Podbój świata poza granicami swego kraju zaczął się tutaj: klub INDRA w Hamburgu. |
Paul (Antologia): "John i Stuart myśleli o nazwie. Chodzili do college'u plastycznego i gdy rodzice moi i George'a zaganiali nas do łóżka - oni mogli realizować marzenie nas wszystkich - nie spać całą noc. Właśnie wtedy wymyślili nazwę. Któregoś kwietniowego wieczoru 1960, idąc przez Gambier Terrace, obok liverpoolskiej katedry, John i Stuart oznajmili: ' Hej chcecie się nazywać The Beatles?'. Pomyślelismy : 'Hm..trochę straszne nie ?'. 'Nie, jest ok, bo ta nazwa ma podwójne znaczenie'. Jeden z naszych ulubionych zespołów - The Crickets, miał nazwę o podwójnym znaczeniu: słowo cricket oznaczało grę oraz małe koniki polne - świerszcze. Byliśmy tym oczarowani, uważaliśmy to za bardzo literackie. Rozmawialiśmy potem z The Crickets i dowiedzieliśmy się, że nie mieli pojęcia o istnieniu takiej gry jak krykiet, nie wiedzieli, że ich nazwa ma podwójne znaczenie".
Marlon Brando w "Dziki" |
George wspominał też o filmie "Dziki" z Marlonem Brando, którego wielkim fanem był Stuart.Jest w nim scena, w której Lee marvin mówi: "Johnny, szukaliśmy cie, brakowało cię The Beetles, brakowało cię wszystkim The Beetles". Podsumowuje, że nazwa mogła być w połowie autorstwa Johna i Stu.
John (Antologia): "Mieliśmy jedną lub dwie nazwy. Później zaczęliśmy zmieniać nazwę na różne grania. W końcu wybraliśmy The Beatles. Szukałem takiej nazwy jak The Crickets, która znaczyła dwie rzeczy z crickets doszedłem do beetles. Zmieniłem pisownię na BEA, bo beetles nie oznaczało dwóch rzeczy. Kiedy się ją wymawiało ludzie myśleli o pełzających rzeczach, a gdy się ją czytało, oznaczało muzyczny beat".
Podejrzewam, że John właśnie od Marlona Brando (z tego filmu) ściągnął pomysł na noszenie "leninówki", którą ubierał kilka lat później - np. w filmie "Help".
Paul, John, George - klub Indra '60 |
16 sierpnia - chłopcy przybywają do Hamburga. Następnego dnia graja już w klubie Indra.Prawdopodobnie Williams gdyby widział ten klub a nie inny Koschmidera nie zgodziłby się na przyjazd "swego" zespołu. Lokal był ciasny, obskurny i bardzo zniszczony z jedyną atrakcją striptizem. Beatlesi zbyt zmęczeni po podróży również nie protestują gdy widzą pomieszczenie gdzie mają mieszkać. Mały pokoik tuż za ekranem kina "Bambi" (także własność Koschmidera) mający za toaletę tą na sali kinowej. W trakcie zasłużonych odpoczynków chłopcy nauczyli się spać przy odgłosach szaleńczych pogoni samochodowych lub strzelanin,
PAUL: "Dojechaliśmy do Hamburga późno w nocy. Pomyliliśmy coś z czasem i nikt na nas nie czekał. Znaleźliśmy na mapie Hamburg, ale potem mieliśmy znaleźć na mapie dzielnicę St.Pauli, a później Reeperbahn. Gdy znaleźliśmy wreszcie ulicę i klub, okazało się, że jest on zamknięty. Była noc i nie mieliśmy hotelu. Udało się dobudzić kogoś z klubu obok, kto znalazł naszego faceta. On otworzył klub i pierwszą noc przespaliśmy na czerwonych, skórzanych siedzeniach w klubowych lożach".
17 sierpnia - 3 października - czterdzieści osiem koncertów w klubie Indra - wszystkie pod szyldem The Beatles. Tak wspominają te czasy zamieszczone w "Antologii":
JOHN: "Musieliśmy grać w Hamburgu godzinami aż do końca. Każda piosenka trwała 20 minut i miała 20 solówek. Graliśmy 8-10 godzin co noc. To rozwinęło nasze granie. No a Niemcy lubią heavy rock, więc rockowaliśmy cały czas i tym sposobem się rozgrzewaliśmy".
George w pokoju w kinie "Bambi" '1960 |
STUART (w 1960): "Jesteśmy teraz tysiąc razy lepsi niż wtedy gdy przyjechaliśmy do i Alan Williams, który jest teraz tutaj, mówi, że nikt nam w Liverpoolu nie podskoczy".
Indra, chwila przerwy. |
GEORGE: "Musieliśmy się nauczyć miliony piosenek. Uczyliśmy się tak długo aż graliśmy wszystko. Graliśmy całego Gene'a Vincenta, wszystko z płyty, nie tylko leniwe 'Blue-Jean Bop', coś tam. Dostaliśmy album Chucka Berry'ego i nauczyliśmy się go całego. Podobnie było z Little Richardem, The Everly Brothers, Buddy Holly'm, Fatsem Domino i wszystkimi innymi. Graliśmy takie rzeczy jak "Moonglow", który robiliśmy instrumentalnie. Graliśmy wszystko bo byliśmy na scenie godzinami i musieliśmy wymyślać różne rzeczy. W Hamburgu dostaliśmy niezłą szkołę, nauczyliśmy się grać przed ludźmi".
Zwariowane czasy - Paul i John + alkohol |
JOHN - "Raz, przed publicznością, spróbowa- liśmy zagrać nawet niemiecki numer. Byliśmy coraz lepsi i uwierzyliśmy we własne siły. Nie mogło być inaczej, bo dochodziło do tego doświadczenie z grania po całych nocach.Było to nam na rękę, przy obcych. Musieliśmy się bardzo starać, wkładać w to całą duszę i serce by się z tego wydostać. Pracowaliśmy i graliśmy bardzo długo - byliśmy dobrzy w czasach, gdy była praca. Wszystko się kończyło skakaniem po scenie. Paul wykonywał "What'd I Say" przez półtorej godziny".
Przerwa i piwo za darmo. |
PAUL : "'What'd I Say', to numer, który ich zawsze ruszał. To był jeden z naszych wielkich numerów. To wyglądało jak próba dostania się do Księgi Rekordów Guinessa - kto będzie mógł zagrać jak najdłużej. To jest idealna piosenka, ma jeden z najlepszych wstępnych riffów... Nigdy nie myśleliśmy tam o pisaniu własnych piosenek. Było masę innych rzeczy, Napisałem kilka drobiazgów ale nie odważyłem się ich nikomu pokazać, bo były bardzo krótkie. Zawsze w to miejsce była gotowa piosenka Chucka Berry'ego. Jednym z moich wielkich numerów w Hamburgu była krótka ballada 'A Taste Of Honey', inny numer ale często zamawiany. Śpiewaliśmy harmonię do małych mikrofonów z pogłosem i szło nam całkiem dobrze. Właściwie to całkiem w porządku. Byliśmy coraz lepsi i inne zespoły zaczęły przychodzić nas oglądać. Szczytem szczytów było pojawienie się Tony'ego Sheridana , który grał w Top Ten (dużym klubie, w którym chcieliśmy grać) czy Rory'ego Storma czy Ringa"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz