GEORGE: Nowy album?... Cóż, przez cały 1977 rok nie napisałem żadnej piosenki, nic nie zrobiłem; Tak naprawdę w ogóle nie pracowałem, więc zdecydowałem, że lepiej zacznę coś robić. Po prostu całkowicie wycofałem się z biznesu muzycznego. Trochę brakuje mi kontaktu z inną muzyką. Są pewni artyści, których zawsze lubię słuchać, ale radia nie słucham zbyt często. Zostawiłem to – „przeskakiwanie stacje” [skiving], jak mówią Anglicy. Wszyscy inni tego nie zauważają, bo jeśli w radiu nadal puszczane są twoje poprzednie płyty, ludzie nie zauważają, że tak naprawdę cię tam nie ma. Ale to wszystko mnie po prostu znudziło... Po prostu mam dość tego wszystkiego. Jeśli spojrzysz na gazety branżowe, wszyscy zmieniają firmy i ten artysta poszedł do tej wytwórni, a tamten do tej i wszyscy robią to i tamto. Będąc w tym biznesie tak długo – myślę, że był to rok 1961, kiedy po raz pierwszy nagraliśmy płytę, a więc minęło już osiemnaście lat – ta nowość się wyczerpała. Tak naprawdę wszystko sprowadza się do ego. Trzeba mieć duże ego, żeby dalej walczyć o bycie w oczach opinii publicznej. Jeśli chcesz być popularny i sławny, możesz to zrobić; to bardzo proste, jeśli masz takie pragnienie ego. Ale większość pragnień mojego ego, jeśli chodzi o bycie sławnym i odnoszącym sukcesy, spełniła się dawno temu. Nadal sprawia mi przyjemność pisanie piosenek i w pewnym sensie nagrywanie płyty. Ale nienawidzę tej całej sytuacji, kiedy to publikujesz, stajesz się częścią ogólnych ram biznesu. I trochę mi się to znudziło. Jeśli napiszę piosenkę i ludzie pomyślą, że jest fajna, to nie mam nic przeciwko; ale nie cierpię konkurować i promować tej rzeczy. Bardzo nie lubię promocji. W latach sześćdziesiątych przedawkowaliśmy, a potem pod koniec lat sześćdziesiątych i na początku siedemdziesiątych świadomie zszedłem ze swojej drogi, aby spróbować być nieco bardziej niejasnym. Odkrywasz, że trafiłeś i nagle wszyscy pukają do twoich drzwi i znów cię podsłuchują. Lubię być dyskretny i prowadzić spokojne życie. Tak czy inaczej, odpowiadając na twoje pytanie, był koniec 1977 roku i pomyślałem: „Boże, lepiej coś zrobię”...
Wena twórcza? Tak, miałem to uczucie, ponieważ opowiadali mi historie o Randym Newmanie, o tym, jak nie może pisać piosenek i czuje się, jakby był wyschnięty, a potem nagle napisał album, który odniósł sukces i teraz pisze dziesięć piosenek dziennie. Więc to tylko twój problem. Kiedy mi o tym wspomnieli, pomyślałem: „Hej, może wyschnąłem?”
GEORGE: Nowy pozew o plagiat „My Sweet Lord” i „He’s So Fine”. Cóż, to trwa od lat. Ten teraz jak żart. Facet, który faktycznie napisał „He’s So Fine”, zmarł wiele lat wcześniej, Ronnie Mack. Jego wydawca, Bright Tunes Music, pozwał mnie. Przeanalizowaliśmy więc sprawę w sądzie i ostatecznie sędzia stwierdził, że tak, to jest podobne, ale nie jesteś winny kradzieży melodii. Uważamy jednak, że doszło do naruszenia praw autorskich, dlatego zbierz swoich prawników i wypracuj jakąś rekompensatę. Ale Bright Tunes nie zadowoliłoby się tym; próbowali ponownie skierować sprawę do sądu. Próbowali nawet wnieść sprawę z powrotem do sądu, kiedy zrobiłem „This Song”. Trudno jest po prostu zacząć pisać ponownie, kiedy już przez to przejdziesz. Nawet teraz, kiedy włączam radio, każda melodia, którą słyszę, brzmi jak coś innego. Ale większość pozwów już nie istnieje. Teraz przygotowujemy się do kolejnej partii. Nie bardzo można pozwać nas [The Beatles], ale możemy pozwać wiele innych osób. Podział i dywersyfikacja na przestrzeni lat utrudniły konsolidację niektórych interesów Beatlesów. Na przykład wszystkie te niegrzeczne przedstawienia na Broadwayu i głupie filmy, które nakręcono o Beatlesach, wykorzystując nazwiska i pomysły Beatlesów, są nielegalne. Ale ponieważ przez te wszystkie lata kłóciliśmy się między sobą, ludzie mieli swobodę w tym zakresie. Teraz doszliśmy do punktu, w którym wszyscy się zgodziliśmy i wyznaczyliśmy firmę, która wystąpiła i pozwała w naszym imieniu ich wszystkich.
