Poznałem Johna Lennona za
pośrednictwem Tony’ego Kinga, który przeniósł się do Los Angeles, by
zostać naczelnym dyrektorem Apple Records w Stanach. Gdy zobaczyłem
Johna, akurat tańczył z Tony’m. Nie byłoby w tym nic zaskakującego,
gdyby nie to, że znajdowali się w nocnym klubie, nie było słychać żadnej
muzyki, a Tony przebrał się za Królową Elżbietę. Byliśmy w siedzibie
Capitol Records w Hollywood, gdzie mieściło się nowe biuro Tony’ego.
Właśnie kręcili reklamę mającego się ukazać wkrótce albumu Johna
zatytułowanego „Mind Games”. Z niejasnych powodów John uważał, że to
świetny pomysł.
Z miejsca go polubiłem. Nie tylko dlatego, że był Beatlesem, a co za tym idzie – jednym z moich idoli. Kurwa, on był Beatlesem, który uznał, że świetnym pomysłem na promocję nowego albumu będzie taniec z mężczyzną przebranym za królową! Pomyślałem, że szybko się zaprzyjaźnimy, poczułem się tak, jakbym znał go całe życie. Ilekroć byłem w Stanach, spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Na jakiś czas rozstał się z Yoko i zamieszkał w Los Angeles z May Pang. Wiem, że ten okres życia uważa się za bardzo trudny, przykry i mroczny, ale jeśli mam być szczery, w ogóle tego po nim nie było widać. Od czasu do czasu słyszałem jakieś plotki, na przykład o sesjach nagraniowych z Philem Spectorem, które całkowicie wymykały się spod kontroli, albo o tym, że którejś nocy wpadł w szał i zdemolował dom producenta Lou Adlera. Dostrzegałem też mrok w niektórych osobach, z którymi przebywał: Harry Nilsson był miłym gościem i niesłychanie utalentowanym wokalistą oraz songwriterem, ale kiedy wypił o jeden kieliszek za dużo, zmieniał się w potwora, kogoś, komu naprawdę lepiej schodzić z drogi. Z pewnością też braliśmy z Johnem za dużo narkotyków i zdarzyło nam się kilka szalonych nocy, o czym może zaświadczyć choćby stary biedny Dr John. Kiedy poszliśmy na jego koncert w klubie Troubadour, zaprosił Johna, żeby trochę z nim pojamował. John był tak naćpany, że w końcu zaczął grać na organach łokciami. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że najwyższy czas ściągnąć go ze sceny.
Z miejsca go polubiłem. Nie tylko dlatego, że był Beatlesem, a co za tym idzie – jednym z moich idoli. Kurwa, on był Beatlesem, który uznał, że świetnym pomysłem na promocję nowego albumu będzie taniec z mężczyzną przebranym za królową! Pomyślałem, że szybko się zaprzyjaźnimy, poczułem się tak, jakbym znał go całe życie. Ilekroć byłem w Stanach, spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu. Na jakiś czas rozstał się z Yoko i zamieszkał w Los Angeles z May Pang. Wiem, że ten okres życia uważa się za bardzo trudny, przykry i mroczny, ale jeśli mam być szczery, w ogóle tego po nim nie było widać. Od czasu do czasu słyszałem jakieś plotki, na przykład o sesjach nagraniowych z Philem Spectorem, które całkowicie wymykały się spod kontroli, albo o tym, że którejś nocy wpadł w szał i zdemolował dom producenta Lou Adlera. Dostrzegałem też mrok w niektórych osobach, z którymi przebywał: Harry Nilsson był miłym gościem i niesłychanie utalentowanym wokalistą oraz songwriterem, ale kiedy wypił o jeden kieliszek za dużo, zmieniał się w potwora, kogoś, komu naprawdę lepiej schodzić z drogi. Z pewnością też braliśmy z Johnem za dużo narkotyków i zdarzyło nam się kilka szalonych nocy, o czym może zaświadczyć choćby stary biedny Dr John. Kiedy poszliśmy na jego koncert w klubie Troubadour, zaprosił Johna, żeby trochę z nim pojamował. John był tak naćpany, że w końcu zaczął grać na organach łokciami. Dopiero wtedy do mnie dotarło, że najwyższy czas ściągnąć go ze sceny.
Muszę
szczerze wyznać, że nigdy nie zaznałem tej okropnej, upokarzającej,
destrukcyjnej strony osobowości Johna, o której ludzie tak dużo mówią –
jego kąśliwego, cierpkiego poczucia humoru. Nie staram się tutaj jego
wybielić. Wiem, że ta strona jego osobowości istniała, tyle że ja jej
nigdy nie widziałem. Zaznałem od niego jedynie dobroci i delikatności.
Do tego stopnia, że zabrałem na spotkanie z nim mamę i Derfa [mąż matki
Eltona]. Poszliśmy razem na kolację, a kiedy John wyszedł na chwilę do
toalety, Derf uznał, że całkiem zabawnie będzie, jeśli wyjmie sztuczną
szczękę i włoży ją do szklanki z drinkiem Lennona. Poczucie humoru Johna
było tal zaraźliwe, że ludzie w jego obecności robili niewiarygodne
rzeczy. Boże, ależ on był zabawny. Ilekroć znalazłem się w jego
towarzystwie (a jeszcze lepiej w towarzystwie Johna i Ringa), po prostu
wciąż się śmiałem. Staliśmy się sobie tak bliscy, że
kiedy jego była żona Cynthia miała przywieźć do Nowego Jorku ich syna
Juliana, poprosił mnie i Tony’ego, byśmy towarzyszyli im w podróży.
Popłynęliśmy do Ameryki na pokładzie SS France, wspaniałego starego
statku, który odbywał swój ostatni rejs z Southampton do Nowego Jorku...
W nowym Jorku zatrzymaliśmy się w hotelu Pierre przy Piątej Alei. John Lennon, który mieszkał nade mną, od razu mnie do siebie zawołał. Chciał mi puścić roboczy miks swojego nowego albumu. Co więcej, nalegał żebym zagrał w jego dwóch kawałkach: „Surprise Surprise” oraz „Whatever Gets You Thru the Night”. Ten drugi wydawał się materiałem na hit – wrażenie to pogłębiło się, gdy kilka dni później weszliśmy do studia Record Plant East, tuż przy Times Square. Inżynierem dźwięku przy dogrywkach był Jimmy Iovine, który później stał się jednym z największych potentatów muzycznych na świecie, jednak to John był producentem płyty. Zdziwiłem się, jak szybko pracował. Z powodu „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” i „Strawberry Fields” wszyscy postrzegają go jako osobę spędzającą mnóstwo czasu w studiu i bez przerwy eksperymentującą, tymczasem on był szybki i łatwo się nudził, w czym do złudzenia przypominał mnie. Kiedy skończyliśmy, byłem pewien, że ten utwór stanie się numerem jeden. John wcale nie wydawał się o tym przekonany. Wszyscy Beatlesi doczekali się tego, że ich solowe single dotarły na szczyty list przebojów. Wszyscy prócz Johna. Zaproponowałem mu zakład - jeśli singiel stanie się numerem jeden, wystąpi ze mną na scenie. Po prostu chciałem go zobaczyć na żywo, o co od czasu rozpadu The Beatles było szalenie trudne. Parę razy pojawiał się na jakichś koncertach charytatywnych, i to wszystko.
Trzeba mu oddać sprawiedliwość, że kiedy piosenka "Whatever Gets You Thru the Night" dotarła do pierwszej pozycji, nie próbował się wymigać od wspólnego występu. Nie wystraszył go nawet koncert w Bostonie, na który przyjechał z Tonym, żeby się przekonać, w co się wpakował. Na bis wyszedłem na scenę w czymś, co w zasadzie przypominało bombonierkę w kształcie serca z przyczepioną do niej tuniką. Sprawiając wrażenie niec0 wystraszonego John odwrócił się do Tony'ego i rzucił:
- Ja pierdolę, to tak teraz wygląda rock and roll?
Ale i tak zagrał z nami w Madison Aquare Garden w Święto Dziękczynienia w 1974. Postawił mi jeden warunek: miałem zadbać o to, by na koncercie nie pojawiła się Yoko (wciąż byli w separacji). Oczywiście Yoko i tak przyszła (co było bardzo w jej stylu), jednak Tony dopilnował, by nie można było jej zobaczyć ze sceny. Przed koncertem przysłała Johnowi gardenię, którą włożył w butonierkę. Nie wiem, czy właśnie to tak bardzo go zdenerwowało, czy raczej to, że nie wiedział, czego się spodziewać po tym występie. Tak czy owak, przestraszył się do tego stopnia, że tuż przed samym koncertem zwymiotował. Chciał wyciągnąć ze sobą na scenę Berniego, ale mu się nie udało - Bernie nigdy nie lubił być w centrum zainteresowania i nawet zdesperowany Beatles nie zdołał nakłonić go do zmiany zdania.
W nowym Jorku zatrzymaliśmy się w hotelu Pierre przy Piątej Alei. John Lennon, który mieszkał nade mną, od razu mnie do siebie zawołał. Chciał mi puścić roboczy miks swojego nowego albumu. Co więcej, nalegał żebym zagrał w jego dwóch kawałkach: „Surprise Surprise” oraz „Whatever Gets You Thru the Night”. Ten drugi wydawał się materiałem na hit – wrażenie to pogłębiło się, gdy kilka dni później weszliśmy do studia Record Plant East, tuż przy Times Square. Inżynierem dźwięku przy dogrywkach był Jimmy Iovine, który później stał się jednym z największych potentatów muzycznych na świecie, jednak to John był producentem płyty. Zdziwiłem się, jak szybko pracował. Z powodu „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band” i „Strawberry Fields” wszyscy postrzegają go jako osobę spędzającą mnóstwo czasu w studiu i bez przerwy eksperymentującą, tymczasem on był szybki i łatwo się nudził, w czym do złudzenia przypominał mnie. Kiedy skończyliśmy, byłem pewien, że ten utwór stanie się numerem jeden. John wcale nie wydawał się o tym przekonany. Wszyscy Beatlesi doczekali się tego, że ich solowe single dotarły na szczyty list przebojów. Wszyscy prócz Johna. Zaproponowałem mu zakład - jeśli singiel stanie się numerem jeden, wystąpi ze mną na scenie. Po prostu chciałem go zobaczyć na żywo, o co od czasu rozpadu The Beatles było szalenie trudne. Parę razy pojawiał się na jakichś koncertach charytatywnych, i to wszystko.
Trzeba mu oddać sprawiedliwość, że kiedy piosenka "Whatever Gets You Thru the Night" dotarła do pierwszej pozycji, nie próbował się wymigać od wspólnego występu. Nie wystraszył go nawet koncert w Bostonie, na który przyjechał z Tonym, żeby się przekonać, w co się wpakował. Na bis wyszedłem na scenę w czymś, co w zasadzie przypominało bombonierkę w kształcie serca z przyczepioną do niej tuniką. Sprawiając wrażenie niec0 wystraszonego John odwrócił się do Tony'ego i rzucił:
- Ja pierdolę, to tak teraz wygląda rock and roll?
Ale i tak zagrał z nami w Madison Aquare Garden w Święto Dziękczynienia w 1974. Postawił mi jeden warunek: miałem zadbać o to, by na koncercie nie pojawiła się Yoko (wciąż byli w separacji). Oczywiście Yoko i tak przyszła (co było bardzo w jej stylu), jednak Tony dopilnował, by nie można było jej zobaczyć ze sceny. Przed koncertem przysłała Johnowi gardenię, którą włożył w butonierkę. Nie wiem, czy właśnie to tak bardzo go zdenerwowało, czy raczej to, że nie wiedział, czego się spodziewać po tym występie. Tak czy owak, przestraszył się do tego stopnia, że tuż przed samym koncertem zwymiotował. Chciał wyciągnąć ze sobą na scenę Berniego, ale mu się nie udało - Bernie nigdy nie lubił być w centrum zainteresowania i nawet zdesperowany Beatles nie zdołał nakłonić go do zmiany zdania.
W całej swojej karierze nigdy nie słyszałem tak
ogromnego wybuchu entuzjazmu jak wtedy, gdy go zapowiedziałem. Wydawało
się, że owacje nigdy nie ucichną. Doskonale rozumiałem, co wszyscy
czują. Mnie i moich kolegów z zespołu również przyprawiało to o zawrót
głowy. Czuliśmy, że to zwieńczenie naszej kariery. Całe nasze życie
zawodowe prowadziło do tej chwili, gdy stanęliśmy na scenie u boku
Johna. Te trzy piosenki, które zagraliśmy razem, przeleciały, zanim
zdążyłem się obejrzeć. Po chwili już go z nami nie było. Wrócił na bis,
tym razem z Berniem, i obaj zagrali na tamburynach w "The Bitch is
Back". To było coś wspaniałego.
Po koncercie Yoko zjawiła się na backstage'u. Ostatecznie wylądowaliśmy w hotelu Pierre - ja, John, Yoko, Tony i John Reid. Usiedliśmy w łoży, zamówiliśmy coś do picia - i po chwili, jakby nie było wystarczająco dziwnie - nagle pojawił się po prostu znikąd Uri Geller [kontrowersyjny izraelski jasnowidz i showman], podszedł do naszego stolika i zaczął wyginać wszystkie noże i widelce, które na nim leżały. Potem przeszedł do czytania nam w myślach. To był strasznie odjechany dzień. Jednak doprowadził do tego, że John pojednał się z Yoko, spłodził Seana (mojego chrześniaka) i oddał się z radością życiu rodzinnemu w budynku Dakota. Cieszyło mnie to, chociaż znam lepsze miejsca do celebrowania życia rodzinnego. Było coś naprawdę złowieszczego w tej kamienicy, w jej architekturze. Aż przechodziły mnie ciarki. Roman Polański wiedział, co robi, kiedy właśnie tam postanowił nakręcić "Dziecko Rosemary".
Po koncercie Yoko zjawiła się na backstage'u. Ostatecznie wylądowaliśmy w hotelu Pierre - ja, John, Yoko, Tony i John Reid. Usiedliśmy w łoży, zamówiliśmy coś do picia - i po chwili, jakby nie było wystarczająco dziwnie - nagle pojawił się po prostu znikąd Uri Geller [kontrowersyjny izraelski jasnowidz i showman], podszedł do naszego stolika i zaczął wyginać wszystkie noże i widelce, które na nim leżały. Potem przeszedł do czytania nam w myślach. To był strasznie odjechany dzień. Jednak doprowadził do tego, że John pojednał się z Yoko, spłodził Seana (mojego chrześniaka) i oddał się z radością życiu rodzinnemu w budynku Dakota. Cieszyło mnie to, chociaż znam lepsze miejsca do celebrowania życia rodzinnego. Było coś naprawdę złowieszczego w tej kamienicy, w jej architekturze. Aż przechodziły mnie ciarki. Roman Polański wiedział, co robi, kiedy właśnie tam postanowił nakręcić "Dziecko Rosemary".
- Przeczytaj ten tekst
Niebawem dalszy ciąg wspomnień Eltona na temat Johna i reszty Beatlesów
Elton to jeden z moich ulubionych Artystów ever, a jego autobiografię czytałem od razu, gdy tylko ukazała się w Polsce. Była bardzo szczera, emocjonująca i zwróciłem szczególną uwagę właśnie m.in. na fragment o Johnie. Z wielką przyjemnością przypomniałem to sobie dzięki Twojemu wpisowi.
OdpowiedzUsuń