To trzecia i ostatnia część pięknego tekstu dziennikarza (i nie tylko) Ripa Rense, napisanego na zamówienie dla jednego z portali 'beatlesowskich' (w 2002), w hołdzie dla zmarłego rok wcześniej ex-Beatlesa, zatytułowanego "Moje wspomnienia o George'u". Poprzednie dwa znajdziecie pod adresami (w zakładce głównej : GEORGE)
Nie ukrywam, że mając bardzo a bardzo osobisty stosunek do zespołu, każdego członka The Beatles, pisanie, tłumaczenie tekstu nie przychodziło mi łatwo. Proces napisania całego tekstu z artykułem amerykańskiego dziennikarza uruchomił u mnie falę wspomnień, bardzo intymnych wzruszeń. Uzmysłowił mi - który to już raz - jak wyjątkowym zespołem byli The Beatles oraz jak wyjątkowym człowiekiem był George Harrison. Praca nad zamieszczeniem tego tekstu na blogu, jak zawsze była dla mnie znowu podróżą, nieodmiennie przyjemną, na swój sposób odkrywczą, w fantastyczny, fabulous świat czterech wspaniałych ludzi.
Ze zdziwieniem uzmysłowiłem sobie w czasie finalnej pracy nad tekstem, że George Harrison odchodząc z zespołu, będąc niejako weteranem sceny muzycznej, człowiekiem zmęczonym sukcesem, szaleństwem wokół zespołu, stresami związanymi ze wzajemnych, zrozumiałych przecież, nieporozumień między czterema wspólnikami firmy działającej od późnych lat 50-tych, miał tylko ... 26 lat (oczywiście pozostała trójka była niewiele starsza). Używając terminu prasowego, oddając Wam do użytku kolejny odcinek mego bloga, wierzę, że pochylicie się dokładniej nad solową twórczością George'a, co od kilku dni - zafascynowany, co wiedzą pewnie czytelnicy mego drugiego bloga, australijskim turniejem Wielkiego Szlema - sam czynię. Jeśli nie, a pozostaniecie ze mną na blogu, nie pozwolę Wam o niej zapomnieć. Obok tekstu trochę muzyki w clipach.
Bardzo nam ich brakuje... |
Niektórych krytyków, ale także fanów denerwowało, że George tak otwarcie śpiewał o Bogu, prawie jakby nawracając na wiarę. Trudno jednak polemizować z ciepłem i siłą "My Sweet lord", czy z frazami typu: "Nie potrzebny ci paszport / nie potrzebujesz Visa / nie trzeba odmawiać różańca czy czytać wcześniej ksiąg / by zobaczyć Jezusa / jeśli otworzysz swoje serce, ujrzysz wtedy co miałem na myśli..." z "Awaiting On You All?" (niżej clip z piosenką).
Fakt śmiertelności, odniesienia do niego, to przede wszystkim zapamiętałem z mego spotkania z Harrisonem w 1979 roku. Siedziałem na podłodze w biurze Warnera/Dark Horse - razem z około trzydziestką innych dziennikarzy i reporterów, czekających by wystrzelić ze swoimi pytaniami na temat nowego albumu (zatytułowanego po prostu "George Harrison"). George kuśtykał wtedy, wcześniej miał mały wypadek na ciągniku (najechał mu na nogę) w czasie prac w swoim ogrodzie w Friar Park. W przekłutych uszach miał złoto, koszula była w fantazyjnych kolorach z namalowanymi palmami, George rozpoczął spotkanie od pytania, dlaczego wszyscy nie cieszą się darmowymi bułeczkami. Usiadł w fotelu, który został natychmiast przez wszystkich otoczony, nieomal staranowany przez nie zawsze delikatnych reporterów. Odpowiadał cierpliwie i uprzejmie na serię zazwyczaj idiotycznych pytań, w miarę nawet dowcipnie. Pewna młoda dziennikarka zapytała go, na bezdechu i z szeroko otwartymi oczyma: "George, czego dokładnie starasz się nas nauczyć?" Muzyk zaśmiał się i mruknął: "Przypuszczam, że szukam kogoś, który mógłby mnie nauczyć kilku rzeczy". Nikt już niestety nie poszedł tropem pytania dziewczyny tracącej oddech, wszyscy z wyjątkiem mnie, ale to zrobiłem już w czasie wychodzenia z biura. Próbując sforsować innych, wysunąłem przed siebie mikrofon, podtykając mu pod twarz i powiedziałem: "Powiedziałeś, że szukasz kogoś, który mógłby ciebie nauczyć kilku rzeczy - na przykład jakich?" Odpowiedź Harrisona była zabawna, choć z perspektywy czasu bolesna do wspominania (zmarł na raka płuc): "Np. jak rzucić palenie".
Spoglądając wstecz na serię moich artykułów z konferencji prasowych (w 'Los Angeles Daily News' i 'Valley Magazine') zauważyłem, że większość pytań - około półtora roku przed dniem 8-go grudnia 1980 - koncentrowała się wokół tematu reaktywacji The Beatles. Harrison przyznał, że bycie jednym z Fab Four było ogromnym przywilejem i że było ich tylko czterech, którzy doświadczyli tego całego doświadczenia. Ale na daną chwilę odpowiedź na ogólnie znane pytanie brzmi: NIE, ale "gdyby to się wydarzyło, nie mogłoby dojść do sytuacji, że mogliby nagrać przeciętną płytę". Na pytanie o ofertę milionów dolarów za na nowo związanie zespołu, odparł, że brzmią one złowieszczo i przyprawiają go o mdłości. "The Beatles nie mają mocy uratowania świata" - powiedział. "Myślę, że będziemy szczęściarzami jeśli potrafimy uratować samych siebie".
To niesamowite, jak wiele jego wypowiedzi z tego dnia znalazło się w 'The Beatles' Anthology', wydanej w 1995 (np. zaznaczył ile nerwów zespół poświęcił zjawisku Beatlemanii. "The Beatles byli czterema, w miarę rozsądnymi ludźmi, którzy objechali cały świat, gdy w międzyczasie każdy inny zwariował. Wszyscy używali nas do własnego sposobu pójścia w obłęd. Mam na myśli: Oto nadchodzą The Beatles! Bum!!! Rozbijajmy okna, wystawy sklepowe, demolujmy limuzyny. Bawmy się dobrze, wszyscy oszalejmy! Chociaż każdy mówił jak to bardzo kocha The Beatles, kochani byliśmy tylko przez jedną minutę, następnie wszyscy chcieli dorwać się do naszych wnętrzności. To prawdopodobnie był jeden z powodów naszego zwrócenia się w stronę medytacji. Tak jak powiedział Maharishi Mahesh Yogi, to było jak bycie małą barką, statkiem na oceanie, zdanym na łaskę, zmiany nastrojów, do czasu, aż gdzieś zakotwiczymy. To właśnie spotkało nas. Każdy z nas znalazł swoją własną drogę znalezienia własnej kotwicy.
Przypomniałem sobie "The Inner Light" i słyszałem w głowie ostatnie jej słowa: ""Without going out of your door, you can know all things on earth. . ."(bez wychodzenia poza próg domu, możesz poznać wszystkie rzeczy na ziemi...). Pamiętam z tamtego dnia jeden komentarz, niezauważony prasy, a może odrzucony z powodu jego formuły 'hippisowskiej gadki". Dzisiaj ta wypowiedź wydaje mi się jedną z najważniejszych Harrisona w czasie tej konferencji. Zapytany niejasno o "wejście w nową fazę" swoim albumem, George odparł: Codziennie wchodzę w nowy okres w swoim życiu, tak bardzo próbuję się cieszyć każdą chwilą, by wszystko móc przeżywać bardziej intensywnie. Głównie przecież chodzi o to, żeby być zawsze tu i teraz, zdać sobie sprawę z tego, czy wszyscy jesteśmy szczęśliwi ? Jeśli nie jesteśmy, to spróbujmy a będzie lepiej. Te fazy, te okresy to próbowanie i manifestowanie miłości w życiu. To wszystko co próbuję robić i co robię.
Przypomniałem sobie "The Inner Light" i słyszałem w głowie ostatnie jej słowa: ""Without going out of your door, you can know all things on earth. . ."(bez wychodzenia poza próg domu, możesz poznać wszystkie rzeczy na ziemi...). Pamiętam z tamtego dnia jeden komentarz, niezauważony prasy, a może odrzucony z powodu jego formuły 'hippisowskiej gadki". Dzisiaj ta wypowiedź wydaje mi się jedną z najważniejszych Harrisona w czasie tej konferencji. Zapytany niejasno o "wejście w nową fazę" swoim albumem, George odparł: Codziennie wchodzę w nowy okres w swoim życiu, tak bardzo próbuję się cieszyć każdą chwilą, by wszystko móc przeżywać bardziej intensywnie. Głównie przecież chodzi o to, żeby być zawsze tu i teraz, zdać sobie sprawę z tego, czy wszyscy jesteśmy szczęśliwi ? Jeśli nie jesteśmy, to spróbujmy a będzie lepiej. Te fazy, te okresy to próbowanie i manifestowanie miłości w życiu. To wszystko co próbuję robić i co robię.
Love Comes To Everyone. . .The Inner Light. . .All I've got to do is be happy. . (miłość przybywa do każdego... wewnętrzne światło... wszystko co muszę zrobić to być szczęśliwym) - słowa z tej piosenki przychodzą mi właśnie na myśl, gdy czytam teraz tamten wywiad i zdaję sobie sprawę, jak bardzo był stały, szczery i zaangażowany w tym, odnośnie czego się wypowiadał.
Paul McCartney żartobliwie odniósł się do postawy Harrisona, przypominającej to wszystko co robił Martin Luther w w wyliczance gości w piosence "Let 'Em In" (Sister Suzie, Brother John, Martin Luther, Phil And Don, Brother Michael, Auntie Gin, Open The Door And Let 'Em In.)
Przypominam sobie teraz pewne wydarzenie związaną z George'm. W marcu czy kwietniu 2000, wyszedłem by kupić sobie parę butów, była środa, w Santa Monica. Była godzina 1:30 w południe i było wszędzie prawie pusto. Stałem na schodach za dwoma facetami. W pewnym momencie przyjrzałem się jednemu z nich. Czarnobiała koszula, włosy w kolorze soli i pieprzu, okulary słoneczne - nic nadzwyczajnego, ale ten profil. Przyjrzałem mu się dokładniej. I wtedy usłyszałem charakterystyczny głos, mówiący tylko jedno słowo: "Okay". To był George. Wyglądał dobrze. Wiedząc o jego walce z rakiem, byciu nieomal zasztyletowanym przez szaleńca, powaliło mnie to, że widzę go w miejscu publicznym. Może 'powaliło' to złe słowo. Doceniam muzykę The Beatles, jej ducha, także Harrisona - ale jestem przecież także dziennikarzem.
Okazja była wprost nieprawdopodobna, obmyślałem nawet pretekst, pod jakim mogłem się z nim przywitać, przypomnieć mu, że już z nim przeprowadzałem wywiady. Pragnąłem się z nim przywitać, powiedzieć mu jak wspaniale jest go widzieć, że bardzo czekam na jego nową muzykę. Ale gdy zobaczyłem Harrisona rozglądającego się wokół w poszukiwaniu sklepu z importowanymi towarami z Indii, zdałem sobie sprawę, że ostatnią rzeczą jakiej może pragnąć, to być zaczepianym przez nieznajomego. Biorąc pod uwagę niesamowity horror, jaki ostatnio przeszedł. W tym krótkim momencie, użyłem danego mi nagle przywileju udzielenia mu jedynego daru, jaki mogłem mu złożyć: odrobiny prywatności. Kupiłem buty i oddaliłem się.
Podobnie jak Lennon, George Harrison nie doczekał starości, bycia weteranem muzyki, nigdy nie stał się starym mędrcem ze świata muzyki, okazyjnie pielgrzymującym do swoich zakochanych w nim swoich odbiorców. Choć mimo wszystko kimś takim był, odchodząc z zespołu The Beatles zalewie w wieku 26 lat, stając się szybko osobistością publiczną, przez długi okres swego życia, zwłaszcza po odejściu Johna Lennona. Muzycy poszukiwali go, starali się posłuchać jego opowieści, czasem napić się z nim, a jeśli im się poszczęściło to zaprosić go do udziału w swoim albumie. Były dziesiątki takich cichych, nie reklamowanych szumnie udziałów ślizgającej się gitary George'a na nagraniach począwszy od Duane'e Eddy'ego do Carla Perkinsa na nieznanych kończąc. Po prostu kochał grać. Ale na szczęście lubił pisać i nagrywać.
W 1987 stwierdził w rozmowie ze mną: "Po prostu muszę coś zrobić, i to często, w przeciwnym razie nie zrobiłbym nigdy niczego". Jest gdzieś około 25 do 37 nowych piosenek czekających na wydanie [do dzisiaj w zasadzie większość - nigdy nie można powiedzieć, że wszystkie - nagrań Harrisona została już upubliczniona np. wzorem płyt Beatlesów czy Lennona na "Antologii Beatlesa" - RK], łącznie z remasterowanym katalogiem nagrań solowych (z dodatkowymi bonusami). Jego muzyczna spuścizna- jestem tego pewien - spowoduje, że nabierzemy do niego jeszcze większego szacunku, zwłaszcza że jego zawodzący, płaczliwy głos czy wyrazista gitara w połączeniu z tekstem nabrały z czasem głębszego wyrazu (co potwierdzają np. jego solo w utworze Ringo "King's Of Broken Hearts", czy śpiewna gitara ze wzruszającym wokalem w wersji "My Sweet Lord" w wersji z 2000 roku - obie piosenki niżej)
George i Carl Perkins |
Duane Eddy i George |
Podobnie jak Lennon, George Harrison nie doczekał starości, bycia weteranem muzyki, nigdy nie stał się starym mędrcem ze świata muzyki, okazyjnie pielgrzymującym do swoich zakochanych w nim swoich odbiorców. Choć mimo wszystko kimś takim był, odchodząc z zespołu The Beatles zalewie w wieku 26 lat, stając się szybko osobistością publiczną, przez długi okres swego życia, zwłaszcza po odejściu Johna Lennona. Muzycy poszukiwali go, starali się posłuchać jego opowieści, czasem napić się z nim, a jeśli im się poszczęściło to zaprosić go do udziału w swoim albumie. Były dziesiątki takich cichych, nie reklamowanych szumnie udziałów ślizgającej się gitary George'a na nagraniach począwszy od Duane'e Eddy'ego do Carla Perkinsa na nieznanych kończąc. Po prostu kochał grać. Ale na szczęście lubił pisać i nagrywać.
W 1987 stwierdził w rozmowie ze mną: "Po prostu muszę coś zrobić, i to często, w przeciwnym razie nie zrobiłbym nigdy niczego". Jest gdzieś około 25 do 37 nowych piosenek czekających na wydanie [do dzisiaj w zasadzie większość - nigdy nie można powiedzieć, że wszystkie - nagrań Harrisona została już upubliczniona np. wzorem płyt Beatlesów czy Lennona na "Antologii Beatlesa" - RK], łącznie z remasterowanym katalogiem nagrań solowych (z dodatkowymi bonusami). Jego muzyczna spuścizna- jestem tego pewien - spowoduje, że nabierzemy do niego jeszcze większego szacunku, zwłaszcza że jego zawodzący, płaczliwy głos czy wyrazista gitara w połączeniu z tekstem nabrały z czasem głębszego wyrazu (co potwierdzają np. jego solo w utworze Ringo "King's Of Broken Hearts", czy śpiewna gitara ze wzruszającym wokalem w wersji "My Sweet Lord" w wersji z 2000 roku - obie piosenki niżej)
Otrzymałem kiedyś od jednego z czytelników e-maila, w którym zawarł pewne zdanie, które moim zdaniem jest istotą rzeczy. Napisał on: "Było wspaniale wiedzieć, że on gdzieś tam jest". Nie można było zbyt często widzieć George'a na koncertach, z wyjątkiem specjalnych okazji jak koncerty w hołdzie Dylnowi (clip na dole "Absolutely Sweet Marie") czy Perkinsowi ("That's All Right Mama" - poniżej). Także na "The Beatles's Anthology". Nie wydawał płyty za często, jego ostatni album z nowymi piosenkami został wydany w 1987, ale zawsze wiedziałeś, że "...on gdzieś tam jest". I naprawdę wspaniałe było to wiedzieć. Wspaniale wiedzieć, że dzieli się przestrzeń życiową z tak cudownym człowiekiem, emanującym taką gracją, artyzmem, zwłaszcza w czasach codziennej nienawiści i ataków dostępnych w mediach.
Wiedza, że ludzie tacy jak Harrison, oraz inni Beatlesi, czy osoby od Jane Goodall [brytyjski naukowiec- RK] po Muhammada Alego [słynny bokser - RK] także są "gdzieś tam" była komfortem. Nawet jeśli nie robią nic ponadto to, co robił George Harrison w swoich ostatnich latach życia, żyjąc cicho i spokojnie na łonie swojej rodziny, pracując w ogrodzie...
John, George, Cynthia i Julina, Weybridge, 1966. |
George kiedyś nawiązując do śmierci Johna Lennona powiedział, że nadal czuje jakby jego stary druh jest cały czas gdzieś obok. Jakby wyjechał tylko do Nowego Jorku i jeszcze nie wracał. Można sugerując się tą myślą myśleć, że George także jest 'gdzieś obok'. Dla większości z nas nie był przecież osobistym przyjacielem, był jednak obecny. Teraz jego fizyczna powłoka odeszła od nas, podobnie jak John opuścił jego, ale tak wiele jego ciągłej obecności wśród nas pozostaje. W piosenkach, filmach, wspomnieniach, rozmowach, jego obecność wśród nas pozostanie. Tak więc, na swój sposób, George Harrison jest ciągle "gdzieś tam". Zmienił tylko garnitur, jak zwykł mawiać. Lubię myśleć, że te nowy lśni jeszcze jaśniej. Każdego poranka o świcie...
Rip Rense
News o śmierci George'a w amerykańskiej telewizji.
___________________
Muzyczny blog * Historia The Beatles * Music Blog
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.
Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki.
HISTORY OF THE BEATLES
Serwus Ryszard!
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że dożyję tej chwili kiedy teksty z Twojego blogu pojawią się w gazetce NFC, toż to kopalnia fantastycznych artykułów!
Bob. Korzystaj z nich kiedy i jak chcesz. Pozdr R
OdpowiedzUsuń