RINGO: W Candlestick Park mieliśmy poważną rozmowę - wszyscy stwierdziliśmy, że doszliśmy do końca drogi. Podczas tego koncertu w San Francisco wyglądało na to, że to będzie nasz ostatni wspólny występ, ale nie miałem stuprocentowej pewności aż do czasu powrotu do Londynu. John najbardziej chciał z tym skończyć, powiedział, że ma dosyć.
GEORGE: Przed koncertem w Candlestick Park ustawiliśmy nasze aparaty na czekanie i położyliśmy je na wzmacniaczach. Zrobiliśmy przerwę między utworami. Ringo wyszedł zza perkusji- i stojąc twarzami do wzmacniaczy a plecami do publiczności - robiliśmy zdjęcia. Wiedzieliśmy: to już koniec, nie będziemy już więcej grali. To nasz ostatni koncert - to była jednogłośna decyzja. Mieliśmy już naprawdę tego dosyć, tych rozruchów i huraganów. Beatlemania zebrała swoje żniwo, nie kręciły już nas popularność, sława i sukcesy. "Przygoda dentystyczna" sprawiła, że zobaczyliśmy wszystko w innym świetle a granie koncertów przestało nas bawić.
Zagraliśmy 1400 koncertów i miałem już tego zdecydowanie dosyć. Nie wybiegałem specjalnie w przyszłość.
Myślałem: 'Czeka mnie odpoczynek, nie będę już
musiał doświadczać tego szaleństwa.
Miło było być popularnym, ale czułem się
idiotycznie widząc rozmiary tej popularności. To stało się groźne, bo wszystko
wymknęło się spod kontroli i ze swojego miejsca z szeregu. Wszystkich dosięgło
to szaleństwo. Wyglądało na to, że wszyscy grają w wielkim filmie a my
zostaliśmy uwięzieni w głównej akcji. To było bardzo dziwne uczucie. Przez rok
powtarzałem: "Nie róbmy już tego więcej". Aż wreszcie to się samo zgrało i pod
koniec 1966 każdy czuł to samo: "Musimy z tym skończyć". Nie wiem dokładnie
kiedy w 1966 ale na pewno po wizycie w Manili powiedzieliśmy sobie: "hej, czas
się spakować".
Byliśmy nadal zaprzyjaźnieni, ale zwyczajnie
zmęczeni. Cztery lata minęły nam na ciągłym podróżowaniu i graniu w krzyku
manii. Mieliśmy oczywiście kilka małych przerw, lecz w ciągu czterech lat tylko
jedne prawdziwe wakacje. Potrzebowaliśmy odpoczynku. Nie sądzę, żeby któryś z
nas tego żałował, myśląc: To jest koniec pewnej epoki. Myślę, że się zwyczajnie cieszyliśmy z tego końca.
NEIL ASPINALL: W Indiach (tuż po Manili -RK) po
raz pierwszy usłyszałem,że być może w 1967 roku nie będzie tras. Byliśmy
wszyscy, z Brianem, w hotelowym apartamencie i rozmawialiśmy o wyjeździe do
Ameryki. to George zapytał Briana: "Czy to koncertowanie tam stało się corocznym
wydarzeniem?". Spytał tak bo nie był przygotowany na kolejną trasę.
Prawdopodobnie rozmawiali wcześniej o tym między sobą i uznali, że to nie jest
taki dobry pomysł. Może właśnie wtedy zadecydowali, że w przyszłym roku nie
pojadą już do Ameryki.
Gdy dotarliśmy do Candlestick Park, wiedzieliśmy
wszyscy, że będzie to nasz ostatni koncert. Dla mnie nie był to Ostatni Koncert
Na Zawsze. Chodziło o to, że oni po prostu przez jakiś czas nie będą
koncertowali. Nigdy nie wiedziałem jaka jest prawdziwa rola w całym tym
układzie, więc nie przypuszczałem, że brak koncertów jakoś się na mnie
odbije.
Nie jestem pewien czy Brian był na ostatnim
koncercie. Może szukał swojej teczki. Wtedy rozeszła się wiadomość, że w jego
pokoju skradziono pieniądze i jakieś rzeczy osobiste. Zdarzało się, że Briana
okradano.
Brak planów koncertowych pozwalał przypuszczać, że
będą nagrywać więcej płyt. Wszystkie płyty The Beatles, z wyjątkiem 'Revolver',
zostały nagrane między jedną trasą a drugą. Musieli zrobić płytę w dwa lub trzy
tygodnie i to razem z okładką oraz wszystkimi innym rzeczami. Potem wracali na
trasę i nie mogli się na niczym skoncentrować.
RINGO: Nie ogłosiliśmy oficjalnie, że przestajemy koncertować, bo ustaliliśmy to i daliśmy sobie spokój.
PAUL: Nie pamiętam,żebym miał negatywne odczucia dotyczące zespołu. Miałem takie odczucia w kwestii grania tras. Zawsze jednak zapomina się te przykre chwile.To tak jak z wakacjami, gdy przez większość dni pada, zapamiętujesz tylko te ładne dni.
JOHN: Nie jesteśmy chłopaczkami-gogusiami. Nie mamy bezgranicznej cierpliwości. Trzeba mieć cechy anioła, by z uśmiechem poddawać się wymaganiom niektórych fanów. Nie chcemy uchodzić za dzieci i jesteśmy takim samymi ludźmi jak wszyscy. Bez względu an to, czy wyglądamy na swoje lata, czy też nie, czujemy się o wiele starsi niż naprawdę jesteśmy.
Nie możemy się ciągle trzymać za ręce. Byliśmy Beatlesami tak dobrymi, jak tylko potrafiliśmy - byliśmy czterema zadowolonymi kolesiami. Teraz już nimi nie jesteśmy, jesteśmy dorosłymi mężczyznami. Nie możemy się ciągle pokazywać tylko w programie 'Top Of The Pops'. Nadal lubimy tam występować ale czasami jest nam głupio. Nie możemy się rozwijać wokalnie, bo nikt z nas nie może tego zaśpiewać. Musimy sobie znaleźć coś innego do roboty. Paul nazywa to opuszczeniem szkoły i znalezieniem sobie pracy. To rzeczywiście przypomina szkołę, bo zawsze można się podeprzeć zespołem, a potem nagle okazuje się, że jest się samemu.
Nie powinienem się martwić jeśli zostanę odrzucony przez ludzi. MNIE bardziej dołowałoby gdybym sam siebie odrzucił. Powiedzmy, że nagle odkryłem, że jestem bezużytecznym nygusem. To, co zrobiłem było w porządku, wiem, że nie byłem nygusem, ale teraz muszę zrobić coś innego. Wszyscy po cichu liczymy na Zjazd, na miły zjazd w dół. Wtedy staniemy się przyjemnym wspomnieniem.
Tak mówił John w 1966. W 2013 roku piszę ten blog i The Beatles są nadal najwspanialszym Zjawiskiem Muzycznym (nie tylko) w historii ludzkości, porównywanym do geniuszy muzyki klasycznej.
RINGO: Nasze wycofanie się z koncertowania z pewnością spowodowało lukę w działalności Briana. Częścią jego pracy było wyciąganie nas na trasę i to wiązało się dla niego z poważnymi zabiegami menadżera. Wtedy na trasie był Wielkim Bri. Gdy przyjeżdżaliśmy do jakiegoś miasta, stawał się Panem Epsteinem - menadżerem The Beatles.
Myślę, że Brian (podobnie jak reszta z nas) był już zmęczony robieniem ciągle tego samego.Cóż to byłaby dla niego za przyjemność przełożyć nasz koncert w Candlestick Park czy na stadionie Shea.
Gdy zdecydowaliśmy się skończyć z koncertowaniem, mało nas obchodziła reszta. Większą przyjemnością była dla nas praca w studiu, co słychać na płytach 'Rubber Soul' czy 'Revolver'. Z czasem pochłonęły nas eksperymenty. Spędzaliśmy więcej czasu w studiu, a piosenki stawały się coraz lepsze i ciekawsze. Nie wyciągano nas teraz ze studia, by wysłać na kolejną trasę, mogliśmy teraz spędzać w studiu więcej czasu i się wyluzować.
JOHN: Mamy na zawsze dosyć występów. Nie potrafię wyobrazić sobie żadnego powodu, dla którego wyjechalibyśmy znowu w trasę. Jesteśmy naprawdę zmęczeni. Granie nic dla nas nie znaczy. Wiem, że to nie fair w stosunku do fanów, ale wreszcie musimy pomyśleć o sobie.
Jest mi przykro w stosunku do ludzi, którzy nie mogą zobaczyć naszego koncertu. Myślę, ze nic nie stracili, bo i tak by nas nie usłyszeli, ale może czasem byłaby niezła zabawa. Przykro mi z tego powodu.
Kiedy się na chwilę oddalaliśmy, czuliśmy się jak na szkolnych wakacjach. Przez jakiś czas nie pracowaliśmy i pamiętało się tylko żarty i śmiech. Czekało się wtedy na trasę z pewną chęcią. Gdy wracaliśmy na trasę, szybko nas nudziła. To przypominało wojsko. Ciągle to samo, i to przez długi czas. Jeden wielki bałagan. Nie pamiętam dokładnie żadnej trasy. NIE SŁYSZAŁO SIĘ MUZYKI. TO BYŁO JAKIEŚ WARIATKOWO. STANOWILI SAMI THE BEATLES. NIE MIAŁO TO NIC WSPÓLNEGO Z MUZYKĄ.
W San Francisco, na koncercie Briana nie było za sceną, czego nie mógł sobie darować do końca życia, czyli jeszcze ok. roku. |
Garderoba, Candlestick Park, herbata i pamiątkowe zdjęcie |
TONY BARROW: Była szczególna atmosfera, duch
wydarzenia wisiał w powietrzu, wszyscy to czuliśmy. Ostatni koncert The Beatles.
Pamiętam jak Paul spytał: "Masz może magnetofon kasetowy ze sobą ?" a
odpowiedziałem, ze oczywiście, że mam. Paul: "Nagraj cały koncert ok ?" co
oczywiście zrobiłem ustawiając mikrofon na środku sceny.Na pamiątkę tego spektakularnego wydarzenia i tylko szkoda, ze w sumie takim nie było, bop koncert
był nijaki, jak na Shea. Ale byli The Beatles!
Barrow dał oryginalną kopię McCartney'owi, drugą zachował dla siebie.Dzisiaj nagranie to jest rozpowszechniane w formie bootlegów.
Stadion Candlestick Park w San Francisco mógł pomieścić 45 000 widzów ale na koncert sprzedano tylko 25 000 biletów, które kosztowały od 4,5 - 6,50 dolara. The Beatles otrzymali wynagrodznie w wysokości 90 000$ (po odliczeniu podatków itd otrzymali na czysto ok. 65 % tej kwoty). Promotorem była lokalna firma Tempo Productions.
Konfreransjerem był 'Emperor' Gene Nelson ze stacji sponsorującej koncert KYA 1250AM a Fab Four supportowali ci sami wykonawcy co na całej amerykańskiej trasie czyli: The Remaisn, Bobby Hebb, The Cyrkle i The Ronettes. Koncert rozpoczął się o 20.00
Gene Nelson tak zapamiętał koncert:Tego wieczoru na stadionie Gigantów (Giants Los Angeles) - mimo,że sierpień, było zimno, wiał silny wiatr, była nawet mgła i zabawne było,że przy tej pogodzie Bobby Hebb śpiewał swój przebój "Sunny". Chciałem trochę rozbawić tłum ale było ciężko. Zewsząd dochodził wrzask : Beatles, Beatles, Beatles. W garderobie panował istny chaos. Pojawiła się Joan Baez przywitać się z Beatlesami. Każdy ważniak z władz miasta tez tam był, mieli swoją imprezkę a ja marzłem na zewnątrz.
Zespół zaśpiewał kolejno: Rock And Roll Music, She's A Woman, If I Needed Someone, Day Tripper, Baby's In Black, I Feel Fine, Yesterday, I Wanna Be Your Man, Nowhere Man, Paperback Writer and Long Tall Sally. Koncert był nieco dłuższy od standardowych i trwał ok. 25 - 30 minut. Muzycy przeciągali komentarze, bawili się nawet zapowiedziami. Oto kilka z nich:
JOHN: Dziękujemy wszystkim, chcielibyśmy kontynuować... show , razem ...e... piosenką, którą e... nagraliśmy dawno temu - o pewnej niegrzecznej pani, zatytułowaną Day Tripper!!!
GEORGE: Wielkie dzięki, a teraz zaśpiewamy piosenkę nagraną rzeczywiście bardzo dawno temu ok. 1959 roku, 'I Feel Fine'!JOHN: Dzieki Ringo, wspaniale jest pracować z Tobą. Chcielibyśmy teraz zaśpiewać jeszcze jedną piosenkę z naszego albumu dla BBC, zatytułowaną : "He's a real Nowhere Man, sitting in his nowhere land". Oh yeah!
PAUL (przed finalną 'Long Tall Sally'): Dziękujemy wszystkim bardzo. Wszystkim, cudownie, Frisco - masakra. Chcielibyśmy powiedzieć, er..., to było coś fantastycznego być tu z wami, na tym wspaniałym stadionie, przepraszamy za pogodę. Chcemy teraz prosić was byście się dołączyli, klaskali, śpiewali, mówili, robili cokolwiek. Nieważne, piosenka to ... dobranoc!
I koniec. Beatlesi szybko opancerzoną limuzyna pojechali na lotnisko. W czasie lotu powrotnego do Los Angeles George powtarzał: I to jest to! Nie jestem już Beatlesem!
The Beatles opuszczają stadion. |
Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz