Show się zaczyna... historia Paula na telebimach |
Uśmiechnięty, zadowolony, szczęśliwy, niesamowity, znakomity wokalnie, z godnej pozazdroszczenie formie fizycznej (nie zauważyłem by w czasie 3-godzinnego koncertu choćby napił się wody). Artysta bawił się znakomicie wraz z nami, jego polszczyzna powalała, zniewalały uśmiechy, żarty. Fani zorganizowali taki happening, który zaowocował tym, że w trakcie końcowego refrenu do „Hey Jude” „czyli na, na, na...hey Jude” wszyscy zgromadzeni na stadionie (instruowani wcześniej na kartkach) podnieśli kartki z napisem „HEY” i „PAUL” i zaczęli śpiewać „Hey PAUL!”. Na ogromnych telebimach widać było ogromne zaskoczenie no i wzruszenie Artysty, który dostrzegł także kartki z napisami „Happy Birthday” i zrozumiał, że wszyscy wiemy o jego rocznicy. Wykonanie piosenki „Hey Jude” właśnie z taką naszą wspólną reakcją było jednym z piękniejszych momentów koncertu. Paul oczywiście zastosował w jej trakcie swoją typową zabawę prosząc po polsku o odśpiewywanie chórków raz przez kobiety, drugim razem przez męską część widowni ('teraz panie...', 'teraz panowie'). Ale cały koncert to był jeden wielki wzruszający moment jak i oczywiście świetna rockowa zabawa.
Paul doskonale widoczny na dużym ekranie. |
Wcześniej pisałem na blogu co Artysta powinien zagrać – na podstawie playlisty z Brazylii tego roku (tutaj: http://fab4-thebeatles.blogspot.com/2013/05/06-wiem-juz-co-paul-zagra-w-warszawie.html) – i w zasadzie wszystko się zgadzało. Wspomniane „Hey Jude” było jednak dużo wcześniej, nie przypominam sobie jedynie tego czy była wykonywana piosenka „Hope of Deliverance”. Było przepiękne wykonanie „piosenki dla Johna” czyli „Here Today”, „piosenki dla George'a” czyli „Something” z pierwszą częścią solo i na banjo. „Live And Let Die” jak zawsze pełne fajerwerków, „Eleanor Rigby” cudownie zaśpiewane przez Paula, gitarzystę i perkusistę zespołu. W trakcie bisów pojawiło się oczekiwane „Yesterday”. Przyznam się, że obawiałem się już, że Paul znudzony tą piosenką, może ją wyrzucił z repertuaru ale nie, zaśpiewał ją solo, z gitarą akustyczną, delikatnie wspierany przez swego klawiszowca, w roli kwartetu smyczkowego. Przy okazji muszę napisać parę słów o zespole Paula. McCartney dziękował pod koniec zespołu całej swojej ekipie, zdawkowo wspominając, że ma na myśli i akustyków i oświetleniowców i wszystkich z ekipy technicznej, wyraźnie podkreślił, że towarzyszy mu na scenie wspaniały zespół, ale podziękował im jako zespołowi, bez wymieniania ich z nazwisk, co akurat nie zmartwiło na pewno zespół. Szef wymieniał pewnie ich z imienia i nazwiska wiele razy i każdy fan Paula zna już ich dokładnie.
Co dalej... Piękne
wykonanie solo „Blackbird” na wznoszącej się ku górze platformie, mega-odlotowe
„Helter Skelter”, które powalało całą oprawą wizualną. A ta była cały czas
bardzo ważną częścią koncertu. Na dwóch olbrzymich telebimach od samego początku
przewijały się zdjęcia, filmy, animacje. Dodatkowo wyświetlano na ekranach
ujęcia z kamer, genialna rozdzielczość obrazu na olbrzymich ekranach pozwalała
oglądać szczegóły tego co się działo na scenie osobom z najodleglejszych
miejscach na najwyższych punktach stadionu. W czasie wykonywania „Your Mother
Should Know” na ekranie królowali Beatlesi w scenie „balowej” z filmu „Magical
Mystery Tour” - oryginalnej oprawie wizualnej tej piosenki. Ale to już jak wiemy
dzisiaj standard. Standardem nie jest obecność Największego Artysty Świata a
takim obecnie i od wielu wielu lat jest Paul. Śmiem twierdzić, że nawet gdyby
żył John Lennon, niespecjalnie lubiący żyć sceną, to też nie zagroziłby tutaj
koledze z zespołu The Beatles w tej dziedzinie, czyli rockowego showmana.
McCartney to „zwierzę sceniczne” i jak żartują niektórzy jego znajomi, „umrze
pewnie na scenie śpiewając rock and rolla”. Oby jak najpóźniej.
Oto ja na koncercie. |
Na koniec tak się
zastanawiam, czy zabrakło mi jakiejś ważnej piosenki, która mogła być w czasie
tego koncertu ? Żałuję, że nie usłyszałem „A Day In The Life” ale wiedziałem
wcześniej, że nie ma jej w repertuarze. Z piosenek „mccartneyowskich” usłyszałem
wszystko co chciałem. Nie obraziłbym się za „Drive My Car” ale koncert przecież
i tak trwał nadspodziewanie długo, od 21.00 do północy. Był cudowny, magiczny,
doskonały. Fotki z koncertu są moje i niedoskonałe, robiłem je na telefonie, byle jakim aparacie, przekonany, że mogą być problemy z kręceniem koncertu na lepszym sprzęcie,. zresztą każde kręcenie było stratą czasu bo umykało przeżywanie koncertu na żywo. Lepsze fragmenty pewnie na youtube, tutaj kilka moich.
Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.
Moja koleżanka też była i to był najlepszy dzień w jej życiu:)
OdpowiedzUsuńByłem na tym wspaniałym koncercie, i choć nie dane mi było oglądać na żywo The Beatles, to Paul Mc Cartney spełnił moje oczekiwania. Był to naorawdę super koncert w Warszawie na Narodowym .
OdpowiedzUsuń