Budokan, Tokio, Japonia, Beatlesi u schyłku swojej kariery koncertowej. Ktoś mógłby powiedzieć, że zespół powstały w 1962 (gdy dołączył Ringo) tak szybko kończy koncerty na żywo, zaledwie po czterech latach ? Warto pamiętać, pomijając oczywiste i te podstawowe powody zaprzestania organizowania tras przez zespół, że wszyscy muzycy (nie wyłączając Ringo) życie koncertowe zaczęli pod koniec lat 50-tych, a więc każdy z nich miał ze sobą setki, może tysiące koncertów i to nie 25-minutowych jak w czasach Fab Four. Warto zwrócić też uwagę na inny fakt. Po rozpadzie The Beatles jako aktywnie działającej grupy rock and rollowej, tylko jeden album na żywo prawdziwie uchwycił ich ulotną magię jako zespołu występującego przed publicznością. To oczywiście "The Beatles Live at the Hollywood Bowl", nagrania zebrane z koncertów w latach 1964 i 1965 w ikonicznym amfiteatrze na świeżym powietrzu, pierwotnie zmontowane przez producenta George'a Martina w 1977 roku. W 2016 roku syn Martina, Giles, powrócił do oryginalnych taśm i mistrzowsko wyprodukował o wiele lepsze i przyjemniejsze brzmieniowo wydawnictwo. Magia koncertowa zespołu bije w uszy, co przecież nie dziwi.
The Beatles nabrali energii, stali się porywający i zgrani podczas swoich rezydencji w Hamburgu w latach 1960-1962, które ukształtowały ich w potężną, w pełni zintegrowaną i niezaprzeczalną jednostkę muzyczną, grającą dla pijanych tłumów marynarzy, prostytutek i innego marginesu, którzy równie chętnie obrzuciliby zespół butelkami na scenie, co posłuchali. Następnie The Beatles przenieśli tę moc z powrotem do The Cavern w Liverpoolu i wywołali muzyczną rewolucję, która do dziś potężnie rezonuje.
Chodzi o ich drugi występ podczas trzydniowego/pięciokoncertowego pobytu w Nippon Budokan w Tokio (od 30 czerwca do 2 lipca 1966 roku), w ich ostatnim roku koncertowania, teraz 55 lat temu. Pomimo niemal ciągłego zgiełku krzyczących dziewcząt i raczej cienkiego oraz echo-jącego brzmienia, to wciąż daje czadu.
Pamiętam, że wyglądałem przez okno podczas zniżania się do lądowania i Alaska była niesamowita: góry, soczyście zielone lasy sosnowe, wspaniałe jeziora i rzeki. Gdy zbliżaliśmy się do ziemi, jeziora i drzewa zaczęły się nieco przerzedzać, ale kiedy wylądowaliśmy, nagle ukazał się ogromny, zdewastowany bałagan, który człowiek stworzył pośrodku tej naturalnej urody.
Pomyślałem: „O, znowu to samo.” Ludzkość wciąż dostarcza nam tandetnych rzeczy, aż w końcu cała planeta zostanie nimi pokryta. Te okropne małe hotele, które stawiają na chybcika – betonowe pudła. Tam, na Alasce, było to wyjątkowo widoczne. Normalnie wtapiają się w miejską zabudowę, ale pośrodku milionów akrów nieskazitelnego lasu strasznie rzucają się w oczy.
Po przybyciu, gdzie zamiast wdzięcznego tłumu, czekała na nich raczej ludzka ściana ochroniarzy i fotografów, grupa wślizgnęła się na tylne siedzenie samochodu i została przewieziona 20 kilometrów na północ do hotelu Tokyo Hilton (obecnie nowo wybudowany Capitol Hotel Tokyu). Szybko eskortowano ich do pokoju 105, prezydenckiego apartamentu na najwyższym piętrze, z poleceniem, by go nie opuszczali.
Ich trzydniowy harmonogram był wypełniony konferencjami prasowymi, wywiadami dla mediów oraz pięcioma koncertami w uświęconej Hali Budokan — jeden 30 czerwca (o 18:30), po dwa koncerty 1 i 2 lipca (o 14:00 i 18:30). Zwiedzanie miało być niemożliwe, chyba że zdecydowaliby się złamać zasady. Środki bezpieczeństwa były zaostrzone nie bez powodu. Organizacja nacjonalistyczna, opisywana w anglojęzycznych gazetach jako Wielka Patriotyczna Partia Japonii, od dwóch tygodni organizowała protesty. Partia, założona przez Satoshiego (Bina) Akao i według agencji Reuters licząca około 4000 członków, rozmieściła „około 10 000 plakatów” wzdłuż głównych ulic Tokio. Niektóre z nich głosiły: „Wygnać Beatlesów z Japonii” oraz „Beatlesi nie powinni bezcześcić Hali Nihon Budokan”. 24 czerwca, w sercu Tokio, Akao stał na samochodzie z nagłośnieniem, podczas gdy około 100 osób (według Associated Press) słuchało jego apeli, aby nie pozwolić Beatlesom na występ. „Główna skarga Akao”, jak donosiło AP, „dotyczyła kosztów nadzwyczajnych środków, jakie policja planowała w celu kontrolowania fanów Beatlesów”. Akao oskarżył również zespół o szerzenie „przestępczości nieletnich” i „apelował o zgolenie ich długich włosów oraz wydalenie ich”, a banery rozwieszone na ciężarówce głosiły po angielsku: „Beatles Go Home”.
PAUL: Chodzi o to, że jeśli ktoś z Japonii… jeśli zespół taneczny z Japonii pojedzie do Wielkiej Brytanii, nikt w Wielkiej Brytanii nie próbuje mówić, że łamią tradycyjne prawa, wiecie, albo że próbują coś zepsuć. My tylko przyjeżdżamy tu i śpiewamy, bo nas o to poproszono.
McCartney miał rację, jednak warunki wynegocjowane przez ich menedżera, Briana Epsteina, stanowiły, że zagrają tylko w miejscu, które może pomieścić co najmniej 10 000 fanów. Budokan, z pojemnością 11 000 miejsc, był w tamtym czasie jedyną areną w Tokio wystarczająco dużą, aby sprostać temu zapotrzebowaniu, jak powiedział dziennikarzowi Steve’owi McClure w 2016 roku badacz z Uniwersytetu Tokijskiego i ekspert od Beatlesów, Atsushi Noguchi. Warto również zauważyć, że Budokan nie był żadnym starym budynkiem o głębokiej historii. Zbudowany na Igrzyska Olimpijskie w Tokio w 1964 roku, większość japońskiej publiczności z przyjemnością wierzyła, że Hala pozostanie świętym miejscem dla aikido, judo, karate i kendo. Krótko mówiąc: wyłącznie dla sztuk walki. Podobnie jak w ich ojczyźnie, nowość Beatlesów, ich cięty dowcip i awangardowe wizerunki, rozgniewały japońskich tradycjonalistów, i pojawiały się groźby. Na konferencji prasowej, jeśli posłuchasz nagrania audio około 17. minuty, ktoś spoza kadru krzyczy na grupę. Lennon to słyszy, a potem mamrocze do McCartneya: Właśnie mieliśmy kolejny atak.
Podczas tej samej konferencji prasowej zostali zapytani, co czują w związku ze starszymi, „yorkshire'skimi” mężczyznami w Anglii, którzy byli źli, że Beatlesi zostali uhonorowani prestiżowym medalem od Królowej.
PAUL szybko odpowiedział: Cóż, nie lubimy starych mężczyzn w Anglii. A inny członek grupy dodał: Ale my tolerujemy starszych ludzi, podczas gdy oni nas nie tolerują.
Co do eskalującej wojny w Wietnamie i ich opinii, JOHN odpowiedział pierwszy: Cóż, myślimy o tym codziennie i nie zgadzamy się z tym i uważamy, że to jest złe. Tyle nas to interesuje. To wszystko, co możemy z tym zrobić, i powiedzieć, że nam się to nie podoba.
Co do Japonii, byli szczerzy. PAUL: Nie wiemy dużo o Japonii, poza tym, co czytaliśmy lub widzieliśmy w filmach. Um... (JOHN: I nie wierzymy we wszystko tam). PAUL: Ale wydawała się ona dobrym miejscem. Całkiem niezłym... cudownym.
Wracamy do koncertu. Jak na ironię, "Live at Budokan" stało się później niemal marką dla Cheap Trick, Boba Dylana i Ozzy'ego Osbourne'a, którzy wydali albumy na żywo z wariacjami tego tytułu. Około 50 znaczących artystów nagrało również koncerty w tej hali, która ma doskonałą akustykę. Co znamienne, The Beatles byli pierwszym zespołem muzycznym, który tam wystąpił.)
Czwórka była już zmęczona graniem dla tłumów, które wolały krzyczeć niż słuchać, a z powodu tego i niedoskonałych systemów nagłośnienia tamtych czasów, oni też nie mogli się słyszeć. Występowanie straciło swój blask i stało się harówką. "Five Nights" to dźwięk niegdyś wspaniałego zespołu, który zdaje się nie mieć ochoty tam być, a tym bardziej grać. Jego jedynymi zaletami są trzymająca wszystko w kupie, idealnie osadzona perkusja Ringo oraz kilka fajnych solówek gitarowych George'a.
PAUL: Przed nami wystąpiła zabawna tamtejsza grupa. To było w czasach, kiedy Japończycy zupełnie nie wiedzieli jak grać rock and rolla, choć teraz jest już z tym u nich zupełnie dobrze. Ten zespół śpiewał piosenkę, która szła tak: 'Witajcie The Beatles!, Cześć The Beatles!' czyli coś bardzo głupiego z rock and rollowego punktu widzenia ale to było bardzo miłe. Koncert wypadł dobrze.
Gdy sześciostrunowe akordy Johna rozpoczynają i napędzają "She's A Woman", charakterystyczne wysokie wokale Macci wznoszą się i wirują jak akrobacyjny odrzutowiec. Wkrótce Harrison zaczyna z nonszalancką pewnością siebie wplatać w ten numer fragmenty gitarowych linii w stylu Cheta Atkinsa/Carla Perkinsa, który mknie z uwodzicielskim swingiem.
I tak koncert toczy się dalej przez dziewięć kolejnych numerów, kopiąc, napięty i bogaty w młodzieńczego ducha przyprawionego doświadczeniem młodych mężczyzn na muzycznej misji. Ich charakterystyczne harmonie pojawiają się w lśniącym, okrągłym brzmieniu "If I Needed Someone" – co ciekawe, jednej z dwóch kompozycji Harrisona w tym zwartym secie – i wnoszą niebieski płomień do lekko surowego, ale trafionego w punkt "Day Tripper" (który John bezczelnie zapowiada jako "singiel z 1948 roku"), "Baby's In Black" i "I Feel Fine". Jasne, tu i ówdzie są zgrzyty i rozstrojenia – hej, to muzyka na żywo grana i śpiewana w mniej niż idealnych warunkach – ale brzmienie, które rozwinęli i które na płytach brzmiało tak cudownie, na scenie jest nadal tak świeże i magiczne... przynajmniej w tym dźwiękowym dokumencie.
"Yesterday" okazuje się równie poruszające bez pikantnych, klasycystycznych aranżacji studyjnych George'a Martina, z zaledwie dwiema gitarami, basem i bez perkusji, ponieważ The Beatles mieli to coś, co się liczy, nawet gdy byli sprowadzeni do najprostszych elementów. Na "Five Nights" Ringo grał minimalistyczny rytm, ujawniając, jak zespół wciąż doskonalił aranżacje z jednego koncertu na drugi. Potem dają perkusiście pole do popisu, gdy Starr śpiewa zwycięsko żywiołowe "I Wanna Be Your Man" (w którym gra znakomicie).
RINGO: Publiczność
była bardzo wyciszona. Na zdjęciach z tego koncertu, w każdym rzędzie
widać gliniarza. Publiczność ekscytowała się naszą grą w swoich
miejscach, nie mogła tego okazać.
Następnie odpierają argumenty, że ich rosnące studyjne wyrafinowanie nie przełoży się na scenę koncertową, utworem "Nowhere Man". W "Paperback Writer" w trzeciej zwrotce niektóre teksty są zniekształcone – hej, to na żywo, z wszystkimi niedociągnięciami – ale energia wykonania jest nadal zaraźliwa. W obu piosenkach gra na basie McCartneya podkreśla jego oszałamiająco pomysłowe umiejętności instrumentalne.
The Fabs żegnają się, wracając do swoich głęboko zakorzenionych rock and rollowych korzeni, od których zaczęli set żywiołowym, niemal proto-punkowym "I'm Down", z McCartneyem wydobywającym głębokie, pełne pasji i zawodzące wokale w stylu Little Richarda (nikt nie robi tego lepiej), Lennonem i Starrem napędzającymi utwór jak tłoki na pełnej parze, a chudymi gitarowymi liniami Harrisona wywołującymi spocone szaleństwo.
Dzięki najnowszej technologii AI, Giles Martin może to wszystko oczyścić, wyostrzyć, wypolerować i wzbogacić brzmienie. Kiedy to zrobi, powstanie zajebista płyta prawdziwego rock and rolla. Musi zdobyć najlepszą zachowaną kopię nagrania i dopracować ją, aby miliony fanów mogły w końcu spotkać The Beatles w ich najlepszym koncertowym wydaniu. Jak już wspomniałem oryginalne koncerty rejestrowała japońska Nippon Television. Zredagowaną wersję z obu koncertów pokazano pierwszy raz 1 lipca 1966 na NTV4.
Lista granych w dwóch setach piosenek (w obu po 11 piosenek, zamieniły się kolejnością tylko dwie Day Tripper oraz Baby's In Black):
1. Rock and Roll Music
2. She's A Woman,
3. If I Needed Someone
4. Day Tripper
5. Baby's In Black
6. I Feel Fine
7. Yesterday
8. I Wanna Be Your Man
9. Nowhere Man
10. Paperback Writer
11. I'm Down
Cały koncert w HD na Youtube pod adresem tutaj. Poniżej garść fotek Beatlesów z pobytu w Kraju kwitnącej Wiśni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz