Pattie Boyd-Harrison - wspomnienia (4)


 

 

 Trochę szybko publikuję dzisiejszy post, ale ponieważ  wracamy  na blogu do wspomnień pierwszej żony George'a Harrisona  Pattie Boyd (książka "Wonderful Today"), i akurat do tego samego okresu, który został opisany (słowami Cynthii) w poprzednim poście (konkretnie chodzi o wakacje na Tahiti) stąd decyzja o szybszej publikacji. Dziekuję za miłe słowa z całego świata. Wiem, że blog można tłumaczyć Translatorem Google'a, kltóry nie zawsze dokładnie przekłada nasze polskie idiomy, ale to miłe, wiedzieć, że czytany jestem choćby w Nowej Zelandii.  Zasługa oczywiście czterech fantastycznych facetów z Liverpoolu. Moim zdaniem pięknego miasta, choć na Tik Toku Ethan Hawke (skądinąd dobry aktor i wielki fan Beatlesów - polecam przeczytanie tego artykułu - link) niedawno bardzo je skrytykował. Cóż, facet z Hollywood...  Oddajemy niżej głos Pattie.

 ______________________

W maju Brian [Epstein] zorganizował dla nas wszystkich wakacje. Podzielił nas na czteroosobowe grupy i w taki sposób spędzaliśmy urlopy od tamtej pory. Paul i Jane, Ringo i Maureen udali się na Wyspy Dziewicze, podczas gdy John i Cynthia, George i ja polecieliśmy na Tahiti, gdzie planowaliśmy spędzić cztery tygodnie, przemieszczając się łodzią między wyspami.

 

   Był to dobry sposób na rozdzielenie grupy. John i Paul pod pewnymi względami byli najbliżsi i niesamowicie kreatywni razem, ale wpadali w konflikty, jeśli zbyt długo siedzieli sobie na głowie. Podróżowaliśmy pod pseudonimami – co robiliśmy zawsze, chociaż imiona się zmieniały. Tym razem Paul był Mr. Manning, Jane Miss Ashcroft, Ringo Mr. Stone, a Maureen Miss Cockcroft. John i Cynthia byli panem i panią Leslie, George Mr. Hargreaves, a ja Miss Bond. Aby dopełnić przebrania, Cynthia i ja nosiłyśmy peruki i ciemne okulary – i ku mojej irytacji, znowu miałam jęczmień na oku. John nazwał to „wakacyjnym okiem”.

Wzięliśmy prywatny samolot do Amsterdamu, a stamtąd polecieliśmy do Honolulu przez Vancouver, gdzie musieliśmy dotankować. Spędziliśmy na ziemi zaledwie dwadzieścia minut, ale zanim dotarliśmy na Hawaje do Honolulu, nasza przykrywka została spalona. Przez dwa dni, które musieliśmy czekać na połączenie do Tahiti, uciekliśmy na ustronną plażę na północy wyspy, gdzie nikt nas nie znał – tak nam się przynajmniej wydawało. Było niewiarygodnie gorąco, więc George poprosił mnie, żebym go obcięła. Kiedy to zrobiłam, wyrzuciłam ścinki do kosza na śmieci. Później usłyszałam, że sprzątaczki je znalazły i zostały dumnymi właścicielkami pukli George’a. Już wtedy nauczyłam się myśleć jak szpieg, nie zostawiając żadnych śladów.

 

  Kiedy dotarliśmy na Tahiti, uderzyła w nas ściana gorąca, gdy tylko wysiedliśmy z samolotu. Małe lotnisko wyglądało, jakby zostało wyrzeźbione w dżungli, a ładnie ubrane miejscowe dziewczyny czekały, by nas powitać ponczem rumowym w kokosach i girlandami z kwiatów frangipani, które zawiesiły nam na szyjach. Było to strasznie egzotyczne i ekscytujące. Ale potem nastąpiło długie oczekiwanie w gorącej, parnej poczekalni na osobę, która miała nas zabrać do Papeete, gdzie mieliśmy spotkać się z łodzią. Ponieważ Brian wszystko zorganizował, nikt z nas nie znał szczegółów. Nigdy nie znaliśmy: wyruszaliśmy jak małe dzieci, ufając, że dorośli mają wszystko pod kontrolą. W tamtej chwili jednak, to było tak, jakby Niania zniknęła. Byliśmy bezradni. W końcu ktoś zaprowadził nas do pojazdu i ruszyliśmy w drogę.


 
   Łódź nie była do końca tym, czego się spodziewaliśmy. Była bardzo prosta, dość wiekowa drewniana łódź rybacka bez stabilizatorów. Miejscowi byli tak podekscytowani, że zabierają nas w długą podróż po wyspach, że pomalowali generator farbą. Załoga składała się z sześciu krzepkich Tahitańczyków z małą ilością zębów i bez znajomości angielskiego, więc komunikacja była minimalna, ale weszliśmy na pokład, rozgościliśmy się w naszych kabinach i późnym popołudniem wypłynęliśmy. Było absolutnie cudownie, dopóki nie wypłynęliśmy z portu, kierując się w stronę jednej z wysp. Nagle zerwał się wiatr, morze stało się wzburzone, niebo się otworzyło i znaleźliśmy się w środku burzy tropikalnej. Łódź kołysała się na boki i wjeżdżała w górę i w dół na ogromnych falach, które zalewały nas, gdy rozbijały się o kadłub. Wielkie błyskawice rozświetlały niebo, po których następowały ogłuszające grzmoty.
 Zeszliśmy do kabiny, by ukryć się przed deszczem, który padał ulewą, ale smród nowej farby na generatorze zmieszany z oparami oleju napędowego sprawił, że poczułam się tak chora, że musiałam wrócić na pokład. George i Cynthia zostali na dole, ale John też nie mógł tego znieść. Leżeliśmy na pokładzie, trzymając się kurczowo, obserwując załogę zmagającą się z żaglami. Po ponad godzinie burza osłabła, a gdy zapadła ciemność, morze się uspokoiło i wiatr ucichł. Czuliśmy się tak wyczerpani i chorzy, że poszliśmy prosto do naszych koi i zasnęliśmy.

     


Następnego ranka wyjrzeliśmy przez bulaj i stwierdziliśmy, że jesteśmy w raju. Zakotwiczyliśmy w osłoniętej zatoce pięknej koralowej wyspy, w spokojnej, turkusowej lagunie, a załoga pływała w niej, łowiąc harpunami ryby na obiad. Chciałam tam zostać na zawsze. Woda była akwamarynowa i tak krystalicznie czysta, że dno morskie wydawało się być nie więcej niż dziesięć centymetrów pod powierzchnią, a ławice wielobarwnych ryb były widoczne, jakby znajdowały się w akwarium. Czyste, białe, piaszczyste plaże i palmy kokosowe kusiły. Pływaliśmy, nurkowaliśmy z rurką, żeglowaliśmy z wyspy na wyspę i opalaliśmy się; czytaliśmy książki, a chłopcy grali na gitarach. W nocy, po tym jak słońce zaszło na karmazynowym niebie, jedliśmy i piliśmy pod gwiazdami, a potem leżeliśmy w naszych kojach, słuchając kojącego dźwięku skrzypiącego drewna i lin uderzających o maszt. Dni mijały, gdy płynęliśmy z jednej wyspy na drugą. Za każdym razem, gdy podnosiliśmy kotwicę, aby odpłynąć, delfiny wyskakiwały w powietrze, aby nas eskortować do przejścia w rafie koralowej, bawiąc się obok łodzi, dopóki nie znaleźliśmy się na otwartym morzu, a wtedy znowu wyskakiwały, jakby machały na pożegnanie. Świetnie się bawiliśmy – czuliśmy, jakbyśmy nie robili nic poza śmianiem się. Na jednej z wysp John i George pożyczyli nasze czarne peruki, przebrali się w płaszcze przeciwdeszczowe, które kupili w Papeete, i nakręcili zabawny, mały film 8 mm o misjonarzu – Johnie – który wychodzi z oceanu, by nawrócić tubylców.

 
  Po około czterech tygodniach wróciliśmy wodnosamolotem na Tahiti, a następnie złapaliśmy Pan Am 707 lecący z Nowej Zelandii do Los Angeles. Co niewiarygodne, byliśmy jedynymi pasażerami i spaliśmy leżąc płasko na podłodze; nie było wtedy płaskich foteli, nawet w pierwszej klasie. Kiedy dotarliśmy na Heathrow, czekała na nas prasa, a ja byłam zdumiona, widząc na zdjęciach w gazecie następnego dnia, jak zdrowo wyglądamy. Kilka dni później magazyn „Vogue” zamówił u mnie sesję zdjęciową u Davida Baileya, w skąpych ubraniach, które eksponowały długie, opalone kończyny. Były to jedne z najlepszych zdjęć, jakie mi kiedykolwiek zrobił.

George i ja spędzaliśmy razem tyle czasu, ile mogliśmy. Nienawidziłam wyjeżdżać na sesje zdjęciowe tak samo, jak nienawidziłam, gdy on wyjeżdżał na trasy. Uwielbiałam z nim być. Był taki piękny i taki zabawny. Wychodziliśmy z Mary Bee i jej chłopakiem do klubów takich jak Ad Lib, który był pełen muzyków, albo Annabel’s, który George lubił, ponieważ był tylko dla członków i mógł tam zjeść Steak Diane i napić się dobrych win. Chodziliśmy też do Jean-Claude’a i Belindy, albo do Tony’ego i Mafaldy Hall – Tony był DJ-em pracującym dla BBC, a Mafalda jego francuską żoną. Ich dom był przy Green Street, gdzie George mieszkał, kiedy go poznałam, i byli sąsiadami. Tony puszczał świetną amerykańską muzykę w swoim programie i w domu. Mary Bee miała przyjaciela o imieniu Ronan O'Reilly, który planował coś ekscytującego: kazano nam włączyć radio na określoną długość fal o określonej porze rano. Radio Caroline, pierwsza piracka stacja radiowa, nadawało ze statku dziesięć mil od brzegu. Inni nasi przyjaciele to Dick Polak, fotograf, i Edina Ronay, aktorka i córka Egona, guru restauracyjnego. Dick i Edina mieszkali na najwyższym piętrze domu na Redcliffe Square bez windy i zdalnego otwierania drzwi. Kiedy dzwoniło się dzwonkiem, wyglądali przez okno, żeby zobaczyć, kto to, a jeśli spodobała im się twoja mina, wyrzucali klucze. Prawie zapomniałam, że George był sławnym gwiazdorem popu. Dla mnie był po prostu moim chłopakiem – The Beatles w akcji po raz pierwszy zobaczyłam w programie Ready Steady Go!. To był popularny program telewizyjny, prowadzony przez Cathy McGowan, i wszyscy go oglądali. I tam był George, robiący swoje. Nie mogłam uwierzyć, że wyglądał tak inaczej, niemal jakby był w mundurze. Do tego czasu nie miałam doświadczenia z ludźmi, którzy przyjmowali sceniczną osobowość całkowicie różną od tej prywatnej.
  Nigdy wcześniej nie spotkałam nikogo takiego jak George, ani nie doświadczyłam świata pełnego przepychu, w którym żył. Pewnego weekendu pojechaliśmy do Paryża z Mary Bee  (na zdjęciu z Pattie) i jej chłopakiem i zatrzymaliśmy się w hotelu George V. Ja i Mary przyjechałyśmy przed chłopcami i zaprowadzono nas do ogromnego apartamentu z wystawnymi meblami i wielkimi łóżkami. Skakałyśmy z pokoju do pokoju, mówiąc: „Tu jest pokój, a tu kolejny, i jeszcze jeden – i wszystkie dla nas”. Potem zamówiłyśmy herbatę i wpadłyśmy w histerię, gdy przyniesiono ją na srebrnej tacy, wszystko takie wytworne i dorosłe. To było bardzo różne od życia na Oakley Street. Pamiętam, jak zabrałam George’a tam po raz pierwszy. Nasza mała sypialnia z dwoma łóżkami, moja i Mary, znajdowała się tuż przy maleńkim kwadratowym przedpokoju. Kiedy weszliśmy, Mary siedziała w łóżku, czytając książkę i mając na sobie kapelusz. Zwykle nie nosiła kapeluszy w łóżku; w ogóle nie nosiła kapeluszy. Biedna dziewczyna nie miała pojęcia, że przyprowadzam George’a, i kiedy wychyliliśmy głowy przez drzwi sypialni, nie jestem pewna, które z nich przestraszyło się bardziej. Nie był pod wrażeniem naszego wyboru muzyki. Puściłyśmy mu „My Boy Lollipop” jamajskiej artystki Millie Small, którą obie uważałyśmy za świetną. On nie mógł uwierzyć, że podoba nam się tak okropna piosenka. Niezależnie od tego, czy chodziło o wybór muzyki, czy o ciasne warunki, George nie lubił przychodzić do tego mieszkania i polecił mi poszukać czegoś większego dla mnie i Mary, co on miał wynająć. Znalazłam uroczy dom przy Ovington Mews, ślepej uliczce tuż przy Brompton Road. Wjeżdżało się do mews przez ogromny łuk, a dom był pod koniec uliczki. Miał mały salonik i kuchnię na dole, dwie sypialnie i łazienkę na górze; malutki, ale idealny dla mnie i Mary, i byłyśmy tam szczęśliwe. To tam ja i Mary uczyłyśmy się gotować na poważnie, a jeśli George miał przyjść, robiłyśmy kolację-niespodziankę, co oznaczało niekończące się telefony do mamy Mary. 

Dom był bardzo blisko własnego mieszkania George’a przy William Mews w Knightsbridge, które Brian Epstein kupił dla niego i Ringo. Paul miał mieszkanie w tym samym budynku, podczas gdy John i Cynthia mieszkali przy Emperors Gate, niedaleko Cromwell Road. Pewnego dnia byłam sama w mieszkaniu George’a i ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam, a dziwnie wyglądający mężczyzna próbował wtargnąć do środka. Nie wiedziałam, czy to sprzedawca, czy świadek Jehowy, ale był bardzo natarczywy. Powiedziałam: „To oburzające”, a on wybuchnął śmiechem. To był Paul w przebraniu.

Na zdjęciu obok George sąsiedzący dumnie w swoim Jaguarze E-type przed swoim domem przy Whaddon House, William Mews w Londynie.

     The Beatles byli w trasie przez większą część 1964 roku, więc nasz wspólny czas był sporadyczny. Wkrótce po powrocie z Tahiti polecieli do Danii, potem do Hongkongu, Australii i Nowej Zelandii. A w dniu, w którym wprowadziłyśmy się na Ovington Mews, w sierpniu, wyruszyli na dwumiesięczną trasę po Ameryce – najdłuższą, najbardziej ambitną i najbardziej wyczerpującą trasę, jaką kiedykolwiek odbyli. Odwiedzili dwadzieścia cztery miasta w Stanach i Kanadzie, zagrali trzydzieści jeden koncertów – a każdy był wyprzedany. Wszędzie, gdzie się udawali, musieli być eskortowani przez policję i motocyklistów. Wszędzie byli krzyczący fani, napadający na scenę, wdzierający się do ich hoteli, wdzierający się w ich życie, a nikt nie słyszał muzyki, ani na scenie, ani poza nią. Jak zauważył ich amerykański agent w tamtym czasie: „The Beatles i Elvis są w show-biznesie. Poza tym, wszelkie porównania to żart. Nikt, ani wcześniej, ani później, nie miał takich tłumów, jakie mieli The Beatles”. George tego nienawidził. Mówił, że nawet gdy uciekał od fanów, czekali krzyczący policjanci i burmistrzowie, ich żony, menadżerowie hoteli i ich świta. Jedynym miejscem, w którym miał spokój, była łazienka zamknięta na klucz w jego apartamencie hotelowym. Myślę, że The Beatles byli dość przestraszeni swoimi fanami, którzy zawsze chcieli ich dotknąć. Równie łatwo mogli zostać zmiażdżeni pod takim ciężarem ludzkiego tłumu. Ja również bałam się fanów. Zdarzało mi się dostawać pełne nienawiści listy, szczególnie od amerykańskich dziewcząt. Każda z nich twierdziła, że to ona jest prawowitą dziewczyną George’a i że jeśli go nie zostawię, rzuci na mnie klątwę albo mnie zabije. 

Pewnego wieczoru Belinda, Mary Bee i ja – chyba była z nami też Cynthia – poszłyśmy zobaczyć koncert The Beatles w Hammersmith Odeon. Terry Doran, stary przyjaciel Johna z Liverpoolu, który pracował jako jego asystent, zaparkował Mini Johna z przodu budynku, a my wyszłyśmy na początku ostatniego utworu, aby uniknąć tłumu na koniec. Gdy wychodziłyśmy jednym z bocznych wyjść, dogoniło nas około pięciu dziewczyn. Ja byłam w przebraniu, ale musiały wiedzieć, kim jestem, ponieważ gdy tylko weszłyśmy do alejki biegnącej wzdłuż boku budynku, rzucili się na mnie i zaczęły mnie kopać. Zawołałam Terry’ego, który złapał jedną z nich i odciągnął ją ode mnie, ale ta walczyła jak dziki kot i wyrwała mu kawałek włosów.  Fani mogli nie akceptować mojego związku z George’em, ale media były nim zachwycone, a ja byłam bardziej rozchwytywana niż kiedykolwiek. 
W rezultacie, chociaż zawsze było mi smutno, kiedy George wyjeżdżał w trasę, byłam bardzo zajęta pracą modelki. Pracowałam dla „Vogue” z Ronaldem Traegerem, dla „Tatler” z Jeanloupem Sieffem, dla „Vanity Fair” z Peterem Randem oraz dla amerykańskiego magazynu „16”. Nagrywałam też reklamy telewizyjne szamponu Dop, w której przejeżdżałam przez myjnię samochodową otwartym samochodem. Reżyserem był fotograf Robert Freeman, który wykonał wiele okładek albumów The Beatles. Byłam również zajęta kluczowym zadaniem znalezienia osoby do sprzątania. Ku mojemu i Mary zdziwieniu, jedyną osobą, która odpowiedziała na nasze ogłoszenie, był męski tancerz baletowy. Nie był to wprawdzie Nurejew, ale wspaniale radził sobie ze ścierką. Odliczałam dni do powrotu George’a, tak jak odliczałam dni do końca semestru w szkole z internatem. Pewnego razu wrócił bardzo wcześnie rano i wskoczył do łóżka, żeby mnie obudzić, pachnąc egzotycznymi, dalekimi lotami.

 

 


 


Czytaj także: 

oraz 

 Więcej o Pattie w serii Otoczenie The Beatles



Historia The Beatles
History of  THE BEATLES



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz