PAUL McCARTNEY - "Egypt Station" (2018) cz. 2 Moja recenzja

PAUL: W dzisiejszych czasach mamy wielkie gwiazdy, jak Beyonce, Taylor Swift czy Kendrick Lamar. Szczególnie w przypadku pierwszych dwóch  płyty są zbiorami singli. To wszystko wspaniałe komercyjne kawałki, ale nie zabierają w podróż jak płyty Pink Floyd czy Fleetowood Mac. Pomyślałem, że nie mam szans na konkurencję z Taylor Sfiwt - ona ma znacznie lepsze nogi, ale może zrobiłbym coś, co nazywano kiedyś concept albumem. Płytę, której, jeśli chcesz możesz słuchać od początku do końca i która zabiera cię na przejażdżkę, w jakieś miejsce.


Album: Egypt Station cz. 1


Na początek zacytuję fragmenty recenzji płyty McCartney'a z 'Rolling Stone'.


Rolling Stone: Pierwsza od pięciu lat płyta muzyka, skonstruowana jako przejażdżka kosmicznym pociągiem, wypełniona głupimi, erotycznymi (sex songs) i prośbą po pokój. Klasyczny Paul. Zrób listę wszystkich autorów przebojów którzy komponowali już w 1958 roku. Następnie zrób taką samą listę tych autorów, którzy nieprzerwanie do tego czasu, wciąż tworzą wspaniałe piosenki w 2018. Gdy obie listy nałożyć pozostanie tylko jedno nazwisko: Paul McCartney. 60 lat po "Love Me Do" jego legenda jest wciąż nienaruszalna, a Macca wciąż dodaje nowe klejnoty do swego śpiewnika, nie mając nic do udowodnienia, prócz tego, że jest jedynym geniuszem, który może to zrobić. Jego "Egypt Station", wydane po 5 latach jest ekscentrycznym zbiorem pieśni w stylu tych z "Ram", stworzonym przez Grega Kurstina. Minione 15 lat to chwalebny czas dla fanów Paula - muzyk wciąż tworzył od 2005 roku (albumu "Chaos and Creation in the Backyard"). Przy okazji jest on jednocześnie wciąż najlepszym na świecie muzykiem występującym na żywo...


 W dalszej części recenzji, którą łatwo znajdziecie na oficjalnej stronie RS czytamy, że muzyk tworzy album tylko wtedy, gdy ma dość gotowych, wartościowych utworów, nie zmuszany niczym i przez nikogo. Dlatego wszystkie jego ostatnie prace są na tak wysokim poziomie. Na ostatnim albumie muzyk śpiewa o uczuciach, których nie spodziewalibyśmy się po nim. Przykładem ballada "I Don't Know" o wątpliwościach człowieka w średnim wieku. Także zamieszcza na płycie głupie erotyczne piosenki jak "Come On To Me" czy ironiczne "Fuh You". Album, zdaniem krytyka RS, zawiera arcydzieło w postaci numeru "Dominoes", którego nagrywania dla Paula, jak mówił, "było wielką frajdą". Numer, godny 'Białego Albumu", konstruowany przez prawie 5 minut, ze staroświeckimi gitarami, dźwiękowo spotykający w sobie echa "Too Many People" i "You Wont' See Me", wciąż ma w sobie świeżość i nowość, którą ma McCartney,  a tak trudną do skopiowania przez innych.
Wszystkie 'stacje' albumu mają w sobie ducha zabawy. "Back In Brazil" to zaskakująco odjazdowa elektryczna samba, "Do It Know" z cechami elegii ku czci Lennona, "Here Today", refleksyjne, skomponowane przecież  przez starszego i mądrzejszego Paula. Protest-song, anty-Trumpowy “Despite Repeated Warnings” to 7-minutowa mini suita w stylu "Admiral Halsey/Uncle Albert", w której Paul mimo wściekłości na politykę pozostaje nadal Paulem. Jaki zawsze powinien być. I jak - sugeruje "Egypt Station" - zawsze będzie.


Płytę Paula, muzyka którego kocham, jako solowego Artystę, ale przede wszystkim jako dawnego członka, jednego z dwóch liderów The Beatles mógłbym podsumować krótko: płyta dobra, typowa dla muzyka, specjalnie nie zaskakująca i tak dalej i tak dalej. Ponieważ nie muszę udowadniać tego jak bardzo kocham i szanuję tego muzyka, czego najlepszym dowodem jest miejsce, gdzie czytacie te słowa, pozwolę sobie mimo wszystko na chłodniejszą i bardziej obiektywną ocenę. I - przyznaję - nie tak pozytywną dla albumu, jak przytoczona powyżej recenzja (na marginesie bardzo zdawkowa, bo inna nie mogłaby być, Paul dla RS to pomnik i bez dwóch zdań, tam się Jego nie krytykuje). Napisałem wcześniej zdanie, że album nie powalił mnie na kolana. Ten zwrot, często spotykany w każdym języku (uwzględniając oczywiście kolorystykę idiomów) w ocenie książki, płyty, filmu dla mnie jest najbardziej odpowiedni, by opisać moje wrażenia po ponad 10-dniowym obcowaniu z muzyką z 'Egypt Station'. Spróbuję na początek, zanim przejdę do każdego utworu, że oceniam jakby nie było PAULA McCARTNEY'A. Muzyka genialnego, który tym album nic nie musiał, który każdą swoją produkcją wyprzedza innych, ale także muzyka, który ma już swoje lata, nie ten głos, swoje przyzwyczajenia, nawyki, co jest i zaletą i wadą. Bo dzisiaj rzeczywiście chętniej słucham ostatnio... o zgrozo, ostatni album Davida Duchovnego (na którego koncert w warszawskiej Stodole w marcu 2019 bardzo chciałbym się wybrać), czy składankę najlepszych utworów z czterech wydanych jak dotąd albumów zespołu Kensington. Jak długo oczekiwana przeze mnie nowa płyta Interpolu, 'Marouders' totalnie mnie rozczarowała, tak Paula nie, choć spodziewałem się, że znajdę tam kilka naprawdę super przebojów. Nie ma ich. Album Paul jako planowany koncept album celowo każdym utworem maluję inną przestrzeń, stara się urozmaicać słuchaczowi przebywanie w jego towarzystwie, jak naprawdę realne odwiedzanie co piosenka innej stacji (przestrzeni, obszaru). I tak niejako jest, przy całym zachowaniu klimatu, nastroju, nawet liryki cechującej swego czasu Najprzystojniejszego Beatlesa. Album przesłuchiwałem kilkunastokrotnie i tak naprawdę zapamiętałem refren tylko przebojowego, jak na ten album, "Fuh You". Kilka piosenek jest dobrych, kilka ujdzie, kilka słabych, całość mimo wszystko jest nudna. Ale to Paul, więc zawsze mój odbiór jest bardzo subiektywny i może niepotrzebnie nastawiony wciąż na wysokie poprzeczki, których od czasu Beatlesów, przeskoczyć tak często się nie udawało. Czy to wada? Zgadzam się ze zdaniem w RS, że Paul i tak jest jedynym muzykiem, który od 60 lat!!! wciąż tworzy piękną muzykę i moja stosunkowo krytyczna ocena jego albumu podyktowana jest rozczarowaniem, gdyż spodziewałem się dużo, dużo więcej. Wszystkiego! Z przedostatniego albumu, "New", podobało mi się kilka utworów już przy pierwszym ich wysłuchaniu, "Anybody Out There", "Queenie Eye" czy tytułowy. Żadna z piosenek  z "Egypt Station" nie zostanie ze mną na zawsze, czy w mojej składance Best Of Paul. Zresztą i tak bardzo obszernej.



1. "Opening Station". Początek albumu, intro. Nienachalne, niedługie i nieoczywiste. Paul zabiera nas w podróż i sam początek jest nawet ciekawy, trudno odróżnić czy ruszamy z portu czy ze stacji, ale ja wyczuwam gorączkę pasażera. Koncept album. Wedle zamierzeń muzyka. Grg Kurstin, producent płyty opowiedział, że w obu numerach "Station" (zamykający) użyto pętli taśmowych, nagranych na przenośnym magnetofonie szpulowym Paula, tego samego, którego używali The Beatles przy ... 'Tomorrow Never Knows'. Delikatne wyciszenie. Podoba mi się. Trudno oceniać, ale obiecałem, że będą punkty. W skali 1-10 u mnie mocne 9.

2. Otwierające "I Don't Know"  znane jest od kilku miesięcy. Z pierwszego promującego singla. Utwór wybrany na openera słusznie, bo jest to bardzo udany song. Klasyczny, spokojny klasyczny mccartneyowski. Kiedyś czytałem jak pewien krytyk opisał tego typu songi jako 'fortepianowe'. Słuchacz stwierdza - jeśli nie poznał wcześniej singla - że jego ukochany muzyk (bo tacy kupią ten album na pewno) jest w niezłej formie wokalnej, choć zmianę głosu ex-Beatlesa dostrzegamy w miarę upływu czasu. 'What's the matter with me' - pyta muzyk i sam sobie odpowiada, że nie wie. Refleksyjny tekst, polecam znaleźć jego tłumaczenie. Oficjalna strona internetowa opisała  utwór jako uspokajającą duszę balladę, którą mógł stworzyć tylko Paul. Pełna zgoda. Ocena (O:) w skali 1-10 u mnie mocne 7.
3. "Come On To Me". Kolejny numer znany z pierwszego singla. Przebojowy w zamiarze,ale czy materiał na hit?. Wracamy i będę ten argument przytaczał tutaj często: utwór jako kolejna stacja w podroży, więc inne panoramy, krajobrazy. Oczywiście i tutaj Paul  nie oddala się od znanych sobie dobrze obszarów muzycznych. Sir Paul dobrze się bawi w tym utworze. Taki odpowiednik "Queenie Eye" z poprzedniego albumu.Słyszymy blachy, dobra forma wokalna. Ale jakoś wszystko aż za dobrze znane. Może to zaleta, ale ok, może być, może się czepiam. Słucham i czekam wciąż na więcej. Co wydarzy się dalej? O: 6
4. "Happy With You". Wreszcie gitary. Mccartneyowskie. Przebłysk Blackbird. Miłosna ballada z pewnością dla Nancy, bo muzyk ujawnia w niej swoje szczęście,  zamiary na przyszłość.'Cause I'm happy, with you/ I got lots of good things to do, ooh yeah". Jeden z lepszych numerów na płycie. Paul zbliża się tutaj do samego siebie z The Beatles. O: 7,5
5. "Who Cares". Zmiana nastroju. Zabrzmiało bardziej rockowo, ale jak dla mnie mało. Zagubiona melodia. Pozornie chwytliwy riff gitarowy, ale ja tego utworu zupełnie nie kupuję. John nazywał kiedyś takie piosenki wypełniaczami, ale wypełniacze The Beatles przy tym utworze brzmią jak V Beetkovena. Niestety. I wiem jak brzmią argumenty odnośnie tego, że jakiś utwór nie trzyma poziomu The Beatles. Wiemy, że tak jest w przypadku 90% muzyki, ale mimo wszystko od Paula ja wymagam więcej. Jak dotąd najsłabszy punkt albumu, i choć pewnie będę się jeszcze z nim oswajał, to z pewnością ten utwór nie należy do grona tych z albumu, których będę słuchał częściej. O: 4 

6. "Fuh You". Przebój z pewnością! Może jedyny? Paul w dobrej formie kompozytorskiej, choć numer to owoc współpracy z liderem One Republic (maczał bardzo mocno palce w pięknej "Halo" Beyonce, dzięki temu zwrócił na siebie uwagę Beatlesa). Da się wyczuć produkcję Teddera. Czy to pomaga? Nie szkodzi, ale to rzeczywiście utwór wyróżniający się na płycie. Tutaj. Paul przewrotny z tekstem, bo kto jak nie on może śpiewać o wszystkimi i jak chce. Mnie zabrakło tutaj jakiejś wyrafinowanej solówki (przypuszczalnie na gitarze), ale to materiał na spory hit. W dobie Taylor, Sheerana, Rihanny i Beyonce. O: 7
 7. "Confidante" Nagranie typowe dla Paula. Ckliwa, ale dla mnie nijaka ballada. Może pomogłaby jej bardziej rockowa, bogatsza aranżacja.  Nie bardzo wiem jak się odnieść do tego utworu. Wyczuwam w nim większy potencjał i energię od zaprezentowanej. Ale Mistrz wolał inaczej. Piosenka to pewna historia miłosna i pewnie wsłuchując się w jej treść, przesłanie (?) możemy wynieść z niej więcej. Nurtuje mnie pierwsza zwrotka. You used to be my confidante / My underneath-the-staircase friend / But I fell out of love with you / And brought our romance to an end / I played with you throughout the day /And told you every secret thought / Unlike my other so-called friends / You stood beside me as I fought. Czy Paul ma kogoś konkretnie na myśli?  
Dalsza treść ucieka od tematu (Chanting long lost anthems /Long lost anthems), choć 'dawno, zapomniane hymny...' Nie, to nie może być o piosenkach Beatlesów. Wszystko o nich można napisać, prócz tego, że są zapomniane. O: 5,5
 8. "People Want Peace"  Paul na bębnach, jak w większości utworach na płycie. Utwór z każdym przesłuchaniem coraz lepszy. Wyświechtane hasło? Nie przesadzajmy, bo nie tylko kiedyś Lennon a dzisiaj Bono mają patent na afirmowanie pokoju.  Słuchając go ma się nadzieję, że w dalszej części albumu będzie lepiej.  Radosny rock a la Sir Paul. O: 5,5 

 9. "Hand in Hand"   Pomijając króciutkie intro i przedfinalne "Station" to dla mnie najsłabszy utwór na płycie. Nie podoba mi się w nim nic. Niestety. Nuda. Sorry Paul. O:3   
10. "Dominoes"  Znowu Paul jakiego lubię, choć nie jest to jakiś numer, który sobie włożę do schowka z 'The Best of Paul', bo utwór nierówny. Ale na tle całej płyty zdecydowanie jest jej ozdobnikiem. O: 6
11. "Back in Brazil"  Lubię szybkie numery Paula. Zawsze porywa mnie w samochodzie np. 'Ballroom Dancing". Elektroniczna, funkowa samba? Nie dla mnie zdecydowanie. To nie jest Paul jakiego chcę słuchać, choć pewnie muzyk ma czasami gdzieś, czego oczekują od niego fani i ma ochotę - fajnie, że tylko czasami - na taki odpał. Słabe. O:2
12.  "Do It Now" Łatwo rozpoznawalny Paul, ale znowu gdzieś się zapodziała wena i melodia tutaj - podkreślę, że jak dla mnie - kuleje. Produkcja, aranżacja walczy by podnieść wartość utworu, ale przegrywa ze słabiutką melodią. O: 3
13. "Caesar Rock"  I ja narzekałem na poprzednie numery. W porównaniu z tym, to tamte są przebojami. To znowu jeden z najsłabszych numerów na płycie. Czy to piosenka o Nancy? Możliwe, że tak, ale kto wie. O: 2
14. "Despite Repeated Warnings" Jest już lepiej. Utwór epicki, który podoba się bardziej z każdym przesłuchaniem. To będzie klasyk bo mamy tutaj esencję stylu Paula. Zdecydowanie jeden z jaśniejszych punktów na płycie. Rozbudowany, i rzeczywiście jak napisał RS piosenka przypomina "Admiral Halsey/Uncle Albert". Wolna, skupiona, refleksyjna ballada i  zmiana oddechu, melodyjna rockowo-popowa część druga. Prawie jak: Hands across the water (water)/ heads across the sky. Kupuję to.  O: 6
15. "Station II" Kontynuacja otwierającego intra płyty. Trudno opisywać ten krótki utwór, ocena identyczna jak intra, więc zacytuję PAULA: "Stacja II" jest kontynuacją otwierającego pejzażu dźwiękowego, który przenosi nas z powrotem na stację. To wyimaginowana stacja i, wiesz, podoba mi się pomysł, że to stacja kolejowa lub stacja radiowa. To tylko wyimaginowane miejsce, więc dobrze się bawiliśmy, tworząc tylko krajobraz dźwiękowy. A potem, na samym końcu, pomyśleliśmy, że byłoby miło pomyśleć, że w tej wielkiej stacji usłyszymy kogoś podłączającego gitarę, jakby był grajkiem ulicznym, który przyszedł, by zagrać kilka piosenek i zarobić trochę pieniędzy. Więc słyszysz, jak podłącza się i gra riff. To początek jednej z naszych piosenek o nazwie "Hunt You Down". Więc gra on 'dum dum dum, dum dum dum', a następnie wszystko stopniowo staje się głośniejsze, aż stanie się prawdziwą piosenką. 
Na albumie następny utwór jest tak zwaną 'hidden track' (ukrytą ścieżką). Odtwarzacze CD wskazują, że na nośniku jest tylko 15 utworów.

16. "Hunt You Down/Naked/C-Link" W wersji podstawowej albumu (w innym poście opiszę dwa numery," Get Started" oraz "Nothing For Free", zamieszczone na wersji Deluxe albumu) ostatni numer i możliwe, że najbardziej wartościowy. Suita zbudowana wg. tego samego pomysłu, co "A Day in the Life" czy "Band on the Run". Składa się z trzech połączonych numerów, wymienionych w tytule. Każdy z nich jest na swój sposób ciekawym numerem. Połączone wciągają. Kto dzisiaj nagrywa takie piosenki. O: 8
 Ocena całej płyty: 7 
I na tą chwilę to cała moja ocena najnowszego albumu Paula. Ufam, że co najmniej kilka z nich usłyszę na grudniowym koncercie. Płytki jeszcze nie odstawiam na półkę. Nie ukrywam, że moja, czasem może zbyt surowa ocena niektórych utworów się zmieni. Pragnę przypomnieć, że pierwsze recenzje takich albumów jak 'Sgt. Pepper' czy 'Abbey Road' The Beatles - absolutnie jednych z najgenialniejszych płyt muzycznych wszech-czasów - nie były zbyt pochlebne. Mogłoby by u mnie także z tą płytą, ale zalew nowości, brak czasu itd, sprawi, że pewnie płytę tą, podobnie jak "New" będę słuchał bardzo rzadko. 














Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki
HISTORY of THE BEATLES


4 komentarze:

  1. Fajny komentarz. Czytałam trochę w mediach (zachodnich) recenzje. Takie ogólnikowe, bez zachwytów, ale i bez obrażania Paula.

    OdpowiedzUsuń
  2. Podpisuję się pod każdym fragmentem tekstu. M

    OdpowiedzUsuń
  3. Paul is live. Great blog! Micke

    OdpowiedzUsuń
  4. Wspaniała recenzja. Jedyna, tak dokładna, jaką spotkałem na polskich stronach. Ciekaw jestem drogi Autorze, czy Twoja opinia, co do tego całego albumu i poszczególnych piosenek pozostała taka sama. W Anglii tutaj płyta się średnio podoba. Ludzie kupili z ciekawości. Była ogromna promocja. Album Paula leżał wszędzie na wierzchu. Wydawało się, że otwierając lodówkę znajdziesz tam Egypt Station. Znajomi Anglicy zaglądają na Twój blog i korzystają z tłumacza Google'a. Czepiają się, że ciemny ekran itd. Regards ;) Tom. Wysłałem na maila prezent. Skan!

    OdpowiedzUsuń