Album: Abbey Road
Kompozycja: Lennon & McCartney (100%)
Napisana: lipiec - 5 sierpnia 1969
Wydany: 26 września 1969 (UK), 1 listopada 1969 (USA)
Nagrywana: 23 lipca 1969 (Studio 2) / 5, 7, 8, 15 i 18 sierpnia 1969 (Studios 1 i 2)
Miksowana: 30 lipca 1969 (Studio 2) / 18-19, 21 sierpnia 1969 (Studio 2, room 4)
Wytwórnia: Apple
Producent: George Martin
Inżynier: Geoff Emerick, Phil McDonald
Asystenci inżynierów: John Kurlander, Alan Parsons
Podejścia: 7
Długość: 2:19 (2:05 bez długiej pauzy przed "Her Majesty")
PAUL: wokal, chórki, gitara basowa (1964 Rickenbacker 4001 S), fortepian (1905 Steinway Vertegrand),gitara solowa (1962 Epiphone ES-230TD Casino)
JOHN: chórki, gitara solowa (1965 Epiphone ES-230TD Casino)
GEORGE: gitara solowa (1968 Fender Rosewood Telecaster)
RINGO: perkusja(1968 Ludwig Hollywood Maple)
Orkiestra
(wszyscy muzycy anonimowi): 13 skrzypiec, 4 altówki, 4 wiolonczele, 1
double bas, 4 francuskie rogi, 3 trąbki, 1 puzon, 1 puzon basowy
Dostępne na:
Abbey Road,
Antgology 3
PAUL: W
"The End" były trzy solówki na gitarach, w wykonaniu Johna, George'a i
moim. Każdy zagrał fragment, czego wcześniej nie robiliśmy. Wreszcie
namówiliśmy Ringa, by zagrał solówkę, której nigdy nie chciał wykonać.
Kulminacją były słowa: "I w końcu miłość, którą bierzesz, równa się
miłości, którą dajesz..."
JOHN: To znowu Paul, trochę niedokończone, prawda? Byliśmy na Abbey Road. Końcowy kawałek. Chciał mieć tam wers 'And
in the end, the love you get is equal to the love you give', który jest
kosmiczny, filozoficzny. Który znowu udowadnia, że jeśli chce, to
potrafi.
Wydaje się, że "The End" to naprawdę najbardziej
odpowiedni utwór na ... zakończenie kariery The Beatles. Ostatni utwór
na ostatnim albumie zespołu (poza 23 sekundowym "Her Majesty"). Ostatnim nagranym, bo pewnie wszyscy wiemy, że jeszcze ukaże się "Let It Be". Oczywistym wydaje się fakt, że to swoiste epitafium dla zespołu mógł
stworzyć najbardziej płodny (tak, tak, ale nie piszę: najzdolniejszy)
muzyk z całej czwórki. Wiemy, że John nie lubił albumu "Abbey Road".
Chciał podobno nawet by jego piosenki znajdowały się na jednej stronie
albumu, bez piosenek Pala. George, będący nieustannie poirytowany ciągłą
dominacją Paula, całą swoją energię kierował w stronę swoich projektów
muzycznych (dwie piękne ballady na albumie: "Something" i "Here Comes
The Sun") i przy piosenkach basisty zespołu chciał jak najszybciej
odegrać swoje i mieć spokój. A nie było to takie proste, jak wiemy. W
tych warunkach jedynie Paul skupiał się na tym, by oddać w ręce fanów
ostatni album zespołu jako niezapomniany i ... oddający gasnącego ducha
zespołu. Stąd pomysł, by ostatni numer, miał w sobie iskrę rock and
rolla, tak chcianego przez Johna. Ale co dodać do pięknych wersów, które
napisał na koniec? Oczywiście solówki każdego, zaczynające się po
linijce: "Oh yeah, all right, are you gonna be in my dreams tonight?"
John i George chętnie na to przystali. Pozostawało jeszcze przekonać
Ringo.
PAUL: Na początku kariery, kiedy Ringo do nas dołączył, spytaliśmy go: 'A co sądzisz o solówkach na perkusji?' Odpowiedział, że ich nienawidzi. A my na to odkrzyknęliśmy : 'Wspaniale No to kochamy cię'. I przed składanką nigdy ich nie zrobił. Spytałem go: 'Co powiesz na małe solo?' Był zdenerwowany i nie chciał tego zrobić. Ale zrobił to po odrobinie perswazji i uprzejmości.
RINGO: Nigdy nie interesowały mnie solówki. To moja jedyna solówka. W Piosence jest fragment gitary, w którym każdy z nich gra solo, więc pomyśleli: "Zrobimy też solo na perkusji". Byłem temu przeciwny, powiedziałem: "Nie chcę żadnej cholernej solówki!" Przekonał mnie George Martin. Podczas grania on liczył takty, bo wiedział, ile potrzebujemy. To było idiotyczne. Grałem: "Dum, dum - raz, dwa, trzy, cztery..." i musiałem skończyć w dziwnym miejscu, bo całość miała trzynaście taktów. Zrobiłem to i było po wszystkim. Cieszę się, że to wtedy nagrałem.
I mała uwaga dotycząca 'Abbey Road' - taka moja kwestia. Brzmienie perkusji na płycie jest efektem nowych, cielęcych naciągów. Na tej płycie słychać dużo półkotłów. Dostałem nowe naciągi i rzecz jasna użyłem ich, bo były świetne. Magia prawdziwych płyt polega na tym, że słychać jak dobre były półkotły. Nie ma już takiej magii, bo zaczęło się wielkie manipulowanie.
PAUL: Na początku kariery, kiedy Ringo do nas dołączył, spytaliśmy go: 'A co sądzisz o solówkach na perkusji?' Odpowiedział, że ich nienawidzi. A my na to odkrzyknęliśmy : 'Wspaniale No to kochamy cię'. I przed składanką nigdy ich nie zrobił. Spytałem go: 'Co powiesz na małe solo?' Był zdenerwowany i nie chciał tego zrobić. Ale zrobił to po odrobinie perswazji i uprzejmości.
RINGO: Nigdy nie interesowały mnie solówki. To moja jedyna solówka. W Piosence jest fragment gitary, w którym każdy z nich gra solo, więc pomyśleli: "Zrobimy też solo na perkusji". Byłem temu przeciwny, powiedziałem: "Nie chcę żadnej cholernej solówki!" Przekonał mnie George Martin. Podczas grania on liczył takty, bo wiedział, ile potrzebujemy. To było idiotyczne. Grałem: "Dum, dum - raz, dwa, trzy, cztery..." i musiałem skończyć w dziwnym miejscu, bo całość miała trzynaście taktów. Zrobiłem to i było po wszystkim. Cieszę się, że to wtedy nagrałem.
I mała uwaga dotycząca 'Abbey Road' - taka moja kwestia. Brzmienie perkusji na płycie jest efektem nowych, cielęcych naciągów. Na tej płycie słychać dużo półkotłów. Dostałem nowe naciągi i rzecz jasna użyłem ich, bo były świetne. Magia prawdziwych płyt polega na tym, że słychać jak dobre były półkotły. Nie ma już takiej magii, bo zaczęło się wielkie manipulowanie.
Emerick i Ringo. 1967 |
GEOFF EMERICK: Rozbawiło mnie to, jak dużej perswazji trzeba było użyć, by Ringo zagrał swoje solo. Zawsze musisz próbować rozmawiać o tym z perkusistami. Nie chciał tego, ale każdy mu mówił: "Nie, nie, graj, będzie fantastycznie!" No i poddał się i wykonał cudowną robotę. Zajęło to trochę czasu, i jak wydaje mi się, Paul mu podsunął parę pomysłów, ale był fantastyczny. To takie bardzo muzyczne, nie tylko gra na perkusji...
Nawet po intensywnym treningu z Paulem, Ringo nadal nie był pewien jak i co ma zagrać, i dostrzegałem jego niepewność i wątpliwości. Musieliśmy zrobić wiele podejść, z których każde było inne. Finałowe solo, które ostatecznie dobrze zagrał było dużo dłuższe od tego, które znalazło się na albumie. Z udziałem Paula i George Martina wyedytowałem całe, sklejając z najlepszych fragmentów...
Ogromną korzyścią był fakt, że mogliśmy solo Ringa nagrywać na ośmiośladzie w stereo, rozdzielając kanały, po pozwoliło słuchaczowi usłyszeć wyraźnie to-tomy i cymbały. W oddzielnych głośnikach. We wszystkich piosenkach Beatlesów perkusja była nagrywana mono. Nowa konsola mikserska stwarzała dużo nowych możliwości, więc udało nam się umieścić w zestawie Ringa kilkanaście mikrofonów, zamiast tradycyjnie używanych trzech, czterech.
Z książki cytowanego wyżej Geoffa Emericka, "Here, There And Everywhere" wiemy, że Paul "trenował" Ringa do jego sola. Przypomnę tutaj wypowiedź Johna, której prawdziwości nigdy nie potwierdzono, choć akurat ja w nią wierzę, że "Ringo nie był nawet najlepszym perkusistą wśród The Beatles". Bo fakt, że Paul znakomicie grał na perkusji jest ogólnie znany. Basista zagrał na niej na swoim ostatnim albumie "Egypt Station" (2018). Wiadomym jest także fakt, że Ringo miał także inną inspirację do tego jak ma zagrać na bębnach. W książce Andy Babiuka "Beatles Gear" znajdziemy wypowiedź Rona Bushy'ego (zdjęcie), perkusisty zespołu Iron Butterfly: "Gdzieś około '71 graliśmy koncert w Londynie, i przyszli zobaczyć nas Ringo i Paul. Ringo wysłał do mnie za kulisy człowieka z zaproszeniem do prywatnego klubu o nazwie 'Tramps'. Zjedliśmy kolację, piliśmy drinki, no i balowaliśmy całą noc. Powiedział mi wtedy, że przerobił moje solo z "In-A-Gadda-Da-Vida" w "The End" na albumie "Abbery Road". Pomyślałem sobie, że to super. To był najlepszy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałem"
GEOFF EMERICK: Pomysł na gitarowe solówki był bardzo spontaniczny i wszyscy mówili: "Tak! Zdecydowanie "- cóż, z wyjątkiem George'a, który początkowo był trochę zaniepokojony. Ale zobaczył, jak podekscytowani są John i Paul, więc poszedł na to. Prawdę mówiąc, myślę, że spodobał im się pomysł grania razem, nie próbując prześcignąć się nawzajem per se, ale angażując się w jakąś prawdziwą muzyczną więź. Yoko zamierzała wejść do studia z Johnem - to już było powszechne - i on właściwie powiedział jej: "Nie, nie teraz. Pozwól mi to zrobić. To zajmie tylko chwilę. To mnie trochę zaskoczyło. Może czuł się tak, jakby wracał do swoich korzeni z chłopakami - kto wie?
Kolejność była następująca. Najpierw Paul, potem George i John. Tak robili w tej kolejności. Tam i z powrotem. Kilka razy wypróbowali swoje pomysły, i zanim się zorientowałem już byli gotowi do nagrywania. Ich wzmacniacze były ze sobą połączone i nagrywaliśmy ich solówki na jednej ścieżce.
Widać było wtedy prawdziwą radość na ich twarzach. Znowu wyglądali na nastolatków. Zrobiliśmy jedno podejście i te jedno wystarczyło. Muzyczna telepatia pomiędzy nimi była zadziwiająca.
W innej swojej wypowiedzi Emerick wspomina, że na pomysł gitarowego sola wpadł George. Dyskutowano czym wypełnić środek. Pomysł skomentował pół żartem John: Dobra, ale pod warunkiem, że pozwolicie, że ja zagram solówkę.Wszyscy się roześmiali, ale John kontynuował: Dlaczego wszyscy nie zagramy solówek? Możemy to zrobić na zmianę. Paul miał od razu zaakceptować pomysł i zasugerował, żeby nagrać je na żywo. Był to wyraźny ukłon w stronę Johna, któremu nie podobały się wszystkie obróbki, nakładki Martina. John powiedział, że chce być ostatni bo ma fajny pomysł na swoje solo. Zaczynać miał Paul, więc George domyślnie miał mieć środek. I jak wspomina wyżej Emerick, John poprosił Yoko, żeby w czasie nagrywania gitar pozostała w kontrolce. "Zostań tutaj kochanie. To nam zajmie minutę".
EMERICK: Yoko była zaszokowana prośbą Johna, ale nie protestowała. Została i siedziała cichutko w kącie. John jakby wiedział, że jej obecność tam na dole może zepsuć całą atmosferę. Coś w środku powiedziało Johnowi, że jeśli chce, by wszystko zagrało, musi to zrobić tylko z Paulem i George'm. Może to był główny powód, a może na podświadomym poziomie zdecydowali się ze względu na muzykę zawiesić swoje ego. Zagranie solówek nie zajęło im całej godziny. Pozostawili wtedy za sobą całą złą krew, wszystkie spory, walki, kłótnie między sobą. Wszystko, co spadło między trzech byłych przyjaciół zostało na tą chwilę zapomniane. John, Paul i George wyglądali, jakby cofnęli się w czasie, jakby byli znowu dziećmi, grając razem dla czystej przyjemności. Bardziej niż cokolwiek, przypominali mi trzech rewolwerowców z przypiętymi gitarami, ze spojrzeniami stalowych oczu, zdecydowanych ścigać się ze sobą. Ale nie było w tym napięcia, żadnych animozji, wydawało się, że po prostu dobrze się bawią.
Podczas gdy oni ćwiczyli. ja starałem się nadać każdemu Beatlesowi inne brzmienie, charakterystyczne, tak aby słuchacz wiedział, że grają trzy różne osoby, a nie jedna z przedłużonym solo. Każdy z nich miał inny model gitary, podłączony do osobnego wzmacniacza, więc nie było to jakoś szczególnie trudne. Miałem Mala, który podłączył wzmacniacze w jeden rząd, wobec czego nie trzeba było robić jakiejś specjalnej separacji, bo wszystko było nagrywane na tej samej ścieżce. Ponieważ pomiędzy każdym solo była mała przerwa, wiedziałem, że mogę zrównoważyć poziomu po prostu przesuwając jeden suwak.
Przypuszczam, że istnieje taka możliwość, iż podczas grania swoich sol, mogli zdać sobie sprawę, że już nigdy nie będą grać razem, i mogli postrzegać ten moment jako wzruszające pożegnanie. To był pierwszy raz od bardzo długiego okresu, kiedy byli trzej w studiu i grali razem, gdyż wcześniej zazwyczaj w studiu nagrywał jeden, czasem dwójka, plus czasem Ringo... Ta sesja była szczytem lata 1969 roku i słuchanie tych solówek to dla mnie zawsze ogromna przyjemność. Gdyby dobra energia wywołana w tym dniu mogła być obecna podczas realizacji całego projektu, to trudno powiedzieć jak jeszcze wspanialsza mogła być płyta "Abbey Road".
Przypuszczam, że istnieje taka możliwość, iż podczas grania swoich sol, mogli zdać sobie sprawę, że już nigdy nie będą grać razem, i mogli postrzegać ten moment jako wzruszające pożegnanie. To był pierwszy raz od bardzo długiego okresu, kiedy byli trzej w studiu i grali razem, gdyż wcześniej zazwyczaj w studiu nagrywał jeden, czasem dwójka, plus czasem Ringo... Ta sesja była szczytem lata 1969 roku i słuchanie tych solówek to dla mnie zawsze ogromna przyjemność. Gdyby dobra energia wywołana w tym dniu mogła być obecna podczas realizacji całego projektu, to trudno powiedzieć jak jeszcze wspanialsza mogła być płyta "Abbey Road".
W "The End" Paul, John i George "połączeni" gitarowymi solami, znowu jak za dawnych czasów pięknie połączyli swoje głosy w cudną, beatlesowską harmonię, śpiewając dwutaktowe "Love you, love you"
And in the end the love you take
Is equal to the love you make.
Finalne słowa w stylu klasyki Szekspira napisał PAUL: Chciałem zakończyć album dwuwierszem, więc poszedłem za Mistrzem i go napisałem.
JOHN: Kosmiczne słowa...
Do utworu The Beatles wrócili 5 sierpnia, nagrywając tego dnia ścieżki wokalne. Powtórzyli wokale 7 sierpnia, dodając w tym dniu ścieżki z gitarami, a w dniu następnym perkusje oraz bas. Słynna sesja nagraniowa z udziałem muzyków z orkiestry, opisywana już wcześniej przy 'Golden Slumbers' i 'Carry That Weight' miała miejsce 15 sierpnia. Nagranie ukończono 18 sierpnia, kiedy to Paul nagrał finalne akordy na fortepianie, zwiastujące słynne ostatnie słowa piosenki,
..
...w
wersach tęsknej kołysanki, 'Golden Slumbers'. Paul śpiewa, że nie ma
już powrotu do domu, możesz tylko trochę pospać i mieć nadzieję na
lepszy poranek. 'Carry That Weight' opisuje pracę, która czeka od świtu,
z krótkim przypomnieniem wersu z 'You Never Give Me Your Money' (gdzie
Paul przyznaje się do błędu niezrozumienia wobec partnera), prowadzącym z
powrotem do 'Carry That Weight', a potem instrumentalnego podsumowania
kariery zespołu, 'Th End': krótkie solo na perkusji prowadzące do trzyczęściowej
bitwy gitarowej, muzycy pokazują, jak odrębne stały się ich głosy; John
używa efektu zniekształconej gitary, żeby przekroczyć kolejne granice,
Paul ściga melodię gdzieś na gryfie, a George krąży pomiędzy tymi dwiema
skrajnościami. Na sam koniec Beatlesi zapisują ostatnią obserwację...
Are you going to be in my dreams
Tonight?
[Ringo - solo na perkusji]
[John, George, Paul - gitarowe sola]
And in the end
The love you take
Is equal to the love
You make
Wcześniej konicznie przeczytaj:1. Golden Slumbers
2. Carry That Weight
Cudnie sie czyta ten blog a opisy piosenek z opcja sluchania ich w czasie czytania tekstu rewelacja. J
OdpowiedzUsuńDla mnie mógłby to być koniec albumu, idealnie się do tego nadaje. Bez tego drobiazgu na końcu.
OdpowiedzUsuń