Rozpad The Beatles (1). Yoko Ono



W piosence "Afraid" z albumu "Heathen" z 2002 roku David Bowie śpiewa: Wierzę w Beatlesów (“I believe in Beatle") i ten wers jest jednym z wielu wyznań wiary i obaw artysty, bliskiego przyjaciela Lennona, tak pięknie ujętych w tym utworze. W swojej książce "The Love You Make" Peter Brown, jeden z najbliższych współpracowników Beatlesów wspomina, że Bowie w przytoczonym utworze niejako przywraca na nowo z "God" Johna Lennona jego znamienne, finalne słowa, ale już w odwrotnym znaczeniu: I believe zamiast I don't believe: in Beatles. John w zamykającym song fragmencie śpiewa, że wierzy tylko w siebie i Yoko i to jest rzeczywistość. No cóż, 50 prawie lat po napisaniu piosenki przez Johna jesteśmy skłonni zgodzić się bardziej z Davidem niż liderem Fab Four. The Beatles wciąż są bardzo realni w naszym życiu, wciąż nam ze swoją filozofią przekazywaną poprzez piękną muzykę i poezję potrzebni i warto w nich wierzyć. 


JOHN: Kiedy byłem Beatlesem uważałem, że jesteśmy najlepszym zespołem na tym całym cholernym świecie. Wiara w to sprawiła, że staliśmy się tym, kim byliśmy. Wydoroślałem. Nie wierzę już w ojcowskie postacie, takie jak Bóg, Kennedy czy Hitler. Nie szukam już swojego guru. Niczego już nie szukam. Nie ma poszukiwań. Nie mam dokąd iść. Nie ma już nic. To już koniec. Prawdopodobnie zawsze będziemy pisali muzykę.

The Beatles: Get Back". Kiedy premiera filmu o The Beatles ...

W niedawnym poście z dnia 4 kwietnia 2020 napisałem o rocznicy 50-lecia od rozpadu The Beatles, lub inaczej, od dnia, w którym świat dowiedział się, że Paul McCartney opuszcza zespół, co było jasnym sygnałem, że zespołu już nie ma. The Beatles mogliby pewnie przetrwać bez Ringo czy Harrisona (John chciał go zstąpić Erykiem Claptonem po jednej z burzliwych sesji w 1969, kiedy to najmłodszy z całej czwórki opuścił sesje). Oczywiście The Beatles bez któregoś muzyka ze znanej Wielkiej Czwórki nie byliby tym samym zespołem, który pokochał cały świat, ale można zakładać, że albumy zespołu, już tylko z muzyką spółki Lennon i McCartney, nie odstawałaby tak mocno - o ile w ogóle - od tych nagranych w dobrze znanym dla całego świata składzie: John, Paul, George, Ringo. 
W każdym razie 4 kwietnia 1970 stało się oczywistym, że zespół bez któregoś z dwójki liderów nie może istnieć i prosty komunikat: Paul opuszcza The Beatles, oznaczał dokładnie: Koniec The Beatles. Pomijając już nawet kwestie prawne itd. W każdym razie zbliżając się na blogu do opisywania roku 1970, wiedziałem,  że zbliża się nieuchronnie moment, w którym będzie trzeba opublikować jakiś post o całkowitym rozpadzie zespołu. Pewnie właśnie w poście KWIECIEŃ 1970.
Teraz - po kilku dniach pracy nad tekstem - wiem, że post pod tytułem "Rozpad The Beatles" musi się składać z ich większej ilości, stąd pomysł, by opisać ten proces w odcinkach. Dzisiaj pierwszy z nich. Jestem pewien, że ci co uważnie czytają kolejne posty w moim blogu, te chronologiczne, wywiady, opisy piosenek, wiedzą to wszystko o czym będzie w postach z serii o rozpadzie, ale zawsze gdzieś mam nadzieję, że przeczytają te słowa osoby nie znające historii zespołu. A są tacy, nad czym, żartobliwie rzecz jasna mówiąc, 
ubolewam.
Nie wdając się w kolejne dywagacje, rozważania o tym czy to przede wszystkim Yoko rozbiła zespół czy też nie, można spokojnie stwierdzić, że pojawienie się jej u boku Johna na pewno ten proces przyśpieszyło. Dlatego dzisiejszy tekst, jak każdy zresztą, opisujący w zasadzie szerzej każdy temat wymieniony w tytule, poświęcam jej, Yoko Ono, jej roli w całym procesie. W tym oraz następnych postach (no tak, będzie ich kilka) spróbuję zapoznać Was z analizą, zaczerpniętą z wielu źródeł, ale przede wszystkim z książki Petera Doggeta, "You Never Give Me Your Money. The Beatles After Breakup", dotyczącą tak dalece posuniętego zainteresowania się Johna orientalną artystą, początkowo intrygującą znajomą, z czasem żoną, muzą, najważniejszą kobietą Najważniejszego Beatlesa, że wszystko inne przestało się dla niego liczyć. 
Yoko, także przecież swoistego fenomenu, choć wiem, że dla fanów Fab Four, Yoko jest postacią negatywną. Jestem pewien, że wszyscy czytelnicy bloga to przede wszystkim fani i znawcy The Beatles, stąd może zamieszczony post o Yoko - może i następne także - nie będzie odkrywczy, ale z pewnością innym pozwoli wyrobić sobie pewien obraz, tego kim była, stała się dla Lennona Ono i dlaczego. Wspomniana książka Doggetta dostaje się do mojego obszernego zbioru książek, z których korzystam w pracy nad blogiem.
 Czyli do Źródeł. Tekst z książki Doggetta jest bazą, ale tak jak przy wszystkich tekstach, jest on zawsze przeze mnie modyfikowany, uzupełniany (bez specjalnego podkreślania tego faktu) fragmentami z wielu innych źródeł (w tym przypadku z tak wielu książek, opracowań, że wzorem innych postów po prostu ich nie wymienię). W większości informacje z tekstu są już znane z tego bloga, ale uważam, że taki jednolity tekst z Yoko w roli głównej jest temu blogowi niezbędny. I jeszcze raz zanurzymy się w historię tworzenia ostatnich albumów zespołu i jednocześnie w smutny temat rozpadu Fab Four - NAJWSPANIALSZEGO ZESPOŁU WSZECH - CZASÓW.

 ________

JOHN: Zawsze pamiętam film z Anglikami, którzy napisali te głupie opery z Gilbertem i Sullivanem.  Pamiętam, że oglądając ten film z Robertem Morley'em w roli głównej, myślałem: "Nigdy tak nie skończymy". Jednak skończyliśmy, co mnie zmartwiło. Naprawdę nigdy nie myślałem, że będziemy tak głupi, że się pokłócimy i rozejdziemy. Byliśmy bardzo naiwni, pozwalając innym wejść między nas, no i stało się. i tak by do tego doszło - nie myślę o Yoko, tylko o biznesmenach. Podobnie jest z rozwodem, gdy ludzie próbują zrobić to polubownie. Kiedy jednak pojawia się prawnik i mówi: "Nie rozmawiaj z drugą stroną bez adwokata", to zaczyna się przepaść.  Rozwody stają się okropną rzeczą za sprawą prawników. Byłoby o wiele lepiej, gdyby rozwodowi towarzyszyła miła ceremonia, jak ślubowi. Nawet w przypadku rozwodu ludzi interesu.  Zawsze robi się okropnie, bo nie pozwalają powiedzieć ci, co myślisz. Musisz mówić prawie bez sensu, musisz być cały czas z prawnikiem, co doprowadza cię do frustracji i wtedy mówisz i robisz rzeczy, jakich nigdy byś w takiej sytuacji nie zrobił.
Kenwood, John.
Po początkowym okresie uregulowania własnych relacji pomiędzy sobą, pomiędzy Johnem i Yoko weszła płynność oraz nieznana wcześniej Johnowi intensywność. Przypomnijmy sobie tutaj z postu zamieszczonego wcześniej, w którym Patti Boyd(ex-Harrison) wspominała Cynthię i jej relacje z mężem jako bardzo na serio, poważne, bardziej jak matki z synem niż żony. Yoko od samego początku dostarczyła Lennonowi strumień schematów, manifestów i koncepcji, które wciąż lidera The Beatles olśniewały prostotą i mocą i doskonale do niego docierały.Gdy w 1968 roku Beatlesi przygotowywali się do wyprawy do Indii do obozu Maharishiego w Rishikesh, John brał po rozwagę zabranie tam nie tylko swojej żony ale i Ono, jako intelektualnego towarzysza. 
Yoko przyjechała do domu Johan Kenwood taksówką, za którą zapłacił Pete Shotton, stary przyjaciel Johna, często pomieszkujący razem z Lennonami. John jak Królowa nigdy nie nosił gotówki. Para nagrała w studiu Johna swój pierwszy materiał, oczywiście eksperymentalny, wydany później przez Apple pod tytułem "Two Virgins". I kochała się przed świtem.
JOHN: To było piękne. W tamtym okresie byłem takim snobem.
John i Pete Shotton
YOKO (dekadę później): Uważałam, że wkład Johna w powstanie "Two Virgins"  nie był wystarczająco abstrakcyjny; zaproponowane przez niego dźwięki przypominały te z wodewilów. 
Ono wtedy jeszcze tego nie wyczuła, ale John, czujący się ostatnimi czas jak wiezień,  wtedy właśnie "uwolnił" się lub został uwolniony spod szubienicy. Następnego poranka John - według wspomnień Shottona - wyznał mu, że to jest to, że na coś takiego czekał całe życie. "Pieprzę wszystko pieprzę The Beatles, pieprzę pieniądze. Idę za nią i jeśli będę musiał to będę mieszkał z nią nawet w pieprzonym namiocie". 
Te spotkanie w Kenwood zaważyło na całym życiu Johna, nawet jeśli do tego dochodziła fascynacją "seksualnymi" umiejętnościami i urokami Yoko, co zresztą John opisze choćby w "Hapiness Is A Warm Gun" czy w "Come Together". Yoko wyzwoliła w Johnie na nowo kreatywność, choć innego rodzaju, bo ta muzyczna, pełna jego bez dwóch zdań geniuszu, nigdy nie zblakła. 
Shotton: To było jak efekt ocynkowania. Yoko powlekła Johna nową, nowszą warstwą. Nie była tylko miłością jego życia. Przekonała go, że może się stać artystą, jakim chciał być całe życie. Można by powiedzieć, że Yoko przywróciła Johna do życia
Dotychczas w The Beatles za fachowca od sztuki eksperymentalnej, awangardy uchodził Paul McCartney. John podchodził do niej ze zdrowym sceptycyzmem, który jednak w tym względzie nigdy nie osiągnął poziomu cynizmu  George'a Harrisona. John czując dystans do każdej sztuki, która narzucała dystans pomiędzy jej twórcą a  publicznością, mawiał, że awangarda jest krótka bo nie ma w niej wskazówek. Sam czuł instynktownie kiedy jest nieuczciwy w maskowaniu siebie pod postacią  środków rodem z surrealizmu ("I Am The Walrus"). To co urzekło go w twórczości Ono, była jej prostota, bezpośredniość i dostępność. Jej koncepcje były czytelne, łatwe do zrozumienia, proste do pełnej akceptacji lub całkowitego odrzucenia. Co więcej, ona w to wierzyła, kreatywność mogła być sposobem na życie a nie kwestią ciągłego oczekiwania na inspirację. Pod jej wpływem John zrozumiał, że nie wystarczy mu tylko tworzenie sztuki. John chciał zostać artystą, którego wszystkie czyny, wszystko to co robił, zdradzałyby jego etos i emocje. Dopuścił więc do kolejne zdrady, kiedy to Cynthia odkryła Japonkę w swojej kuchni w Kenwood. John, wtedy jeszcze tchórzliwie, unikał z Cynthią konfrontacji, zachowując pozory, że chce zachować małżeństwo. Potem zorganizował wyjazd Cyn na włoskie wakacje a sam w towarzystwie Yoko wziął udział w premierze sztuki wg. własnych książek. Atakowany dziennikarzy pytaniem: "Gdzie twoja żona?", odpowiadał, że nie wie, co oczywiście było kłamstwem. Cynthia czytała o tym wydarzeniu we włoskiej prasie i możemy sobie wyobrazić, jakie targały nią emocje. Narosły, gdy odwiedził ją tam z polecenia Johna Alex Mardas, oznajmiając jej, że John chce rozwodu. Powód? Cudzołóstwo Cyn, co było totalną bzdurą i nieładnym gestem Beatlesa. Z czasem się zreflektował, ustąpił, przyznał się do winy i zgody na separację. To był jeden z najodważniejszych okresów w życiu Johna. Jak wiemy, jeszcze niezbyt długiego. W historii The Beatles to było coś nowego. Zdawkowo w prasie pojawiały się informacje o ich podbojach, niewierności - wszak byli dorosłymi ale prawie nastolatkami. Chlubą i dumą narodu.  Informacji w prasie było niewiele, gdyż jak opowiedział o tym John po 1970, wśród dziennikarzy - przeważnie płci męskiej -  byli ci, którzy korzystali na byciu w trasie z zespołem, zdobywając dziewczyny, które nie dostały się w pobliże łóżek Beatlesów. Publiczny wizerunek grupy był wciąż be zarzutu: Lennon i Starkey poślubili nastoletnie miłości swego życia (obie były już w ciąży), Harrison był chroniony z racji wieku, McCartney zaś związany był ze sławną, utalentowaną brytyjską aktorką. Pojawienie się Yoko przebiło bańkę iluzji o tym, że Beatlesi byli choć ekscentryczni, to niezawodnie bardzo przyzwoici. Yoko, nie tylko była publiczną postacią, ale wciąż mężatką i teraz w związku z żonatym mężczyzną. Wszystko to coraz bardziej zaczynało nie pasować do angielskich konwencji  piękna, ale co najgorsze, była Japonką, w okresie gdy był to synonimem okrucieństwa jej rodaków względem jeńców wojennych zaledwie dwadzieścia lat wcześniej. W opinii wielu Brytyjczyków każdy Japończyk uosabiał kogoś sprytnego, bezlitosnego i sadystycznego. 
JOHN: Moja żona była we Włoszech i trochę poćpaliśmy. Zawsze byłem przy niej nieśmiała, ale on też taka była, więc zamiast się kochać, poszliśmy na górę coś nagrać...
YOKO: Byłam wtedy bardzo naiwna. Z perspektywy czasu wiem teraz jak oni wszyscy mogli się czuć. Stereotypy były nieuniknione. 
Kiedy Cynthia po powrocie ujrzała ich, przeżyła szok. Zapamiętała Yoko "obok niego, z włosami owijającymi je twarz, pozbawioną wyrazu, jak maskę, uosobieniem nieodgadniętego orientu". 
Cynthia Lennon: Ledwo rozpoznałam Johna. Minęło zaledwie kilka tygodni od naszego ostatniego spotkania, ale był bardzo szczupły, chudy… Po prostu nie był Johnem, którego znałam. Wyglądał jak ktoś całkiem inny, obcy.
Wciąż pani Lennon zadała sobie pytanie, które wkrótce miał sobie zadawać cały świat: Jaką ona ma władzę na Johnem? Lennon pewnie z zadowoleniem przyjąłby te stwierdzenie, że stal się inną osobą. Rzucił cię całkowicie w świat sztuki. Oczywiście na początku według koncepcji Yoko, później wspólnej, choć pewnie stwierdzenie, że "w tym samochodzie kierownicę trzymała Ono" było prawdziwe. Wszystkie te akcje, Four Thoughts w Art Labs w Londynie, w katedrze w Coventry, sadzenie symbolicznych żołędzi i inne opisywałem na blogu. 
Shotton:  John, używając języka Yoko, stał się jej medium, jego ego całkowicie się w niej zanurzyło. Wydobyła w nim dziecko, posłuszne, widzące prostą prawdę kryjącą się za dorosłymi, jak i dziecko, które robi wszystko to, o co prosi go rodzic. 
JOHN: Po spotkaniu z Yoko, nie zdawałem sobie sprawy, że się w niej zakochałem. Sądziłem, że to współpraca artystyczna na zasadzie producent i artysta.
Ono była starsza od Johna o siedem lat, ale w tym przypadku wiek odgrywał mniejszą rolę niż charakter. Miał w sobie rdzeń ze stali i odwagę wiary w siebie. Cynthia szybko znalazła oczywistą analogię. Wg. niej John rozpoznawał w Yoko ciocię Mimi. John dorastał w cieniu dominującej kobiety. Yoko zaoferowała mu bezpieczeństwo w postaci matki, która cały czas wiedziała, co dla niego jest najlepsze. John spotykając Ono zareagował tak, jakby cudownie odnalazł swoją drogę do domu.
John szybko zadeklarował całemu światu, że zamierza nagrywać własną twórczość wraz z Yoko. Zaczęło się pojawiać pytanie: Co z The Beatles? Na początku nie było żadnej reakcji. Trójka z reszty zespołu w ciągu wielu lat przywykła już do gwałtownych zmian kierunku Johna, jego prawie maniakalnych zmian nastroju od radości do rozpaczy, rywalizacji, która może przelać się w każdej chwili w otwartą walkę. 
Rzecznik prasowy zespołu Tony Barrow: Zawsze między nimi była zdrowa rywalizacja, ale teraz zmieniła się. Stała się bardziej okrutna, kolczasta. Zawsze robili sobie nawzajem, nam wszystkim, zdjęcia. John to zmienił. Nadal byli jak bracia, toczyli ze sobą zacięte walki, ale wciąż się kochali. Ale pod koniec lat 60-tych ich braterska miłość wypadła przez okno.
JOHN: Między nami jest jak między nauczycielem i uczniem. Ludzie tego nie rozumieją. Ona jest nauczycielem, ja uczniem. Ja jestem tym sławnym, powinienem wszystko, ale to ona nauczyła mnie wszystkiego, co kurwa, teraz wiem... Yoko naprawdę obudziła mnie we mnie. Ona nie zakochała się w Beatlesie, nie zakochała się w mojej sławie. Zakochała się we mnie takim, jakim byłem i przez to wydobyła ze mnie  wszystko, co było we mnie najlepszego. To na nią czekałem. 
Braterska miłość, w najszerszym znaczeniu tego słowa stworzyła i przypieczętowała partnerstwo pomiędzy Lennonem i McCartney'em. Lennon może był bardziej agresywny i sarkastyczny z pary, McCartney bardziej subtelny, ale tak długo jak utrzymywali ze sobą współpracę, The Beatles nic nie groziło (choć zespół opuszczali i Ringo, potem Harrison). W dniu   30 maja 1968 r.,grupa zebrała się ponownie w Abbey Road Studios, aby rozpocząć coś, co okazało się sześciomiesięcznym procesem chaosu i stworzenia. Rezultatem był podwójny album zatytułowany The Beatles (alias „White Album”), który stał się być może ich najbardziej różnorodną i, być może, najbardziej satysfakcjonującą pracą: kalejdoskopowym kolażem, lekkomyślnym eklektyzmem, który działał także jako historia XX wieku: muzyka popularna od wodewilu po awangardę. Ale muzyka, która brzmiała tak podniecająco oraz  anarchicznie, była produktem tak zniechęcających sesji, które pozbawiły Beatlesów ich zbiorowej tożsamości. Wiele utworów było nagrywanych bez kompletu czterech muzyków. Wiele czynników łącznie zaburzyło sesje. George Harrison był wciąż przekonany, że muzyka zachodnia bladł wobec tej z Indii. Ponadto nie podobało mu się, że Paul wciąż traktował go jak ucznia.
PAUL: To było dla mnie niezbędne. Patrząc wstecz, myślę, że było OK. Cóż, to było nieco apodyktyczne, ale według mnie to było bardzo delikatne, nieśmiałe. 
Ringo opuścił zespół i wrócił, zaś codzienne tortury z McCartney'em Harrison przeżył, gdyż odkrył, że podoba mu się dokuczanie Paulowi. Stały współpracownik zespołu, Geoff Emerick opuścił zespół, zaś George Martin zdecydował się na dłuższy urlop. Dalszy ton sesji nastąpił na pierwszej sesji w maju. John był zdesperowany aby nagrać "Revolution", jako swój - zespołu - komentarz do ostatnich protestów studentów w Paryżu. Towarzyszyła mu oczywiście Yoko, cicha i zagadkowa.
RINGO:  Pamiętam, że byłem przerażony. Nasza czwórka wiele przeszła razem ale przez większość czasu byliśmy ze sobą bardzo blisko. Byliśmy bardzo zaborczy w pewnym sensie. Żony i dziewczyny nigdy nie przychodziły do ​​studia. No, czasami. Więc Yoko weszła. I było dobrze, była z Johnem. Przywitaliśmy się i było OK. Potem ciągle siedziała na wzmacniaczu.
Wzmacniacz przybrał gigantyczne proporcje w umysłach pozostałych Beatlesów. Symbol czegoś nowego, co się pojawiło i nie chciało zniknąć, a miała być tylko ich czwórka.
PAUL: To było dość odrażające. Chciałem powiedzieć, "Przepraszam, kochanie, czy mogę zwiększyć głośność?” Zawsze zastanawialiśmy się, jak jej powiedzieć, by zeszła ze wzmacniacza tak bez ingerowania w ich związek
Wniosek oczywisty, Yoko zaburzyła intymność relacji pomiędzy nie tylko Lennonem i McCartney'em ale resztą, choć pomiędzy tą dwójką miało to największe znaczenie. Ale wydawało się, że nic już nie zmieni podejścia Johna do zaistniałej sytuacji. Yoko zaś zdobywała "teren". Pete Shotton wspomina, że wkrótce Ono pomagała i jemu."Leczyła mnie, była jak służący na zamówienie".
PAUL: Było wtedy naprawdę ciężko. To były w końcu nasze kariery. Czasami nas wkurzała. Ciągle nazywała nas "Beatles" a nie "The Beatles". Mówiliśmy jej: Skarbie, The Beatles!!! Nie Beatles.
Zapewne kuszące jest wyobrażenie sobie Lennona rozpoznającego irytację McCartneya i nakłaniającego Ono do powtórzenia tego po prostu, dla przyjemności zobaczenia gniewu rozbłyskującego na twarzy kolegi. Ale Ono nie zauważała ani śladu antagonizmu od McCartneya. 
YOKO [1968]: Paul był dla mnie bardzo miły. Czuję się, jakby był moim młodszym brat czy coś w tym rodzaju. Jestem pewien, że gdyby był kobietą byłby świetnym przyjacielem, ponieważ jest zdecydowanie silna więź między Johnem a Paulem. 
PAUL: Yoko była w studiu bardzo często. Gdy się poznali, zaczął się ten ich bardzo intensywny romans. Ona jest bardzo silną kobietą, bardzo niezależną, a John zawsze lubił silne kobiety. Jak ciotka Mi i jego matka...
 Wkrótce ta empatia zostaje wystawiona na próbę.
JOHN: I nagle byliśmy cały czas razem. Takie Dwie Dziewice (Two Virgins), ciągle szepczące, chichoczące między sobą. I miny Paula, George'a i Ringo: Co oni tam robią? Co mu się stało? Straciłem do nich całe swoje zainteresowanie. Nie było to celowe. Po prostu byłem bardzo zaangażowany i zaintrygowany tym co robię z Yoko. Ale potrafię sobie wyobrazić jak się czuli
Zaczęto obwiniać Yoko za wszystkie perturbacje związane z sesjami. 
GEORGE: Nie lubiła nas, ponieważ wydaje jej się, że The Beatles stoją na drodze jej związku z Johnem. Czułem, że jest klinem, który stara się wejść głębiej między niego i nas i tak wreszcie się stało.
Historia The Beatles (Fab Four): LIPIEC 1969RINGO: ...A Tu nagle mamy Yoko w łóżku w studiu. Było to powodem napięć, bo przez większość czasu nasza czwórka była tylko ze sobą, zabiegaliśmy o siebie. Nie lubiliśmy by kręcili się przy nas obcy. A Yoko była nam obca. Nie Johnowi, ale naszej trójce. Pytałem Johna: "O co tu chodzi, co się dzieje? Yoko jest na wszystkich naszych sesjach!" Powiedział mi wprost: "Kiedy wracasz do domu, wystarczą ci dwa zdania, by powiedzieć Maureen jak minął ci dzień. My dokładnie wiemy o co chodzi". No i tak żyli, każdy moment spędzali razem ze sobą. Po tej rozmowie czułem się dobrze i Yoko już mi nie przeszkadzała. 
Shotton: Niestety, zgadzam się z tym. Niestety, jej zaborczość i zazdrość, może niepewność, nazwij to jak chcesz, oznaczały to, że nie mogła znieść widoku Johna cieszącego się bliskim kontaktem z kimkolwiek oprócz jej samej. 

GEORGE: Yoko się wprowadziła. On z nią i od tej pory nie widziało się ich oddzielnie (przynajmniej przez kilka następnych lat). Ona nagle znalazła się w zespole, nie zaczęła śpiewać czy grać, ale tutaj była. Podobnie jak byli tutaj Neil Aspinall, Mal Evans i George Martin. Yoko była tu. Do srudia wjechało łóżko i gdy my staraliśmy się nagrać płytę, ona leżała w łóżku lub na materacu pod pianinem. Początkowo to było coś nowego, ale po jakimś czasie stało się jasne, że ona tutaj zostanie i zrobiło się bardzo niewygodnie. Pracowaliśmy tam i byliśmy przyzwyczajeni do pracy w pewien sposób...
GEORGE MARTIN: Pamiętam, że Yoko spędzała masę czasu z Johnem w studiui, gdy nagrywaliśmy "White". Byli tak nierozłączni, że gdy Yoko zachorowała, John nie pozwolił chorować jej w domu i wstawił łożko do studia. Pracowaliśmy a ona leżała obok nas w łóżku. Między Johnem i Yoko wytworzyła się niesłychana więź. Nie ma co do tego żadnych wątpliwości - psychicznie byli ze sobą totalnie połączeni. John rozluźniał swoje więzi z Paulem i resztą co, rzecz jasna, rodziło problemy. To już nie była zadowolona z życia czwórka - ze mną piątka - jaką byliśmy kiedyś.
PAUL: Byliśmy świadkami jak mutowała. Z nieśmiałej, małej myszki w tygrysa, nalegającego by być przez cały czas z Johnem. Wyglądało to, jakbyśmy byli jej dworzanami i to było bardzo krępujące. 
Yoko zdanie na ten temat jest zupełnie inne: To John był tak bardzo zaborczy. Desperacko chciał panować nad każdą chwilą mojego dnia. Gdy szłam do łazienki, szedł za mną. Denerwował się, gdy zamykałam drzwi. Czy coś się dzieje, o czym on nie powinien wiedzieć? Tak myślał. To była decyzja Johna, że miałam być codziennie z nim w studiu, na sesjach. Od maja 1968 do ostatniej sesji, 15 miesięcy później. W zasadzie to chciałam siedzieć tam sobie, cichutko, nie przeszkadzając im. John zawsze pragnął bym tam była. Gdybym nie poszła, jego nie byłoby na sesji. Frustrowało go to, że nie zapraszali mnie na sesje. Sama jestem twórcą muzyki, wiem jak to działa.
A sam zainteresowany?
JOHN: Każdy musi zrozumieć, że komunikujesz się z nią przez płótno. Jeśli chcesz porozmawiać z nią, musisz wyjąć pędzel i wykonać szkic. Gdybyś ją znał tak jak ja, to miałoby dla ciebie sens. Beatlesi mogliby przecież spróbować nawiązać artystyczne relacje z Ono.
YOKO: Relacje z innymi Beatlesami były obarczone pewnymi trudnościami. Jeśli przypadkowo usiadłam zbyt blisko któregoś z pozostałych Beatlesów, zwłaszcza McCartneya, natychmiast odciągał mnie i chciał wiedzieć, co się dzieje. Bał się, że inni Beatlesi mogą mnie uwieść, podczas gdy oni po prostu chcieli, żebym odeszła.
  Faktem stało się zachwiane hierarchii w zespole.Wtargnięcie Yoko w proces nagrywania muzyki zespołu był tragedią.Zniszczyło ono poobijany co prawda, ale wciąż realny związek czterech Beatlesów. W zespole panowała demokracja, choć z Lennonem u szczytu. Każdy mógł się wypowiedzieć, dorzucić swoją uwagę bez względu na to, czy akurat dominował na całością John czy Paul. Z chwilą pojawienia się piątej osoby równowaga została ... No właśnie. Co się stało ? Pojawiła się piąta osoba, z kruczoczarnymi włosami, która chcąc czy nie chcąc ingerowała w proces twórczy na sesjach. Choćby samą obecnością, choć i to się zmieniało. Ale póki co jej cisza i niezachwiany wyraz łagodnej nudy brzmiały w uszach innych Beatlesów jak negatywny werdykt i przekleństwa. Tym bardziej, że coraz częściej po skończeniu nagrania John spoglądał na Yoko a nie jak to był w stronę Paula i pozostałej dwójki. Trójka pozostałych Beatlesów mogła znosić wzajemne zjadliwe ośmieszanie siebie nawzajem, ale ten ciągły przejaw apatii ze strony Ono był dla nich z każdym dniem trudniejszy do zniesienia.


GEORGE: To wszystko było bardzo dziwne. Yoko siedząca tam z anmi cały czas. Nie chodziło o to, że to była Yoko, że byliśmy przeciwni, żeby ktoś obcy siedział z nami w studio. Chodziło o wibracje i to one mnie martwiły. Wibracje były dziwne.
PAUL: To były ciężkie czasy. Miałem wrażenie, ze gdy John ostatecznie opuścił zespół, zrobił to, by mieć wolną przestrzeń na swój związek. Wszystko co wcześniejsze zwyczajnie już mu zawadzało, to był jego bagaż z The Beatles, to, ze tyle go z nami łączyło.  On chciał tylko iść do kąta z Yoko i godzinami patrzeć jej w oczy, przy czym powtarzali sobie: Wszystko będzie w porządku. Nagranie utworu stawało się bardzo dziwną kwestią. Teraz to może się wydać zabawne  i można się z tego śmiać. Ale wtedy chodziło o nas,  mieliśmy nasze kariery. Byliśmy The Beatles a tu pojawiła się dziewczyna... Nagrywanie Białego Albumu było pełne napięć.  




RINGO:  Yoko dostało się masę gówna, podobnie było z Lindą, ale rozpad nie był ich winą. Okazało się nagle, że wszyscy mamy po 30 lat i jesteśmy innymi ludźmi. Nie mogliśmy już dłużej prowadzić takiego życia.
JOHN: Byłem żonaty już wtedy, zanim Liverpool opuścili Liverpool, małżeństwo nie stanowiło większej różnicy. Cyn nie miała takiej kariery jak Yoko, ale Pattie miała swoją karierę i to w niczym nie przeszkadzało. Maureen jest sama w sobie fantastyczną artystką, nie licząc wychowywania plemienia Ringa. Ona także jest artystką i to nie ma nic wspólnego z kwestią żon. 
Po śmierci Briana zaczął się powoli proces dezintegracji The Beatles. To była powolna śmierć i tak było.  To widać na "Let It Be", bo wtedy doszły do głosu Yoko i Linda, ale nie od nich to się zaczęło. Widać to było już w Indiach, gdy George i ja zostaliśmy, a Paul i Ringo wrócili.  Widać to było podczas nagrywania albumu "White". To coś naturalnego.  To nie jest żaden kataklizm. Ludzie mówią o tym, jakby to był koniec świata.



- John, czy Yoko miała coś wspólnego z rozpadem The Beatles?
JOHN: Być może była ostatnią kostką domina, która przewróciła wszystko. Spotkanie Yoko było w pewnym sensie jak wcześniejsze w młodości poznanie Paula.  spotkanie z kimś o takich samych zainteresowaniach, z błyskotliwym umysłem, który miał ten sam rodzaj wizji, co ja. Ale po 10 latach było już niczym. Kiedy Yoko pojawiło się w moim życiu, nic innego nie wydawało się ważne. Ale ona nie powiedziała do mnie „Dlaczego nie opuścisz tych szaleńców”. Z przyjemnością dołączyła. Przychodziła na sesje i podobnie jak reszta, pracowała z nami. Ale nikt wcześniej nie robił tego z The Beatles, nikt. Paul zawsze chciał utrzymać Beatlesów w izolacji od innych,  podczas gdy George i ja chcieliśmy rozwoju The Beatles. McCartney chciał być Beatlesem już na zawsze. George i ja przez długi czas próbowaliśmy to zmienić. W końcu stało się oczywiste, że jedynym sposobem na zmianę tego był rozpad. Paul przyszedł rok później i powiedział: „Rozumiem, co przeszliście we dwoje przez nas trzech. Teraz rozmawiam o tym  z Lindą. I rozumiem, że to, co próbowaliście zrobić, to po prostu byś sobą, indywidualnościami. Próbuję teraz zrobić to samo". To była jedyna wskazówka, jaką miałem od niego do tej nocy, kiedy ogłosił, że opuszcza The Beatles.



     

    Historia The Beatles
    HISTORY  of   THE BEATLES




    SPLINTER

    Costafine town! Mój ukochany "nastolatkowy" song, numer 152 na prywatnym MTW. Prawie jak przebój George Harrisona. Pisałem o tym utworze już na obu blogach. Dodatkowo inny numer duetu, "Lonely Man", z George'm Harrisonem na gitarze. Co ciekawe, współautorem tego drugiego numeru, oprócz jednego z członków duetu Boba Purvisa jest Mal Evans, człowiek Beatlesów od wszystkiego. Song wykorzystany w filmie Apple, "Little Malcolm and the Eunachs". Z pewnością mało znany a wart poznania. Spotkanie i przygoda z Harrisonem i Evansem niestety nie przyniosła wielkiego pożytki szkockiemu duetowi. Szkoda.
    Mały przerywnik przed postami o rozpadzie Fab Four.





            Historia The Beatles
    HISTORY of  THE  BEATLES



    TWO OF US




    Kompozycja: Lennon & McCartney (100%) 
    Pierwotny tytuł: On Our Way Home
    Album: Let It Be
    Napisana: wrzesień 1968
    Nagrana: 24-25 i 31 stycznia 1969 (Abbey Road Studio)

    Wydana: 8 maja 1970
    Producent: George Martin, Phil Spector
    Wytwórnia: Apple
    Podejścia: nieznane
    Miksowany: 10 marca 1969 (Olympic Sound Studios), 25 kwietnia 1969 (Apple Studio), 25 marca 1970 (Apple Studio)
    Długość: 3:33
    Inżynier dźwięku: Glyn Johns, Alan Parsons







    Obsada:
    PAUL: wokal, gitara akustyczna (1967 Martin D-28)
    JOHN: wokal, gitara akustyczna (1964 Gibson J-160E)
    GEORGE: gitara prowadząca (1968 Fender Rosewood Telecaster))
    RINGO: perkusja (Ludwig Hollywood Maple Drums)





    Ty i ja mamy wspomnienia, dłuższe niż droga rozciągająca się przed nami (You and I have memories, Longer than the road that stretches out ahead)

    Dostępna:
    Let It Be
    Anthology 3
    Let It Be ... Naked 




    "Two Of Us" to pierwsza piosenka na ostatnim wydanym (nagrany przed "Abbey Road", ale finalnie wyprodukowany zmiksowany już po nim) albumie "Let It Be". W okresie gdy The Beatles już nie istnieli. Jako twórczy zespół, czwórka muzyków wspólnie nagrywająca, gdyż firmy The Beatles to zupełnie inna historia i zamykanie ich ciągnęło się latami. 
      W wielu książkach poświęconych zespołowi sporo miejsca poświęca się źródłom inspiracji, z których czerpali muzycy na początku swojej kariery. W pierwszych wywiadach w Ameryce John wprost mówił, że przywożą Amerykanom ich rdzenną muzykę. Miał na myśli oczywiście  takich artystów jak Little Richard, Chuck Berry, Carl Perkins i Buddy Holly i wielu innych. Także oczywiście Elvis, choć w jego przypadku chodziło bardziej o ekspresję wykonawczą bądź wprost repertuar przez niego lub dla niego wybrany. Bo pamiętajmy, że Elvis nie komponował. Jego jedyny znany wkład w swoją muzykę to opracowania choreografii tańca do fragmentu w filmie, w którym wykonuje "Jailhouse Rock". Pierwsze płyty The Beatles pełne są piosenek, które w pewien sposób nawiązują do tego czy innego artysty zza oceanu i Fab Four nigdy się tego nie wypierali. Ba, wprost mówili, że w zespole piosenki Chucka Berry'ego to domena Johna, Little Richarda Paula a Carla Perkinsa George'a. Z czasem zespół wypracował swój unikalny, niepowtarzalny styl, nie dający się porównać z niczym, co wcześniej było nagrane, np "Strawberry Fields Forever", "I Am The Walrus" a nawet "Hey Jude", choć nie unikał jeszcze pastiszy, świadom własnej, niepodważalnej pozycji (np. "Back in the USSR" w stylu Beach Boys). W 1969, u schyłku swojej kariery, stworzył jednak piosenkę znowu nawiązującą do swoich wcześniejszych wzorców.  Taką jest "Two Of Us", stylowo oraz brzmieniowo podobna jak to tylko możliwe do kompozycji The Everly Brothers. 
    Dwie gitary, wspólnie dzielony mikrofon, łagodna melodyka pasująca do przebojów braci, aranżacja akustyczna. Pod piosenką Paula spokojnie mogliby się podpisać Don i Phil Everly, gdyby pisali dla siebie swoje przeboje, a niestety tak nie było. Ale musimy wiedzieć, że wśród białych wykonawców dopiero Beatlesi zaczęli śpiewać własne kompozycje, co w przypadku czarnych mistrzów rock and rolla było normą.  
    Paul, co prawda, nigdy nie wspomniał, żeby "Two Of Us" była zainspirowaną muzyką duetu braci, ale na "Antologii" możemy usłyszeć jak w czasie jammu, muzycy żartują ze sobą a Paul woła do Johna, "Trzymaj tak Phil", co jest oczywistym nawiązaniem do braci Everly, choć tutaj imiona braci przypisane są inaczej, jak zorientujecie się z tekstu niżej.  W trakcie tej samej sesji Beatlesi śpiewają "Bye, Bye Love", jeden z pierwszych hitów braci z 1957
    PAUL (po śmierci Phila Everly w 2014):  Phil był jednym z moich bohaterów. Wraz ze swoim bratem Donem mieli ogromny wpływ na The Beatles.  Kiedy z Johnem po raz pierwszy zaczęliśmy pisać piosenki, byłem Philem a on Donem. Zawsze będę go kochał, że te cudowne wspomnienia muzyczne, które mi ofiarował w moim życiu. 
    Paul - w swoim stylu - oddał braciom Everly hołd w 1984 kiedy to napisał dla nich piosenkę na ich nowy, po 11 latach przerwy album "EB84", zatytułowaną "On the Wings of a Nightingale (na zdjęciu Paul z Philem).


    Słowa, które wybrzmiewają w tym utworze, którego wykonanie na żywo pięknie uwiecznione jest w dokumencie "Let It Be" mogłyby wydawać się szalenie proste do rozszyfrowania. Paul, twórca piosenki musi mieć na myśli siebie i Johna a piosenka może była wyrazistym ukłonem w stronę przyjaciele, od którego się oddalił, ale potrzebuje go na nowo, by zespół istniał nadal. Można tak uznać widząc Paula i Johna razem śpiewających przy tym samym mikrofonie, ale to ukłon w stronę widzów, którym chciano przypomnieć jak kiedyś ta słynna dwójka muzyków śpiewała ramię w ramię. Z gitarami akustycznymi w stylu The Everly Brothers, gdyż wydawało im się, że na tych gitarach uzyskają lepsze i szybsze tempo niż na elektrycznych. Ale "Nasz dwójka" to nie jest piosenka o przyjaźni, czy związku obu muzyków. Nie, tytułowa dwójka to Paul, rzecz jasna, ale drugą osobą jest nie John a jego żona Linda, choć piosenka (pierwszy fragment zacytowany na początku) jest z pewnością hołdem także dla przyjaciela, i ich wspólnej, oszałamiającej kariery. No bo trudno, by w 1969 roku Paul z Lindą mieli za sobą tyle wspomnień, by je tak barwnie przyrównywać do drogi jeszcze nieznanej.
    Poznanie tej amerykańskiej fotograf, oczytanej, inteligentnej, niezależnej i tak bez skrępowania poruszającej się wśród znanej już sobie  londyńskiej bohemy muzycznej było dla Paula jedną z najlepszych rzeczy, która mogła mu się przytrafić po rozpadzie z Jane Asher, w okresie schyłkowym zespołu, marginalizowania go przez pozostałą trójkę (chodzi oczywiście o podejście Johna, George'a i Ringo do tworzenia muzyki, nagrywania nowych albumów itd). Wiemy doskonale, że bez Paula nie byłoby "Sgt. Peppera", kto wie czy powstałby Biały Album i dwa następne, w tym genialny "Abbey Road". Bycie Beatlesem, motywowanie, czy nawet naciskowe mobilizowanie kolegów do pracy było dla najambitniejszego Beatlesa (hm... chyba możemy tak nazwać McCartney'a) powodem do sporych stresów...
    PAUL (o pracy w styczniu 1969):  Po co to wszystko? Na pewno nie może to być dla kasy. Jestem tutaj, bo chcę zrobić koncert, ale naprawdę nie wyczuwam tutaj żadnego specjalnego wsparcia. Są tylko dwie opcje. Zrobimy to lub nie robimy tego.  Potrzebuję podjęcia decyzji, gdyż nie jestem zainteresowany spędzaniem swoich pieprzonych dni pierdząc w stołek, podczas gdy reszta zastanawia się czy tego chce czy nie. ("Paul McCartney - Life" - Phlip Norman)

    To słowa z sesji "Let It Be", ale opór trójki kolegów przed robieniem czegokolwiek w ramach Beatlesów powodował, że Paul zagubił się też w swoim życiu prywatnym wcześniej. Stąd oczywiście jego wędrówki po obcych łóżkach, co w końcu musiało się spotkać z reakcję Asher. Dlatego poznanie bezpretensjonalnej Lindy Eastman, szalenie wyluzowanej i zupełnie nie dbającej o to, że jest sławnym Beatlesem, musiało na nim wywrzeć wrażenie. 
    Linda nauczyła Paula czegoś, co chętnie stosowali całe swoje życie, sami we dwójkę, czy z całą gromadą własnych dzieci. "Zagubienie się". Wyjazd niejako - co ironiczne i urocze na swój sposób - w stylu 'magical mystery tour', czyli wyjazd samochodem i udawanie się zupełnie w ciemno do nieznanych sobie miejsc, jedzenie w przydrożnych knajpach, pikniki na kocu pod lasem, nocowanie w zauważonych przed chwilą zajazdach i motelach.
    LINDA: Już jako dziecko uwielbiałam się "zgubić".  Mówiłam do swego ojca - zgubmy się gdzieś, ale tak naprawdę nigdy nie wydawało ci się, że się byłeś zagubiony. Wszystkie znaki, drogowskazy mówiły gdzie jest Nowy Jork, w którą stronę jechać. Kiedy więc zamieszkałam z Paulem w Anglii, wsadzaliśmy Marthę (pies muzyka, bohater biało-albumowej piosenki "Martha, My Dear") na tył samochodu, no i opuszczaliśmy Londyn.
     Kiedy tylko już znajdowaliśmy się na otwartej drodze mówiłam: 'zgubmy się' i jechaliśmy już dalej zupełnie nie zważając na znaki . Stąd w piosence zwrot: dwoje z nas w drodze donikąd (two of us going nowhere). Paul napisał "Two Of Us" w trakcie jednego z takich naszych wypadów. To piosenka o nas. Właśnie gdzieś samochodem zjechaliśmy z drogi i zaparkowaliśmy w lesie. Poszłam sobie wtedy sama gdzieś na spacer, on został w aucie i zaczął pisać. Wspomina w tej piosence bo w owym czasie bardzo dużo wysyłaliśmy pocztówek do różnych osób. 
    PAUL: Kiedy się poznaliśmy, to było późną nocą, po sesji w studiu lub czymś innym, chciałem się przewietrzyć i pojeździć po Londynie w te puste, wolne od samochodów ulice. Była druga w nocy lub coś w tym stylu. I ona powiedziała: "Spróbujmy się zgubić". ja na to, że jest to sprzeczne z każdą komórką w moim ciele. Dla kierowcy jedyną istotną rzeczą jest właśnie nie zgubić się. A ona: "Spróbuj!" I spróbowałem. "Dla Ciebie spróbuję". Wjeżdżałem we wszystkie małe boczne uliczki. Ale co jakiś czas trafiał się ogromny znak, n. West End. W Londynie jest bardzo trudno zgubić się. Wjechaliśmy w wiele miejsc, w których nigdy nie byłem. Nie zgubiliśmy się jednak. Tak więc bycie królem wolności było częścią naszego związku.
    wrzesień 1968, Paul komponuje "Two Of Us"













