1966 raz jeszcze - cz.1

 

 

 

Ten i kilka następnych postów poświęcę 1966 i oczywiście miejscu w tym jakże ważnym dla muzyki choć nie tylko, The Beatles. Przy tworzeniu tego tekstu korzystałem, jak to mam zawsze w zwyczaju z różnych źródeł (głównym jest fascynująca książka Johna Savage'a, "1966 rok, w którym eksplodowała dekada", której  lektura skłoniła mnie by przybliżyć czytelnikom bloga trochę tamtego okresu i zmierzenia się z informacjami, że popularność Raviego Shankara to nie tylko zasługa Harrisona, że muzyka indyjska zdobywała coraz szersze uznanie w świecie pop nie tylko za sprawą Beatlesów i "Norwegian Wood", że... i tak dalej. Miłego czytania.
 
 
JOHN: Gdybym myślał, że będę musiał przez resztę swego życia żyć będąc stale  obserwowany, podpatrywany -  zrezygnowałbym już teraz z The Beatles. Tylko myśl, że kiedyś to się skończy powoduje, że ciągle w tym trwam.

Ten rok to oczywiście najważniejsze wydarzenie polityczne i obyczajowe na świecie – wojna w Wietnamie, która zaczęła przenikać niemal każdy aspekt życia w Ameryce, w mniejszym stopniu zachodnią Europę i cały świat. Rok 1966 to ostatni w muzyce rok singli. W następnym roku Beatlesi zdefiniują przemysł muzyczny "Sierżantem Pepperem", w którym zaczną "rządzić" już nie małe płytki na 45 obrotów na minutę, ale te większe i tylko na 33 obrotów, albumy muzyczne, zwane jeszcze wtedy longplay'ami. 
Ameryka wciąż zauroczona była singlem "The Ballad of the Green Berets" Barry'ego Sadlera, sierżanta armii amerykańskiej, pompatycznej, choć prostej w przekazie, bardzo patriotycznej piosence. Pojawiła się ona w momencie, kiedy przed konfliktem nie dało się uciec. Był on tutaj, dział się na oczach i brzmiał w oczach wszystkich, w telewizji i w radiu, rekrutacja odbywała się za pomocą muzyki. Biedny sierżant sztabowy Barry został wepchnięty w kamasze gwiazdy pop, za pomocą swojej sławy werbujący do sił zbrojnych i tłumacząc potrzebę poboru jego potencjalnym ofiarom. Sukces singla, z czasem słabnący i jednorazowy, wiązał się po części z tym, że kupująca płytę publika deklarowała w ten sposób  swoje poparcie dla amerykańskiego zaangażowania się w wojnę w Wietnamie.
 

JOHN: Na świecie jest może tylko ze 100 osób, które rozumieją naszą muzykę. George, Ringo i kilkoro przyjaciół z kręgu naszego świata.
 
Na Wyspach piosenka doszła na listach przebojów zaledwie tylko do miejsca 30, prawdopodobnie z powodu odrzucenia przez brytyjski rząd Harolda Wilsona prośby prezydenta Ameryki Johnsona o wysłanie swojego wojska. W tym roku święciła też triumfy apokaliptyczna piosenka 16-letniego fana Dylana, P.F.Sloana w wykonaniu Barry'ego McGuire, "Eve of Destruction", uznawana za pierwszy protest song, jakże już inna od wspomnianej wyżej. Song Sloana zszokował oraz wstrząsnął narodem swoim przesłaniem, że wszystko może nie jest takie wspaniałe jak się wydaje i podają media. Co ciekawe, obaj liderzy The Beatles oraz Rolling Stones, John Lennon, Paul McCartney, Mick Jagger o piosence McGuire'ego wypowiadali się negatywnie, choć numer zyskał w Ameryce  ogromną popularność dochodząc do miejsca nr 1 Billboardu, niewiele gorzej radząc sobie w Wielkiej Brytanii, bo #3. Poniżej wypowiedź Paula, z którą akurat nie bardzo się zgadzam. Dla mnie krytykowana piosenka bardzo się podoba. Znałem ją od zawsze, choć nie wiedziałem kto jest jej wykonawcą. 
PAUL: Podobają mi się numery The Animals... Jedną z rzeczy, których nie mogę zrozumieć są protest songi jak "Eve of Destruction". "Masters of War" czy "God on our Side" Dylana są w porządku, ponieważ opisują to w oryginalny sposób, ale PF Sloane to dla mnie za dużo.
 

 
Rok 1966 to także rok szalonej popularności LSD, w której świat weszli oczywiście Beatlesi. Po zażyciu tego narkotyku oglądało się świat jakby na nowo. Jakby przez "trzecie oko", jak śpiewali The Dovers na singlu "The Third Eye". Utwór ten to jedno z najwcześniejszych podejść do odtworzenia na płycie doznania po zażyciu LSD. 
 

 
To także jedno z najtrafniejszych przedstawień sposobu oddziaływania tego niesamowicie silnego narkotyku na świadomość młodych ludzi, którzy rozpoczęli z nim przygodę już w 1965, ale rok później eksplorowali go na całego. Powód. Dobrze próbował wyjaśnić to, choć nie wprost, David Crosby, wtedy jeszcze członek The Byrds, który na pytanie o rewolucję nastolatków odpowiedział: To z całą pewnością jest rewolucja i zdecydowanie biorą w niej udział nastolatki, ale też dużo ludzi poza nimi. Ponad połowa ludzi w tym kraju ma mniej niż 25 lat. Rządów w kraju nie sprawuje się tak, jak oni to czują i wymagają. Rozbieżności są nazbyt jawne. Ta niesprawiedliwość i zepsucie im przeszkadzają. A do tego niepewność, co będzie z tym całym atomem, w którego cieniu żyjemy od urodzenia. Zdecydowanie chcą zmienić to i jeszcze mnóstwo rzeczy
Poeta George Andrews, nawiązując do singla Sadlera oraz tego co się działo w kraju na początku 1966 roku pisał: Żołnierze, słuchajcie tylko rozkazów tęczowego sojuszu! Pokój niech będzie światu. LSD to jedyna odpowiedź na bombę atomową.
U schyłku sierpnia 1964 roku Bob Dylan, kończąc swoją trasę koncertową, zaznajomił członków The Beatles z marihuaną. Cała czwórka zgodnie stwierdziła, że było to objawienie. Zaczęły się eksperymenty grupy z dźwiękiem - efekty słychać w nagranych jedna po drugiej "What You're Doing"," I Feel Fine" (sprzężenia zwrotne na wzmacniaczu), nawet w pełnej mocnych jak na zespół rockowych akordów "Ticket to Ride".  Kiedy muzycy zaczęli kręcić "Help!", jak mawiał Lennon, "śniadanie zaczynali od marihuany". John i George jako pierwsi mieli kontakt z LSD pod koniec marca 1965 w wirze pracy na ich drugim filmem. Kiedy zjawili się na kolacji u dentysty Johna Riley'a, ten jak wiemy w tajemnicy poczęstował ich kawą słodzoną nasączonymi LSD kostkami cukru.
  Z początkiem 1966 w niektórych ważniejszych miastach (przede wszystkim w Londynie, Los Angeles i San Francisco) istniały już całe dzielnice psychodeliczne, z których każda miała swoje lokale, knajpy, własne grupy i subkultury. I jak zwykle The Beatles wyznaczali drogę. Choć nie od razu i jak to często bywało w ich przypadku, ucząc się i przyglądając innym. Nagrali swoją jak dotąd najbardziej czytelną deklarację w postaci "Rubber Soul". Na tym krążku obfitującym w cierpkie brzmienia "The Word" nie wydawało się szczególnie radykalne, ale jego nierówny rytm, przypominający popisy muzyków bluesowych wytwórni Stax, zadawał kłam słowom ("w dobrych i złych książkach czytałem" - In the good and bad books that I have read), które powtarzały konstatację pisarza Aldousa Huxley'a, że chodzi o "miłość" w takt słodko - gorzkich harmonii, z każdą chwilą zbliżających się do progu stanu nieprzyjemnego napięcia psychicznego. W tym czasie to oczywiście czas dużej aktywności Timothy Leary'ego, zwanego nie tylko przez siebie kapłanem LSD Ameryki, uznawanego dzisiaj za twórcę kultury hippisowskiej oraz Kena Kesey'a, autora wydanej w 1962 powieści "Lot nad kukułczym gniazdem". 
The Beatles?  Nie zapominajmy, że wciąż, niezależnie od dokonujących się zmian kulturowych, Beatlemania w Ameryce (jak i na całym świecie, nie wyłączając już Związku Radzieckiego) miała się jak jak w najlepsze. Charles Perry, dokumentujący historię dzielnicy Haight w San Francisco, napisał, że byli "podkładem dla Haight-Ashbury, Berkeley i reszty okręgu. Można było spędzić noc na kilku imprezach i nie usłyszeć niczego poza "Rubber Soul".
Pamiętajmy o innych rzeczach dziejących się w tym czasie.  Kena Kesey'a aresztowano za posiadanie  marihuany i skazano na 6 miesięcy więzienia, dwa dni później aresztowano go znowu, zanim zdążył się pojawić   na farmie więziennej by odsiedzieć wyrok. Bo LSD było wciąż legalne, marihuana już nie. W grudniu 1965 Timothy Leary (na zdjęciu) wracał wraz z rodzina do Stanów z Meksyku u jego córki Susan odkryto dużą ilość marihuany. Pisarz wziął winę na siebie. Skazano go w marcu 1966 na maksymalną karę 30 lat więzienia i grzywnę 30 tysięcy dolarów. Po apelacji wypuszczono go, ale skutecznie podcięto mu skrzydła. LSD dostało wolną drogę. Żadne miejsce w Ameryce nie było bezpieczne wobec tego nowego narkotyku rodem z science fiction. 
 

I w ten klimat weszli The Byrds ze swoim singlem 0 znamiennym tytule "Eight Miles High" wydaną 14 marca. Piosenkę, naszkicowaną przez Gene Clarke'a, członka zespołu, po niezbyt udanej trasie po Wielkiej Brytanii w sierpniu 1965, zespół dopracował w ciągu długiej jesiennej trasy już po swojej ojczyźnie. Ponieważ zespół przemieszczał się kamperem, dawało to muzykom  swobodę pracy twórczej w czasie żmudnego przemierzania amerykańskich autostrad. Puszczali utwór, przearanżowywali i zmieniali według własnego widzimisię, będąc oczywiście często na haju. Pomagała im wtedy i inspirowała muzyka Johna Coltrane'a i album "Impressions" i bardzo popularnego Raviego Shankara i jego "Africa/Brass". Klasyczna muzyka indyjska i tak zwany free jazz. Obie te pozycje miały swoje miejsce  na sekretnej playliście tamtego okresu u różnych beatników, muzyków, artystów. Teraz "Eight Miles High" wprowadzało je do głównego nurtu popowego rynku już niejako oficjalnie. Była to wskazówka, na którą zareagowali wszyscy biorący udział w Wielkim Wyścigu - The Beatles, Bob Dylan, wspomniani The Byrds (pogrążeniu już najbardziej ze wszystkich w muzyce Shankara), The Yardbirds i oczywiście The Rolling Stones - że beat i blues już nie wystarczą. Barry Miles, współwłaściciel słynnej galerii Indica (gdzie już niedługo John pozna Yoko) wspomina, że w owym czasie ściągał do niej sporo płyt z ESP, wytwórni promującej właśnie nowy jazz a także muzykę Wschodu. 
Wpływ Indii zaczynał się rozprzestrzeniać w głównym   nurcie, czego dowodem są single The Kinks "See My Friends" i "Heart Full of Sound" The Yardbirds. Pierwszą zaś masową jej ekspozycją był film "Help!" oczywiście The Beatles z 1965, na którego ścieżce dźwiękowej znalazło si,e  kilka utworów instrumentalnych ("The Chase") z sitarem w roli głównej. Niedługo po tym Lennon i zwłaszcza Harrison zostali tym odurzeni; zgodnie stwierdzali, że muzyka z subkontynentu indyjskiego to świetna ilustracja muzyczna druzgocących efektów zażycia narkotyku. Na łamach "Record Mirror" krytyk Tony Hall pisał: "Muzyka indyjska może wam przypasować. Kupcie kiedyś jeden z albumów Raviego Shankara i dajcie mu czas. To coś innego".  "Eight Miles High" była kamieniem milowymi The Byrds o tym wiedzieli. Przestali być postrzegani jako "ci od 'Tambouryne Man' Dylana".


 25 marca, kiedy magazyn "Life" opublikował artykuł o LSD, Beatlesi przybyli do studia Boba Whitakera w Chelsea na sesję zdjęciową i serię wywiadów. Był to ich pierwszy publiczny występ od końca 1965 roku, po niemal czterech miesiącach - najdłuższej przerwie od zarania ich sławy. Początek 1966 roku przewidziany był do trzeciego filmu, zgodnie z umową z United Artists, jednak nie udało się uzgodnić scenariusza. Wobec niepowodzenia tego projektu członkowie Fab4 wykorzystali zarezerwowany czas według swego uznania. Za nim wrócę do sesji z Whitakerem trochę przypomnienia paru faktów. Fani zespołu musieli się zadowolić zapisem "The Beatles at Shea Stadium" z koncertu w Los Angeles, który BBC 1 pokazało 1 marca, a tymczasem w trakcie tej przerwy czwórka Beatlesów  przeistoczyła się w zupełnie inne stworzenia. Każdy z nich zyskał czas, by zastanowić się nad swoją sytuacją i badać własne zainteresowania, instynkty i chęci - być może borykać się z heretycką myślą: a co gdybym nie był Beatlesem? Do słynnej do dzisiaj sesji zdjęciowej z Whitakerem wrócę w następnych tekstach.

Tym zmianom towarzyszyła seria wywiadów przeprowadzonych przez Maureen Cleave (tak, tak, ta "od Jesusa") z "Evening Stndard" i publikowanych co tydzień jako rubryka "How Does Beatle Live?" w marcu 1966.

Wygodnie ulokowany w podmiejskiej sielance wraz z żoną Maureen i małym Zakiem Ringo Starr wydawał się najmniej pretensjonalny, a przy tym został opisany jako "dojrzały", "rozsądny" i "zadowolony". Wszędzie było pełno zdjęć Zaka. "To najważniejsza rzecz w moim życiu". Chwali się podarunkami, pistoletem do Elvisa, od innych gwiazd amerykańskiego kina, nawet nożem od królowej Madagaskaru.
 
 
 
 
George, żonaty od niedawna z Pattie Boyd, był "najmłodszym" oraz "najmniej znanym" Beatlesem.  Cleave opisała go jako "postać obdarzoną silną wolą i bezkompromisową, niezwykle poważnie traktującą to, co uważa za prawdę, a jeszcze poważniej własne prawa. "Chciałbym odnieść sukces. Nigdy nie chciałem być 'sławny', wierz mi, że zdobyłem większą sławę niż chciałem".  "Frapująco elegancki" Harrison zaprezentował Cleave nową kompozycję, której słowa "nie były piękne": Kochaj mnie, póki możesz, zanim pójdę gnić w grobie". Rozprawiał o swojej miłości do sitaru, którą miał niedawno rozbudzić Ravi Shankar grający w Festival Hall. "Nie mogłem w to uwierzyć. To było wszystko, co kiedykolwiek uważałaś za najlepsze, tylko że wydarzyło się naraz". Kończył kazaniem przeciw zorganizowanej religii, wojnie w Wietnamie i każdemu "u władzy religijnej czy świeckiej".

 




Historia The Beatles
History of  THE BEATLES



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz