We wszystkim czym zajmowali się The Beatles, co było z nimi związane,
była zawsze wyjątkowość. Choć pozornie brzmi to jak sprzeczność to Fab
Four jako jedyny zespół zapisał się w historii muzyki, pamięci fanów,
jako ten, który miał dwa swoje ostatnie koncerty. Mamy oczywiście na myśli ten ostatni
przed publicznością, normalny koncert z biletami i jemu poświęcam
ponownie ten post, oraz oczywiście ostatni wspólny, darmowy koncert na dachu wytwórni Apple, gdy zespół się rozpadał. Dzisiaj powrócimy jeszcze
raz do dnia 29 sierpnia 1966 roku do koncertu zespołu na Candlestick
Park w San Francisco. Dobrym powodem do opisania jeszcze raz tego
wydarzenia jest znaleziony przeze mnie w sieci dość nieźle prezentujący to wydarzenie filmik (niżej). Na początek małe wprowadzenie.
JOHN: Gdy mieliśmy chwilę przerwy od koncertowania, czuliśmy się jak na
wakacjach. Przez jakiś czas nie musisz robić nic i wraca beztroska.
Potem zaczynasz trochę tęsknić, do czasu, aż wracasz i znowu masz dość.
To tak, jak w wojsku: jakkolwiek tam jest. Jedna wielka monotonia, przez
którą musisz przebrnąć. Wszystko się zlewa. Nie pamiętam żadnej z tras.
Beatlesowski "tajfun", który dwa
miesiące wcześniej zdezorganizował ich podróż do Tokio (tzw afera z
"Jezusem", "Filipiny", Tokio - czytajcie w postach z 1966 - tutaj link), powrócił - tym razem w Cincinnati. Ulewa
wymusiła przeniesienie sobotniego koncertu, który miał się odbyć 20
sierpnia na świeżym powietrzu, na kolejny dzień. Samo w sobie nie było
to kłopotliwe, ale Epstein nie zamierzał wywracać do góry nogami reszty
harmonogramu: po popołudniowym występie wsiedli do samolotu i
przelecieli 550 kilometrów, aby zdążyć na wieczorny koncert w St Louis
przed dwudziestoma trzema tysiącami fanów zgromadzonych pod wielką
chroniącą przed deszczem plandeką. Paul uznał, że miarka się przebrała:
zgodził się z namowami pozostałej trójki - to miała być ich ostatnia
trasa koncertowa.
PAUL:
Niepokoiliśmy się, że nasze wzmacniacze zamokną od deszczu, co natychmiast
skojarzyło się nam z występami w Cavern. Było nawet gorzej. Nie sądzę,
żeby sprzedano nawet wszystkie bilety.
RINGO: W Candlestick Park mieliśmy poważną rozmowę - wszyscy stwierdziliśmy, że doszliśmy do końca drogi. Podczas tego koncertu w San Francisco wyglądało na to, że to będzie nasz ostatni wspólny występ, ale nie miałem stuprocentowej pewności aż do czasu powrotu do Londynu. John najbardziej chciał z tym skończyć, powiedział, że ma dosyć.
GEORGE: Byliśmy nadal zaprzyjaźnieni, ale zwyczajnie
zmęczeni. Cztery lata minęły nam na ciągłym podróżowaniu i graniu w krzyku
manii. Mieliśmy oczywiście kilka małych przerw, lecz w ciągu czterech lat tylko
jedne prawdziwe wakacje. Potrzebowaliśmy odpoczynku. Nie sądzę, żeby któryś z
nas tego żałował, myśląc: To jest koniec pewnej epoki. Myślę, że się zwyczajnie cieszyliśmy z tego końca.
GEORGE: Miło było być popularnym, ale czułem się
idiotycznie widząc rozmiary tej popularności. To stało się groźne, bo wszystko
wymknęło się spod kontroli i ze swojego miejsca z szeregu. Wszystkich dosięgło
to szaleństwo. Wyglądało na to, że wszyscy grają w wielkim filmie a my
zostaliśmy uwięzieni w głównej akcji. To było bardzo dziwne uczucie. Przez rok
powtarzałem: "Nie róbmy już tego więcej". Aż wreszcie to się samo zgrało i pod
koniec 1966 każdy czuł to samo: "Musimy z tym skończyć". Nie wiem dokładnie
kiedy w 1966 ale na pewno po wizycie w Manili powiedzieliśmy sobie: "hej, czas
się spakować".
NEIL ASPINALL: W Indiach (tuż po Manili -RK) po raz pierwszy usłyszałem,że być może w 1967 roku nie będzie tras. Byliśmy wszyscy, z Brianem, w hotelowym apartamencie i rozmawialiśmy o wyjeździe do Ameryki. to George zapytał Briana: "Czy to koncertowanie tam stało się corocznym wydarzeniem?". Spytał tak bo nie był przygotowany na kolejną trasę. Prawdopodobnie rozmawiali wcześniej o tym między sobą i uznali, że to nie jest taki dobry pomysł. Może właśnie wtedy zadecydowali, że w przyszłym roku nie pojadą już do Ameryki.
Gdy dotarliśmy do Candlestick Park, wiedzieliśmy wszyscy, że będzie to nasz ostatni koncert. Dla mnie nie był to Ostatni Koncert Na Zawsze. Chodziło o to, że oni po prostu przez jakiś czas nie będą koncertowali. Nigdy nie wiedziałem jaka jest prawdziwa rola w całym tym układzie, więc nie przypuszczałem, że brak koncertów jakoś się na mnie odbije.
Nie jestem pewien czy Brian był na ostatnim koncercie. Może szukał swojej teczki. Wtedy rozeszła się wiadomość, że w jego pokoju skradziono pieniądze i jakieś rzeczy osobiste. Zdarzało się, że Briana okradano.
Brak planów koncertowych pozwalał przypuszczać, że będą nagrywać więcej płyt. Wszystkie płyty The Beatles, z wyjątkiem 'Revolver', zostały nagrane między jedną trasą a drugą. Musieli zrobić płytę w dwa lub trzy tygodnie i to razem z okładką oraz wszystkimi innym rzeczami. Potem wracali na trasę i nie mogli się na niczym skoncentrować.
Gdy dotarliśmy do Candlestick Park, wiedzieliśmy wszyscy, że będzie to nasz ostatni koncert. Dla mnie nie był to Ostatni Koncert Na Zawsze. Chodziło o to, że oni po prostu przez jakiś czas nie będą koncertowali. Nigdy nie wiedziałem jaka jest prawdziwa rola w całym tym układzie, więc nie przypuszczałem, że brak koncertów jakoś się na mnie odbije.
Nie jestem pewien czy Brian był na ostatnim koncercie. Może szukał swojej teczki. Wtedy rozeszła się wiadomość, że w jego pokoju skradziono pieniądze i jakieś rzeczy osobiste. Zdarzało się, że Briana okradano.
Brak planów koncertowych pozwalał przypuszczać, że będą nagrywać więcej płyt. Wszystkie płyty The Beatles, z wyjątkiem 'Revolver', zostały nagrane między jedną trasą a drugą. Musieli zrobić płytę w dwa lub trzy tygodnie i to razem z okładką oraz wszystkimi innym rzeczami. Potem wracali na trasę i nie mogli się na niczym skoncentrować.
RINGO: Nie ogłosiliśmy oficjalnie, że przestajemy koncertować, bo ustaliliśmy to i daliśmy sobie spokój.
PAUL: Nie
pamiętam,żebym miał negatywne odczucia dotyczące zespołu. Miałem takie
odczucia w kwestii grania tras. Zawsze jednak zapomina się te przykre
chwile.To tak jak z wakacjami, gdy przez większość dni pada,
zapamiętujesz tylko te ładne dni.
JOHN: Nie
jesteśmy chłopaczkami-gogusiami. Nie mamy bezgranicznej cierpliwości.
Trzeba mieć cechy anioła, by z uśmiechem poddawać się wymaganiom
niektórych fanów. Nie chcemy uchodzić za dzieci i jesteśmy takim samymi
ludźmi jak wszyscy. Bez względu an to, czy wyglądamy na swoje lata, czy
też nie, czujemy się o wiele starsi niż naprawdę jesteśmy.
Nie możemy się ciągle trzymać za ręce. Byliśmy Beatlesami tak dobrymi,
jak tylko potrafiliśmy - byliśmy czterema zadowolonymi kolesiami. Teraz
już nimi nie jesteśmy, jesteśmy dorosłymi mężczyznami. Nie możemy się
ciągle pokazywać tylko w programie 'Top Of The Pops'. Nadal lubimy tam
występować ale czasami jest nam głupio. Nie możemy się rozwijać
wokalnie, bo nikt z nas nie może tego zaśpiewać. Musimy sobie znaleźć
coś innego do roboty. Paul nazywa to opuszczeniem szkoły i znalezieniem
sobie pracy. To rzeczywiście przypomina szkołę, bo zawsze można się
podeprzeć zespołem, a potem nagle okazuje się, że jest się samemu.
Nie powinienem się martwić jeśli zostanę odrzucony przez ludzi. MNIE
bardziej dołowałoby gdybym sam siebie odrzucił. Powiedzmy, że nagle
odkryłem, że jestem bezużytecznym nygusem. To, co zrobiłem było w
porządku, wiem, że nie byłem nygusem, ale teraz muszę zrobić coś innego.
Wszyscy po cichu liczymy na Zjazd, na miły zjazd w dół. Wtedy staniemy
się przyjemnym wspomnieniem.
RINGO: Jeżdżąc po świecie popadaliśmy w rutynę. Widownia się zmieniała
każdego dnia, ale my robiliśmy ciągle to samo - nie odczuwaliśmy żadnej
satysfakcji. Nikt nikogo nie słyszał - otaczał nas jeden wielki hałas.
Grając wciąż te same starocie, nie rozwijaliśmy się jako muzycy. Totalny
brak satysfakcji.
RINGO:
Gdy zdecydowaliśmy się skończyć z koncertowaniem, mało nas obchodziła
reszta. Większą przyjemnością była dla nas praca w studiu, co słychać na
płytach 'Rubber Soul' czy 'Revolver'. Z czasem pochłonęły nas
eksperymenty. Spędzaliśmy więcej czasu w studiu, a piosenki stawały się
coraz lepsze i ciekawsze. Nie wyciągano nas teraz ze studia, by wysłać
na kolejną trasę, mogliśmy teraz spędzać w studiu więcej czasu i się
wyluzować.
JOHN: Mamy
na zawsze dosyć występów. Nie potrafię wyobrazić sobie żadnego powodu,
dla którego wyjechalibyśmy znowu w trasę. Jesteśmy naprawdę zmęczeni.
Granie nic dla nas nie znaczy. Wiem, że to nie fair w stosunku do fanów,
ale wreszcie musimy pomyśleć o sobie.
Jest mi przykro w stosunku do ludzi, którzy nie mogą zobaczyć naszego
koncertu. Myślę, ze nic nie stracili, bo i tak by nas nie usłyszeli, ale
może czasem byłaby niezła zabawa. Przykro mi z tego powodu.
Kiedy się na chwilę oddalaliśmy, czuliśmy się jak na szkolnych
wakacjach. Przez jakiś czas nie pracowaliśmy i pamiętało się tylko żarty
i śmiech. Czekało się wtedy na trasę z pewną chęcią. Gdy wracaliśmy na
trasę, szybko nas nudziła. To przypominało wojsko. Ciągle to samo, i to
przez długi czas. Jeden wielki bałagan. Nie pamiętam dokładnie żadnej
trasy. NIE SŁYSZAŁO SIĘ MUZYKI. TO BYŁO JAKIEŚ WARIATKOWO. STANOWILI
SAMI THE BEATLES. NIE MIAŁO TO NIC WSPÓLNEGO Z MUZYKĄ.
W San Francisco, na koncercie Briana nie było za sceną, czego nie mógł sobie darować do końca życia, czyli jeszcze ok. roku. |
Tak więc 29 sierpnia w Candlestick Park w San Francisco odbył się
ostatni koncert The Beatles. Neil wcześniej wspomniał o skradzionej
teczce Briana. Nat Weiss, przyjaciel Briana, jego prawnik, wspomina to
tak: "Brian powiedział mi, że w San Francisco definitywnie kończą. Był
bardzo, bardzo przybity. "To koniec, to już absolutnie ostatni" -
mówił". Ale ten dzień miał być jeszcze straszniejszy, niż się menadżer
zespołu spodziewał. Kilka miesięcy wcześniej, Brian poznał młodego
Amerykanina, który przedstawił mu się jako Dizz, i któremu,w przypływie
gorących uczuć, nawet załatwił pracę w NEMS Enterprises. Szybko jednak
ten związek okazał się zbyt burzliwy i brutalny, nawet jak na upodobania
Briana. W odróżnieniu od wcześniejszych partnerów, Dizz, gdy mu
pokazano drzwi, zaczął się stawiać i grozić, że jeśli nie otrzyma
pokaźnej sumy, wszystko opowie Beatlesom. Za pośrednictwem Weissa Brian
przekazał Dizzowi 3 000 dolarów w zamian za zobowiązanie do milczenia do
końca trasy, dla której jeszcze jedna afera mogłaby mieć katastrofalne
skutki. Ale pod koniec amerykańskiego tournee Brian, w Los Angeles,
zaczął tęsknić za Dizzem. Obojętny wobec słów Weissa, ściągnął chłopaka
do miasta , zainstalował w domku na Beverly Hills, w którym mieszkał
razem z Natem. 29 sierpnia, gdy po wyjeździe Beatlesów do San Francisco
obaj wrócili do domu, odkryli, że zniknęły ich aktówki. Prawnik stracił
tylko średnio ważne dokumenty biznesowe, ale strata Epsteina była
bardzo uciążliwa. W skradzionej aktówce były narkotyki, korespondencja,
plik zdjęć pornograficznych o tematyce homoseksualnej oraz spora ilość
gotówki - pieniądze te miały zostać podzielone między czterech Beatlesów
jako dodatkowa premia z trasy. Pieniądze Brian mógł przeboleć (zarabiał
krocie), ale pozostała część skradzionych materiałów w rękach
bezwzględnego szantażysty stanowić mogła śmiertelne zagrożenie. Nic więc
dziwnego, że bardzo przecież delikatny i wrażliwy Brian tak bardzo bał
się wyjść z domu, że zrezygnował z obejrzenia ostatniego koncertu swoich
podopiecznych. Nigdy sobie tego nie wybaczył.
RINGO: Nasze
wycofanie się z koncertowania z pewnością spowodowało lukę w
działalności Briana. Częścią jego pracy było wyciąganie nas na trasę i
to wiązało się dla niego z poważnymi zabiegami menadżera. Wtedy na
trasie był Wielkim Bri. Gdy przyjeżdżaliśmy do jakiegoś miasta, stawał
się Panem Epsteinem - menadżerem The Beatles.
Myślę, że Brian (podobnie jak reszta z nas) był już zmęczony robieniem
ciągle tego samego.Cóż to byłaby dla niego za przyjemność przełożyć nasz
koncert w Candlestick Park czy na stadionie Shea.
Garderoba, Candlestick Park, herbata i pamiątkowe zdjęcie |
TONY BARROW: Była szczególna atmosfera, duch wydarzenia wisiał w powietrzu, wszyscy to czuliśmy. Ostatni koncert The Beatles. Pamiętam jak Paul spytał: "Masz może magnetofon kasetowy ze sobą ?" a odpowiedziałem, ze oczywiście, że mam. Paul: "Nagraj cały koncert ok ?" co oczywiście zrobiłem ustawiając mikrofon na środku sceny. Na pamiątkę tego spektakularnego wydarzenia i tylko szkoda, ze w sumie takim nie było, bop koncert był nijaki, jak na Shea. Ale byli The Beatles!
GEORGE: Przed
koncertem w Candlestick Park ustawiliśmy nasze aparaty na czekanie i
położyliśmy je na wzmacniaczach. Zrobiliśmy przerwę między utworami.
Ringo wyszedł zza perkusji- i stojąc twarzami do wzmacniaczy a plecami
do publiczności - robiliśmy zdjęcia. Wiedzieliśmy: to już koniec, nie
będziemy już więcej grali. To nasz ostatni koncert - to była jednogłośna
decyzja. Mieliśmy już naprawdę tego dosyć, tych rozruchów i huraganów.
Beatlemania zebrała swoje żniwo, nie kręciły już nas popularność, sława i
sukcesy. "Przygoda dentystyczna" sprawiła, że zobaczyliśmy wszystko w
innym świetle a granie koncertów przestało nas bawić.
Zagraliśmy 1400 koncertów i miałem już tego zdecydowanie dosyć. Nie wybiegałem specjalnie w przyszłość.
Barrow dał oryginalną kopię McCartney'owi, drugą zachował dla siebie.Dzisiaj nagranie to jest rozpowszechniane w formie bootlegów.
Stadion Candlestick Park w San Francisco mógł pomieścić 45 000 widzów ale na koncert sprzedano tylko 25 000 biletów, które kosztowały od 4,5 - 6,50 dolara. The Beatles otrzymali wynagrodzenie w wysokości 90 000$ (po odliczeniu podatków itd otrzymali na czysto ok. 65 % tej kwoty). Promotorem była lokalna firma Tempo Productions.
Konferansjerem był 'Emperor' Gene Nelson ze stacji sponsorującej koncert KYA 1250AM a Fab Four supportowali ci sami wykonawcy co na całej amerykańskiej trasie czyli: The Remaisn, Bobby Hebb, The Cyrkle i The Ronettes. Koncert rozpoczął się o 20.00
Gene Nelson tak zapamiętał koncert:Tego
wieczoru na stadionie Gigantów (Giants Los Angeles) - mimo,że sierpień,
było zimno, wiał silny wiatr, była nawet mgła i zabawne było,że przy
tej pogodzie Bobby Hebb śpiewał swój przebój "Sunny". Chciałem trochę
rozbawić tłum ale było ciężko. Zewsząd dochodził wrzask : Beatles,
Beatles, Beatles. W garderobie panował istny chaos. Pojawiła się Joan
Baez przywitać się z Beatlesami. Każdy ważniak z władz miasta tez tam
był, mieli swoją imprezkę a ja marzłem na zewnątrz.
RINGO: To wszystko odbijało się na
graniu. Ludzie wszystko zagłuszali. Doszło do tego, że grałem nierówno.
Przez połowę koncertu w ogóle się nie słyszałem, nawet z odsłuchów. Na
salach ustawiano nas w dziwnych miejscach i staliśmy zbyt daleko od
siebie. Na scenie grywaliśmy szybciej niż na płytach, głównie dlatego,
że się nie słyszeliśmy. Zdarzały mi się wejścia w złych momentach, bo
zupełnie nie wiedziałem, co się dzieje. Przez część koncertów
musieliśmy udawać, że śpiewamy, szczególnie kiedy mieliśmy zdarte
gardła. Aż w końcu wszyscy znielubili jeżdżenie w trasy. Bywały
wieczory, kiedy czuliśmy, że poszło nam fatalnie, nic z siebie nie
daliśmy, wtedy postanowiliśmy z tym skończyć, zanim innym przestanie się
to podobać.
Zespół zaśpiewał kolejno: Rock And Roll Music, She's A Woman, If I Needed Someone, Day Tripper, Baby's In Black, I Feel Fine, Yesterday, I Wanna Be Your Man, Nowhere Man, Paperback Writer i na koniec Long Tall Sally. Koncert był nieco dłuższy od standardowych i trwał ok. 25 - 30 minut.
Muzycy przeciągali komentarze, bawili się nawet zapowiedziami. Oto kilka z nich:
JOHN: Dziękujemy
wszystkim, chcielibyśmy kontynuować... show , razem ...e... piosenką,
którą e... nagraliśmy dawno temu - o pewnej niegrzecznej pani,
zatytułowaną Day Tripper!!!
GEORGE: Wielkie dzięki, a teraz zaśpiewamy piosenkę nagraną rzeczywiście bardzo dawno temu ok. 1959 roku, 'I Feel Fine'!
PAUL (przed finalną 'Long Tall Sally'): Dziękujemy
wszystkim bardzo. Wszystkim, cudownie, Frisco - masakra. Chcielibyśmy
powiedzieć, er..., to było coś fantastycznego być tu z wami, na tym
wspaniałym stadionie, przepraszamy za pogodę. Chcemy teraz prosić was
byście się dołączyli, klaskali, śpiewali, mówili, robili cokolwiek.
Nieważne, piosenka to ... dobranoc!
JOHN: Dzięki Ringo, wspaniale jest pracować z Tobą. Chcielibyśmy teraz zaśpiewać jeszcze jedną piosenkę z naszego albumu dla BBC, zatytułowaną : "He's a real Nowhere Man, sitting in his nowhere land". Oh yeah!
JOHN: Dzięki Ringo, wspaniale jest pracować z Tobą. Chcielibyśmy teraz zaśpiewać jeszcze jedną piosenkę z naszego albumu dla BBC, zatytułowaną : "He's a real Nowhere Man, sitting in his nowhere land". Oh yeah!
PAUL: Pamiętam, że po tym koncercie wsiedliśmy do wielkiej pustej
stalowej furgonetki przypominającej ciężarówkę do przeprowadzek. W
środku nie było żadnych foteli - dosłownie nic. Rzucało nami we
wszystkie strony, próbowaliśmy się czegoś przytrzymać. I właśnie wtedy
stwierdziliśmy: "Do licha z tym całym koncertowym cyrkiem, mamy tego po
dziurki w nosie". W końcu przyznałem im rację. Wcześniej powtarzałem:
"Występy przed publicznością są ważne, dzięki nim jesteśmy w formie.
Musimy jeździć w trasy. Muzycy muszą jeździć w trasy, muzyka musi być
żywa". W chwilach zwątpienia przyjmowałem taką postawę, ale w końcu
zgodziłem się z nimi. Ustaliliśmy, że na razie zachowamy sprawę w
tajemnicy, ale że już nigdy nie pojedziemy w trasę koncertową. Mieliśmy
definitywnie dość koncertowania. Nie byłem w stanie wyobrazić sobie
powodu, dla którego mielibyśmy kiedykolwiek wyruszyć w trasę.
I koniec. Beatlesi szybko opancerzoną limuzyna pojechali na lotnisko. W czasie lotu powrotnego do Los Angeles George Harrison powtarzał: I to jest to! Nie jestem już Beatlesem!
I jeszcze raz ten Beatles, który był najbardziej za zaprzestaniem koncertowania
GEORGE: Myślałem wtedy sobie: 'Czeka mnie odpoczynek, nie będę już
musiał doświadczać tego szaleństwa.
The Beatles opuszczają stadion. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz