George Martin dla Melody Maker - wywiad - 1971 - cz. 1


W rok po rozpadzie zespołu George Martin udzielił ciekawego wywiadu magazynowi „Melody Maker”. To spostrzeżenie na twórczość zespołu, osobowości jego członków człowieka, który był z nimi bardzo blisko od samego początku, po śmierci Epsteina w 1967 roku, jedynego takiego, który uczestniczył w całym „życiu muzycznym” Fab4.
MM: Pamiętasz jak Beatlesi przyszli do ciebie i EMI ?
MARTIN: Oh, tak, bardzo dokładnie. Brian Epstein przyprowadził ich do mnie, nie do EMI …, taak, był już z nimi w EMI ale go odpuścili ale wtedy jeszcze tego nie wiedziałem.
MM: Kto ich odpuścił ?
MARTIN: Historia wyglądała tak. Zaprowadził ich do faceta - nie ma sensu podawać jego nazwiska – który był specem od marketingu. Zagrał taśmy dla dwóch producentów. W tym czasie było czterech producentów w EMI: Norrie Paramour, Norman Newell, Walter Ridley oraz ja. Dwóch z nich wysłuchało taśmy, to nie byłem ja, jeden z nich jest bez winy. Powiedzieli, że zespół wcale nie był dobry, więc Epstein poszedł z taśmami do Decca Records, którzy wstępnie się zainteresowali bo umówiono się na testy. W sumie Decca też ich odrzuciła. Brian próbował w innych firmach, zdaje się w ...Pye, Phillipsie. Zdesperowany zaniósł taśmy do HMV na Oxford Street...szukał wydawcy, do podrasowania taśmy ale Ted Huntley uznał, że taśmy były ok. Zaniósł je na górę do Sida Colemana, który prowadził EMI Publishing. Sidowi spodobało się to co usłyszał i powiedział: „Grałeś to dla EMI?” Brian potwierdził, ale, że nikt nie wykazał zainteresowania, więc Sid powiedział, by przedstawił piosenki dla mnie, ponieważ w tym czasie szukałem czegoś na rynku. Brian przyprowadził ich wprost do mnie i to było to.
MM: Czy pamiętasz piosenki z tej taśmy ?
George Martin  z chłopcami -  przerwa na herbatę.
MARTIN: Nie … Pamiętam "Your Feets Too Big" tam była. To była zbieranina piosenek. Możliwe, że była tam 'Love Me Do' ale nie jestem pewien. Oczywiście piosenki nie znokautowały mnie, w rzeczywistości zupełnie mnie nie powaliły, by obronić tych wszystkich ludzi, którzy to odrzucali, to były kiepskie taśmy, nagrane gdzieś na zapleczu, źle wyważone, piosenki średnio dobre, bardzo surowy zespół. Ale ponieważ czegoś szukałem, uznałem, że są dość interesujący by ich wypróbować. Powiedziałem, 'Brian, przywieź ich z Liverpoolu. Nie chcę tam jechać, chcę się im przyjrzeć w studiu'. Pewnie Brian w duchu jęknął, że będzie tak samo jak z Deccą, ale przywiózł ich do Londynu. Spędziłem z nimi popołudnie w studio nr 3 Abbey Road. Polubiłem ich. Polubiłem ich jako ludzi, niezależnie od wszystkiego, byłem też przekonany, że mają zadatki na przebojowy zespół, ale pod względem ich materiału muzycznego, nie miałem pojęcia co z nimi robić.
 
MM: Była w tym czasie luka w muzyce pop – byłeś świadom tego ?
MARTIN: I to bardzo. Bardzo zazdrościłem wtedy Norriemu Paramour, który miał Cliffa Richarda, wielką gwiazdę. Robiłem komediowe płyty - Peter Sellers, Charlie Drake, Bernard Cribbens – i robiłem to, bo mimo wszystko to lubiłem. To była okazja by Parlophone oferowało coś innego, to okazało się sporym sukcesem i tak zostałem okrzyknięty Królem Komedii. Zazdrościłem Norriemu pracy z Cliffem, ponieważ każda płyta komediowa działała tylko raz, musiałeś ciągle myśleć o następnej. Mając artystę takiego jak Cliff, musiałeś tylko znaleźć mu dobrze brzmiącą piosenkę, i już miałeś następny hit... Gdy pojawili się the Beatles pomyślałem, że nie wiem dokąd mnie to zaprowadzi, skąd brać piosenki , ale oni wyglądali na całkiem fajną grupę i ze swoim surowym brzmieniem wydawali się grupą, jakiej wcześniej ludzie nie słyszeli.
MM: Co było w nich szczególnego – surowe brzmienie, czy fakt, że byli grupą a nie solistą ?
MARTIN: Cóż, nie rozpoznałem tego od razu, ponieważ taśmy tego nie pokazywały. Spiewali czasem razem, ale najczęściej śpiewali na przemian, czasem to był John, czasem Paul a czasem George. Faktycznie na mojej pierwszej z nimi sesji poszukiwałem głosu. Myślałem, że są wspaniałymi ludźmi, ale kogo mam wybrać na głównego wokalistę ? Spędziłem popołudnie przesłuchując każdego z nich po kolei. Całkiem szybko odrzuciłem George'a, więc został mi wybór pomiędzy Johnem i Paulem.
MM: Czy wszyscy trzej śpiewali tak samo, gdy przyszli do ciebie ? 
 
MARTIN: Wykonywali te wszystkie standardy rock and rollowe, "Chains" i "Anna" i inne, robili to podabiajać oryginalne wykonania, które słyszałeś na płytach. Tak więc śpiewali wszyscy razem, ale okazjonalnie jeden wyskakiwał ze swoim solo. Nagle mnie uderzyło to, że byłem tak głupi, szukając solowego głosu, a wcale go nie potrzebowałem, powinienem brać ich takimi jakimi byli. Potem pozbyliśmy się Pete Besta, a Brian przyprowadził Ringo, w stosunku do którego byłem bardzo podejrzliwy.
MM: Co nie było nie tak z Pete Bestem?
MARTIN: Wyglądał z nich wszystkich najlepiej, co było bardzo ciekawe, ale nie był związany zresztą. Był zawsze odrobinę wyciszony, prawie gburowaty.Ale podstawą dla mnie było to, że nie podobała mi się jego gra na perkusji, nie była solidna i nie trzymała grupy w tempie. Powiedziałem Brianowi,że nie chcę by zagrał na płytach, ale że może z nim robić co chce poza studiem, jako częścią grupy, i że nie ma powodu, dlaczego nie można by wynająć do nagrania muzyka sesyjnego. Nikt nie miał o tym wiedzieć. Chłopcy zresztą i tak myśleli już o pozbyciu się go, ale nie chcieli wykonywać sami brudnej roboty.
MM: Co sądziłeś o grze Ringa, gdy go usłyszałeś po raz pierwszy ?
MARTIN: Nie dawałem mu szans na początku. Pojawił się w studiu – nie wiedziałem, że będzie i zamówiłem Andy White'a. Powiedziałem mu, że Andy jest tutaj, am zapłacone i będzie grał – a Ty, jeśli chcesz, możesz się dołączyć grając na tamburynie.
MM: To była sesja "Love Me Do".
MARTIN: Tak, w zasadzie zrobiliśmy ją jeszcze raz z Ringiem na perkusji, ponieważ gdy go usłyszałem, okazał się dużo lepszy niż Pete Best, było to bardziej solidarne względem grupy, ale w rzeczywistości był bardziej oschły niż Andy White, choć to i tak wpasowało go w grupę. Tamtymi czasy był bardzo surowy, ale całkiem dobry.
MM: Więc ostatecznie zagrał na singlu ?
MARTIN:O tak. Ale mieliśmy dwie wersje "Love Me Do," i jeśli mam być szczery, nie pamiętam która była którą. (odsyłam do LOVE ME DO – RK). Myślę, że chyba ta, na której grał Andy ukazała się na albumie.
MM: Czy kiedy spotkałeś ich po raz pierwszy, brałeś ich na serio jako muzyków ? Jako gitarzystów czy kompozytorów ?
MARTIN: Raczej nie jako kompozytorów. W zasadzie nie pokazali się jako umiejący komponować. "Love Me Do" uważałem, za słabiutkie, ale to było wtedy najlepsze co mieliśmy, nie mieli nic inneg a i ja nie miałem żadnej ciekawej piosenki im do zaoferowania. Jako muzycy grali całkiem przyzwoicie – potrafili grac na gitarach całkiem dobrze no i mieli te swoje, niczym nie skrępowane brzmienie. Przeszukiwałem biuro, byłem zdeterminowany , już po 'Love Me Do', by znaleźć im nową piosenkę, przeszukiwałem u wydawców ale nikt nie miał piosenki dla grupy, o której nikt nie słyszał. EMI słyszało o nich, nazwę Beatles uważało za głupiutką i chyba nie pokładało w nich wiary. „Facet od komedii chce wejść na poletko popu”, wiecie jak to jest. Mieliśmy numer 17 na listach, który spowodował lekkie tylko uniesienie brwi, tylko, więc znalazłem piosenkę Mitcha Murray'a, którą uważałem za idealną dla nich.Na sesji powiedzieli mi, że wcale im się piosenka nie podobała.
MM: Co to było ? 
 
MARTIN: "How Do You Do It." Ostatecznie nagrali ją ale nie uważali jej za swoją piosenkę. Powiedziałem, że nie usłyszałem od nich nic dobrego więc zrobili "How Do You Do It." John śpiewał solo, całkiem dobrze, ale przyszedł do mnie i błagał. Mówił, ' Zobacz, potrafimy robić lepsze numery niż ten, jeśli napiszemy coś lepszego niż to, będziemy mogli to nagrać ? Zgodziłem się, ale musieli skończyć nagrywać. Potem szybko się pojawili z "Please Please Me," i muszę przyznać, że ta piosenka mnie powaliła. Trochę wypadali poza harmonię i to było właśnie super. Powiedziałem im, że to jest super i, że będą mieli swój pierwszy numer 1. Byłem o tym przekonany. Dałem "How Do You Do It" Gerry'emu (Gerry And The Pacemakers - RK) i to też był numer 1 więc byłem usatysfakcjonowany podwójnie. I tak się zaczęła historia The Beatles...

MM: Czy przypuszczałeś kiedykolwiek, po 'Please Please Me', że oni będą w stanie napisać więcej swoich piosenek?
MARTIN: Wszystko działo się bardzo szybko, wydarzenia następowały po sobie błyskawicznie Brian naciskał na nich przez cały czas by pisali nowy materiał, ich z kolei sukces bardzo wciągnął i sami chcieli kontynuować tworzenie piosenek. Przychodzili do mnie i mówili 'co o tym myślisz?' i tak powstała 'From Me To You'. Postanowiliśmy – ja zadecydowałem- zrobić bardzo szybko album więc ściągnąłem ich któregoś dnia do studia. Zaczęliśmy o 10 rano a skończyliśmy o 23 wieczorem i pierwszy album był gotowy. Briana także bardzo wciągnął sukces i chciał złożyć na moje ramiona wiele różnych rzeczy … to był rodzaj partnerstwa. „Daję ci surowiec, ty dajesz mi towar i razem go sprzedajemy”. To był bardzo szczęśliwy rok ale to była diabelnie ciężka praca. Byłem w studiu przez cały czas, nigdy wcześniej w całym moim życiu tak ciężko nie pracowałem.
MM: Kiedy postawa zespołu wobec Ciebie zaczęła się zmieniać i vice versa? Przypuszczam, że "With The Beatles" oraz "Beatles For Sale" były zrobione w podobny sposób co "Please Please Me," prawda?
MARTIN: Nawet gdy pisali własne piosenki, traktowali je tak właśnie a nie jak materiał na płyty. Nie myśleli o nich w ten sposób, zwracali uwagę na refreny, chórki, początki i zakończenia piosenek. Zacząłem z nimi organizować początki, zakończenia, ich solówki. To wygląda dzisiaj tak naiwnie, ale kiedy śpiewali piosenkę po raz pierwszy, sugerowałem kiedy ma być refren, a gdy kończyła się w minutę i 20 sekund, mówiłem, 'Ok, nie jest wystarczająco długie, wracajmy do refrenu, środka (middle eight)' lub dodawaliśmy solo na gitarze lub na fortepianie. To była bardzo prosta muzyka,współpraca układała się coraz lepiej. Było ich czterech i jeśli tylko gdzieś był instrument klawiszowy, wstawiałem go tam. Do czasu 'Yesterday', kiedy zaczęliśmy używać innych instrumentów.
MM: Kiedy zauważyłeś, że oni zaczęli używać nieatypowych konstrukcji muzycznych, nieparzyste zmiany tempa, na 2/4 i inne ?
MARTIN: Nie pamiętam dokładnie ale myślę, że oni tego nie zauważyli nawet.
MM: Nigdy nie próbowałeś ich „poprawiać” i sprowadzić do pisania 32-taktowych piosenek?
MARTIN: Ani przez chwilę. Rozpoznałem, że te ich odchylenia, że tak powiem, są częścią ich samych. Byłoby głupotą zmieniać ich, ponieważ to mogłoby zniszczyć ich ducha. Nie sądzę, bym kiedykolwiek się z nimi pokłócił o to, nie tylko na polu muzycznym. To było z jakąś okładką muzyczną, chyba w Ameryce, gdzie wyglądali na niej jak rzeźnicy. To był ich pomysł na świetny żart.
MM: W czasie wczesnych dni, czy John i Paul pisali razem ?
MARTIN: Tak, ale także pisali oddzielnie. "Please Please Me" ,"From Me To You"oraz "I Want To Hold Your Hand" było bezdyskusyjnie owocem ich wspólnej pracy. Siadali i dosłownie budowali utwory od zera. Nie pamiętam pierwszej zupełnie indywidualnej piosenki, choć oczywiście pisali je sami, oddzielnie jeszcze zanim ich poznałem, ale jeśli prześledzisz dokładnie każdą, możesz usłyszeć, która z nich jest „zorientowana”na Paula, a która na Johna. "Yesterday" jest oczywiście Paula, i interesującą rzeczą jest to, że po raz pierwszy wykorzystaliśmy na płycie innych ludzi niż Beatlesów. Na płycie był tylko Paul i kwartet smyczkowy, nikogo z pozostałej trójki.
MM: Ile było twego udziału w powstaniu 'Yesterday' ? Prawdopodobnie Paul npisał i słowa i muzykę.
MARTIN: Pewnie. Zagrał mi to na fortepianie, nazywał się "Scrambled Egg." (Jajecznica). Szukał cały czas słów a my uważaliśmy, że to dobra melodia. Kiedy już wszystko ukończył i chciał to nagrać, powiedziałem, że nie bardzo wyobrażam sobie Ringa bębniącego w tym utworze. Powiedziałem mu, że najlepiej jakby zszedł na dół do studia, i zaśpiewał ją tylko z towarzyszeniem gitary. Szczerze to nie wiedziałem co z tym zrobić - z wyjątkiem dodania do niego smyczków. Paul powiedział: „Co ??? … Knoty w stylu Norriego Paramoura ? Mantovani ? Nie!” Wtedy wpadłem na pomysł kwartetu smyczkowego, bardzo klasycznie i Paulowi się to spodobało.
MM: Na tamte czasy to był olbrzymi krok naprzód.
MARTIN: Był. Spędziłem z nim cały dzień, próbując wymyślić najlepsze brzmienie dla smyczków, napisałem partyturę dla kwartetu i tak to nagraliśmy.

czytaj dalej tutaj


Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz