IF YOU GOT TROUBLE

Album: Anthology 2
Kompozycja: Lennon
(50%) & McCartney (50%)
Nagrana: 18 luty 1965

Producent: George Martin 
Inżynier : Norman Smith
Długość: 2:48
Wydana: 18 października 1996 
Wytwórnia: Apple Records




 

Obsada: 

RINGO: wokal, perkusja (Ludwig)

JOHN: chórki, gitara rytmiczna  (1964 Black Fender Stratocaster)
PAUL: chórki, gitara basowa (Hofner), gitara (Epiphone Casino)

GEORGE: gitara solowa (1962 Gretsch 6119 "Tennessean")
 

Dostępna na: Anthology (2)




Po ostatnim poście o najnowszym (2019) albumie Ritchiego Starkey'a, dzisiaj cofam się do 1965 roku i niespecjalnie znana piosenka The Beatles z perkusistą zespołu za bębnami i przy mikrofonie. "If You Got Trouble" to chyba moja ulubiona piosenka Ringo Starra, którą zespół nie wydał na oficjalnym wydawnictwie, a spokojnie powinien. W moich zbiorach bootlegowych odnalazłem ją tylko raz. Take 1. Wydaje się więc, że zespół po pierwszym podejściu szybko z niej zrezygnował. Piosenka miała mieć swoją premierę dwanaście lat wcześniej przed premierą "Anthology". W 1984 roku miał się ukazać składankowy album zespołu, zatytułowany "Sessions" lub "Sessions The Beatles" (możliwe, że inaczej). Miks "If You Got Trouble" przygotował Geoff Emerick, ale trójka żyjących Beatlesów zablokowała wydanie tego albumu.
Wszystkie przeszukane przeze mnie źródła nie wspominają o jakiejkolwiek innej próbie nagrania piosenki. Nagranie jej miało miejsce ok. 18.40, w czasie sesji 18 lutego 1965, pomiędzy nagrywaniem ballady Johna "You've Got To Hide Your Love Away" i kolejnego jego numeru, "Tell Me What You See". Na ścieżkę pierwszą nagrano podstawowy profil rytmiczny piosenki: perkusja, bas Paula i gitara George'a. Na ścieżce trzeciej Ringo nagrał główny wokal, na drugiej  trzy gitary pozostałych Beatlesów. Ok. 19.15 Paul i John dośpiewali chórki a wokal Ringo zdublowano. W czasie nagrania mogła nie panować idealna atmosfera lub może pewnego rodzaju improwizacja, spowodowana mało poważnym podejściem całego zespołu do piosenki, gdyż w pewnej chwili słyszymy głos Ringo, wołającego w swoim stylu, ale już nie do konkretnego gitarzysty (zazwyczaj George'a), "teraz dawaj - którykolwiek" (rock on - anybody!). Okrzyk Ringa może przesądzać o informacji, że nakładki gitarowe dogrywali George i John, gdyż niektóre źródła wskazują tylko George'a jako muzyka dogrywającego partie na gitarze solowej.
Song został napisany specjalnie dla niego przez Johna i Paula z myślą o umieszczenie go na albumie "Help!". Niestety tak się nie stało, i jak dla mnie jest to piosenka o niebo lepsza od "Act Naturally", country'owego covera, który dzięki decyzji George'a Martina, wtedy jeszcze mającego główne zdanie w sprawie repertuaru na płytę, znalazł się na drugim filmowym albumie zespołu. Przypomnę, że "Act Naturally" nagrano cztery miesiące później, i pewnie ani Martin, McCartney czy Lennon nie pamiętali już o piosence z lutowej sesji. Sam Ringo chyba nie był specjalnie tym zmartwiony, gdyż jedyna uwaga o piosence, którą udało mi się znaleźć była bardzo zdawkowa i odnosiła się tylko do faktu odnalezienie jej po latach (znalazła się na drugiej płytce "Anthology", wydanej w 1996 roku).
RINGO: Nagrałem piosenkę do albumu "Help!", która nigdy nie została wydana - "If You Got Trouble". George odnalazł się w skarbcu studia EMI.
Piosenka z pewnością nie jest pokazem geniuszu spółki Lennona i McCartney'a. Tak naprawdę, to moim zdaniem. jedynym numerem dedykowanym Ringo, do którego para się specjalnie przyłożyła, była piosenka "With A Little Help From My Friends" (może po trochu "Yellow Submarine"). Wszystkie inne to były tzw. wypełniacze, które darowywano Ringo by uatrakcyjnić zawartość playlisty danego albumu. Wspomniany geniusz dwójki liderów The Beatles pozwolił jednak - i tak jest przecież co dzisiaj - znaleźć w każdej jakiś urok. W tekście opisywanej piosenki wydaje mi się, że żartobliwe odniesienie do "pierścionka" (ring) to fragment napisany przez Johna, ale w 1965 roku para muzyków pisała często ramię w ramię, tym bardziej na pilne zamówienie producenta (muzyki, filmu). 

Bahamy, 1965, Beatlesi na planie filmu "Help!"
Moją pozytywną opinię o piosence psuje wypowiedź George'a Harrisona, który na potrzeby projektu "Antologia The Beatles" powiedział: Właśnie się na nią natchnęliśmy, i to jest najbardziej dziwna piosenka. Nie przypominam sonie nawet jak ją nagrywaliśmy. To głupia piosenka z głupimi słowami. Nic dziwnego, że nic z nie wyszło.
W czasie nagrywania omawianej dzisiaj piosenki za dźwięk odpowiadał jeszcze Norman Smith, niebawem opuszczający Fabsów. To będzie jeden z pierwszych menadżerów drugiego mojego ulubionego zespołu, Pink Floyd.




__________________________________

If you've got trouble
Then you got less trouble than me
You say you're worried
You can't be as worried as me (Oh oh)

You're quite contend to be bad
With all the advantage you had over me
Just because you're trouble
Then don't bring your troubles to me

 

I don't think it's funny
When you ask for money and things
Especially when you're standing there
Wearing diamond and rings (Oh oh)


You think I'm soft in the head
Well try someone softer instead anything
It's not so funny
When you know what money can bring

You better leave me alone
I don't need a thing from you
You better take yourself home
Go and count a ring or two




                   Historia The Beatles
                    
Blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki
       
HISTORY of  THE BEATLES



"What's My Name" '2019. Nowy album Ringo.

Wydany: 25 października 2019
Nagrana w: Rocabella Studio
Wytwórnia: Universal Music Entertainment
Producent: Ringo Starr 
Długość: 34'









  1."Gotta Get Up to Get Down"
  2."It's Not Love That You Want"
  3."Grow Old with Me" (John Lennon)
  4."Magic"   
  5."Money"  Janie Bradford & Berry Gordy)  
  6."Better Days"   
  7."Life Is Good"
  8."Thank God for Music"
  9."Send Love Spread Peace"
10."What's My Name"


Obsada:
Joe Walsh, Edgar Winter, Dave Stewart, Benmont Tench, Steve Lukather, Nathan East, Colin Hay, Richard Page, Warren Ham, Windy Wagner, Kari Kimmel i

Czytaj więcej na https://muzyka.interia.pl/wiadomosci/news-ringo-starr-nowa-plyta-what-s-my-name-wsrod-gosci-paul-mccar,nId,3208061#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=firefox
RINGO 
PAUL 
Joe Walsh (The Eagles, prywatnie szwagier Ringo)
Dave Stewart (Eurythmics)
Richard Page (Mr.Mister)
Steve Lukather (Toto)
Edgar Winter
Colin Hay (Men At Work)
Benmonth Tench (Tom Petty & The Heartbreakers )
i inni


Pierwszą rzeczą, o której pomyślałem przesłuchując najnowszy, 20-ty już studyjny album Sir Richarda Starkey'a to cudowny fakt, że barwa głosu perkusisty zespołu po kilkudziesięciu latach od śpiewania w The Beatles ... brzmi tak samo lub prawie tak samo, czego już na pewno - sam miałem okazję się o tym przekonać dwa razy - nie można powiedzieć o głosie Sir Paula. Ringo wygląda też chyba lepiej, jak na swoje lata, niż sławniejszy kolega z Fab Four. 
Bruce Sugar (inżynier dźwiękowy, współpracownik Ringo od wielu lat) oraz Ringo i Paul - zdjęcie z okresu pracy nad albumem "What's My Name"

A co mogę napisać a najnowszym albumie Ringo Starra ? Napiszę dyplomatycznie, że jedynym albumem muzyka, który w sumie podoba mi się nawet w całości, to wydany w 2008 "Liverpool 8". Ani ten najnowszy, ani żaden poprzedni specjalnie mnie nie zachwyciły, ale to przecież nie niespodzianka. Przy całym szacunku i miłości do Ringo, jako członka mojego ukochanego zespołu, to muszę przyznać, o czym wie zresztą cały świat, że muzycznym geniuszem nie był, nie jest i jakiś tam popyt na jego albumy jak i koncerty, to przede wszystkim sentyment do The Beatles, którego Sir Richard był bardzo mocną częścią. Muzyce najnowszego albumu "What's My Name" specjalnie nie pomogła cała ekipa "dinozaurów" muzyki rockowej, która pomagała mu nagrywać ten album, jak i ostatnio obecna w składzie jego All His Starr Band. Ringo dał tym muzykom nowe życie i oczywiście wielki szacunek dla niego za to. A znaleźli się wśród współ-kompozytorów nowych piosenek Ringo całkiem nieźli muzycy. Ich lista znajduje się wyżej. Jednemu muzykowi, który wystąpił na tej płycie, z kolei to Ringo zawdzięcza spore zainteresowanie albumem.

 
Udział Paula w nagraniu piosenki "Grow Old With Me", jednej z ostatnich kompozycji napisanych przed śmiercią przez Johna Lennona, wydanej w jego wykonaniu dopiero w 1984 roku, na albumie "Milk And Honey" zelektryzował muzyczny świat, nie tylko w ramach beatle-newsów. Ringo słowa Johna, dedykowane w chwili pisania Yoko (piosenka podpisana jest przez oboje Lennonów), pięknie wyśpiewuje dla Barbary Ringo. Z towarzyszeniem McCartney'a w chórkach oraz oczywiście na basie. Dla mnie to najlepszy numer na płycie.
RINGO: Zaśpiewałem tą piosenkę najlepiej jak mogłem. Dobrze sobie z tym radzę, gdy myślę tak głęboko o Johnie. Dałem z siebie co najlepsze. Daliśmy z siebie to co najlepsze. Bo dobrą rzeczą związaną z tym jest to, że chciałem, aby Paul zagrał w tym numerze i on się na to zgodził. Paul zagrał na basie i trochę ze mną podśpiewywał. W pewnym sensie  jest tam zna mi także John. I nie mówię tego, by reklamować piosenkę. W piosence jestem razem z Paulem. A Jack zaaranżował dla mnie smyczki i jeśli się dobrze wsłuchasz, to rozpoznasz tam fragment z "Here Comes The Sun" George'a Harrisona. W pewnym sensie jest w tym nagraniu cała nasza czwórka.
Grow Old With me - wersja autorska Johna.

Wszystkie kompozycje są autorstwa Ringo,ale we współpracy z całą ekipą muzyków wymienionych powyżej (prócz dwóch zaznaczonych). To oczywiście wspomniana kompozycja Lennona. Druga to klasyk Motown, kompozycja autorstwa twórcy tej soulowej wytwórni muzycznej, Berry'ego Gordy'ego, którą śpiewali także Beatlesi (główny wokal należał do Johna) i wydali na swoim drugim albumie "With the Beatles" (link tutaj). Tytułowa piosenka, pierwszy singiel z nowego albumu, to wspólna praca Ringo i Colina Hay'a, wokalisty australijskiego zespołu Men At Work, znanego przede wszystkim z wielkiego hitu lat 80, "Down Under", od wielu już lat grającego w zespole Ringo. W numerze Ringo wraca do czasów z The Beatles: From Paul to John / To playing in German bars / From mono to stereo / Hitting number one /And having all the fun /And lighting up the radio. I kończy: Nothing stays the same / But I'm still in the game / What's my name? (Ringo!) No tak, z pewnością Ringo jest wciąż "w grze", choć z pewnością stadionów jak Paul nie zapełni.
Muzyka nagrywana była w domowej atmosferze studia Rocabella w Los Angeles, którego właścicielem jest Starr. Muzyk opowiadał w wywiadzie, że nie chciał już nagrywać w typowym studiu, gdzie muzycy od ekipy technicznej oddzieleni są szklaną ścianą. 
RINGO: Wszyscy sa tutaj, ci których zapraszam. To najmniejszy klub w mieście. Uwielbiam to, być w domu, móc się przywitać z żoną... I to było dobre dla mnie i muzyki... 

I chyba tyle. Milutka, ciepła, bezpretensjonalna muzyka Ritchi'ego, wpadająca jednym uchem i wypadająca następnym. Pomijając pierwszy utwór, lekko eksperymentalny, to słyszymy na niej dobrego, starego Ringo. Dla fanów The Beatles. Czy Ringo odwiedzi jeszcze raz nasz kraj? Niewykluczone.

                   * Historia The Beatles *
                    
Blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki
       
HISTORY of  THE BEATLES



KOLEKCJA WSZYSTKICH SINGLI NA WINYLU.

Cała kolekcja małych płytek, czyli tzw. singli na nowo w sprzedaży. Oryginalnych z Johnem i z tymi już bez niego. Więcej oczywiście na oficjalnej stronie zespołu, link pod zdjęciem. Trudno mi powiedzieć, czy po rocznicowych (z okazji 50-lecia od daty premiery) wydaniach 'Peppera', 'Białego Albumu' i niedawno 'Abbey Road' za rok ukaże się taki sam 'Let It Be', a z czasem - już bez okrągłych rocznic - wszystkie albumy zespoły w wersjach kolekcjonerskich (Deluxe, Super Deluxe), ale gdybym miał postawić jakąś niedużą kwotę, to z pewnością tak będzie. Moda na zespół nie przemija, a wprost przeciwnie. Pomnik The Beatles pokrywa się z każdym rokiem kolejnymi warstwami złota, diamentów czy platyny. Z pewnością w Apple  zechca, żeby wszystkie materiały muzyczne, które wydostały się na światło dzienne na bootlegach, zostały wydane oficjalnie, po przyzwoitych remiksach, remasteringu, z pewnością spod ręki Giles Martina. Póki co, z powrotem mody na płyty winylowe (przeważnie tylko LP), mamy na rynku, chyba po raz pierwszy, kolekcją jednego artysty płytek na 45 obrotów na minutę. Choć oczywiście cała kolekcja singli dostępna także w innych "formatach".
Więcej tutaj



Liverpool, 19.10.2019. Zdjęcie z kolebki Fab Four przesłane mi wczoraj przez bratanicę. Nie do końca tak wielką fankę Beatlesów jak jej wujek (stryjek ?), ale po wieczorze w Cavern może ciut ciut większą...

                   * Historia The Beatles *
                    
Blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki
       
HISTORY of  THE BEATLES



ABBEY ROAD '2019. Droga do powstania albumu.

O albumie, jego genezie więcej można dowiedzieć się z tekstów na moim blogu o tej genialnej płycie zespołu. W rocznicowym wydaniu płyty w tym roku (w dołączonych do wydawnictw) książeczkach pojawił się taki tekst, który przytaczam w całości. Dla obeznanych z historią zespołu fanów dodany do płytki tekst (autorstwa Kevina Howletta, producenta BBC, swego czasu współpracującego blisko z zespołem) nie zawiera żadnych zaskakujących czy nowych informacji, ale możemy się dzięki niemu zorientować, jak firma Apple, Paul i Ringo chcą przedstawić wszystkim okres powstawania płyty. Dzisiaj w 209. Moim zdaniem bardzo udanie. Jak zawsze na blogu, moje, niedoskonałe tłumaczenie, nie dosłowne, ale oddające sens angielskiego oryginału. 

  Odniosę się jeszcze tylko do pierwszego zdania poniższego tekstu. Bezdyskusyjnie "Abbey Road" jest dla mnie najlepszym albumem nie tylko The Beatles ale i wszech-czasów, ale wydaje mi się, że gdyby na wymienionym "Pepperze" zmieszczono - tak ja to się stało 50 lat później - dwie piosenki, które pierwotnie miały się na nim znaleźć (mam na myśli singlowe "Strawberry Fields Forever" i "Penny Lane"), album z 1967 byłby niedoścignionym wzorem, przebijając może płytę z 1969. Czy dodanie do "Abbey Road" któregoś z wielkich hitów, dzisiaj klasyków The Beatles z 1969 roku, jak np. "Let It Be", "The Long And Winding Road" a nawet "Get Back" wzniosłoby "Abbey Road" na jeszcze wyższe poziomy? Nie jestem pewien. Zostawię Was z tą myślą. 

Pod względem ogromnych wyzwań pomysłowości "Abbey Road" podważa status albumu "Sgt. Pepper's  Lonely Hearts Club Band" jako największego dokonania grupy. Ale któż to mógł przewidzieć na początku 1969. Działając w niezwykle płodnym biznesie muzycznym, The Beatles wiedzieli, że  aby się w nim utrzymać musieli ciągle wydawać płyty. Na muzycznej scenie następowały cały czas zmiany i wiele zespołów, które współistniały we wczesnych czasach The Beatles zostało z niej zmiecionych (osiągając wcześniej szczyt bądź nie). Ciekawe, że dwa tygodnie przed wydaniem w listopadzie 1968 roku "Białego Albumu", ogłoszono, że zespół prawdopodobnie zagra w połowie grudnia trzy koncerty w Roundhouse, w Londynie, a z tego wydarzenia możliwe, że telewizja wykroi godzinny show. To była zaskakująca wiadomość, zwłaszcza, że zespół od dwóch lat już nie koncertował. Nowy album zespołu to efekt 5-cio miesięcznej pracy w studiu i Apple przekazało prasie informację, że planowane koncerty będą oczywiście skoncentrowane na materiale z tych 30 nowych nagrań.
  Plany szybko zostały zmodyfikowane. Od dnia, kiedy grupa zgromadziła się w Studiach Twickenham (2 stycznia 1969), zaczęto dostrzegać, że pomysł na żywo dla telewizji jest wielce ryzykowny. "Biały Album", choć wciąż był numerem 1 w Wielkiej Brytanii i USA i w wielu innych krajach, był już dla nich starym materiałem. Porzucono więc szybko ideę grania czegokolwiek z niego, wybierając za to naukę całkiem nowych piosenek. W pierwszym dniu prób John powiedział George'owi Martinowi, że "prawdopodobnie uda im się razem szybko napisać kilka nowych". 
  Tymczasową datą na koncert miał być dzień 20 stycznia 1969, i to miało być szczególne wyzwanie, nawet dla The Beatles. Paul w 1969 powiedział: "Kiedy doszło do tego, że mieliśmy to zrobić, powiedzieliśmy: 'Napiszmy nowe piosenki'. Ponieważ zawsze staraliśmy się przeć do przodu. Szybko się wszystkim nudziliśmy". Ponadto zdecydowali się wtedy nakręcić film ze swoich prób, tak by widzowie mogli zaobserwować ewolucję każdej piosenki. Paul wspomina: "Pomysł był taki, żeby sfilmować proces powstawania piosenek w toku. Zobaczyć coś, co było od samego początku małym zalążkiem pomysłu aż do samego finałowego urzeczywistnienia songu. No i mieliśmy zagrać wszystko w Technicolorze".
Wrócono do pomysłu zagrania koncertu na żywo, jako punktu kulminacyjnego filmu. Ponadto grupa narzuciła sama sobie reguły, że nagrania będą pozbawione  obróbki studyjnej, efektów, wszelakich nakładek.
  Inzynier Glyn Johns, który dotychczas regularnie pracował z The Rolling Stones, odpowiadał za dźwięk. Otoczeni przez kamery, skuleni wokół siebie, The Beatles, raz marzli z powodu ciągłych zimowych przeciągów wielkiego budynku, drugi czuli się niekomfortowo przez ciepło otaczających ich lamp i sprzętu. Dokładna historia tego okresu nazwanego projektem "Get Back", ostatecznie wydana na albumie i filmie nazwanymi "Let it Be", została odłożona na inny czas. Sumując, wydaje się, że próby w Twickenham Studios, które charakteryzowały całe przedsięwzięcie uznano jako nieszczęśliwe - czy to przez samych Beatlesów, czy każdego, który oglądał  film. Cała czwórka przyznawała, że poddawana tam była sporym presjom, wzmocnionym przez nieprzyjazne otoczenie i stałą obecność kamer, mikrofonów, dosłownie ich wkurzającą. Setki nagranych taśm audio zapewniają dostęp do tych bezcennych, historycznych zapisów. Taśmy z Twickenham zawierają też szereg szczerych dyskusji i rozmów członków zespołu.

  Gdy tykające jak bomba zegarowa dni w Twickenham mijały, reżyser Michael Lindsay-Hogg skupiał całą swoją uwagę na ustaleniu, gdzie ma być sfilmowany koncert. Wynajem dwóch oceanicznych liniowców (z tygodniowym wyprzedzeniem), by zabrać zespół wraz z publicznością na arabską pustynię w Afryce był jednym z szalonych pomysłów branych pod uwagę. W siódmym dniu prób musiał się zmierzyć z jeszcze większym problemem. Po porannym zagraniu - w wyjątkowo zespołowej atmosferze - piosenek "Get Back" oraz "Two Of Us", coś wydarzyło się w czasie przerwy na lunch, po której George obwieścił, że opuszcza zespół. W jego pamiętniku z owego dnia (10 stycznia 19 69) czytamy: "próby, aż do lunchu, opuszczam The Beatles, pojechałem do domu".
  Kryzys został jednak szybko zażegnany. George zgodził się wrócić pod dwoma, nie dającym pola do negocjacji warunkami - przenoszą się do przytulniejszego otoczenia w ich studiu przy Abbey Road i odpuszczają temat występu na żywo dla telewizji. Jak w starych powiedzeniach: "Zawsze krzywdzisz tego, kogo kochasz" czy "wszyscy kochamy się i wszyscy wiemy o tym", Ringo opowiedział BBC, w dzień wcześniej przed przenosinami: "Nadal czasami ranimy siebie ... ale to buduje z nas później w coś większego, niż było wcześniej".

  W Apple rzeczy poszły już dużo lepiej. Tam wszyscy przypomnieli sobie prawdę o głównych zasadach procesu nagraniowego lecz bez efektów studyjnych i dogrywek. Celem stał się teraz dokument o tworzeniu przez grupę albumu w warunkach najbardziej podobnych do tych z czasów ich najwcześniejszych sesji w studiach EMI . Atmosfera stała się bardziej przejrzysta. Dołączył też do nich stary przyjaciel, grający na organach.  Billy'ego Prestona poznali jeszcze w Hamburgu, gdy grał on w zespole Little Richarda. W Londynie  Billy grał w zespole Ray'a Charlesa. Wpadł w odwiedziny do Apple i wkrótce zadomowił się tam w studiu na resztę miesiąca. 

   Ostatecznie zdecydowano nakręcić dwie sekwencje występu na żywo,by nadały one filmowi odpowiednie zakończenie. Niezapowiedziany koncert miał miejsce w porze obiadowej 30 stycznia 1969 na dachu wytwórni Apple przy 3 Saville Row. The Beatles w przenikliwym wietrze zagrali na dachu 42-minutowy koncert. To był ich ostatni publiczny występ, choć, co oczywiste, w owym czasie nikt tego nie podejrzewał. Opisał to magazyn New Musical Express w artykule, 'Allen Klein pomaga Beatlesom', w którym zdawkowo wspomniano, że w ostatni czwartek zaskoczeni przechodnie na londyńskiej Saville Row mogli usłyszeć niektóre ze specjalnie napisanych piosenek zespołu. Następnego dnia kamery nakręciły kolejne trzy piosenki, które nie były odpowiednie do wykonania ich "na żywo".
   Z perspektywy czasu wielu zgadza się z tym, że niezadowolenie z tego, co miało miejsce w styczniu 1969,  skłoniło The Beatles do wspólnego zebrania się, by wydać finalne, triumfalne muzycznie dzieło. Połysk produkcji i nieskazitelne wykonania na "Abbey Road" skłaniają do takiego osądu. Chociaż zdarzały się wtedy okazjonalne rozmowy w grupie o 'rozwodzie', to pod koniec miesiąca chmury burzowe nad nim całkowicie się rozwiały i zniknęły w oddali. To prawda, że kilka "burz" wydarzyło się jeszcze wiosną 1969 roku, ale latem wszystko wydawało się już spokojniejsze.  Wskazują na to oryginalne taśmy z sesji do albumu "Abbey Road". Także  wypowiedź George'a: "Nie wiedziałem wtedy, że to będzie ostatnia płyta The Beatles. Pamiętam, że polubiłem tą płytę, cieszyłem się nią, ale nie przypominam sobie, bym tak myślał o tej płycie, ponieważ tak wiele rzeczy się wtedy działo". Refleksja Ringo jest podobna: "Zawsze istniała możliwość, że będziemy nadal kontynuować Nie siedzieliśmy w studiu powtarzają: ostatnia płyta, ostatni utwór, ostatnie ujęcie".
  Nagrywanie "Abbey Road" dzieli się na dwa odrębne okresy. Pierwszy obejmuje nagrania dokonane pomiędzy późnym lutym a wczesnym majem 1969. Pięć utworów z albumu powstało w tamtym okresie: "I Want You (She's So Heavy)", "Something", "Oh! Darling", "Octopus's Garden" i "You Never Give me Your Money". Nie było też pewne, że pięć nowych piosenek znajdzie się na nowym projekcie czy też na poprzednim.

   W owym czasie spotkania biznesowe w Apple bywały czasami bardzo frustrujące. Allen Klein, który wcześniej prowadził interesy The Rolling Stones, Animals i Herman's's Hermits w USA,  został zatrudniony by zaprowadzić porządek w firmie zespołu. W ten sposób wywrócił do góry nogami etos Apple. Klein działał na wielu polach, zwalniał, rekrutował załogę Apple, prowadził walkę o udziały w Northern Songs, która kontrolowała prawa autorskie do kompozycji zespołu. Najpoważniejszą wtedy sprawą dzielącą boleśnie cały zespół, były zasadnicze różnice zdań co do osób, które  mają decydować o jego finansach. Paul przypominał sobie jeden z najbardziej napiętych momentów, który miał miejsce w Olympic Sound Studios. 6 maja nagrywana była piosenka, "You Never Give Me Your Money". Trzy dni później, w piątek wieczorem, zespół zebrał się w Olympic na dalszą pracę z Glynem Johnsem. Allen Klein wrócił z Nowego Jorku i namawiał wszystkich czterech Beatlesów do podpisania kontraktu na następne trzy lata. Paul nie podpisał. "Z jakiegoś powodu ich trzech bardzo chętnie zgodzili się na pracę z nim. Namawiali mnie, dręczyli mnie, bym podpisał" - wspominał Paul w książce "Mamy Years From Now". "Powiedziałem, 'Nie, nie chcę niczego dobrego od tego faceta. Zaczekam do poniedziałku, zanim cokolwiek mam podpisać. Mój prawnik pojawi się w poniedziałek'. A oni na to: 'Pierdol się!' i wyszli ze studia zostawiając mnie w Olympic na sesji samego'". 

 W tym samym czasie Glyn Johns kończył prace nad albumem "Brave New World" Steve Miller Bandu. Niechciana przez The Beatles sesja została wykorzystana do współpracy pomiędzy Paulem i Steve Millerem. Paul wspomina: 'Zrobiliśmy we dwoję jego nagranie "My Dark Hour" (Moja ciemna godzina). Wyładowałem się wtedy w grze na perkusji. Było zbyt dużo wypełnień bębnami. To był dziwny okres w moim życiu i przysięgam, moje pierwsze siwe włosy pojawiły się właśnie w tamtym miesiącu".
  W swoim pamiętniku Glyn Johns zaznaczył, że sesja Beatlesów w dniu następnym została odwołana. Sześć dniu po swojej "ciemnej godzinie" w Olympic Studio Paul udzielił wywiadu Roysowi Corlettowi z BBC Radio Merseyside. Zapytany o to, czy istnieją wciąż silne więzi pomiędzy Beatlesami, odpowiedział: "Oczywiście. To jest trójka moich najlepszych przyjaciół. Mówię ci, że to są wspaniali faceci!" 
  I faktycznie, "nie wszystko nie wyglądało w takich 'siwych' kolorach". Pozostała część albumu była wynikiem konsekwentnej pracy w lipcu i sierpniu. Po wydłużonej od wspólnego nagrywania przerwie The Beatles zareagowali teraz bardzo wyraźnie. Ich pierwotny projekt albumu został wstrzymany do momentu ukończenia filmu dokumentalnego, więc zdecydowali w międzyczasie nagrać nowy. George Martin był zachwycony, gdy ujrzał entuzjazm całej czwórki do zdyscyplinowanego nagrywania w studiach EMI. "Paul zadzwonił do mnie i powiedział: 'Nagrywamy kolejny album. Czy zechciałbyś go produkować?' Moja natychmiastowa odpowiedź brzmiała: ' Tylko jeśli pozwolicie mi produkować go jak dawniej'. On na to: 'Oczywiście, chcemy'. Wszyscy bardzo dobrze się spisali w czasie pracy nad tym albumem i dlatego bardzo go lubię. To była bardzo szczęśliwa płyta".
  Do kilku piosenek, George Martin napisał partytury, które zostały nagrane pod koniec sesji. Był również zachwycony pomysłem stworzenia składanki kilku piosenek, znanej w czasie sesji pod nazwą "The Long One" (Ta długa). Producent wspomina: "Bez potrzeby bycia pretensjonalnym, przekazałem in, że tworzymy coś na kształt sztuki i chciałem by myśleli symfonicznie. Chciałem by w czasie pisania swoich piosenek w warunkach pierwszego i drugiego podmiotu, myśleli o nich jak o formach symfonii i sonaty". 
  Kolejnym kluczowym elementem "Abbey Road" to jakoś i zawiłość harmonii wokalnych. Jakkolwiek przy całym stopniu zastosowania wyrafinowanych technik produkcyjnych, wiele piosenek zostało przez zespół wykonanych na żywo w studiu, do których nakładki dodano później. Nie separowano na taśmie oddzielnie każdego instrumentu. Jak opisano to na następnych stronach, część albumu zatytułowana Sessions zawiera wiele takich wykonań na żywo.




 






          

         * Historia The Beatles *
                            Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki
        HISTORY of  THE BEATLES

ABBEY ROAD - o albumie: GILES MARTIN



Moją pierwszą, prawdziwą pracą dla The Beatles była ta nad stworzeniem ścieżki dźwiękowej dla show pod nazwą "Love" Dirque du Soleil. Po trzynastu latach moje wspomnienia z tego okresu to robienie playbacku z "Come Together", innymi razy, te dla Paula i Ringo. Ich reakcje zawsze były bardzo podobne. Za każdym razem, kiedy słuchali, przymykali oczy i mówili: "Tak, pamiętam ten dzień". I zawsze z uśmiechem dodawali: "Byliśmy tego dnia naprawdę dobrzy". Tym właśnie jest dla mnie album "Abbey Road" - zespół o szczytu swoich możliwości twórczych. Beatlemania i duch jej z wcześniejszych lat może już wtedy wyerodowały, ale złożoność gry i niezwykła łatwość, z jaką mogli atakować każdy gatunek muzyczny, osiągnęły zenit.

Myślę, że stary zespół został ponownie zebrany, aby rozproszyć niezadowolenie i frustracje, które im towarzyszyły podczas sesji nagraniowych "Let it Be". Mój ociec, George Martin, miał swobodę nie tylko przy produkcji sesji, ale także do powrotu do swojej znaczącej roli przy aranżacjach muzycznych... i to widać. Powrót inżynierów dźwięku Geoffa Emericka i Phila McDonalda gwarantował precyzję brzmienia, co zostało wsparte instalacją nowej konsoli nagraniowej, modelu TG12345. Nowy sprzęt pozwalał na nagrywanie bardziej złożone. Tak naprawdę, to "Abbey Road" ,
na wiele sposobów, stał się wzorcem do tego jak nagrywać albumy na następne 20 lat. Tak, to nadal jest ta sama nienaganna jakoś aranżacji oraz technicznych sztuczek w grze, którą cieszyły nas albumy "Sgt. Pepper" czy "White Album" ze wszystkim nagrywaniem na ośmio-ścieżkowym magnetofonie, na którym dodatkową zaletą było komfort nie "odbijania" ścieżek ['bounce' - zalecam tutaj znalezienie w sieci dokładnego tłumaczenia zwrotu:  "bouncing audio", oznaczającego w skrócie termin studyjny - opis procesu zgrywania nagrania ze wszystkich ścieżek na ostatnią miksowaną - RK] zbyt mocno.
  Jeszcze raz, kiedy zostałem poproszony o zremiksowanie tego albumu, okazało się, że nie ma lepszej osoby, z którą mógłbym to zrobić niż Sam Okell [na zdjęciu z prawej]. Nasza współpraca wciąż trwa. "Abbey Road" już brzmiało wspaniale. By jednak zbliżyć się do mistrzostwa oryginalnego nagrania, zawsze staraliśmy się poodklejać poszczególne ich warstwy od siebie, do takiej czystości, jak to tylko było możliwe. Dzieło The Beatles jest zdumiewające: my starzejemy się,  ale ich muzyka wcale. Jej sekret nie tkwi jednak w sposobie  zarejestrowania brzmienia. Magia pochodzi wprost z rąk grających na poszczególnych instrumentach, mieszanki głosów Beatlesów, piękna aranżacji.
  Naszym zadaniem było upewnić się, że wszystko brzmi tak świeżo i uderzająco, jak w dniu nagrania. Robiąc to mieliśmy to szczęście, że nad "Abbey Road" pracowaliśmy akurat w studiu Abbey Road. Mogliśmy odzyskać brzmienie orkiestry w Studiu 1, czy zespołu w Studiu 2. Mieliśmy do dyspozycji ten sam sprzęt, ADT (Artificial Double Tracking), który używany był 50 lat temu. Dysponowaliśmy nawet każdym oryginalnym nagraniem oraz stołem mikserskim, na którym  pracował oryginalna ekipa producencka.
  Po raz pierwszy produkowaliśmy muzykę albumu w systemie Dolby Atmos, razem z miksem do wersji z dźwiękiem 5.1 sorround. Bez względu na to, czy jest to w przestrzennym audio czy w stereo, to nadal jest "Abbey Road". Nie jest to też płyta brzmiąca jak największy zespół w historii muzyka w chwili rozpadu. Daleko od tego.  To jedno z ich najwspanialszych osiągnięć w studiu nagraniowym - arcydzieło kombinacji wykonania oraz technicznej kompetencji. Jestem bardzo szczęśliwy, że taki album istnieje a przede wszystkim bardzo wdzięczny Paulowi, Ringo, Yoko i Olivii za zaproszenie mnie do pracy nad wersją albumu wydawaną z okazji 50-ciu lat od daty premiery. 


Giles Martin  ' 2019


George Martin (zm. 2016) i Giles Martin. Ojciec i syn. Producenci oryginalnej wersji albumu "Abbey Road" oraz tej wydanej po 50 latach.




__________________________________________________________________





 








          
         * Historia The Beatles *
                            Polski blog o najwspanialszym zespole w historii muzyki
        HISTORY of  THE BEATLES