Kolejny na moim blogu artykuł Colina Fleminga (z niewielkimi skrótami). Choć autor o tym nie wspomina, koncert w Empire był przede wszystkim dla członków Fan-Clubu zespołu. Inne koncerty zespołu tego dnia w kinie Liverpool Odeon były już dla szerokiej publiczności (wystąpili tam też z zespołem Roy Orbison, Tommy Roe oraz Chris Montez). Zanim przeczytacie teskt Colina krótkie wprowadzenie. W 1962 roku występy Beatlesów na żywo odbywały się głównie w małych nocnych lokalach, gdzie grupa występowała na scenie przez maksymalnie pięć godzin, a ich lista utworów przypominała chaotyczny przegląd aktualnych trendów muzycznych w czarnej amerykańskiej muzyce pop. Od 1963 roku Brian Epstein nalegał, aby lista utworów Beatlesów została drastycznie ograniczona do nie więcej niż kilkunastu utworów. Na początku roku nadal wykonywali głównie covery, ale gdy ich płyty szturmem zdobywały listy przebojów, hity i odpowiadające im strony B zostały dodane do zestawu na żywo. Ten 30-minutowy, dwunasto-piosenkowy występ w Liverpool Empire w grudniu składał się w połowie z coverów i w połowie z oryginalnych utworów, rozpoczynając się długą przerwą na perkusję i kończąc pełnym werwy 90-sekundowym instrumentalnym miksem "From Me To You/The Third Man Theme".
23 grudnia 1963 w londyńskim "The Times" ukazał się spory artykuł o zespole pióra angielskiego krytyka muzycznego Wiliama Mann. Mann komplementuje zespół, lecz robi to nienachalnie. Pisze np: Wybitnymi angielskimi kompozytorami 1963 roku muszą być John Lennon i Paul McCartney, utalentowani młodzi muzycy z Liverpoolu, których piosenki podbijają kraj od ostatnich świąt Bożego Narodzenia, czy to wykonywane przez ich własną grupę, The Beatles, czy przez liczne inne zespoły angielskich trubadurów, którym również dostarczają piosenki. Nie interesuje mnie tutaj zjawisko społeczne Beatlemanii, które znajduje wyraz w torebkach, balonach i innych artykułach z wizerunkami ukochanych osób, czy w histerycznych krzykach młodych dziewcząt, kiedy czwórka Beatlesów występuje publicznie, ale zjawisko muzyczne. Przez kilka dekad, w zasadzie od upadku music-hallu, Anglia czerpała swoje popularne piosenki ze Stanów Zjednoczonych, bezpośrednio lub przez naśladownictwo. Ale piosenki Lennona i McCartneya mają wyraźnie rodzimy charakter, są najbardziej pomysłowymi i pomysłowymi przykładami stylu, który rozwijał się na Merseyside w ciągu ostatnich kilku lat. I jest miła, raczej pochlebna ironia w wiadomości, że Beatlesi stali się teraz głównymi ulubieńcami również w Ameryce. Dalej w podobnym stylu. Tekst kończy zdaniem: Oto niektóre z cech, które sprawiają, że z zainteresowaniem zastanawiamy się, co The Beatles, a w szczególności Lennon i McCartney, zrobią dalej, czy Ameryka ich rozpieści, czy zatrzyma, i czy ich następna płyta będzie równie dobra, jak pozostałe. Wnieśli charakterystyczny i ekscytujący smak do gatunku muzyki, który był zagrożony, że w ogóle przestanie być muzyką.
Istnieją koncerty - oraz zachowane nagrania z tych koncertów — które można określić mianem podstawowej kolekcji występów na żywo The Beatles. Są one istotne nie tylko ze względu na ich szczególne znaczenie w historii zespołu, lecz także jako kluczowe dokumenty rock and rolla. Chcemy, by te szczytowe momenty układały się jak konkurujące ze sobą szczyty górskie. Muzykalność występu to jeden z takich „szczytów”. Drugim jest to, jak bardzo zespół angażował się w dany koncert i jak wiele on dla nich znaczył. Do tego dochodzą instrumentalna precyzja, siła wokali, historyczne znaczenie. Jakość dźwięku również może być znaczącym atutem. Wysokie stawki dodają uroku.
Łącząc wszystkie te elementy, nagranie koncertu The Beatles, który zagrali w Empire Theatre w Liverpoolu 7 grudnia 1963 roku przypomina bożonarodzeniowy prezent, który cieszy przez cały rok. Beatlesi znajdowali się wówczas na granicy dwóch etapów kariery — podboju Wielkiej Brytanii oraz globalnej dominacji, która miała nabrać tempa za dwa miesiące, gdy po raz pierwszy odwiedzili Nowy Jork. Harmonogram ich kariery był niezwykle napięty, od grudnia 1962 roku - kiedy zagrali swoje ostatnie kontraktowe występy w Hamburgu - aż do końca 1963 roku. W tym czasie wydali dwa albumy oraz single „From Me to You,” „She Loves You” i „I Want to Hold Your Hand”. Odnotujmy, że 2 sierpnia 1963 zagrali także swój ostatni koncert w Cavern Club w Liverpool.
Pomyślmy przez chwilę: latem 1963 roku można było zobaczyć Beatlesów w małym, podziemnym klubie, a zaledwie kilka miesięcy później zespół był odseparowany od publiczności wszelkimi możliwymi sposobami.
Pomyślmy przez chwilę: latem 1963 roku można było zobaczyć Beatlesów w małym, podziemnym klubie, a zaledwie kilka miesięcy później zespół był odseparowany od publiczności wszelkimi możliwymi sposobami.
Empire Theatre w Liverpoolu było miejscem, gdzie członkowie zespołu - zanim jeszcze powstała grupa i zanim wszyscy się poznali - chodzili na koncerty jako dzieci, chłonąc atmosferę rock and rolla na żywo. To miejsce było czymś więcej niż tylko domem; było przestrzenią dla podstawowych wspomnień. Teraz, w okresie świątecznym najlepszego roku w ich życiu (do tej pory), Beatlesi znaleźli się na tej samej scenie. Następnym razem, gdy będziesz mówić komuś, jak mało masz czasu, pomyśl o harmonogramie Beatlesów tego popołudnia i wieczoru: najpierw mieli nagrać odcinek programu Jukebox Jury w Empire, potem zagrać koncert popołudniowy dla 2500 fanów, a następnie udać się do pobliskiego Odeonu na dwa kolejne występy tego samego wieczoru.
Jednak to popołudniowy koncert wyróżniał się jako delikatny triumf, a zarazem moment gorzko-słodki; Beatlesi nie wiedzieli, co nadejdzie, ale rozumieli, że są w trakcie procesu, w którym wyrastali ze swojego rodzinnego miasta, jeśli już z niego nie wyrośli. Byli całkowicie zaangażowani w ten koncert, prezentując precyzję i figlarność, które były unikalne w tego rodzaju środowisku. Uchwycone jest tu coś z ich spontaniczności, którą już wcześniej wypracowali, ale w połączeniu z dopracowaniem charakterystycznym dla występów, takich jak te w programie The Ed Sullivan Show.
Jednak to popołudniowy koncert wyróżniał się jako delikatny triumf, a zarazem moment gorzko-słodki; Beatlesi nie wiedzieli, co nadejdzie, ale rozumieli, że są w trakcie procesu, w którym wyrastali ze swojego rodzinnego miasta, jeśli już z niego nie wyrośli. Byli całkowicie zaangażowani w ten koncert, prezentując precyzję i figlarność, które były unikalne w tego rodzaju środowisku. Uchwycone jest tu coś z ich spontaniczności, którą już wcześniej wypracowali, ale w połączeniu z dopracowaniem charakterystycznym dla występów, takich jak te w programie The Ed Sullivan Show.
Oficjalna historia głosi, że Ringo Starr zagrał tylko jedno solo perkusyjne w okresie największej sławy zespołu - na albumie "Abbey Road". Jednak ten obfity koncert rozpoczyna się od solowego występu Starra, który trwa żywe 17 sekund. W tym momencie cała grupa rzuca się w wir dynamicznego wykonania „From Me to You”, jednego z najbardziej energetycznych, jakie można znaleźć. Falsetowe wokale sięgają wyżej niż zazwyczaj - być może najwyżej w ich karierze. To wykonanie tętni radością i entuzjazmem. Słychać, że zespół przejmuje się tym, gdzie gra, dla kogo gra i co to wszystko oznacza; pragną, aby ten koncert miał jak największe znaczenie. Gdy numer dobiega końca, Beatlesi nie robią żadnej przerwy, lecz natychmiast przechodzą do „I Saw Her Standing There”. To koncert dla fanów George’a Harrisona; jego solówki są żarliwe, bez jednej błędnej nuty. Ringo Starr na końcu gitarowej przerwy Harrisona rzuca prawdziwe muzyczne „bomby”. Widać, że chłopcy są w szczytowej formie.
Album With the Beatles dopiero co się ukazał, a wykonanie „All My Loving” pokazuje, jak dumni byli Beatlesi, mogąc zaprezentować nowy materiał. Harmonijna partia wokalna Paula McCartneya i George’a Harrisona ma unikalny ton, odróżniający ją od licznych innych wersji. John Lennon, jako gitarzysta rytmiczny, błyszczy w roli, która zwykle nie sprzyja wirtuozerii, pokazując zręczne, płynne tripletowe frazy.
Harrison zapowiada „Roll Over Beethoven” jako utwór, który grają już „od około 28 lat.” Trudno oszacować, ile razy rzeczywiście zagrali ten klasyk już wtedy, piosenkę Chucka Berry’ego - w domach, na próbach, w Niemczech i podczas niezliczonych chwil, o których nikt na świecie nie miał pojęcia. George wyróżnia się w nim agresywną i ostrą grą na gitarze. Jego głos, z zauważalną chrypką, niesie ogromną energię. Następnie przychodzi kolej na „Boys,” z wprowadzeniem Lennona, który żartuje, że Starr miał zaśpiewać swój nowy utwór „I Wanna Be Your Man” z "With the Beatles", ale jeszcze nie zdążył się go nauczyć. W typowym stylu sarkastycznego Johna Lennona.Wokal Starra ginie w tle, ale to wcale nie jest wada. Nie jest to bynajmniej przytyk pod adresem perkusisty, lecz raczej wskazówka, na co warto zwrócić uwagę. Cały zespół gra tutaj z niesamowitą energią, a ich wspólna dynamika przyciąga uwagę bardziej niż jakikolwiek pojedynczy głos. Instrumentalnie, to nie są Beatlesi, jakich zazwyczaj sobie wyobrażamy. Gra Paul McCartneya na basie w refrenie jest równie pomysłowa, jak to, co później usłyszymy w utworach z Sgt. Pepper takich jak „With a Little Help from My Friends” czy „Lucy in the Sky with Diamonds.” Tutaj jednak charakteryzuje się surową brutalnością, jaką McCartney czasami preferował na "The White Album". Słuchając, jak muzycy wspólnie grają „Boys,” można się zastanawiać, czy to wciąż Beatlesi, czy może już garażowy zespół The Sonics (założony w latach 60).
Po kolejnej żartobliwej zapowiedzi Lennona, McCartney wykonuje „Till There Was You.” Beatlesi rozmawiają z publicznością w bardzo swobodny sposób, jakby znali większość widzów osobiście. Wspominają Cavern Club. Atmosfera jest ciepła, przypominająca imprezę pożegnalną.
Harrison zapowiada „Roll Over Beethoven” jako utwór, który grają już „od około 28 lat.” Trudno oszacować, ile razy rzeczywiście zagrali ten klasyk już wtedy, piosenkę Chucka Berry’ego - w domach, na próbach, w Niemczech i podczas niezliczonych chwil, o których nikt na świecie nie miał pojęcia. George wyróżnia się w nim agresywną i ostrą grą na gitarze. Jego głos, z zauważalną chrypką, niesie ogromną energię. Następnie przychodzi kolej na „Boys,” z wprowadzeniem Lennona, który żartuje, że Starr miał zaśpiewać swój nowy utwór „I Wanna Be Your Man” z "With the Beatles", ale jeszcze nie zdążył się go nauczyć. W typowym stylu sarkastycznego Johna Lennona.Wokal Starra ginie w tle, ale to wcale nie jest wada. Nie jest to bynajmniej przytyk pod adresem perkusisty, lecz raczej wskazówka, na co warto zwrócić uwagę. Cały zespół gra tutaj z niesamowitą energią, a ich wspólna dynamika przyciąga uwagę bardziej niż jakikolwiek pojedynczy głos. Instrumentalnie, to nie są Beatlesi, jakich zazwyczaj sobie wyobrażamy. Gra Paul McCartneya na basie w refrenie jest równie pomysłowa, jak to, co później usłyszymy w utworach z Sgt. Pepper takich jak „With a Little Help from My Friends” czy „Lucy in the Sky with Diamonds.” Tutaj jednak charakteryzuje się surową brutalnością, jaką McCartney czasami preferował na "The White Album". Słuchając, jak muzycy wspólnie grają „Boys,” można się zastanawiać, czy to wciąż Beatlesi, czy może już garażowy zespół The Sonics (założony w latach 60).
Po kolejnej żartobliwej zapowiedzi Lennona, McCartney wykonuje „Till There Was You.” Beatlesi rozmawiają z publicznością w bardzo swobodny sposób, jakby znali większość widzów osobiście. Wspominają Cavern Club. Atmosfera jest ciepła, przypominająca imprezę pożegnalną.
Następnie następuje wykonanie „She Loves You,” które dorównuje energią oryginałowi studyjnemu. Ten koncert to prawdziwy zastrzyk energii, starannie zaplanowany, by trwał przez całe pół godziny. Beatlesi redefiniują, czym może być taki zastrzyk. W sekcji mostkowej „This Boy” Lennon wprowadza swój pierwotny, surowy głos, znany z „Twist and Shout” oraz późniejszych utworów takich jak „Don’t Let Me Down”. To intymny moment, w którym widać, jak bardzo zależało mu na pełnym wyrażeniu emocji.
Po podziękowaniu McCartneya za przybycie na „to małe spotkanie,” koncert zmierza do finału z „Money (That’s What I Want)” i „Twist and Shout,” wykonywanymi jeden po drugim. Panuje atmosfera pewności siebie, ale także serdeczności i entuzjazmu.
Na zakończenie Beatlesi prezentują instrumentalną wersję „From Me to You.” Harrison i Lennon wymieniają gitarowe zagrywki, zanim pierwszy z nich wprowadza „The Third Man Theme,” co brzmi nieskryptowo i dziko, a przede wszystkim radośnie.
Chociaż tego dnia odbyły się jeszcze dwa wieczorne koncerty, popołudniowy występ był wyjątkowy w swojej bezpośredniości. Nagranie z tego koncertu, z zachwycającą jakością dźwięku, pozostaje dowodem na jedno z najbardziej precyzyjnych wykonań w karierze Beatlesów.
Chociaż tego dnia odbyły się jeszcze dwa wieczorne koncerty, popołudniowy występ był wyjątkowy w swojej bezpośredniości. Nagranie z tego koncertu, z zachwycającą jakością dźwięku, pozostaje dowodem na jedno z najbardziej precyzyjnych wykonań w karierze Beatlesów.
Film z koncertu nie przypadł jednak zespołowi do gustu, gdyż kamera często znajdowała się w niewłaściwym miejscu. W porządku - niech to pozostanie zapisem zarówno muzycznym, jak i historycznym. Nagranie pozwala lepiej docenić, skąd pochodzili i dokąd zmierzali.
Żegnaj, Liverpool, i witajcie rzeczy większe niż wszystko, co mogli
sobie wyobrazić.
Zestaw wykonanych piosenek w Empire to: From Me To You, I Saw Her Standing There, All My Loving, Roll Over Beethoven, Boys, Till There Was You, She Loves You, This Boy, I Want To Hold Your Hand, Money (That’s What I Want), Twist And Shout, From Me To You (instrumentalni) – Harry Lime Theme (bardzo krótkie - z filmu "The Third Man").
W czasie wszystkich koncertów w Liverpoolu tego dnia The Beatles zaśpiewali: I
Saw Her Standing There , From Me to You , All My Loving , You Really
Got a Hold on Me , Roll Over Beethoven , Boys , Till
There Was You , She Loves You , Money (That's What I Want), Twist and
Shout. Wszystkie piosenki opisane zostały na moim blogu, znajdziecie je w dziale Piosenki - Songs.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz