Ringo - perkusista Najlepszego Zespołu Świata

Zamiłowanie Rory'ego [lidera Rory Storm and The Hurricanes - RK] do scenicznych uniesień przechodziło też na jego kolegów. Richy (Starr) zaczął nosić trzy pierścienie; trzy z nich kupiła mu Elsie (matka). Po wymyśleniu pseudonimów dla Byrne'a, O'Briena i Eymonda Rory postanowił,  że czas zrobić to samo z perkusistą. Richy, który i tak dorobił się już przezwiska 'Rings' ze względu na ozdobione biżuterią palce, został "Ringiem". Zazwyczaj nosił cztery pierścienie, po dwa na dłoń, w tym ślubną obrączkę swego dziadka. Inne dostawał od wielbicielek. Przekonywał wszystkich: "Nie jestem ciotą! Po prostu lubię błyskotki". Nazwisko 'STARR' było naturalnym posunięciem, biorąc pod uwagę jego prawdziwe nazwisko. Poza tym Rory'emu musiało się podobać, że "Ringo Starr" brzmi podobnie do prawdziwego bandziora z Dzikiego zachodu - Johnny'ego Ringo, którego imię wykorzystano także jako tytuł nadawanego przez CBS od 1959 roku amerykańskiego serialu.  No i był jeszcze Ringo Kid - niepokorna postać grana przez Johna Wayne'a w nakręconym w 1939 roku klasycznym westernie Johna Forda 'Dyliżans'. Wszystko pasowało do siebie idealnie. Narodził się Ringo Starr.

Rarytas, mało znana fotka: 1957 The Eddie Clayton Skiffle Group ( Ritchie Starkey na bębnach) - koncert w Wilson Hall, Speke Rd., Garston, Liverpool.

 Był prawdziwym królem wśród miejscowych (w Liverpoolu i okolicach). Szlifował (w zespole  Rory'ego Storma) swój wyjątkowy styl i umiejętności, a Hurricanes stawali się coraz lepsi. W przeciwieństwie do większości bębniarzy, którzy używali tradycyjnego chwytu -  z prawą ręką trzymającą pałeczkę od góry i lewą ręką od dołu - Ringo stosował bardziej nietypowy chwyt prosty, oplatając pałeczkę palcem wskazującym i środkowym od spodu, kciuk zaś umieszczając na górze (całe pokolenie perkusistów zainspirowane Beatlesami przejęło tą technikę, zwłaszcza ci amerykańscy, którzy widzieli go w programie Eda Sullivana).
Ringo był leworęczny, lecz grał w taki sposób, jakby był praworęczny, co sprawiało, że jego przejścia miały unikatowe, nietypowe i bardzo charakterystyczne brzmienie.
RINGO: Nie potrafię robić przejść na całym zestawie: werbel, górny tom, środkowy tom, kocioł, nie potrafię tak... Ale potrafię w odwrotną stronę. I to sprawiło, że grałem  te "śmieszne wypełnienia", ale tylko tak umiałem. Ten styl może wydawać dziwny, ale jest mój.
Powyższy tekst jak i cytowane w poście wypowiedzi znanych perkusistów na temat Ringo pochodzą z biografii Starkey'a Michaela Setha Starra (zbieżność przydomka i nazwiska pisarza - przypadkowa): "Ringo". Oczywiście dla fanów zespołu pozycja obowiązkowa.


Kenny Aronoff (ur. 1953, znany amerykański perkusista, współpracował między z Johnem Cougarem Mellencampem, Meat Loafem): Zazdrościłem Ringowi. Myślałem sobie: 'To przecież ja powinienem grać w The Beatles'. Interesowałem się jazzem, więc nie docierało do mnie jak świetnym jest perkusistą i muzykiem. Być może nigdy nie parał się jazzem, ale dorastał w czasach w czasach, gdy muzyka ta była niezwykle popularna.. Ze względu na to jego grę cechowała charakterystyczna płynność. Każdy bębniarz gra w swoim stylu, ale styl Ringa jest naprawdę niepowtarzalny. Poza tym Starr jest leworęczny, ale grał na zestawie dla praworęcznych, przez co jego zagrywki były nietypowe. To prawdziwy artysta, gra prosto, ale ze świetnym wyczuciem. Sam pewnie nie wpadłbym na niektóre z tych zagrywek... The Beatles w telewizji byli niczym heroina - w pozytywnym znaczeniu. Byłem od nich uzależniony. Wiedziałem, że też muszę to robić, że muszę grać w sławnym zespole rockandrollowym. Dążyłem do tego w późniejszych latach. To niesamowite - widziałem Ringa w telewizji, gdy miałem 10 lat, a potem grałem z nim oraz Paulem, gdy upamiętniano ich występ u Eda Sullivana. Tylko nieliczni na świecie mogą się tym pochwalić. 

 Jedno z wcieleń zespołu Ringa - All His Stars: Benmont Tench, Peter Frampton, Kenny Aronoff, Ringo Starr, Don Was, Joe Walsh, Steve Lukather, David Lynch
























D.J. Fontana [perkusista Elvisa Presley'a, pracujący w połowie lat 80-tych z Ringo w Memphis - RK]: Nigdy nie słyszałem, by ktoś miał tak genialne wyczucie tempa.









Max Weinberg (ur. 1951, perkusista zespołu Bruce'a Springsteena, The E-Street Band): Był listopad 1963 roku, dzień przed Świętem Dziękczynienia. Wciąż dochodziliśmy do siebie po zamachu na Kennedy'ego. Byłem wtedy w siódmej klasie. Moja bliska przyjaciółka wróciła z rodziną z wizyty w Anglii i przywiozła płytę 'Meet The Beatles' [to amerykańska wersja płyty Beatlesów, wydana tylko w USA, pewnie Maxowi chodzi o 'With The Beatles - RK]. Moim największym wtedy idolem był perkusista Presley'a D.J. Fontana, ale kiedy usłyszałem tę płytę Beatlesów, poczułem, że jest w tym tyle energii... brzmiała niezwykle świeżo. Nie miałem oczywiście pojęcia kim oni są. Miałem 12 lat. Oczekiwanie na występ The Beatles w programie Eda Sullivana było wprost niewyobrażalne. Wciąż nie miałem jeszcze ich żadnego albumu. Kiedy chciałem ich posłuchać, musiałem iść do przyjaciółki i słuchać płyt u niej. Od pierwszego uderzenia w perkusję w trakcie występu u Eda Sullivana było słychać, że Ringo bawi się jak nigdy wcześniej. Wyglądał, jakby robił najlepszą rzecz na świecie. Od tamtej chwili wiedziałem, że zostanę albo perkusistą w zespole rockandrollowym, albo kopaczem w New York Giants. Oba te marzenia były dla mnie równie istotne.



Phil Collins [wiadomo kto, prawda? - RK]: Grałem, odkąd skończyłem pięć lat [ur. 1951], więc to nie Ringo zainteresował mnie, by zasiąść za perkusją. Nigdy nie miałem żadnych idoli, jeśli chodzi o perkusistów, po prostu z jakiegoś powodu zainteresowałem się tym instrumentem. Pojawienie się The Beatles i ich "Please, Please Me" stało się oczywiście wielkim przełomem. Miałem powód, by każdego dnia ćwiczyć z wielkim entuzjazmem. Pierwszy kontakt z muzyką Beatlesów to jedna z tych chwil, które zmieniają absolutnie wszystko - przyzna to każdy, kto dorastał w latach 60-tych.  W tamtych czasach ludzie popisywali się swoimi umiejętnościami, chcieli pokazać, jacy są dobrzy. Ringo grał zupełnie inaczej, ale wychodziło mu to znakomicie. Nie wiem, czy ktokolwiek mógłby wyobrazić sobie te numery Beatlesów z partią perkusji graną przez kogoś innego...
  Ten gość, Jimmy Nicol, który zastąpił Ringa, gdy ten chorował [1964, pierwsze World Tour zespołu - RK] był prawdopodobnie sprawnym perkusistą.Ale trudno sobie wyobrazić 'A Day in the Life' z jego wypełnieniem. Gra Ringa była niepowtarzalna i należą mu się słowa uznania za opracowanie takiego stylu gry.
  Perkusiści tacy jak Buddy Rich trzymają pałeczki w tradycyjny sposób, ale Ringo robi to inaczej. Nie miał konkretnej techniki, po prostu je trzymał. Dla mnie największym objawieniem było to świszczące brzmienie jego hi-hata w utworach takich jak "It Won't Be Lon" czy "All My Loving", świetnie pasujące do brzmienia płyt The Beatles. Wciąż nie mieści mi się w głowie, jak oni do tego doszli.
Max Weinberg: Pojawienie się The Beatles w Ameryce było pierwszym powiewem świeżego powietrza po zabójstwie prezydenta Kennedy'ego... Wszyscy  zaczęli zapuszczać włosy i grać jak Ringo Starr. Dzięki temu jak grał, nagle ludzie zaczęli zwracać uwagę na perkusistów i zapragnęli naśladować bębniarza The Beatles - wszystko to, co działo się wcześniej, nie miało już znaczenia.

 

















Phil Collins: Nie wiem, ilu muzyków zaczęło grać dzięki Ringowi, ale wiem, że wśród perkusyjnej starzyzny Ringo jest bardzo doceniany - choć z pewnością  trochę oberwało mu się od tak zwanych 'prawdziwych' perkusistów tamtych czasów, takich jak Buddy Rich.
Zarówno Keith Moon [perkusista The Who], jak i Ringo robili w swoich zespołach tak nietypowe rzeczy, że jeśli ich miejsce zająłby ktokolwiek inny, muzyka tych grup brzmiałaby zupełnie inaczej. Czytałem, że niektórzy nazywali wypełnienia Ringo "prościutkimi zagrywkami". Kiedyś w rozmowie z magazynem 'Modern Drummer' Starr powiedział: ' To wcale nie są prościutkie zagrywki, to są bardzo dobre przejścia'. Popieram to zdanie.



John Densmore (perkusista The Doors, także sławny muzyk jazzowy): Uwielbiam jego grę. U perkusistów najważniejsze jest wyczucie, groove i puls. Gdy się gra z akcentem na początku taktu, muzyka przybiera nieco wojskowy charakter, natomiast opóźnianie  uderzenia nadaje utworom posmak bluesowy. Jest jeszcze całe spektrum muzyczne pomiędzy tymi dwoma stylami, a wszystkie te drobiazgi składają się  na indywidualny styl każdego bębniarza. A feeling  Ringa jest boski! Jim Keltner jest znakomitym bębniarzem sesyjnym, który grał na wielu płytach. Rozmawialiśmy kiedyś na temat wyczucia Ringa. Odzwierciedla on jego osobowość. Starr gra niezwykle przebojowo, po prostu znakomicie. Podczas koncertów perkusiści zazwyczaj nabijają wejście dla całego zespołu. Zawsze gdy nie mogę sobie przypomnieć, w jakim tempie należy co zagrać, proszę kogoś na scenie: 'Daj mi proszę, kilka taktów melodii lub fragment tekstu". To mi wystarczy, by wiedzieć w jakim tempie zagrać dany utwór. Wiem to natychmiast. Ringo też to ma. Ma ten zmysł muzyczny, wyczucie, w jakim tempie zagrać np. 'Hey Jude', To intuicja - jest w tym genialny. Co do techniki, zawsze powtarzam młodym muzykom: "Wystarczy, że będziecie na tyle dobrzy technicznie, by odnaleźć swój własny styl i móc wyrazić to, co wam w duszy gra".

Kenny Aronoff: Oczywiście biorąc pod uwagę umiejętności czysto techniczne, Ringo nie jest Buddym Richem (na zdjęciu obok). Ale próba grania tak jak gra Ringo jest równie trudna. Naprawdę. Kiedyś nie doceniałem perkusistów grających "prosto". A potem sam stałem się znany właśnie z takiego stylu gry.
Max Weinberg: Styl gry Ringa jest niespotykany. Przed nim nikt nie wykorzystywał do tego stopnia talerzy. To był jego znak rozpoznawczy - luzacka gra z częstym wykorzystaniem hi-hata. Stąd brało się to nieco skwierczące brzmienie. Przed nim perkusiści grający na płytach rock and rollowych i popowych byli dużo bardziej zdyscyplinowani, nie pozwalali sobie na takie hałaśliwe wypełnienia. Była to absolutna nowość, że coś takiego uchodziło muzykowi na płytach. To co grał Ringo nie było trudne technicznie, ale nietypowe.
Dzięki zespołowi The Beatles mógł zaprezentować swoje umiejętności. Gdyby na tych wszystkich płytach zagrał ktoś inny, brzmiałyby zupełnie inaczej. Beatlesi nie odnieśliby tak oszałamiającego sukcesu, bo brakowałoby jednego ze składników, jakim był właśnie Ringo. Moi angielscy przyjaciele opowiadali mi, że Ringo był uznawany za najlepszego bębniarza na północnej Anglii, jeszcze zanim dołączył do The Beatles. Zwerbowanie go do zespołu było wielkim sukcesem Lennona, McCartney'a i Harrisona.
Ringo zmienił  podejście do perkusji nawet  w nagrywanych na początku lat 60-tych, prostych piosenkach dla dziewczyn, takich jak "Money". W bardzo interesujący sposób przemodelował podejście do rytmu - w tych kompozycjach. Inspirował się muzyką country and western. Jeśli się posłucha większości jego wczesnych nagrań, słychać tam echa country, dzięki czemu brzmiał inaczej niż inni perkusiści sceny Mersey Beat.
  Gdy posłuchamy nagrać The Beatles z 1966-67, usłyszymy, ze gra Ringa jest tam bardziej zwarta. Na 'Rubber Soul' hi-hat nie był już tak otwarty, ale wcześniej John i Paul chcieli, by grał z otwartym hi-hatem [na zdjęciu po prawej hi-hat na pierwszym planie, talerz nad bębnem].

John Densmore  (na zdjęciu z Jimem Morrisonem): Jest wielu muzyków, którzy są tak genialni technicznie, ze gubią w tym wszystkim pierwiastek wyjątkowości. Ja na pewno nie jestem najszybszym perkusistą świata. I Ringo też nie. Ale obu nam udało się odnaleźć nasze najlepsze cechy, za co za tym idzie - indywidualne podejście do rytmu. Wiem, że Ringo nie grał na kilku numerach na 'Białym Albumie', bo w tamtym okresie Beatlesi ostro się kłócili. Zastąpił go Paul. Nie znam szczegółów, ale uważam, że Ringo był duszą tej grupy.
 Podstawowym obowiązkiem perkusisty jest trzymanie rytmu - to jego najważniejsze zadanie. Trzeba też jednak umieć się dopasować do piosenki - umieć grać pod solówkę gitarową, pod solówką na organach, w zwrotkach, w refrenach, potrafić się odnaleźć w tych sytuacjach. To właśnie robi Ringo. To coś więcej niż granie tylko prostego rytmu.


Kenny Aronoff: Dla mnie to wyglądało tak, że byli ci wszyscy znakomicie jazzowi perkusiści, wspaniali technicy, a tu nagle pojawili się The Beatles i wywrócili cały świat do góry nogami. To sprawiło, że niektórzy z tych uznanych perkusistów nie mogli wyjść ze zdumienia. Później zaś, gdy w rock and rollu zaroiło się od bębniarzy z dobrą techniką, sporo z nich zaczęło mówić:'Ringo nie jest zbyt dobry'. Też tak myślałem. Każdy z nas myślał: 'Przecież kurwa, nawet ja potrafię zagrać numery The Beatles'. Nie rozumieliśmy wyczucia, stylu i techniki Ringa - jego wyjątkowości. W tym tkwił cały problem. Ringo nie był doceniany, bo nie miał tak świetnej techniki, jaką ma wielu współczesnych mu perkusistów, a dla wielu ludzi właśnie to było decydującym kryterium. Nikt nie rozumiał na czym polega sedno sprawy.
W jazzie chodziło wyłącznie o muzykę – nie o style, klimat czy marki instrumentów. Rock and roll stał się modą, zaczęto przywiązywać wagę do ubioru i do wyglądu w ogóle: wystarczy spojrzeć na fryzury Beatlesów. Wkrótce narodził się ruch psychodeliczny z ludźmi takimi jak Hendrix czy Cream. Ringo był niedoceniany, bo otaczali go muzycy charakteryzujący się znakomitą techniką, a wiele osób nie rozumiało tego nowego muzycznego kierunku i różnych czynników mających wpływ na angielską muzykę rockową, w której nie chodziło wyłącznie o technikę. Dlatego wielu go lekceważyło.

Max Weinberg: Świat perkusji nie był gotowy na taką rewolucję. Ringo zebrał cięgi od perkusistów jazzowych i innych "prawdziwych" bębniarzy. Perkusiści jazzowi nie kryli się z pogardą dla niego. The Beatles byli czarodziejami muzyki i popkultury. Tych wszystkich wielkich artystów - od Franka Sinatry przez Deana Martina po wielkich muzyków jazzowych i wspaniałych wokalistów - zmyła potężna fala o nazwie The Beatles. Wśród tych "prawdziwych" muzyków panowało rozgoryczenie, że nie są tak uwielbiani  jak beatlesi. Myślę, że chodziło w tym wszystkim o zazdrość i żal, że jazz - amerykański fenomen - nie był muzyką mainstreamową, zaś tak jak The Beatles mogła grać "każda małpa", gdyby tylko chciała zarobić.

Phil Collins: Spotkałem Ringa kilka razy, kilka razy tez miałem okazję z nim grać, i zawsze był wspaniały. Parę lat temu wręczałem mu w Londynie nagrodę. Pojawiłem się na ceremonii, ale musiałem wyjść wcześniej, bo byłem chory. Później Ringo zostawił mi wiadomość: 'Mam nadzieję, że czujesz się lepiej'. Było mu miło, że ktoś uznawany za dobrego perkusistę, przyszedł tam specjalnie dla niego. Dla mnie to było oczywiste, ale dla niego to była wielka rzecz [Phil, przesadzasz tutaj z tą wypowiedzią.RK] Myślę, ze dla większości z nas, starszych perkusistów, zdaje sobie sprawę, że jest świetnym bębniarzem, lecz te mało przychylne  opinie na jego temat nie należały do rzadkości - pewnie źle to znosił.
  Dla mnie to nie było jakieś objawienie. Nigdy nie było tak, że nagle pomyślałem -  "ten gość jest lepszy, niż sądziłem". Zawsze miałem o nim dobre zdanie. To co wyprawiał na pierwszej płycie - te swingowe motywy w 'All My Loving' czy niełatwe do zagrania rockandrollowe zagrywki w 'I Saw Her Standing There' - były zachwycające. Gość jest w tym świetny. W tamtym czasie i on- bębniarz i grupa byli na dorobku. Mogę o nim mówić w samych superlatywach.



 
___________________________________________
Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.

HISTORY THE BEATLES



6 komentarzy:

  1. Określenie stylu gry Ringo jest bardzo trudne. Niemniej jednak to właśnie on był spoiwem i podstawą dla muzyki The Beatles. Jedno jest pewne, sposób gry na perkusji prezentowany przez Starra jest - wbrew pozorom - niezwykle charakterystyczny. Oprócz niesamowitego wyczucia i trzymania rytmu (wydaje się, że co do milisekundy), a także wspaniałego warsztatu, potrafił też niesamowicie zaskakiwać drobnymi smaczkami. Że wymienię jedynie dwa kawałki - Ticket to Ride i Come Together (fani wiedzą o co cho ;)). Poza tym grał tak, że nie niszczył piosenki swoją wirtuozerią, ani nie zaniżał jej poziomu... po prostu uwypuklał jej walory. Jak wspomniała jedna z osób cytowanych w artykule, potrafił bębnić pod solówkę, pod refren, pod organy, dosłownie pod wszystko. Z nim na perkusji każda piosenka była taka jaką powinna być - kompletna, a jednocześnie wyjątkowa. Zawsze uważałem, że nikt inny nie mógłby go zastąpić. A dla pozostałej trójki The Beatles był prawdziwym skarbem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Absolutnie masz rację, podpisuję się pod całym tekstem. Piosenki, w których perkusja 'robi różnicę' wybrałeś znakomicie. Tak, w obu jest mistrzowska,bez dwóch zdań. W opisywanym tutaj niedawno filmie 'Eight... The Touring Years' Ringo wyraźnie podkreśla swoją rolę w muzyce zespołu, akcentowanie rytmu i nie przeszkadzanie wokaliście ani gitarom. Na końcu dodam, że sprawia mi ogromną radość fakt, że noszę to samo imię co on. Na marginesie nr dodam - jeśli jesteśmy już przy Ringo - że ciekawe jest to, że w dwóch największych w owych czasach zespołach (możliwe, że Stonesi byli tym drugim także w kategorii all-time) jeden z Beatlesów miał na imię Richard, a jeden z liderów Stonesów na nazwisko Richards :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Dzięki za ciekawy wpis oczywiście

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. You're welcome. ;)Jestem czytelnikiem bloga już od jakiegoś czasu, aczkolwiek równolegle pogłębiałem swoją wiedzę o The Beatles samodzielnie - to jest lekturą papierową.
      Teraz wydaje mi się, że jestem już w stanie nawiązać rozmowę z prawdziwym fanem, ale pewnie jeszcze wiele przede mną.
      W każdym bądź razie, pozwolę sobie udzielać się na blogu częściej.
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  4. Bezwzględnie uwielbiam tego człowieka :D

    OdpowiedzUsuń
  5. Jest to jeden z moich największych idoli

    OdpowiedzUsuń