WYWIADY: GEORGE 19.04.1979

 

 

 

Kilkanaście dni temu minęła rocznica urodzin George'a. Smutne, bo dzisiaj ex-Beatles miałby zaledwie 81 lat a nie żyje już od 23. Smutne... Wspominkowe zdjęcie na końcu postu. Dwa posty o perypetiach miłosnych w trójkącie George, jego najbliższy przyjaciel Eric Clapton - Pattie Boyd opublikowałem niedawno, ponadto wcześniej post  o zamachu na muzyka.  Dzisiaj ciąg dalszy postów na moim blogu poświęconych "cichemu", "uduchowionemu", "temu trzeciemu" Beatlesowi. Tym razem wywiad George'a dla magazynu Rolling Stone (Mick Brown), który ukazał się 19 kwietnia 1979. Duże jego fragmenty umieściłem w postach o albumie George Harrison oraz w poście MARZEC-KWIECIEŃ 1979. Wywiad bardzo szczery, bezpośredni jak zawsze w przypadku tego Beatlesa. ostro o punk rocku, współczesnej muzyce, z dużą sympatią o przeszłości. Oczywiście pada temat Fab Four, niestety nic o wspomnianym wyżej trójkącie miłosnym. Tak więc na zakończenie mojego wstępu dodam, że ostatnio słucham tylko muzyki George'a (i jeszcze tak przy okazji, moim ostatnim faworytem spoza "świata Wielkiej Czwórki" są Cage The Elephant; wydali pięknego nowego singla, "Neon Pill"/ "Out Loud").  Enjoy it.


GEORGE:
Nowy album?... Cóż, przez cały 1977 rok nie napisałem żadnej piosenki, nic nie zrobiłem; Tak naprawdę w ogóle nie pracowałem, więc zdecydowałem, że lepiej zacznę coś robić. Po prostu całkowicie wycofałem się z biznesu muzycznego. Trochę brakuje mi kontaktu z inną muzyką. Są pewni artyści, których zawsze lubię słuchać, ale radia nie słucham zbyt często. Zostawiłem to – „przeskakiwanie stacje” [skiving], jak mówią Anglicy. Wszyscy inni tego nie zauważają, bo jeśli w radiu nadal puszczane są twoje poprzednie płyty, ludzie nie zauważają, że tak naprawdę cię tam nie ma. Ale to wszystko mnie po prostu znudziło... Po prostu mam dość tego wszystkiego. Jeśli spojrzysz na gazety branżowe, wszyscy zmieniają firmy i ten artysta poszedł do tej wytwórni, a tamten do tej i wszyscy robią to i tamto. Będąc w tym biznesie tak długo – myślę, że był to rok 1961, kiedy po raz pierwszy nagraliśmy płytę, a więc minęło już osiemnaście lat – ta nowość się wyczerpała. Tak naprawdę wszystko sprowadza się do ego. Trzeba mieć duże ego, żeby dalej walczyć o bycie w oczach opinii publicznej. Jeśli chcesz być popularny i sławny, możesz to zrobić; to bardzo proste, jeśli masz takie pragnienie ego. Ale większość pragnień mojego ego, jeśli chodzi o bycie sławnym i odnoszącym sukcesy, spełniła się dawno temu.
Nadal sprawia mi przyjemność pisanie piosenek i w pewnym sensie nagrywanie płyty. Ale nienawidzę tej całej sytuacji, kiedy to publikujesz, stajesz się częścią ogólnych ram biznesu. I trochę mi się to znudziło. Jeśli napiszę piosenkę i ludzie pomyślą, że jest fajna, to nie mam nic przeciwko; ale nie cierpię konkurować i promować tej rzeczy. Bardzo nie lubię promocji. W latach sześćdziesiątych przedawkowaliśmy, a potem pod koniec lat sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych świadomie zszedłem ze swojej drogi, aby spróbować być nieco bardziej niejasnym. Odkrywasz, że trafiłeś i nagle wszyscy pukają do twoich drzwi i znów cię podsłuchują. Lubię być dyskretny i prowadzić spokojne życie. Tak czy inaczej, odpowiadając na twoje pytanie, był koniec 1977 roku i pomyślałem: „Boże, lepiej coś zrobię”...
  Poczułem się zawstydzony, bo jechałem na te wszystkie wyścigi samochodowe i wszyscy rozmawiali ze mną, jako Georgem, były Beatlesem, muzykiem, pytając, czy nagrywam płytę i czy zamierzam napisać kilka piosenek o wyścigach a jednak muzyczne myśli były zaledwie milion mil od mojej głowy. A potem to, co naprawdę mnie poruszyło, to spotkanie z Nikim Laudą. Mam dla niego wielki szacunek. Po tej katastrofie, przez którą przeszedł w 1976 roku, było mi go naprawdę szkoda i byłem bardzo szczęśliwy, gdy nie umarł. Trzeba przeczytać o jego życiu, jego książkach i innych rzeczach, aby zdać sobie sprawę, przez co przeszedł – ludzie próbowali go sfotografować z całą pokrytą bliznami twarzą, próbowali włamać się do jego sali szpitalnej, wszystkie te bardzo nieprzyjemne reportaże. Naprawdę mógłbym się z tym utożsamić. W każdym razie rozmawiałem z nim raz, po tym jak ponownie zdobył mistrzostwo świata, w 1977 roku w Watkins Glen, i opowiadał mi o wszystkich bzdurach w jego biznesie – polityce i kłopotach – i mówił, że po prostu lubi jeździć
do domu, zrelaksuj się i posłuchaj dobrej muzyki.
I pomyślałem: „Cholera, pójdę i napiszę kilka utworów, ponieważ wszyscy ci ludzie traktują mnie jako muzyka, a mimo to jestem tutaj i po prostu kręcę się; może uda mi się napisać piosenkę, która spodoba się Nikiemu w jego wolny dzień.” I tyle. Drugą stroną tego jest to, że moi przyjaciele z Warner Bros., z którymi mam umowę, nigdy nie pytają: „Dlaczego
nic nie robisz?” Zawsze traktują mnie bardzo uprzejmie, ale jednocześnie pomyślałem: „No cóż, minęło trochę czasu... Mogą zacząć myśleć: „Co my robimy z tym gościem?”
Mieli więc oczekiwania i czy to wpłynęło na mnie ? No, może częściowo. Ale kiedy już napiszesz piosenkę, nie wiem dlaczego, ale pojawia się pragnienie, aby została ona przetworzona na porządną płytę. Gdybym miał umrzeć, wolałbym, żeby ludzie znaleźli dobrego, ukończonego mastera moich piosenek, niż stare, kiepskie demo na kasecie. Być może początkowo motywowały mnie oczekiwania innych ludzi, ale kiedy już zacząłem pisać piosenki, mój silnik znów zaczął pracować i było fajnie – wchodzisz do studia, zaczynasz działać i możesz się tym cieszyć od nowa. 
Inna sprawa, że zdecydowałem się zatrudnić kogoś, kto pomoże mi w produkcji tej płyty.
Pojechałem więc do Warners w Burbank i rozmawiałem z trzema tamtejszymi producentami – Tedem Templemanem, Lennym Waronkerem i Russem Titelmanem. Puściłem im kilka wersji demo utworów, które napisałem, i powiedziałem: „No dalej, dajcie mi wskazówkę. Powiedz mi, jakie piosenki podobały Ci się w przeszłości, a jakie nie; daj mi kilka pomysłów na to, co myślisz. I nie wiedzieli, co powiedzieć. Templeman powiedział, że spodobała mu się „Deep Blue”, strona B singla „Bangla Desh”, która jest nieco niejasna – więc wróciłem do domu i napisałem piosenkę o podobnej strukturze akordów do tej: „Soft-Hearted Hana .” Ale w końcu zdecydowałem, że będę pracować z Russem Titelmanem. Nagrał pierwszy album Little Feat, a wraz z Lennym Waronkerem był współproducentem Randy'ego Newmana, Jamesa Taylora i Ry Coodera – w rzeczywistości jest szwagrem Ry Coodera. No i jest miłą osobą, z którą łatwo się dogadać, co jest ważniejsze niż gust muzyczny tej osoby, bo spędzacie razem pięć miesięcy – trzeba się trochę lubić. Pomógł mi zdecydować, jakiego rodzaju melodii użyć, zachęcił mnie do dokończenia niektórych piosenek i pomógł w przygotowaniu utworów. Artyście trudno jest być w kabinie i w studiu.
 

Wena twórcza? Tak, miałem to uczucie, ponieważ opowiadali mi historie o Randym Newmanie, o tym, jak nie może pisać piosenek i czuje się, jakby był wyschnięty, a potem nagle napisał album, który odniósł sukces i teraz pisze dziesięć piosenek dziennie. Więc to tylko twój problem. Kiedy mi o tym wspomnieli, pomyślałem: „Hej, może wyschnąłem?”   

GEORGE:  Nowy pozew o plagiat „My Sweet Lord” i „He’s So Fine”. Cóż, to trwa od lat. Ten teraz jak żart. Facet, który faktycznie napisał „He’s So Fine”, zmarł wiele lat wcześniej, Ronnie Mack. Jego wydawca, Bright Tunes Music, pozwał mnie. Przeanalizowaliśmy więc sprawę w sądzie i ostatecznie sędzia stwierdził, że tak, to jest podobne, ale nie jesteś winny kradzieży melodii. Uważamy jednak, że doszło do naruszenia praw autorskich, dlatego zbierz swoich prawników i wypracuj jakąś rekompensatę. Ale Bright Tunes nie zadowoliłoby się tym; próbowali ponownie skierować sprawę do sądu. Próbowali nawet wnieść sprawę z powrotem do sądu, kiedy zrobiłem „This Song”. Trudno jest po prostu zacząć pisać ponownie, kiedy już przez to przejdziesz. Nawet teraz, kiedy włączam radio, każda melodia, którą słyszę, brzmi jak coś innego. Ale większość pozwów już nie istnieje. Teraz przygotowujemy się do kolejnej partii. Nie bardzo można pozwać nas [The Beatles], ale możemy pozwać wiele innych osób. Podział i dywersyfikacja na przestrzeni lat utrudniły konsolidację niektórych interesów Beatlesów. Na przykład wszystkie te niegrzeczne przedstawienia na Broadwayu i głupie filmy, które nakręcono o Beatlesach, wykorzystując nazwiska i pomysły Beatlesów, są nielegalne. Ale ponieważ przez te wszystkie lata kłóciliśmy się między sobą, ludzie mieli swobodę w tym zakresie. Teraz doszliśmy do punktu, w którym wszyscy się zgodziliśmy i wyznaczyliśmy firmę, która wystąpiła i pozwała w naszym imieniu  ich wszystkich. 

To straszne, naprawdę. Ludzie myślą, że dajemy na to wszystkim producentom i ludziom swoje przyzwolenie i że na tym zarabiamy, ale nie zarabiamy na tym ani grosza. Nadszedł więc czas, który należy to zatrzymać. Może powinniśmy zrobić „Historię Roberta Stigwooda” [producent filmu "Sgt. Pepper's Lonely Hearts Club Band"]  czy coś w tym stylu [śmieje], chociaż przypuszczam, że film  "Sgt. Pepper's" jest w porządku, ponieważ zapłacili za prawa autorskie do piosenek i wymyślili własną historię... Nie oglądałem filmu. Doniesienia na ten temat były tak złe, że nie chciałem tego oglądać. Ale może to dobrze. Nie wiem. Nie obraża to w jakiś sposób The Beatles, nie.  Po prostu żal mi Roberta Stigwooda, Bee Gees i Pete'a Framptona, że to zrobili, ponieważ ugruntowali swoją pozycję jako przyzwoici artyści i nagle...to jak klasyczna cecha chciwości. Im więcej zarabiasz, tym więcej chcesz zarobić, aż staniesz się tak zachłanny, że ostatecznie postawisz stopę w błędzie. I chociaż "Pepper" bez wątpienia odniósł sukces finansowy, myślę, że zaszkodziło to ich wizerunkowi i karierom, a nie musieli tego robić. To tak, jakby Beatlesi próbowali nagrać Rolling Stonesów. Rolling Stones potrafią to zrobić lepiej. Jakie to uczucie być już obiektem nostalgii? Jesteśmy nostalgiczni od 1967 roku. Jest w porządku. Był czas, kiedy chyba nikomu z nas się to nie podobało – lata 1968–1969. Ale teraz to jest zabawne. To jak bycie Charliem Chaplinem albo Laurelem i Hardym [w Polsce jako Flip i Flap]. Ale muzyka nadal stoi na wysokim poziomie, nadal brzmi bardzo dobrze, większa jej część. 
  Nic mi już nie przeszkadza co związane z The Beatles, nowe okładki, promocje.  Na początku było dość marnie. Zawsze od początku mieliśmy pełną kontrolę artystyczną, bardzo dbaliśmy o realizację zamówień, posiadanie odpowiednich piosenek w odpowiednich miejscach i dobre okładki – wszystko to było zrobione z odrobiną smaku. Ale od razu zaczęli schrzaniać w Stanach, wstrzymując utwory z albumów, aby na każde dwa albumy wydane w Wielkiej Brytanii można było wydać trzy tam. Ale mimo to wszystko, co robiliśmy, było w całkiem niezłym guście, aż do wygaśnięcia kontraktu, a potem zaczęli wypychać te wszystkie przepakowania z kiepskimi opakowaniami i w ogóle. Nie przeszkadza mi to, dopóki płacą tantiemy.
Mick Brown: Kolejną gałęzią przemysłu, która wyrosła w ślad za Beatlesami, są osobiste wspomnienia związane z zespołem. Wydaje się, że istnieje niezwykła liczba osób, które albo były Waszymi impresariami, albo menadżerami drogi, dostarczały mleko...
GEORGE: [śmieje się] Tak, i piąty Beatles. . . jest około 10 milionów piątych Beatlesów. Nie, naprawdę, to obrzydliwe. Wszystkie te Beatlefesty i tym podobne to okropne oszustwo. Ci ludzie – „człowiek, który wydał Beatlesów” – nikt z nich nie wie, o czym mówi. To tak, jakby Wielka Brytania zawsze była zajęta rozmową o drugiej wojnie światowej – nawet teraz włączasz telewizor, a oni uwielbiają rozmawiać o wojnie. To tak samo. Beatlesi pojawiali się i znikali w życiu tych ludzi w mgnieniu oka, a mimo to piętnaście lat później wciąż tam są, opowiadając o dziesięciu minutach, które spędziliśmy w ich życiu, i przy tym okradając pieniądze niewinnych dzieci. To jest żałosne. To niemoralne; nie powinno być to dozwolone. Potrzeba posiadania The Beatles?  Cóż, mają ich. Mają filmy – Help!, A Hard Day’s Night, Let It Rot, Tragical History Tour. Mają mnóstwo piosenek, które mogą grać wiecznie. Ale czego oni chcą? Krwi? Chcą, żebyśmy wszyscy umarli jak Elvis Presley? Elvis popadł w rutynę i jedyne, co mógł zrobić, to robić dalej to samo, co dawniej, aż w końcu jego zdrowie padło i to był koniec.
 The Beatles na szczęście udało się uciec z takiej sytuacji. Ale każdy rok, w którym byliśmy zespołem, trwał jakieś dwadzieścia lat; więc chociaż mogło to trwać tylko pięć lub sześć lat, wydawało się, że to wieczność. To mi wystarczyło, nie miałem już ochoty na to wszystko. Dla wszystkich innych mogło to być zabawne, ale my sami nigdy nie oglądaliśmy The Beatles. Jesteśmy jedynymi czterema osobami, które nigdy nas nie widziały. [śmieje się] Widzisz, wszyscy odlecieli i o to właśnie chodziło. Byliśmy tylko czterema względnie zdrowymi na umyśle ludźmi w środku szaleństwa. Ludzie używali nas jako pretekstu do odlotu, a my byliśmy tego ofiarami. Dlatego chcą, żeby Beatlesi grali dalej, żeby wszyscy znowu mogli zachorować. Ale nie biorą pod uwagę naszego dobrego samopoczucia, kiedy mówią: "Miejmy znowu naszych Fab Four".
MB: Nie chciałbyś pewnie znowu tego przeżywać?
GEORGE: Nigdy. Ani w tym, ani w żadnym innym życiu. To znaczy, przez większość czasu było fantastycznie, ale kiedy naprawdę przeszło już w manię, opcją było przestaniemy, albo skończymy martwi. W wielu sytuacjach prawie zginęliśmy – palące się samoloty, ludzie próbujący zestrzelić samolot i zamieszki, gdziekolwiek się udaliśmy. To mnie postarzało. Ale bawiliśmy się świetnie. Myślę o tym wszystkim ciepło, zwłaszcza że przeszliśmy przez wszystkie perypetie z Apple. Wszyscy pozywali się nawzajem do woli i teraz wszyscy jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
MB:
Często widujecie się ze sobą?
GEORGE: Widujemy się wszyscy z Paulem i Ringo od czasu do czasu. Johna nie widziałem już od kilku lat. Dostaję od niego karki pocztowe - to brzmi trochę tak jak w The Rutles [uśmiecha się], ale utrzymujemy kontakt ze sobą poprzez kartki i stukanie w stół. 
MB: Dlaczego on jest taki nieaktywny?
GEORGE: Prawdopodobnie nie jest. To, że wchodzi w szum związany z The Beatles nie oznacza, że jest nieaktywny.  To tak, że teraz udzielam tego wywiadu, żeby ludzie widzieli, że jestem. Ale jeśli nie udzielam wywiadu, jestem nieaktywny. Ale tak naprawdę nie jestem – mieszkam w domu i zajmuję się innymi rzeczami lub chodzę w różne miejsca, robiąc różne rzeczy. 
1974, ostatnie zdjęcie Johna i George'a
MB:
Ale John jest publicznie nieaktywny, nie nagrywa niczego.
GEORGE: Tak, ale nie winię go za to.  Sam przekonałem się, że jeśli wezmę dwutygodniowy urlop, to pod koniec tych dwóch tygodni jestem już zadowolony z wakacji i muszę wrócić do pracy. Jeśli przejdziesz na emeryturę lub rzucisz pracę, przez chwilę poczujesz coś w stylu: „Wow, powinienem coś zrobić”, aż powoli uspokoisz się i pomyślisz: "Wow, tak jest dobrze. Nie muszę być wściekły przez całe życie, nie muszę żyć w oczach opinii publicznej". I jestem pewny, że on to robi – cieszy się życiem.
MB: Fani czują się prawie oszukani, gdy ich artysta przestaje się udzielać...
GEORGE: Wiem, ale to już jest ich sprawa. Samolubnym pomysłem jest myślenie: "Wyjdź i zabij się dla mnie..." Ale mnie osobiście ciekawiłoby, czy John nadal pisze utwory i nagrywa je na kasetę, czy po prostu zapomina o muzyce i nie dotyka gitary. Ponieważ właśnie to zrobiłem, przez cały 1977 rok nigdy nie wziąłem do ręki gitary, nawet o tym nie myślałem. I nie przegapiłem tego.
MB: Podoba ci się muzyka, którą teraz nagrywa Paul?
GEORGE: Uważam, że nie jest ofensywna. Zawsze wolałem u Paula jego dobre melodie niż krzykliwe rock and rolle. Bardzo duże wrażenie na mnie wywarł jego utwór "I'm Carrying" z "London Town", ale inne są nie dla mnie, zbyt hałasliwe. Ale to nie dotyczy tylko piosenek Paula, dotyczy wszystkich innych. Nie jestem fanem punku, ciężkich metalowych numerów. Lubię przyjemne melodie.  
 

 
MB: The  Beatles mogliby teraz tworzyć prawdziwego rock and rolla. 
GEORGE: Taaa, robilismy te wszystkie rzeczy, ale jeśli już to wolałbym słuchać  kogoś takiego jak Little Richard czy Larry Williams. Nigdy nie podobała mi się muzyka późnych lat 60-tych już po rozpadzie Cream - tych wszystkich wrzasliwych i zniekształconych gitar Les Paul. Lubię więcej subtelności - takiej jak u Ry Coodera i Erica Claptona. Eric jest fantstyczny. Mógłby zdmucgnać tych wszystkich ludzi ze sceny, ale jest bardziej subtelny. Czasami liczy się nie to co robisz, ale czego nie robisz.  I osobiście wolałbym usłyszeć naprawdę słodkie trzy nuty, niż całą masę nut granych przez jakiegoś gitarzystę, który ma tak zatkane uszy, że nie słyszy różnicy między płaskim a ostrym.
MB: Wygląda na to, że Paul był Beatlesem, z którym najmniej dogadywałeś się muzycznie – miałeś powiedzieć, że nie zagrasz z nim już nigdy więcej.
GEORGE: Taaaa, cóż, teraz nie mamy żadnych problemów, jeśli chodzi o przebywanie ze sobą i cieszę się ze spotkań z nim. Ale nie wiem, jak by to wyglądało w przypadku bycia z nim w zespole. A musielibyśmy robić razem własne utwory. Mój problem polegał na tym, że zawsze było bardzo trudno włączyć się do tej akcji, ponieważ Paul pod tym względem wywierał spore naciski Kiedy zgodził się zagrać na którymś z twoich utworów, zawsze radził sobie dobrze. Ale musiałbyś nagrać pięćdziesiąt dziewięć piosenek Paula, zanim on w ogóle wysłuchałby jednej z twoich. Pod tym względem bardzo trudno byłoby z nim kiedykolwiek zagrać. Ale wiesz, jesteśmy spoko kumplami.


MB: Nie brakuje ci gry ze stałym zespołem i jeżdżenia w trasy?
GEORGE: Nie. Nie lubie tras. Czasami czuję się fizycznie bardzo słabo. Czuję się wyczerpany, naprawdę zmęczony, kiedy muszę wstawać wcześnie, żeby złapać samolot – źle się czuję, że muszę podróżować. W trasie krążą różne medykamenty, które pomogają Ci zdążyć na samolot i tym podobne. Biorę je wszystkie. Mógłbym się zbyt  mocno w nie zaangażować. To był problem w 1974 roku, kiedy koncertowałem w Ameryce. Zanim wyruszyłem w trasę, nagrałem trzy albumy i wciąż próbowałem dokończyć własny album podczas prób, a także odbyliśmy inną trasę po Europie z tymi klasycznymi muzykami indyjskimi. Zanim wyruszyłem w drogę, bywałem już wyczerpany. Z Beatlesami występowaliśmy na scenie przez trzydzieści minut, ale gdy robiliśmy show szybko, mogliśmy skrócać jego czas do dwudziestu pięciu minut. Wsiadaliśmy i wysiadaliśmy, mówiliśmy „dziękuję” i wracaliśmy do hotelu. Nagle musiałem grać dwie i pół godziny na czterdziestu siedmiu koncertach, latając dookoła, byłem zdewastowany. Ale miałem do wyboru odwołanie trasy i wkurzenie wszystkich lub kontynuowanie tego. Więc zdecydowałem: „Daj spokój, prawdopodobnie lepiej to zrobić”. Ale nie, wcale mi tego nie brakuje – przebywania w obskurnych hotelach, jedzenia kiepskiego jedzenia i ciągłego przebywania gdzie indziej.    
MB: Było wiele negatywnych opinii o tej trasie. Czy uważasz te krytyki za uzasadnione?
GEORGE [zitytowany]:
Te głosy krytyczne były straszen. Zawsze znajdą się ludzie, którym coś się nie spodoba, ale tak ogólnie, to wcale nie była katastrofa. Ja chciałem by było jasne, że to moja trasa razem z Ravim Shankarem, ale Bill Graham [promotor trasy] zaniedbał to. Próbował stwarzać wrazenie, to to tylko mój koncert. Ale nawet w części koncertu z muzyką indyjskiej, w każdym miejscu, w którym graliśmy, bywało, że  publiczność zrywała się na nogi, krzycząc i wykrzykując swoją aprobatę. Ale tytuły prasowe były niewiarygodne. Zanim wróciłem do Anglii, ludzie mówili: „To wszystko, skończyłeś się, stary”. Według gazet, była to najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem w życiu. Ale naprawdę, były momenty w tym show, które były fantastyczne. Więc cała ta negatywność była trochę przygnębiająca, ale [uśmiechają się triumfalnie] wywalczyłem sobie drogę do powrotu do zdrowia!
MB: Trasa ta zbegła się akurat z tworzeniem przez ciebie własnej wytwórni Dark Horse. Podpisywałeś kontrakty i produkowałeś nagrania innych wykonawców, takich jak Ravi Shankar i Splinter, i wydawałeś się bardzo aktywny w promowaniu karier innych artystów.
GEORGE:   Tak, zgadza się, i to był kolejny powód, dla którego rok 1975 nie był taki dobry...  dlaczego byłem tak wyczerpany, i to spowodowało, że powiedziałem: „Niech to cholera, nie chcę wytwórni płytowej”. Nie przeszkadza mi to, że nagrywam dla innej wytwórni, bo ok, mogę wydać album i to nim coś tam zarobić, a poza tym nie dzwonię do siebie w środku nocy, żeby narzekać na różne rzeczy. Ale artyści nigdy nie są usatysfakcjonowani. Wydają może 50 000 dolarów więcej niż ja wydałbym na nagrywanie albumu, a potem nie udzielają żadnych wywiadów ani nie wyruszają w trasę – cokolwiek byś im zorganizował, zepsuliby to. To było po prostu zbyt dużo bajzlu. Myślą, że wytwórnia płytowa jest jak bank, z którego mogą wyciągnąć pieniądze, kiedy tylko chcą. Niemniej jednak wyniknęło z tego kilka dobrych rzeczy: album "Good News" Attitudes jest naprawdę dobry. I cieszę się z hinduskiej muzyki, którą zrobiliśmy – Raviego Shankaras "Music Festival from India", "Shankar Family and Friends". Ale ogólnie rzecz biorąc, wytwórnia płytowa stwarzała zbyt dużo problemów.

MB: Czy był duży opór ze strony innych Beatlesów kiedy pierwszy zaproponowałeś sitar na album zespołu?
GEORGE: Nie bardzo, bo wtedy to był okres eksperymentów i takich tam. Tak naprawdę myślę, że to John naprawdę namówił mnie, żebym zagrał na sitarze w "Norwegian Wood" i wtedy użyliśmy go po raz pierwszy. Paul właśnie mnie ostatnio zapytał, czy napisałem więcej takich „indyjskich utworów”. Teraz nagle je polubił. Ale wtedy nie chciał na nich grać. "Within You, Without You" to tylko ja i kilku indyjskich muzyków w studiu, sami. Z perspektywy czasu
brzmi ono trochę głupio, z wyjątkiem dobrego solo na sitarze.
MB:  Twoje zainteresowanie muzyką indyjską, a w szczególności mistycyzmem i dyscyplinami rozwoju duchowego, zawsze było najbardziej niezrozumianym i najbardziej wyśmiewanym aspektem twojego życia. Czy masz jakąś teorię, dlaczego tak się dzieje?
GEORGE:  
To niewiedza. Mówi się, że niewiedza jest błogosławieństwem, ale błogość nie jest niewiedzą – jest przeciwieństwem tego, czym jest wiedza. A jest wielu ludzi, którzy odczuwają strach. To tak, jak mówiłem wcześniej o tych wszystkich chłopakach w Liverpoolu, którzy znali nas na początku, a teraz prowadzą Beatlefesty. Wszyscy ci goście mieli dobrą okazję, kiedy Beatlesi opuścili Liverpool, aby również wyjechać; mogliby teraz prowadzić własne programy telewizyjne i robić różne rzeczy. Ale oni byli jak duża ryba w małym stawie. A strach przed porażką jest złą rzeczą w życiu; powstrzymuje ludzi od zdobywania większej wiedzy lub po prostu zrozumienia głębszych rzeczy. Kiedy więc ktoś przedstawia im cały zestaw pomysłów, których nie rozumieją, strach przejmuje kontrolę. Chcą to zniszczyć, wymazać. Podobnie jak ten wariat w Ameryce, który twierdzi, że ustawia się i programuje ludzi z Kryszny, Misji Boskiego Światła i tak dalej. Ten jego strach wychodzi na jaw, bo jeśli coś zrozumiesz, nie musisz się tego bać – nie ma paniki, nie ma problemu. Ogólnie rzecz biorąc, jestem szczęśliwy, że zrozumiałem, jaki jest cel w życiu. Nie ma sensu umierać, przechodząc przez życie, nie wiedząc, kim jesteś, czym jesteś i jaki jest cel życia. I to wszystko. Ludzie zaczęli się denerwować, kiedy zacząłem gadać i mówić, że celem jest ukazanie miłości do Boga – samorealizacja. Muszę przyznać, że był okres, kiedy próbowałam o tym wszystkim opowiadać; teraz nie zawracam sobie tym głowy, chyba że ktoś specjalnie o to poprosi. Nadal piszę o tym w swoich piosenkach, ale teraz jest to mniej jaskrawe, bardziej ukryte. Jestem bardzo kiepskim przykładem osoby duchowej. Tak naprawdę nie chcę w życiu niczego poza wiedzą, ale nie jestem w tym zbyt dobrym praktykiem.  
 

                        
MB:
Czy powtórne zaślubiny i dziecko znacząco zmieniły twoje życie?
GEORGE: Taaak, to coś wspaniałego. Każdy kto ma dziecko uważa, że ich dziecko jest wspaniałe i tak naprawdę jest. Czerpię z tego dużą radość i prawdopodobnie z tego powodu 
John nie pracuje. Po wielu latach czekania mają z Yoko wreszcie dziecko i myślę, że chce poświęcić większość swojego czasu na obserwowanie, jak dziecko dorasta.

MB: Swoją żonę Olivię poznałeś pod koniec okresu, który dla ciebie osobiście musiał wydawać się dość kiepskim, 1974 rok.
GEORGE: Tak, długo po tym, jak rozstałem się z Patti [Boyd, pierwszą żoną Harrisona], trochę zaszalałem, żeby nadrobić te wszystkie lata małżeństwa. Jeśli posłuchasz "Simply Shady" na płycie Dark Horse, wszystko tam jest – całe moje życie w tamtym czasie przypominało [śmiech] "Mrs. Dales's Diary" [dawna opera mydlana BBC].
MB: Spadałeś szybko w dół?
GEORGE: Cóż, nie byłem gotowy, aby dołączyć do Anonimowych Alkoholików ani nic takiego – nie sądzę, żebym doszedł w tym aż tak daleko – ale mogłem od czasu do czasu brać się za butelkę brandy i wszystkie inne niegrzeczne rzeczy, które nas kręcą. Po prostu się piłem i "ruszałem w miasto"... Tego typu rzeczy, aż doszedłem do punktu, w którym nie miałem głosu, a czasami prawie nie miałem ciała. Potem poznałem Olivię i wszystko ułożyło się dobrze. Na nowym albumie  jest piosenka  "Dark Sweet Lady": 'Pojawiłaś się i pomogłaś mi przetrwać / Kiedy odpuściłem / Przybyłaś niespodziewanie/ Nigdy nie wiedziałem, co bym bez ciebie zrobił'. To podsumowuje o co pytasz.



MB:  Na albumie znajduje się wiele piosenek o tematyce miłosnej – w sumie jest to bardzo pozytywna płyta. Czy jest jakaś piosenka, z której jesteś najbardziej zadowolony lub która znaczy dla ciebie więcej niż inne?
GEORGE: Naprawdę lubię je wszystkie, ale dwie podobają mi się najmniej, to „If You Believe” – podoba mi się jej sentyment, ale melodycznie jest trochę zbyt melodia – i „Soft Touch”, która jest po prostu przyjemna, ale nie ma w niej niczego wyjątkowego. Wszystkie pozostałe podobają mi się z różnych powodów. „Blow Away” podoba mi się, ponieważ jest tak chwytliwa; właściwie na początku byłem z tego powodu trochę zawstydzony, ale wyszło to jej na dobre i ludziom się spodobała. To była pierwsza nowa piosenka, którą napisałem. Byłem w ogrodzie, lał deszcz i nagle uświadomiłem sobie, że jestem przygnębiony, że pogoda ma na to wpływ. I ważne jest, aby pamiętać, że chociaż wszystko wokół ciebie się zmienia, dusza wewnątrz pozostaje taka sama; trzeba o tym stale pamiętać i walczyć o prawo do szczęścia. Podoba mi się „Faster”, ponieważ spełniłem to, o co prosili mnie ludzie z wyścigów Formuły 1 – żebym napisał piosenkę o wyścigach – i zrobiłem to w sposób, z którego jestem szczęśliwy, bo nie jest  prostu banalna. Łatwo pisać o silnikach V-8 i wrrrrr.... wrrrr.....  – to byłaby bzdura. Ale jestem zadowolony z tekstu, ponieważ widać, że opowiada on konkretnie o jednym kierowcy lub o którymkolwiek z nich, a gdyby nie miał dźwięków związanych z wyścigami samochodowymi, mógłby tak naprawdę dotyczyć Fab Four – zazdrości i innych takich rzeczy.
MB: Czy to historia życia Beatlesów?
GEORGE: Dokładnie, a kiedy ludzie ciągle pytają, "Dlaczego The Beatles dalej nie grają ze sobą", nie zdają sobie sprawy, że możesz siebie sam zniszczyć. Może zdają sobie z tego sprawę, może chcą tego. Dużo takich rzeczy jest w sporcie motorowym. Widziałem ludzi mówiących o kimś, kogo nie lubią, że chcą, żeby się rozbił, co jest szalone. 
 


MB: "Not Guilty" to bardzo intersujący utwór, twoja odpowiedź na krytykę. [wyżej - clip, wersja utoru z "Anthology", poniżej z albumu GH.]
GEORGE: Właściwie napisałem to w 1968 roku. Było to po powrocie z Rishikesh w Himalajach podczas naszej podróży do Maharishiego, był przeznaczony na "Biały Album".  Nagraliśmy to, ale nie udało nam się tego dobrze nagrać czy coś w tym rodzaju. Potem zupełnie o nim zapomniałem, aż rok temu znalazłem stare demo, które zrobiłem w latach sześćdziesiątych. Teksty są już trochę passé – wszystkie o tych zgranych "przeprawach w Apple” i tak dalej – ale trochę opowiadają o tym, co działo się wtedy. „Nie jestem winny, że stanąłem ci na drodze/Kiedy próbujesz ukraść dzień” – to znaczy, że próbowałem uzyskać miejsce. „Niewinny/Za to, że wyglądam jak dziwak/Zaprzyjaźniam się z każdym Sikhiem/Za sprowadzenie cię na manowce/W drodze do Mandalay” – czyli Maharishi i wyjazd w Himalaje i wszystko, co zostało powiedziane na ten temat. Bardzo mi się podoba ta melodia; byłaby to świetna melodia dla Peggy Lee lub kogoś innego.
 
MB: Reakcja krytyków w Anglii na twój nowy album była wyjątkowo dobra. Mówi się, że to twój najlepszy od czasu „All Things Must Pass”. Czy takie jest Twoje odczucie? 
GEORGE: Mam nadzieję, że sprawdzi się równie dobrze, jak tamten. Uważam, że ta płyta jest bardzo przyjemna. To tak, jak mówiłem wcześniej, kiedy poszedłem i zapytałem chłopaków z Warner Bros. "Jesteście tacy mądrzy, powiedzcie mi, co się teraz nagrywa?", ponieważ naprawdę nie śledzę już list przebojów i tak dalej. Nie wiedzieli więcej ode mnie. Ale myślę, że nawet bez podążania za trendami, nie zwracania uwagi na to, co się dzieje, po prostu przy pisaniu własnych piosenek, nadal masz takie same szanse, jakbyś uważnie śledził wszystkie te wydarzenia. Tak naprawdę prawdopodobnie masz większe szanse, ponieważ powierzchowne zmiany mniej wpływają na Ciebie. Bardziej prawdopodobne, że będziesz oryginalny.
MB:
Czy słuchasz teraz jakiejkolwiek nowej muzyki?
GEORGE: Słucham Claptona, Eltona Johna, Doba Dylana, podobnych ludzi. Nie cierpię punk rocka, nie ma dla mnie nic do zaoferowania.
MB: Czy czujesz się bardzo odsunięty od tego, co dzieje się muzycznie i społecznie na oddolnym poziomie kultury młodzieżowej?  
GEORGE: Cóż, muzycznie punki były i odeszły, prawda, i wszystko znów wydaje się bardzo muzyczne. Elvis Costello jest bardzo dobry, bardzo dobre melodie, dobre zmiany akordów. Cieszę się z jego sukcesu, ale nigdy nie lubiłem tego rodzaju monotonnych, wrzeszczących płyt.
MB: Czy nie tak samo mówiono o Larrym Williamsie i Little Richardzie?
GEORGE: Tak, ale ci goście coś wtedy wymyślili i nie sądzę, żeby punk wymyślił cokolwiek poza negowaniem wszystkiego. Starzy piosenkarze rock&rollowi śpiewali fantastycznie, mieli świetnych perkusistów, świetnych saksofonistów. Jeśli chodzi o muzykalność, zespoły punkowe były po prostu śmieciami – żadnej finezji w grze na perkusji, tylko dużo hałasu i nic więcej.
MB: Czy to o czym śpiewali w swoich tekstach brytyjscy punkowcy - sposób, w jaki odnosili się oni do współczesnych problemów społecznych - interesowało Ciebie czy denerwowało? 
GEORGE: Cóż, było mi bardzo przykro, gdy w telewizji pokazywano Sex Pistols i jeden z nich mówił: Jesteśmy wyedukowani tylko do tego, aby chodzić do fabryk i pracować na liniach montażowych..." i to jest ich przyszłość. To okropne, a szczególnie okropne, że to dzieje się w Anglii, ponieważ Anglia nieustannie przechodzi depresję; to bardzo negatywny kraj. Każdy chce wszystkiego i nikt nie chce nic dla niej zrobić. Ale to bardzo proste; skąd dawać ludziom pieniądze, jeśli ich nie ma? Jedynym sposobem na zarobienie więcej pieniędzy jest cięższa praca. Może to jest, gdy to  mówię w porządku, dla mnie, ponieważ nie muszę pracować w fabryce, ale to prawda. Ale z tego wszystkiego rodzi się punk, więc jest to zrozumiałe. Ale nie można walczyć z negatywnością negatywnością. Nienawiść trzeba pokonać miłością, a nie większą nienawiścią.
MB: Czyli ty mógłbyś pozwolić sobie, żeby już nie pracować?
GEORGE: Tak. To co robię, nie robię dla pieniędzy. Tak naprawdę, nigdy nie było dla pieniędzy. Kiedy byliśmy młodzi we The Beatles, mieliśmy nadzieję, że możemy z tego żyć, ale nie robiliśmy tego dla pieniędzy.   Tak naprawdę był jeden taki moment, w którym zdaliśmy sobie sprawę, że robimy to dla pieniędzy, miał miejsce tuż przed tym, jak przestaliśmy koncertować, ponieważ nie sprawiało nam to żadnej przyjemności. Potem dowiedzieliśmy się, że nie dostaliśmy nawet pieniędzy. Amerykanie zatrzymali to wszystko, a my płaciliśmy tak wysoki podatek – dziewięćdziesiąt pięć procent lub więcej. Więc tak naprawdę nigdy nie chodziło o pieniądze, chociaż miło jest je mieć. To znaczy, nie ma nic gorszego niż stanie na przystanku autobusowym w ulewnym deszczu i żałowanie, że nie masz samochodu.   
MB: Zainwestowałeś w nowy film Monty Pythona, "The Life of Brian".
GEORGE: Cóż, jestem, jak to nazywają, producentem wykonawczym. Stało się tak, że pomogłem zebrać dla nich pieniądze, aby nakręcli film, gdyż poprzedni sponsor wycofał się. Ponieważ jestem fanem Monty Pythona, chciałem zobaczyć ten film – lubię przecież chodzić na filmy i się pośmiać – i znajomy zasugerował, żebym spróbował zebrać pieniądze. Właśnie dostaliśmy pożyczkę z banku. Trochę w tym jest ryzyka. Najpierw spotkałem się z Michaelem Palinem i Terrym Jonesem gdzieś koło 1972 roku. Erica Idle'a poznałem w 1975 na premierze filmu "Holy Grail" w Kalifornii. Chociaż poznałem go dopiero wtedy, czułem jakbyśmy znali się od lat, ponieważ oglądałem ich wszystkie programy i miałem ich na taśmach video. Tak więc po około dziesięciu minutach zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Sądzę, że po The Beatles Monty Python byli moją ulubioną rzeczą. Połączyli wszystkie lata, kiedy nic się nie działo, tylko oni wiedzieli, że wszystko było jedną wielką zgrywą.
MB: Zaangażowałeś się w ich telewizyjną produkcję z The Rutles "All You Need Is Cash". Czy Eric konsultował z tobą niektóre fakty?
GEORGE:Tak, pokazywałem mu różne filmy, których nikt nie widział, aby mógł do swego filmu wciągnąć coś więcej. Kochałem Rutles, bo w końcu The Beatles dla Beatlesów są po prostu męczący; trzeba było z nich trochę spuścić powietrze i bardzo podobał mi się pomysł, że Rutles w pewnym sensie zdejmą z nas ten ciężar. Wszystko można postrzegać jako komedię i Fab Four nie jest tu wyjątkiem. A było w nim mnóstwo dobrych dowcipów. Belushi jako Ron Decline: „Pytasz mnie, gdzie są pieniądze. Nie wiem, gdzie są pieniądze, ale jeśli chcesz, dam ci je” i „Pytasz mnie, gdzie są pieniądze. Wiesz, że nigdy nie byłem dobry z matematyki...” [śmieje się] Był zupełnie jak Klein. Nawet sam Allen Klein uważał, że jest taki sam jak on. Myślę, że mu się to podobało. Jedno, co można powiedzieć o Kleinie, to to, że ma też swoją dobrą stronę. Mimo że pozywaliśmy się od lat, nadal lubię tego człowieka.
MB: Jak spędzasz czas kiedy nie nagrywasz?
GEORGE:
 
Siedzę w domu i kopię - nie tyle łopatą - ale kopię w ogrodzie, sadząc drzewa. Lubię ogrody; Podoba mi się przyjemność, jaką ci dają. To w pewnym sensie medytacja – możesz wyrzucić wszystko z głowy, czołgając się w ziemi! Dużo czasu spędzam z żoną i dzieckiem. Przez ostatni rok spędziłem dużo czasu pracując nad tą księgą zawierającą rękopisy pieśni. Pomysł wyszedł od gościa, który robi te limitowane edycje książek oprawionych w skórę, wydrukowanych na ładnym, grubym pergaminowym papierze – całość działa. Skontaktował się z Erikiem Manchesterem, rzecznikiem prasowym Rutles [alias Derek Taylor, rzecznikiem prasowym Beatlesów] i zapytał, czy byłbym skłonny wydać książkę z własnymi piosenkami. Chciałem zebrać w całość jak najwięcej napisanych przeze mnie piosenek, w każdym razie tylko do własnych archiwów. Spędziłem rok, zbierając wszystkie stare piosenki. Eric Manchester pisze do niej wstęp. Problem polegał na wymyśleniu tytułu, ale nazwaliśmy go "I, Me, Mine", ponieważ jest to stary problem ego z "to jest moja książka". [uśmiecha się] Więc to naprawdę jest mój mały tour własnego ego.  
MB: Będzie raczej droga, prawda? 
GEORGE: Cóż, będzie kosztować około 250 dolarów. Ale pierwotnym zamiarem było zrobienie jednego egzemplarza dla siebie, i trochę temat się rozrósł. Nakład jest obecnie limitowany do 1000 egzemplarzy, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek na tym zarabiał. Każdy z nich jest wykonany ręcznie i jest to bardzo kosztowna rzecz. Ale prawdopodobnie zrobimy też tańszą wersję w miękkiej oprawie, jeśli ktoś będzie zainteresowany.
MB: Od jakiegoś czasu nie odnosiłeś większych sukcesów na listach przebojów. Czy jest dla Ciebie ważne, żeby nowy album był hitem? GEORGE: Nie bardzo. Byłoby miło, ale nie interesuje mnie już taka rywalizacja w branży płytowej. Byłoby miło tylko dlatego, że na rynku jest wiele płyt, które świetnie się sprzedają, a które nie są lepsze – tak to ujmę. Poza tym byłoby miło mieć hit, bo dzięki temu miałbym większą ochotę nagrać kolejny. Ale jeśli tak się nie stanie, nie będę z tego powodu zrozpaczony.
MB: A nie jest to ważna sprawa dla twojej samooceny? 
GEORGE:  Nie. Rzecz w tym, że opinia publiczna myśli, że jeśli odniesiesz sukces, pojawisz się w telewizji i gazetach, odniesiesz większy sukces, niż gdyby żadna z tych rzeczy się nie wydarzyła. Ze wszystkich ex-Beatlesów jest to najbardziej widoczne w przypadku Paula, ponieważ Paul nieustannie nagrywa płyty, filmy o sobie na scenie i jeszcze więcej płyt -  jest wciąż obecny w przestrzeni publicznej. I dla opinii publicznej to oznacza sukces, dla branży płytowej to sukces. Natomiast ja decyduję się nie pojawiać tak często w telewizji ani tak często w oczach opinii publicznej, dlatego sprzedaż moich płyt musi ucierpieć, ponieważ będzie mniej mnie widać.  
MB: Ale planujesz kontynuować nagrywanie płyt? 
GEORGE:  Och, zanim skończę, myślę, że zrobię jeszcze ich kilka.
MB: Czy potrafisz przewidzieć moment, kiedy uznasz , że kończysz? 
GEORGE: O tak. 
MB: Więc nie zamierzasz umierać za za rock & rolla? 
GEORGE: [podkreśla z naciskiem] O nie. Nie mam zamiaru umierać za rock & rolla. W żadnym wypadku.






Historia The Beatles
History of  THE BEATLES










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz