REFLEKSJE PO ODEJŚCIU GEORGE'A HARRISONA - vol. 1

W kolejce do umieszczenia na blogu czekał ten tekst. Nie znałem wcześniej tego tekstu. Jak cały blog, posty tutaj to wiedza zgromadzona, znaleziona, wyszukana, niestety nie nabyta poprzez obcowanie z Beatlesami (czy ludzi bezpośrednio z ich otoczenia). Jak zawsze w takich przypadkach pisząc tekst zazdrościłem jego Autorowi. Piękny, autorstwa Ripa Rense, poświęcony George'owi Harrisonowi, dedykowany mu po śmierci ex-Beatles w 2001 roku.  Otwarcie przyznaję, że z niemałym trudem tłumaczyłem ten tekst i dodam, że powodem tych trudności nie był język angielski oryginalnego tekstu. W najmniejszym stopniu. Rip Rense (ur. 1954) znany amerykański dziennikarz muzyczny, muzyk, poeta, producent muzyczny, na stałe mieszkający w Mieście Aniołów (Los Angeles).  Rip pisał o muzyce - choć nie tylko - dla lokalnych gazet jak 'Los Angeles Weekly', także jako wolny strzelec dla takich gazet jak 'Washington Post', 'New York Times' czy 'Billboard'. 
Dziennikarz cieszący się do dzisiaj wyjątkową estymą w środowisku muzycznym.Wspomniana w tekście konferencja Harrisona w 11979 roku to jeden z pierwszych wywiadów Rense'a, którą wspomina do dzisiaj nie tylko ze względu na kontakt ze słynnym Beatlesem, ale chaotyczny charakter samej konferencji. 
Tekst z 2002 roku - oryginalnie opublikowany na stronie internetowej jednego z fan clubów The Beatles.
____________

1988, Rip Rense z George'm.




Kiedy tutaj, w Los Angeles George Harrison zmarł, niedaleko w odległości kilku mil, wśród zielonych mil padał deszcz. Gdy usłyszałem newsa o jego odejściu, zastanawiałem się nad tym czy był tego świadom. Zastanawiałem się, czy jednym z powodów przyjazdu do Los Angeles by spędzić tutaj swoje ostatnie godziny było nie tyle ucieczka od pogrążonych w żalu fanów w Nowym Jorku, a pragnienie ogrzania się jeszcze raz w gorącym słońcu.
  Przez większość tygodnia kiedy Harrison był tutaj było bardzo słonecznie, wtedy kiedy pojawiali się przyjaciele by się z nim pożegnać, kiedy perkusista Jim Keltner (na zdjęciu obok z Beatlesem) opisał go później jako osobę wcale nie wyglądającą na cierpiącą przez raka, ale uśmiechniętą, z lśniąca skórą, wyglądającego "jak książę|". 
 Kiedy zniknął, w czwartek w L.A. wczesnym popołudniem także zniknęło światło. 
Na niebie zgromadziły się ciemne chmury, niebo było czarne, delikatnie padał deszcz, a człowiek, który z kilku prostych słów o powracającym blasku słońca, potrafił stworzyć  hymn o nadziei, bezpowrotnie odszedł w dal. Następnego dnia po burzy nie było już śladu. Powróciło słońce, a powietrze na całym świecie wypełniło się wspomnieniami o cudownej, delikatnej, łagodnej i radosnej duszy.
  "Miał bardzo wielkoduszne serce, zawsze o wszystko tak mocno dbał. Był bardzo piękną, nie znającą lęku duszą, zawsze bardzo świadomą Boga" - powiedział Ravi Shankar. "George był prawdziwym przyjacielem, niesamowicie lojalnym, bardzo głęboko dbającym o tych, których kochał, jednocześnie w zamian bardzo ich inspirując samym sobą" - George Martin. 
Bob Dylan zaś powiedział: "Był prawdziwym gigantem, wspaniałą, wspaniałą duszą, przepełnioną człowieczeństwem, pełną dowcipu i humoru, mądrości oraz duchowości, zdrowego rozsądku oraz współczucia dla ludzi".
  Wszystkie te epitafia, wypowiedzi złożone w hołdzie - te, które się już pojawiły - są nie tyle wylewne w swoich uczuciach, co zaskakujące w swojej treści. To nie był tylko muzyk czy celebryta,o którym wypowiada się słowa żalu czy hołdu. To była naprawdę głęboko kochana postać, pełna łaski, odwagi, życzliwości, powagi, uczciwości, uprzejmości, szacunku, humoru. Słowa te mówią, i musi to być pocieszające dla jego rodziny, o charakterze Harrisona jak i jego muzykalności. Trzeba przyznać, że i jego muzykalność została bardzo wysoko doceniona, gdy czytamy te wszystkie peany na temat jego umiejętności. O tym jak jego solówki w The Beatles dopełniały wartość utworu, stanowiły jego integralną część, choć nie były może zawsze zbyt efektowne. Jak jego pomysłowe wstawki na gitarze budowały utwór i stanowiły esencję soundu -  i kręgosłupa - muzyki The Beatles.Bo czyż jego rdzawy, złowieszczy głos i harmonia wokalna były bezcenne dla The Beatles podobnie jak bas McCartney'a  czy niepowtarzalne odmierzanie rytmu przez Ringo? Czyż jego oszczędne w akordy gitarowe kompozycje nie dodawały głębi a nawet pewnej powagi katalogowi The Beatles? Czyż jego piosenki - solowe czy z Fabsami - nie były delikatne, filozoficzne, przepiękne, zakręcone, dowcipne i zawsze szczere ? Czyż jego ślizgająca się gra na gitarze nie była krystalicznie czysta, elokwentna i wzruszająca?


Wszystkie pochwały nie były ślepymi, zbyt daleko wchodziły w szczegóły i specyfikę samego George'a. Jest po prostu oczywiste, że po prostu przyjaciele i jego wielbiciele powstrzymywali się przez wszystkie lata z wyrażaniem swoich uczuć z szacunku dla głęboko hołdowanej przez Harrisona prywatności. Poza tym, jako człowiek sławny unikał komplementów i często sam bagatelizował swoją muzyczną wartość, czy to jako Beatlesa czy artystę solowego. Tak jak sam zauważył w wywiadzie z 1987, który miałem szczęście przeprowadzić, w czasie promowania albumu "Cloud Nine": Nie jestem tak naprawdę gitarzystą, nigdy się za kogoś takiego nie uważałem. O swoich solowych piosenkach z The Beatles: Po prostu grałem swoje piosenki. Miałem jakiś pomysł, jak to ma iść, i całkiem nie miałem pojęcia co robić gdy miało być gitarowe solo. Nie miałem pojęcia jak ma iść dalej...
Arthur Kelly(najlepszy kumpel ze szkoły) i  George Harrison
Skromność przede wszystkim. Zawsze. Od najwcześniejszych czasów. Ze wszystkich rzeczy, które ostatnio przeczytałem - zwłaszcza Mikala Gilmore w 'Rolling Stone' - jedna porusza najbardziej kuszące wydarzenie o początku The Beatles w chwili spotkania się McCartney'a i Harrisona. Para
kumplowała się razem przez dwa lata, razem śpiewając i ćwicząc grę gitarach, jeszcze zanim McCartney dołączył do Quarrymen i namówił Lennona do przyjęcia do zespołu swego przyjaciela.Harrison, młodszy, wolniej uczący się procesu tworzenia piosenek niż Lennon and McCartney, zaakceptował sytuację porzucenia go przez swego przyjaciela jak głównego partnera muzycznego, zadowalając się rolą pokorniejszą, specjalisty od gitary. Ta pokora stała się jego znakiem firmowym. Nawet w czasie swojej solowej kariery, Harrison często wydawał się zadowolony z tego, że oddawał swoje partie solowe - od Erica Claptona w 'Bangladesh' do Robbena Forda w czasie trasy w 1974. "Jeśli ktoś coś może zrobić lepiej, to jak dla mnie, lepiej by to zrobił" - zwierzył mi się w wywiadzie. Był czynnikiem wyróżniającym go z Beatlemanii, z jego anty-egoizmem wyniesionym z Hinduizmu i LSD, predysponowanym do życia  w skromności i wielkoduszności. 
1974. Ostatnie znane zdjęcie George'a i Johna.
Przekopałem ostatnio moje archiwa. Dokopałem się do - prócz mojego wywiadu z George'm w 1987 - do jeszcze jednego materiału, z roku 1979 z konferencji prasowej, na której obwieszczono premierę nowego, bardzo dobrego albumu "George Harrison", kiedy to poproszono mnie o napisanie coś sensownego o nim. Znalazłem także kilka wyróżniających się jego wypowiedzi z 1987 , szczególnie ta, kiedy wypowiedział się o Johnie Lennonie: "Myślę, że prawdopodobnie już powiedziano o nim wiele. Ale czasami, wiesz, bardzo ci go brakuje, ponieważ wiesz, że świetnie byłoby spędzić z nim trochę czasu". George ciągnął dalej swoją myśl z wyraźnie mglistymi już oczami. "Ale jednocześnie w tym samym czasie, w którym przez wiele lat, wierzył w duchowość rzeczy, wiem że śmierć jest czymś jak ... zmiana ubrania. Teraz jesteś w swoim fizycznym ciele, następnie jesteś w astralnym... Był wspaniały, był cudownie wyjątkowy, miał piękną duszę... Nadal ma". 
  Słowa te jakże są teraz aktualne wobec ... gitarzysty solowego The Beatles. 

Rip Rense  

Niebawem część 2.




Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.

HISTORY THE BEATLES

2 komentarze: