WYWIADY: PAUL (1976)


Wywiad przeprowadzony w 1976  przez Steve'a Peacocka, starszego redaktora brytyjskiego magazynu 'Street Life' (numer kwiecień 3-16). Wywiad ten powtórnie ukazał się także w sierpniu 1976 w erotycznym magazynie dla dorosłych 'Gallery', który miał być brytyjską odpowiedzią na "Playboy'a" zza oceanu. Wywiad moim zdaniem bardzo ciekawy. Paul nie ucieka od wątków związanych z The Beatles, odnosi się także do głośnej w owym czasie oferty 25 000 000 dolarów dla Fab Four tylko za jeden koncert, o pomyśle na film o zespole (w końcu to stało się filmem "Sgt. Pepper's..." z Bee Gees produkcji Roberta Stigwooda). I jak zawsze to kolejna cegiełka do budowy wiedzy o zespole i jego członkach.




Peacock: Czy to Twój pierwszy album, na którym na tyle pewnie poczułeś się w zespole, że nazwałeś go albumem Wings a nie solowym Paula McCartney'a...
PAUL:  Cóż, zrobiłbym to już wcześnie... bo faktycznie zrobiliśmy pierwszy album, który nazwaliśmy Wings "Wild Life", ale ludzie naokoło pytali się, "Co to za Wings? Aaah, to nowa grupa Paul'a McCartney'a"...  więc nazwanie go Wings było wtedy głupie. I to trochę komplikowało sprawę, no bo nie było nigdy Paula McCartney'a i The Beatles...
P: Możesz coś opowiedzieć o pierwszym nagraniu, "Let 'em in"?
PAUL:  Pisząc go w myślach w połowie pisałem to dla Ringa. Poprosił mnie o napisanie czegoś dla niego i to był ten numer i jeszcze jeden inny. W końcu jednak powiedziałem mu, że biorę ten a on może mieć inny. Miałem już pomysł na piosenkę ze słowami, że ktoś puka do drzwi, ktoś inny dzwoni i wpadłem na pomysł aby w środku używać imion ludzi, taki symboliczny tłumek, przychodzący w odwiedziny... Siostra Suzi, Brat John? Kim jest Brat John?
P:  Właśnie się zastanawiam...
PAUL:  Kimkolwiek, kim zechcesz, wujek Ernie? Pewnie myślisz, że to Keith Moon, ale wiesz, kłopot w rozmawianiu o takich rzeczach jak ta to..., że musisz szukać wytłumaczenia za to co napisałeś. Ktoś pyta: "Co miałeś na myśli w tym przypadku?" A ja naprawdę nie wiem. Po prostu to pojawiło ci się w głowie Brother Michael -  to jest oczywiste - to mój brat Michael! Ciotka Jin - mam ciocię o tym imieniu, brat John  -  to może być ktokolwiek, kogo zechcesz tu mieć.
 
P: Czy bawi się to, że ludzie będą się zastanawiali nad tym, co kryje się za twoimi tekstami, jak np. w tym przypadku? 
PAUL:  Byłoby wspaniałe, gdybym w takich przypadkach nie był jakimś autorytetem. To jak zagłębianie się w to kto był Morsem lub Bratem Johnem. Dla mnie brat John to John Lennon, ale akurat Linda ma brata o imieniu John. Dla każdego Johnem może być ktoś inny, dla mnie to John Lennon. Ale nie w jakiś dziwny, niezdrowy sposób. To po prostu tak jest, tak się pojawiło. Więc mając do wyboru wyrzucenie tego lub pozostawienie, wybrałem to drugie. teraz mnie o to pytają. To jedyny powód, i dlatego nie jest może taki zabawny, jak mógłby być, gdyż zawsze ktoś przyjdzie i zapyta "Co miałeś na myśli..." lub "Linda to Venus, a ty jesteś Marsem, prawda?" Błąd, to są planety, pamiętacie o tym?
P: Czy czasem wyrzucasz pewne zdania, ponieważ mogą być źle zinterpretowane?
PAUL: Nie, nigdy nawet o czymś takim nie pomyślałem, ponieważ kiedy już coś piszę, to jest już zapisane. I nie zastanawiam się nad tym zbyt długo.To tak jak z wieloma innymi rzeczami - malujesz obraz i myślisz, że nie jest do końca udany więc robisz to jeszcze raz, ale wychodzi gorzej. Tak jak z nagraniem - ciągle możesz próbować zrobić inne niż te wybrany take, ale nigdy nie będzie lepiej. Tak więc nie robię tal właśnie z tego powodu, zostawiam je tak, a ludzie i tak będą o tym mówić.
P: Czy często siadasz sobie i słuchasz swoich własnych płyt ?
PAUL: Prawie nigdy. Słucham czasem starych rzeczy, i zawsze zadziwia mnie jak one są dobre. "Mój Boże, my to naprawdę nagraliśmy?" 
P:  Czy zazwyczaj jesteś zadowolony ze swojego personelu gdy już kończycie prace?
PAUL:  Prawie zawsze myślę, że mogliśmy to zrobić lepiej. Ale potem stajesz przed pytaniem, dlaczego mam ci mówić, że jestem niezadowolony? Powinienem naprawdę - dla wszystkich - powiedzieć: "Jestem cudownie zadowolony i wyszło naprawdę wspaniale, Steve, i mam taką nadzieję, że wszyscy pójdziecie i kupicie płytę". 
P: Cytowano ciebie z wywiadu udzielonego dla Rolling Stone, w którym powiedziałeś, że zawsze byłeś tym jedynym z The Beatles, którzy byli zawsze bardzo uprzejmi i mili dla dziennikarzy. Czy zawsze byłeś tego świadomy ?
PAUL:  Jestem teraz tego mniej świadomy niż kiedyś. Po prostu wydawało mi się to naturalne. Wyniosłem to z domu, taka była cała moja rodzina. Przypuszczam, że w sposób naturalny stałem się takim PR-owcem, może dlatego, że John mówił mi, żebym odpuszczał. Nie chciałem tego tak zostawiać, nie chciałem by odchodzili i potem pisali: "ten głupawy zespół jest okropny". Próbowałem wszystko wygładzać, co wydawało mi się zresztą bardzo naturalne i oczywiste. Czasami ten image wydawał się bardzo smętny. Ludzie mają skłonność do myślenia w sposób: "Ojej, on jest zbyt miły, by był taki na serio". Właściwie to taki nie jestem, bo czasami zdarza się, że potrafię odwrócić się i powiedzieć, żeby się odpieprzył. Wtedy to jest na serio!
P:  Czy to duży wysiłek sprostać swojemu wizerunkowi ?
PAUL:  Nie większy niż inny. Gdy mam zły dzień staram się nikomu nie wchodzić w drogę, bo może niepotrzebnie na kimś wyładuję swoje złe wibracje. Próbuję wtedy z tego wyjść rozmawiając z kimś. Ale będąc obserwowanym przez opinię publiczną, zdajesz sobie sprawę z tego, że gdy dojdziesz do któregoś punktu, nie ma już z niego odwrotu. Pamiętam, jak raz kiedyś pomyślałem sobie, powiedz, że masz dosyć, nic więcej nie możesz zrobić. I nie mogłem naprawdę. Najlepsze co mogłem zrobić to być jak Greta Garbo i powiedzieć "Chcę być sam". Co oczywiście sprawia, że jeszcze bardziej chodzą za tobą i jest jeszcze gorzej. Myślę, że czasem najlepiej jest nic nie robić i dać im to czego chcą. I kiedy się już na to zdecydujesz, daje się to wytrzymać. Tak jest kiedy nie możesz się zdecydować czy być osobą publiczna czy po prostu zaszyć się na farmie...
P:  Był taki czas kiedy całkowicie unikałeś rozgłosu.
PAUL: Tak, to było wtedy kiedy rozpadali się The Beatles. Bardzo to przeżywałem. Nie mogłem przychodzić ot tak na każdą konferencje prasowe i płakać. Nie jestem tego typu osobą. To był mój naturalny odruich - ucieczka, schować się, wyczyścić umysł i zastanowić się nad tym co dalej. To było jak nagłe stanie się bezrobotnym. To byłó tak, jakby z utratą twojej pracy a najgorszą rzeczą jaka by się mogła wtedy przytrafiać to podchodzący faceci z mikrofonami i pytaniami: "Hey Steve, jak się z tym czujesz?" Miałem wtedy wrażenie, że to co miałem wtedy do powiedzenia, no cóż, chciałem tego innym oszczędzić. Sobie też. Nie miałem ochoty opowiadać wszystkim dookoła o swoich problemach. Przypuszczam, że to fajna historyjka, ale...
P:  Oczywiście, że ludzie są ciekawi co się wtedy tak naprawdę dzieje.
PAUL:  Tak, to jak w sztuce  "John, Paul, George and Ringo". Ludzie mówili mi, że to dobre na spędzenie wieczoru i powinienem na to pójść. George na tym był i wyszedł, przypuszczalnie ja tak samo bym się czuł, widząc siebie na scenie. To coś innego gdy grają ciebie. Każdy może na to iść i spędzić miły wieczór, ale to jest jak czytanie książki o sobie, czy jakoś tak. Bo to zabawne, gdy jest o tobie. Chyba, że to jest naprawdę dobre, porządna rzecz, ale jest tak, że niestety to coś nie dla mnie. Nie zniósłbym tego.
P: Nawet gdyby przyszli do ciebie John, George i Ringo i powiedzieli: OK, opowiedz nam jak to było", to pewnie nie stworzyliby sztuki, którą warto by było obejrzeć.
PAUL: Ponieważ każdy z nas opowiadałby inną historię. Tam wzięto wszystko z małych wycinków prasowych, mitów. Jedynym wyjście, gdybym kiedykolwiek zdecydował się na to pójść obejrzeć  to wstanie i kłócenie się z tymi na scenie, że tak nie było. Taki pomysł, ale nigdy nie miałem odwagi by to zrobić. Mógłbym krzyczeć, gdyby choć trochę nie zgadzali się ze mną.
P:  Czy po prostu nie akceptujesz faktu, że wystawili taką sztukę ?
PAUL:  Niezupełnie. Kręciłem się swego czasu wokół teatru, wystawiania sztuk, tych spraw. Wiem jak to jest gdy w tym siedzisz, tworzysz coś co ludziom się podoba, zarabiasz pieniądze. Nie ma nic przeciwko temu. Nie przeszkadza mi to, dopóki gdy ktoś robi coś co potem uważa się, że Jedyną Prawdę o The Beatles. Jak Stigwood - wykorzystuje okazkę, jak zawsze, dzięki Robert - ktory chciał z tego zrobić film, więc powiedziałem mu, żeby przesłał mi scenariusz. Ostatecznie zdecydowałem, że to nie to. W zasadzie wszyscy z nas się ze mną zgodzili. Wszyscy zgodzili się, że to nie fair obsadzać mnie w roli tego złego w zespole. Wszyscy z znas zgodzili się, że naprawdę tak wcale nie było. To tylko legenda. To tylko "gazety tak mówią".
P: Dobry motyw na historię o innej grupie ?
PAUL:  Tak. Gdyby tak było i mogło to trwać dłużej. Ale tak naprawdę to chodziło o nas ale nadal wciąż żyjemy i musimy żyć z tym problemem. To trochę tak, jakby ktoś zdecydował się wynająć twój dom, podczas gdy wciąż w nim mieszkasz.
P:  Mógłbyś teraz obejrzeć film "Let It Be"?
PAUL:  Nie widziałem go od bardzo dawna, ale podobał mi się. Wszstkie te rzeczy, przez które tam przechodziliśmy, nie mam do nich żadnych zastrzeżeń, nawet jeśli pokazywały mnie tam w zabawnym świetle.
P: Dla mnie film pokazuje jak Beatlesi się rozpadają.
PAUL:  O tak, to był początek końca. Film o początku końca. Ale ponieważ był kręcony przez nas i wiedzieliśmy co się dzieje, to było OK. Gdyby ktoś inny to robił byłoby wszystko inaczej. Łatwiej jest samemu akceptować własne błędy niż obcym ludziom. To tak jak rozmawiałem któregoś wieczoru z Johnem i rozmawialiśmy o wznowieniach płyt, i on mi powiedział, że w USA chcą wydać na nowo wszystkie płyty The Beatles, ale chcą użyć amerykańskich miksów. Powiedział, że powinienem się za to wziąć bo jestem tutaj i wziąć z Londynu nasze oryginalne miksy, ponieważ to co robią w Capitolu zniekształcają naszą pracę. Z historycznych powodów chcemy wszystko wydać tak szybko jak to tylko możliwe. Tak więc nigdy nie widzi się całej historii. Tylko czterech z nas zna całą prawdziwą historię, a my zaczynamy już to zapominać. Wszystko co było autentyczne, prawdziwe, wszystko co zrobiliśmy, gdzie byłem obok tego. te wszystkie spin-offy, wszystkie te rzeczy, które były może trochę złe i zaczynają cię irytować.
P:  Mówiąc o ponownych wydaniach, jak się czujesz z tym, gdy "Yesterday" znowu weszła na listy przebojów? Nie uważasz trochę tego za nie fair, gdy wychodzi akurat twoja nowa płyta?
PAUL:  Oh nie. Nie wgłębiam się w to. Dla mnie to już czas miniony, nie widzę powodu tkwienia przy tym, trzymaniu nad tym kontroli. Cieszy mnie, że to na nowo ukazało się, zawsze miło mi słuchać w radiu naszych starych  piosenek. Niedawno słyszałem "Tomorrow" w wersji Davida Cassidy, "Here There and Everywhere"w wykonaniu Emmy Lou Harris,czy "Hold me Tight". Lubię je a "Yesterday" jest jeszcze jedną z nich. Lubię wszystko co sam zrobiłem, nawet coś takiego jak "Mary Had a Little Lamb", które przecież nie było jedną z moich lepszych rzeczy, ale niespecjalnie cię to zachwyca ani odrzuca. Myślę, że bardzo złą rzeczą jest zrobienie czegoś i nie akceptowanie tego i ciągle dołować się za to, że to napisałeś.
P:
  Masz dużo zabawy w czasie tras?
PAUL:  Jak wszyscy wiedzą, to ma swoje wady i zalety. Czasami daje to w kość, ale lubię grać dla publiczności. Lubię śpiewać z zespołem. Przeszliśmy, jak sądzę, jako zespół najtrudniejszy okres czyli docieranie się we wspólnym graniu i teraz po prostu zależy to od tego czy lubisz grać muzykę, którą gramy czy nie. Nie robię tego dla pieniędzy. Nie robię tego dla sławy. Robię to bo po prostu to lubię. Inaczej nigdy nie byłbym basistą - nie możesz siedzieć i grać na basie, dzieci nie chcą słuchać jakiegoś wspaniałego riffu na basie. Robię to ponieważ naprawdę to lubię i nie dlatego, że tego potrzebuję. Jest teraz spory ambaras z ofertą dla The Beatles, ponieważ wydaje mi się, że pora powiedzieć, "Nie interesuje mnie 25 milionów czy ileś tam". Nie chodzi też nawet o to, że nie chcę tego zrobić, ale najważniejsze w tej ofercie jest to, że wcale jej od nikogo nie usłyszałem. Przeczytałem o tym w gazetach, tak jak ty. Znajomi do mnie mówili: "No cóż, będziesz chyba musiał to zrobić. Nie odrzuca się takich pieniędzy".  Ale dla mnie to coś więcej niż tylko to. W końcu, na Boga, tez zespół się rozpadł. czego oni od nas chcą ? Reaktywacji dla szmalu? Myślę, że to trochę poniżej poziomu jaki sobą reprezentowali The Beatles. To trochę potraktowanie ich jak marionetki, nie ? Lubię myśleć, że The Beatles wrócą razem, o ile to kiedyś nastąpi, ale z powodu, że tego będą chcieli zrobić  - dla muzyki. To jedyny powód, dla którego mógłbym to zrobić. Zawsze zresztą to mówię, że nie jestem temu przeciwny, ale nie będąc temu przeciwnym a zrobienie tego to całkiem dwie różne rzeczy.






        Historia  The Beatles
HISTORY of  THE  BEATLES





1 komentarz:

  1. A akurat dzisiaj pojawiły się plotki, które donoszą, że już w grudniu ukaże się nowy album Paula zatytułowany "McCartney III"...

    OdpowiedzUsuń