1974, ostatnie zdjęcie Johna i George'a |
MB: Podoba ci się muzyka, którą teraz nagrywa Paul?
GEORGE: Uważam, że nie jest ofensywna. Zawsze wolałem u Paula jego dobre melodie niż krzykliwe rock and rolle. Bardzo duże wrażenie na mnie wywarł jego utwór "I'm Carrying" z "London Town", ale inne są nie dla mnie, zbyt hałasliwe. Ale to nie dotyczy tylko piosenek Paula, dotyczy wszystkich innych. Nie jestem fanem punku, ciężkich metalowych numerów. Lubię przyjemne melodie.
GEORGE: Taaa, robilismy te wszystkie rzeczy, ale jeśli już to wolałbym słuchać kogoś takiego jak Little Richard czy Larry Williams. Nigdy nie podobała mi się muzyka późnych lat 60-tych już po rozpadzie Cream - tych wszystkich wrzasliwych i zniekształconych gitar Les Paul. Lubię więcej subtelności - takiej jak u Ry Coodera i Erica Claptona. Eric jest fantstyczny. Mógłby zdmucgnać tych wszystkich ludzi ze sceny, ale jest bardziej subtelny. Czasami liczy się nie to co robisz, ale czego nie robisz. I osobiście wolałbym usłyszeć naprawdę słodkie trzy nuty, niż całą masę nut granych przez jakiegoś gitarzystę, który ma tak zatkane uszy, że nie słyszy różnicy między płaskim a ostrym.
GEORGE: Taaaa, cóż, teraz nie mamy żadnych problemów, jeśli chodzi o przebywanie ze sobą i cieszę się ze spotkań z nim. Ale nie wiem, jak by to wyglądało w przypadku bycia z nim w zespole. A musielibyśmy robić razem własne utwory. Mój problem polegał na tym, że zawsze było bardzo trudno włączyć się do tej akcji, ponieważ Paul pod tym względem wywierał spore naciski Kiedy zgodził się zagrać na którymś z twoich utworów, zawsze radził sobie dobrze. Ale musiałbyś nagrać pięćdziesiąt dziewięć piosenek Paula, zanim on w ogóle wysłuchałby jednej z twoich. Pod tym względem bardzo trudno byłoby z nim kiedykolwiek zagrać. Ale wiesz, jesteśmy spoko kumplami.
MB: Nie brakuje ci gry ze stałym zespołem i jeżdżenia w trasy?
GEORGE: Nie. Nie lubie tras. Czasami czuję się fizycznie bardzo słabo. Czuję się wyczerpany, naprawdę zmęczony, kiedy muszę wstawać wcześnie, żeby złapać samolot – źle się czuję, że muszę podróżować. W trasie krążą różne medykamenty, które pomogają Ci zdążyć na samolot i tym podobne. Biorę je wszystkie. Mógłbym się zbyt mocno w nie zaangażować. To był problem w 1974 roku, kiedy koncertowałem w Ameryce. Zanim wyruszyłem w trasę, nagrałem trzy albumy i wciąż próbowałem dokończyć własny album podczas prób, a także odbyliśmy inną trasę po Europie z tymi klasycznymi muzykami indyjskimi. Zanim wyruszyłem w drogę, bywałem już wyczerpany. Z Beatlesami występowaliśmy na scenie przez trzydzieści minut, ale gdy robiliśmy show szybko, mogliśmy skrócać jego czas do dwudziestu pięciu minut. Wsiadaliśmy i wysiadaliśmy, mówiliśmy „dziękuję” i wracaliśmy do hotelu. Nagle musiałem grać dwie i pół godziny na czterdziestu siedmiu koncertach, latając dookoła, byłem zdewastowany. Ale miałem do wyboru odwołanie trasy i wkurzenie wszystkich lub kontynuowanie tego. Więc zdecydowałem: „Daj spokój, prawdopodobnie lepiej to zrobić”. Ale nie, wcale mi tego nie brakuje – przebywania w obskurnych hotelach, jedzenia kiepskiego jedzenia i ciągłego przebywania gdzie indziej. MB: Było wiele negatywnych opinii o tej trasie. Czy uważasz te krytyki za uzasadnione?
GEORGE [zitytowany]: Te głosy krytyczne były straszen. Zawsze znajdą się ludzie, którym coś się nie spodoba, ale tak ogólnie, to wcale nie była katastrofa. Ja chciałem by było jasne, że to moja trasa razem z Ravim Shankarem, ale Bill Graham [promotor trasy] zaniedbał to. Próbował stwarzać wrazenie, to to tylko mój koncert. Ale nawet w części koncertu z muzyką indyjskiej, w każdym miejscu, w którym graliśmy, bywało, że publiczność zrywała się na nogi, krzycząc i wykrzykując swoją aprobatę. Ale tytuły prasowe były niewiarygodne. Zanim wróciłem do Anglii, ludzie mówili: „To wszystko, skończyłeś się, stary”. Według gazet, była to najgorsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłem w życiu. Ale naprawdę, były momenty w tym show, które były fantastyczne. Więc cała ta negatywność była trochę przygnębiająca, ale [uśmiechają się triumfalnie] wywalczyłem sobie drogę do powrotu do zdrowia!
GEORGE: Tak, zgadza się, i to był kolejny powód, dla którego rok 1975 nie był taki dobry... dlaczego byłem tak wyczerpany, i to spowodowało, że powiedziałem: „Niech to cholera, nie chcę wytwórni płytowej”. Nie przeszkadza mi to, że nagrywam dla innej wytwórni, bo ok, mogę wydać album i to nim coś tam zarobić, a poza tym nie dzwonię do siebie w środku nocy, żeby narzekać na różne rzeczy. Ale artyści nigdy nie są usatysfakcjonowani. Wydają może 50 000 dolarów więcej niż ja wydałbym na nagrywanie albumu, a potem nie udzielają żadnych wywiadów ani nie wyruszają w trasę – cokolwiek byś im zorganizował, zepsuliby to. To było po prostu zbyt dużo bajzlu. Myślą, że wytwórnia płytowa jest jak bank, z którego mogą wyciągnąć pieniądze, kiedy tylko chcą. Niemniej jednak wyniknęło z tego kilka dobrych rzeczy: album "Good News" Attitudes jest naprawdę dobry. I cieszę się z hinduskiej muzyki, którą zrobiliśmy – Raviego Shankaras "Music Festival from India", "Shankar Family and Friends". Ale ogólnie rzecz biorąc, wytwórnia płytowa stwarzała zbyt dużo problemów.
MB: Czy był duży opór ze strony innych Beatlesów kiedy pierwszy zaproponowałeś sitar na album zespołu?
GEORGE: Nie bardzo, bo wtedy to był okres eksperymentów i takich tam. Tak naprawdę myślę, że to John naprawdę namówił mnie, żebym zagrał na sitarze w "Norwegian Wood" i wtedy użyliśmy go po raz pierwszy. Paul właśnie mnie ostatnio zapytał, czy napisałem więcej takich „indyjskich utworów”. Teraz nagle je polubił. Ale wtedy nie chciał na nich grać. "Within You, Without You" to tylko ja i kilku indyjskich muzyków w studiu, sami. Z perspektywy czasu brzmi ono trochę głupio, z wyjątkiem dobrego solo na sitarze.
MB: Twoje zainteresowanie muzyką indyjską, a w szczególności mistycyzmem i dyscyplinami rozwoju duchowego, zawsze było najbardziej niezrozumianym i najbardziej wyśmiewanym aspektem twojego życia. Czy masz jakąś teorię, dlaczego tak się dzieje?
GEORGE: To niewiedza. Mówi się, że niewiedza jest błogosławieństwem, ale błogość nie jest niewiedzą – jest przeciwieństwem tego, czym jest wiedza. A jest wielu ludzi, którzy odczuwają strach. To tak, jak mówiłem wcześniej o tych wszystkich chłopakach w Liverpoolu, którzy znali nas na początku, a teraz prowadzą Beatlefesty. Wszyscy ci goście mieli dobrą okazję, kiedy Beatlesi opuścili Liverpool, aby również wyjechać; mogliby teraz prowadzić własne programy telewizyjne i robić różne rzeczy. Ale oni byli jak duża ryba w małym stawie. A strach przed porażką jest złą rzeczą w życiu; powstrzymuje ludzi od zdobywania większej wiedzy lub po prostu zrozumienia głębszych rzeczy. Kiedy więc ktoś przedstawia im cały zestaw pomysłów, których nie rozumieją, strach przejmuje kontrolę. Chcą to zniszczyć, wymazać. Podobnie jak ten wariat w Ameryce, który twierdzi, że ustawia się i programuje ludzi z Kryszny, Misji Boskiego Światła i tak dalej. Ten jego strach wychodzi na jaw, bo jeśli coś zrozumiesz, nie musisz się tego bać – nie ma paniki, nie ma problemu. Ogólnie rzecz biorąc, jestem szczęśliwy, że zrozumiałem, jaki jest cel w życiu. Nie ma sensu umierać, przechodząc przez życie, nie wiedząc, kim jesteś, czym jesteś i jaki jest cel życia. I to wszystko. Ludzie zaczęli się denerwować, kiedy zacząłem gadać i mówić, że celem jest ukazanie miłości do Boga – samorealizacja. Muszę przyznać, że był okres, kiedy próbowałam o tym wszystkim opowiadać; teraz nie zawracam sobie tym głowy, chyba że ktoś specjalnie o to poprosi. Nadal piszę o tym w swoich piosenkach, ale teraz jest to mniej jaskrawe, bardziej ukryte. Jestem bardzo kiepskim przykładem osoby duchowej. Tak naprawdę nie chcę w życiu niczego poza wiedzą, ale nie jestem w tym zbyt dobrym praktykiem.
GEORGE: Taaak, to coś wspaniałego. Każdy kto ma dziecko uważa, że ich dziecko jest wspaniałe i tak naprawdę jest. Czerpię z tego dużą radość i prawdopodobnie z tego powodu
John nie pracuje. Po wielu latach czekania mają z Yoko wreszcie dziecko i myślę, że chce poświęcić większość swojego czasu na obserwowanie, jak dziecko dorasta.
MB: Swoją żonę Olivię poznałeś pod koniec okresu, który dla ciebie osobiście musiał wydawać się dość kiepskim, 1974 rok.
GEORGE: Tak, długo po tym, jak rozstałem się z Patti [Boyd, pierwszą żoną Harrisona], trochę zaszalałem, żeby nadrobić te wszystkie lata małżeństwa. Jeśli posłuchasz "Simply Shady" na płycie Dark Horse, wszystko tam jest – całe moje życie w tamtym czasie przypominało [śmiech] "Mrs. Dales's Diary" [dawna opera mydlana BBC].
MB: Spadałeś szybko w dół?
GEORGE: Cóż, nie byłem gotowy, aby dołączyć do Anonimowych Alkoholików ani nic takiego – nie sądzę, żebym doszedł w tym aż tak daleko – ale mogłem od czasu do czasu brać się za butelkę brandy i wszystkie inne niegrzeczne rzeczy, które nas kręcą. Po prostu się piłem i "ruszałem w miasto"... Tego typu rzeczy, aż doszedłem do punktu, w którym nie miałem głosu, a czasami prawie nie miałem ciała. Potem poznałem Olivię i wszystko ułożyło się dobrze. Na nowym albumie jest piosenka "Dark Sweet Lady": 'Pojawiłaś się i pomogłaś mi przetrwać / Kiedy odpuściłem / Przybyłaś niespodziewanie/ Nigdy nie wiedziałem, co bym bez ciebie zrobił'. To podsumowuje o co pytasz.
MB: Czy to historia życia Beatlesów?
GEORGE: Dokładnie, a kiedy ludzie ciągle pytają, "Dlaczego The Beatles dalej nie grają ze sobą", nie zdają sobie sprawy, że możesz siebie sam zniszczyć. Może zdają sobie z tego sprawę, może chcą tego. Dużo takich rzeczy jest w sporcie motorowym. Widziałem ludzi mówiących o kimś, kogo nie lubią, że chcą, żeby się rozbił, co jest szalone.
GEORGE: Właściwie napisałem to w 1968 roku. Było to po powrocie z Rishikesh w Himalajach podczas naszej podróży do Maharishiego, był przeznaczony na "Biały Album". Nagraliśmy to, ale nie udało nam się tego dobrze nagrać czy coś w tym rodzaju. Potem zupełnie o nim zapomniałem, aż rok temu znalazłem stare demo, które zrobiłem w latach sześćdziesiątych. Teksty są już trochę passé – wszystkie o tych zgranych "przeprawach w Apple” i tak dalej – ale trochę opowiadają o tym, co działo się wtedy. „Nie jestem winny, że stanąłem ci na drodze/Kiedy próbujesz ukraść dzień” – to znaczy, że próbowałem uzyskać miejsce. „Niewinny/Za to, że wyglądam jak dziwak/Zaprzyjaźniam się z każdym Sikhiem/Za sprowadzenie cię na manowce/W drodze do Mandalay” – czyli Maharishi i wyjazd w Himalaje i wszystko, co zostało powiedziane na ten temat. Bardzo mi się podoba ta melodia; byłaby to świetna melodia dla Peggy Lee lub kogoś innego.
MB: Czy słuchasz teraz jakiejkolwiek nowej muzyki?
MB: Czy czujesz się bardzo odsunięty od tego, co dzieje się muzycznie i społecznie na oddolnym poziomie kultury młodzieżowej?
MB: Czy nie tak samo mówiono o Larrym Williamsie i Little Richardzie?
GEORGE: Tak, ale ci goście coś wtedy wymyślili i nie sądzę, żeby punk wymyślił cokolwiek poza negowaniem wszystkiego. Starzy piosenkarze rock&rollowi śpiewali fantastycznie, mieli świetnych perkusistów, świetnych saksofonistów. Jeśli chodzi o muzykalność, zespoły punkowe były po prostu śmieciami – żadnej finezji w grze na perkusji, tylko dużo hałasu i nic więcej.
MB: Czy to o czym śpiewali w swoich tekstach brytyjscy punkowcy - sposób, w jaki odnosili się oni do współczesnych problemów społecznych - interesowało Ciebie czy denerwowało?
MB: Czyli ty mógłbyś pozwolić sobie, żeby już nie pracować?
GEORGE: Tak. To co robię, nie robię dla pieniędzy. Tak naprawdę, nigdy nie było dla pieniędzy. Kiedy byliśmy młodzi we The Beatles, mieliśmy nadzieję, że możemy z tego żyć, ale nie robiliśmy tego dla pieniędzy. Tak naprawdę był jeden taki moment, w którym zdaliśmy sobie sprawę, że robimy to dla pieniędzy, miał miejsce tuż przed tym, jak przestaliśmy koncertować, ponieważ nie sprawiało nam to żadnej przyjemności. Potem dowiedzieliśmy się, że nie dostaliśmy nawet pieniędzy. Amerykanie zatrzymali to wszystko, a my płaciliśmy tak wysoki podatek – dziewięćdziesiąt pięć procent lub więcej. Więc tak naprawdę nigdy nie chodziło o pieniądze, chociaż miło jest je mieć. To znaczy, nie ma nic gorszego niż stanie na przystanku autobusowym w ulewnym deszczu i żałowanie, że nie masz samochodu.
MB: Zainwestowałeś w nowy film Monty Pythona, "The Life of Brian".
GEORGE: Cóż, jestem, jak to nazywają, producentem wykonawczym. Stało się tak, że pomogłem zebrać dla nich pieniądze, aby nakręcli film, gdyż poprzedni sponsor wycofał się. Ponieważ jestem fanem Monty Pythona, chciałem zobaczyć ten film – lubię przecież chodzić na filmy i się pośmiać – i znajomy zasugerował, żebym spróbował zebrać pieniądze. Właśnie dostaliśmy pożyczkę z banku. Trochę w tym jest ryzyka. Najpierw spotkałem się z Michaelem Palinem i Terrym Jonesem gdzieś koło 1972 roku. Erica Idle'a poznałem w 1975 na premierze filmu "Holy Grail" w Kalifornii. Chociaż poznałem go dopiero wtedy, czułem jakbyśmy znali się od lat, ponieważ oglądałem ich wszystkie programy i miałem ich na taśmach video. Tak więc po około dziesięciu minutach zostaliśmy najlepszymi przyjaciółmi. Sądzę, że po The Beatles Monty Python byli moją ulubioną rzeczą. Połączyli wszystkie lata, kiedy nic się nie działo, tylko oni wiedzieli, że wszystko było jedną wielką zgrywą.
MB: Zaangażowałeś się w ich telewizyjną produkcję z The Rutles "All You Need Is Cash". Czy Eric konsultował z tobą niektóre fakty?
GEORGE:Tak, pokazywałem mu różne filmy, których nikt nie widział, aby mógł do swego filmu wciągnąć coś więcej. Kochałem Rutles, bo w końcu The Beatles dla Beatlesów są po prostu męczący; trzeba było z nich trochę spuścić powietrze i bardzo podobał mi się pomysł, że Rutles w pewnym sensie zdejmą z nas ten ciężar. Wszystko można postrzegać jako komedię i Fab Four nie jest tu wyjątkiem. A było w nim mnóstwo dobrych dowcipów. Belushi jako Ron Decline: „Pytasz mnie, gdzie są pieniądze. Nie wiem, gdzie są pieniądze, ale jeśli chcesz, dam ci je” i „Pytasz mnie, gdzie są pieniądze. Wiesz, że nigdy nie byłem dobry z matematyki...” [śmieje się] Był zupełnie jak Klein. Nawet sam Allen Klein uważał, że jest taki sam jak on. Myślę, że mu się to podobało. Jedno, co można powiedzieć o Kleinie, to to, że ma też swoją dobrą stronę. Mimo że pozywaliśmy się od lat, nadal lubię tego człowieka.MB: Jak spędzasz czas kiedy nie nagrywasz?
GEORGE: Siedzę w domu i kopię - nie tyle łopatą - ale kopię w ogrodzie, sadząc drzewa. Lubię ogrody; Podoba mi się przyjemność, jaką ci dają. To w pewnym sensie medytacja – możesz wyrzucić wszystko z głowy, czołgając się w ziemi! Dużo czasu spędzam z żoną i dzieckiem. Przez ostatni rok spędziłem dużo czasu pracując nad tą księgą zawierającą rękopisy pieśni. Pomysł wyszedł od gościa, który robi te limitowane edycje książek oprawionych w skórę, wydrukowanych na ładnym, grubym pergaminowym papierze – całość działa. Skontaktował się z Erikiem Manchesterem, rzecznikiem prasowym Rutles [alias Derek Taylor, rzecznikiem prasowym Beatlesów] i zapytał, czy byłbym skłonny wydać książkę z własnymi piosenkami. Chciałem zebrać w całość jak najwięcej napisanych przeze mnie piosenek, w każdym razie tylko do własnych archiwów. Spędziłem rok, zbierając wszystkie stare piosenki. Eric Manchester pisze do niej wstęp. Problem polegał na wymyśleniu tytułu, ale nazwaliśmy go "I, Me, Mine", ponieważ jest to stary problem ego z "to jest moja książka". [uśmiecha się] Więc to naprawdę jest mój mały tour własnego ego. MB: Będzie raczej droga, prawda?
MB: Od jakiegoś czasu nie odnosiłeś większych sukcesów na listach przebojów. Czy jest dla Ciebie ważne, żeby nowy album był hitem? GEORGE: Nie bardzo. Byłoby miło, ale nie interesuje mnie już taka rywalizacja w branży płytowej. Byłoby miło tylko dlatego, że na rynku jest wiele płyt, które świetnie się sprzedają, a które nie są lepsze – tak to ujmę. Poza tym byłoby miło mieć hit, bo dzięki temu miałbym większą ochotę nagrać kolejny. Ale jeśli tak się nie stanie, nie będę z tego powodu zrozpaczony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz