewczyna.  Wyglądało na to, że jesteśmy jej dworzanami i to było bardzo, bardzo kłopotliwe. Nagrywanie albumu 'White' pełne było napięć.

JOHN: Paul bardzo delikatnie obchodził się z Yoko. Mawiał: "Czy mogłabyś się trzymać trochę bardziej z tyłu?  Nie wiedziałem, o co chodzi. To działo się za moimi plecami.

GEORGE: Może teraz Yoko powie, że lubiła The Beatles. Tak naprawdę nie lubiła nas, bo widziała w nas coś, co stało między nią a Johnem.  Czułem, że ona jest klinem, który się stara wejść coraz głębiej między nas i jego, co wkrótce się naprawdę stało. Obwinianie tylko Yoko za rozpad The Beatles może być trochę nie fair, bo wszyscy mieliśmy wtedy trochę już tego wszystkiego dosyć. Każdy z nas szedł wtedy swoją drogą i być może ona stała się katalizatorem, który przyśpieszył to, co się zdarzyło. Niczego teraz nie żałuję, ale wówczas jej obecność powodowała, że czułem się bardzo nieswojo.
JOHN (1980, wspominając sesje 'Białego Albumu'). Paul wtedy nagrał zupełnie sam swój kawałek, w innym pomieszczeniu studyjnym. Do takich sytuacji wtedy dochodziło. My zjawiliśmy się w studiu ale on nagrał sam cały numer [‘Why Don’t We Do It In The Road?’]. Grał na perkusji, fortepianie, śpiewał. Zrobił tak, ponieważ chciał aby ta piosenka wyglądała tak a nie inaczej ... ale nie mógł, może nie chciał jeszcze rozłamu The Beatles. Naprawdę nie wiem co to było. Ale wiesz, podobało mi się to nagranie. Ale my wszyscy byliśmy wtedy dostępni, jestem tego pewien, choć nie mogę mówić za George'a, i wiesz to zawsze boli, gdy ktoś się z czegoś wyłącza... wyłączył nas, wiesz? Tak to wtedy bywało.
Piosenki były tak samo dobre jak wszystkie inne jakie nagraliśmy, ale zaczęło się pojawiać wtedy wiele znaków zaniku naszej aktywności jako zespołu.







 
GEORGE: Jakoś przebrnęliśmy przez The White Album, który był nędza. To był ten okres gdy pojawiały się [w studiu] wszystkie kobiety... Nagrywanie albumu trwało bardzo długo, ale w końcu go ukończyliśmy. Potem zabraliśmy się za coś, bo później stało się 'Let It Be'.Już pierwszego dnia gdy się razem zebraliśmy, Paul zaczął dyrygować: 'Zrób to, ty robisz tamto, tego nie rób, tamtego też nie' i pomyślałem sobie: 'Chryste!'Kiedy śpiewa 'Let It Be' Paul wygląda na takiego, wokół którego wszystko jest ok. Podszedł do tego teoretycznie i wydawało się, że to zadziała, ale w praktyce było porażką...



Twickenham Studio 1969. Paul i Yoko są zajęci rozmową ze sobą. Linda wdaje się w rozmowę z Johnem, który zaczyna narzekać, że 'Biały Album' nie brzmi tak jak kiedyś, gdy zespół we wszystkim współpracował.
JOHN [ze smutkiem]: Jest tak jak George powiedział. To już nie daje mi takiej satysfakcji jak wcześniej. Z powodu kompromisu, jaki musieliśmy podjąć, by nadal zebrać się razem w studiu. [długa przerwa]. Wiesz po prostu, że końcowy rezultat nagrywania … nie wystarczy. Ponieważ teraz – wiemy to dokładnie, jak tutaj dotarliśmy i po co. Przedtem, to była dla nas zawsze niespodzianka gdzie jesteśmy – wiesz. Nigdy nie byliśmy świadomi na to jak zareagujemy. Kiedy wypuszczaliśmy coś jak 'Revolver' czy 'Peppera' lub coś innego, ciągle był obecny element niespodzianki, która nie wiadomo skąd się pojawiała. Teraz wszystko już jest dla nas znane, po co tu jesteśmy, jak wszystko powinno się wydarzyć...



JOHN: Nikt z nas nie był tak dokładnie zadowolony z albumu 'The Beatles'. I to nie ze względu na to w jaki sposób był robiony, bo końcowy efekt była dobry, na tyle jak tylko mógł być. Dokładnie nie znam powodu takiego stanu rzeczy. Jeśli przyjrzę się swojemu wkładowi w album to jestem z siebie zadowolony, ale jeśli spojrzę na to jako całość, to już mniej. Indywidualnie nie podoba mi się wcale. Nie pamiętam nazwy żadnego z utworów. Choć oczywiście numery George'a są bardziej satysfakcjonujące od jego wcześniejszych. Ale jako całość, nic mnie nie powala. Jako całość, jako twór The Beatles, dla mnie to nie działa. Myślę jednak, że to jedna z najlepszych rzeczy jakie mogli teraz zrobić Beatlesi, ale jako całość, ich wspólna rzecz, zdecydowanie dla mnie NIE!

Bardzo ciekawą recenzję albumu zamieścił 21 grudnia 1968 Jann Wenner na łamach założonego przez siebie w 1967 roku magazynu Rolling Stone (bardzo już wtedy opiniotwórczego - wstawiam fragmenty):  
Moc rock and rolla jest wciąż zadziwiająca. Chociaż Bob Dylan jest nadal jedną z najważniejszych w nim postaci, Rolling Stonesi stanowią jego uosobienie, to wciąż są Nasi Chłopcy. The Beatles, będący idealnym produktem i esencją wszystkiego co oznacza i co obejmuje Rock And Roll. Nigdy to też nie zostało tak wyraźnie zaznaczone jak na ich ostatni, dwupłytowym albumie: The Beatles (Apple SWBO 101). Bez względu na to, czym on jest lub czym nie jest, jest to zdecydowanie ich najlepszy jak dotąd album,i tylko oni, The Beatles, są w stanie stworzyć jeszcze lepszy. Po prostu zawładnie tobą całkowicie, lub wcale...
  Jego oddziaływanie jest tak przytłaczające, także poprzez włączenie na nim we wszechogarniającego medium rock and rolla różnych stylów muzyki Zachodu, że po prostu powoduje, że wyrażenie o nim takiej a nie innej opinii  jest koniecznością. Nawet niezbyt dokładne przyjrzenie się muzyce albumu uświadamia, że jest to wydawnictwo o wiele bardziej celowe, świadome, pretensjonalne, zorganizowane oraz uporządkowane, spójne i pełne, inaczej bardziej doskonałe niż album "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band". 'Pepper' skumulował w sobie pojęcie rocka symfonicznego (wkrótce przez wielu nadużywanego), dodając oczywiście Rock and Rollowi niesamowitego wymiaru. Aktualnie wydany album zsyntetyzował w sobie historię i wymiar muzyki Zachodu, także to czym naprawdę jest Rock and Roll i oczywiście to czym są The Beatles.
Jann Wenner
  Rock and Roll, pierwsza udana forma sztuka epoki McLuhana, to seria udanych hybryd muzycznych stylów, poczynając od country, po zachodnią muzykę, czarną amerykańską (bluesa, jeśli chcesz tak ją nazwać). Fuzja muzyki Europy i Afryki,  yin and yang...
  Beatlesi nie skrywają własnej natury, znanej z 'A Hard Day's Night', gdzie byli Naszymi Chłopcami, czy z albumu 'Sgt. Pepper'. Na albumie wyjaśniają nam na każdym możliwym poziomie czym są prawdziwi The Beatles.
  I jak to zwykle bywa, prosta uczciwość zawsze spotyka się z atakiem. Prawdziwa niewinność jest jednak niezniszczalna i ci co ją atakują, sami siebie unicestwiają. Z prostym przykładem muzycznej ignorancji spotkałem się na łamach New York Timesa. Przy pomocy około "250 słów" ich "krytyk" zbeształ album jako nie tak samo dobry jak płyty Big Brother Cheap Thrills czy Blood, Sweat and Tears. Skomentowanie recenzji tego 'fachowca' można wyrazić w dwojaki sposób: facet jest on po prostu głuchy lub jest złem (w oryginale 'evil'). Ci, którzy zaatakowali The Beatles za ich singiel "Revolution," powinni usiąść z parą dobrych słuchawek i posłuchać czwartej strony albumu, gdzie usłyszą  temat przewodni z singla w dwóch różnych wersjach. Ta ostatnia uderza z większą siłą. Ale jeśli przekaz nie jest wystarczająco jasny,  po "Revolution No. 9" następuje "Goodnight."
Tezy, że The Beatles swoim albumem są winni jakiejś rewolucyjnej herezji, są absurdalne, oni pozostali nadal absolutnie wierni swojej tożsamości, która przecież ewoluowała przez ostatnie sześć lat. Piosenki (z albumu) nie przeczą swoim oczywistym wpływom i pragnieniom, zespół po prostu bardziej precyzyjnie je ukierunkował. Rock and Roll stał się rzeczywiście sposobem i kierunkiem do zmiany systemu. Jedną z części tego systemu, nadającą się do zmian, jest 'polityka', tutaj bardziej przypominająca tą 'na lewo'. Wystarczy posłuchać dokładnie 'Revolution'. Ze słuchawkami na uszach usłyszymy wiadomość, która do tej pory mogła dla niektórych być nieosiągalna. Może ten album mógłby być świetnym dla nich prezentem "with love from me to you."
(ciąg dalszy recenzji J. Wennera w następnym poście o 'Białym Albumie').


niebawem dalsza część: ALBUMY: THE BEATLES (a.k.a. The White Album) - vol. 3
BIAŁY ALBUM THE BEATLES cz.2
___________________________________________________
Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog 
 Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.


4 komentarze:

  1. Super blog, też uwielbiam the beatles :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy ciąg dalszy kiedykolwiek nastąpi?

    OdpowiedzUsuń
  3. Oczywiście, powstają wciąż nowe posty. Styczeń - kwiecień 1969. Niebawem cztery piosenki z dwóch singli zespołu z 1969. Dojdziemy tak do albumu 'Abbey Road'. W międzyczasie wstawiam inne posty. Życzę przyjemnej lektury. Dodam, że zdaję sobie sprawę z tego, że nie ma nigdzie drugiego tak dokładnego bloga (portalu, website'a) o zespole (w języku polskim na pewno). Przygotowanie tekstu o danej piosence, kalendarzu to naprawdę sporo pracy researchingowej, nawet jeśli większość źródeł mam. R

    OdpowiedzUsuń