    Paul z rodziną (Linda, Heather i Martha)
    PAUL: Po prostu cieszyliśmy się obcowaniem z naturą. To jedna z moich ulubionych piosenek, ponieważ przypomina mi okres spędzony z Lindą i nasz cudowny okres bycia całkowicie na luzie.  
      Miałem ze sobą gitarę i napisałem ten utwór w drodze, a potem zdaje się skończyłem kilka wersów już w domu, ale te zdjęcie to akurat wtedy pisałem [wyżej]
    JOHN: Ja tylko weszła w jego życie pod koniec 1968 roku pchnęła go do przygód z angielskimi wsiami. Wsadzili na tył auta Astona Martina Marthę, swego staroangielskiego owczarka i pojechali nie patrząc na znaki, próbując się zgubić.
    W biografii Paula pióra Barry'ego Milesa (Many years from now), pisarz dokładnie precyzuje gdzie Paul napisał piosenkę: "Zapakowali Marthę na tylnym siedzeniu i wyjechali Aston Martinem za Esher i Weybridge w okolice niedaleko Cobham, w miejscu gdzie autostrada M25 okrąża Londyn. Znaleźli tam boczną drogę i wjechali w nią, tam znaleźli inną boczną, starali się wjechać wgłąb jak najdalej. Znaleźli zaciszne miejsce w pobliżu lasu, gdzie Linda wyszła aby zrobić zdjęcia.
    W piosence Paul nawiązuje także do aktualnej sytuacji w zespole, firmie Apple. Odnosi się do tego fragment “You and me chasing paper, getting nowhere” i tutaj rzeczywiście drugą osobą może być John: Ty i ja gonimy za papierami, nie idąc w żadnym kierunku - to oczywiście metafora opisująca ciągłe spory wewnątrz muzyków, spory o menadżerów, udziały. I po chwili Paul odsłania swoją ulgę, że uciekając od tych przyziemnych spraw, wtedy dla wszystkich Beatlesów bardzo nieprzyjemnych, może udać się do swojego azylu, czyli uciec gdzieś z Lindą u boku. Gdy muzyk pisał piosenkę nie uważał jej za numer, który mogą nagrać The Beatles. Przeznaczył ją dla nowojorskiego tria Mortimer, które w 1968 roku odwiedziło londyńską siedzibę Apple, chcąc nagrać tam demo swoich piosenek. Zainteresował się nimi George Harrison i zdecydował, że warto na nich postawić. Pamiętamy, że Beatlesi założyli Apple i filię odpowiadającą za promocję nowych artystów. Trio z miasta nazywanego żargonowo Big Apple (Nowy Jork) wróciło do Londynu w 1969 by nagrać pierwszy singiel la firmy The Beatles, co już samo w sobie miało być trampoliną do sukcesu. Miał także być nowy album, a jego producentem został Peter Asher, brat Jane, dawnej dziewczyny Paula. Ten dał amerykańskiemu zespołowi swoją nieopublikowaną jeszcze piosenkę, właśnie "Two Of Us", wtedy jeszcze nazywającą się  "On Our Way Home". 25 kwietnia 1969, Peter Mew z EMI wyprodukował wersję prostą wersję mono piosenki, której kopia acetatowa wykonana została właśnie dla amerykańskiego tria by pokazać im jak Paul widzi swój utwór pod kątem aranżacji, tempa, wokalu.
    To miał być pierwszy singiel tria i kto wie, jak potoczyłyby się jego losy, gdyby nie coraz trudniejsza sytuacja w samej Apple. Album został nagrany, w jego aranżacjach pomagał nawet Richard Hewson (ten, który napisze aranżacje orkiestrowe dla "Long And Winding Road"), ale kłopoty, spory między Beatlesami, spadek przychodów samej firmy i wiele innych spraw, które okazały się ważniejsze niż wydawanie nowej muzyki obcych wykonawców, spowodowały wycofanie wydania singla i ostatecznie także odłożenie albumu na półkę.  Ostatecznie album "On Our Way Home" ukazał się na CD dopiero w 2017 roku. Poniżej wersja piosenki McCartney'a w wykonaniu Mortimer. Warto zauważyć, że . Widać więc, że Paul nie bardzo wierzył w siłę utworu, choć wiedział, że


    The Beatles nagrali piosenkę w czasie trzech sesji pod koniec stycznia 1970, choc oczywiście piosenkę grali w studiu wcześniej wiele razy. To były "trudne sesje", bo między muzykami niespecjalnie iskrzyło, czego dowodzi słynna wymiana zdań Paulem i George'm, która na wiele lat zdefiniowała wśród fanów opinię, że Paul "rządził się" wtedy, poniżał innych i między czterema muzykami, z wyjątkami, nie działo się najlepiej. I słow wyjasnienia do zamieszczonego niżej dialogu. Wymiana zdań między dwoma Beatlesami dotyczy oczywiście jak grać dany fragment piosenki. Słowo skomplikowane możemy zastąpić "trudny", a zwrot Paula, o skomplikowaniu dotyczy zagraniu danego fragmentu w sposób bardziej wyrafinowany.
    PAUL: To jest skomplikowane. Możemy to uprościć, a następnie skomplikować tam gdzie to jest potrzebne.
    GEORGE: To nie jest skomplikowane.
    PAUL: Próbuję ci tylko pomóc, ale zawsze słyszę, że cię wkurzam. To idzie to trochę tak, powinniśmy zagrać to na gitarach jak w "Hey Jude"... no cóż,  nie wydaje mi się, że powinniśmy.
    GEORGE: OK. Nie ma nic przeciwko. Zagram, no wiesz, jakkolwiek jak chcesz bym zagrał, albo wcale nie będę grać, jeśli chcesz bym nie grał. Cokolwiek cię zadowoli, zrobię to.
    10 stycznia 1970, w dniu wyżej zamieszczonego dialogu,  jak wiemy z wcześniejszych postów na blogu, George opuścił The Beatles. W domu by oczyścić umysł skomponował tego dnia "Wah Wah", które umieścił na swoim potrójnym albumie "All Things Must Pass". 

    31 stycznia  1970 piosenka została ostatecznie wykończona i tą wersję zremiksował Phil Spector 25 marca 1970. Humorystyczna zapowiedź Johna (I Dig A Pygmy’ by Charles Hawtrey and the Deaf Aids. Phase one, in which Doris gets her oats), ze studyjnej paplaniny między muzykami, która została dodana na początku piosenki, została nagrana w czasie sesji z 21 stycznia 1970. Kto stał za decyzją połączenia ją z piosenką McCartney'a? Zapewne sam Spector, może za namową Johna? W wersji z "Let It Be ... Naked" fragment ten usunięto. Wspomniany przez Johna Charles Hawtrey to brytyjski aktor, którego John oglądał w serii  komedii "Carry On",emitowanych w telewizji od 1958 roku, z czasem także filmów kinowych. Doskonale pamiętam film kinowy, "Carry On Cowboy", na który kilka razy  chodziłem do kina, tego samego ("Lalka"), w którym po raz pierwszy obejrzałem "Help!". Polski tytuł tej komedii to "Kowboju do dzieła", a Hawtrey zagrał tam indiańskiego wodza Wielka Kopa. 



    ["I Dig A Pygmy" by Charles Hawtrey and the Deaf Aids. Phase one, in which Doris gets her oats.]

    Two of us riding nowhere
    Spending someone's
    Hard earned pay
    You and me Sunday driving
    Not arriving
    On our way back home
    We're on our way home
    We're on our way home
    We're going home

    Two of us sending postcards
    Writing letters
    On my wall
    You and me burning matches
    Lifting latches
    On our way back home
    We're on our way home
    We're on our way home
    We're going home

    You and I have memories
    Longer than the road that stretches out ahead

    Two of us wearing raincoats
    Standing solo
    In the sun
    You and me chasing paper
    Getting nowhere
    On our way back home
    We're on our way home
    We're on our way home
    We're going home

    You and I have memories
    Longer than the road that stretches out ahead

    Two of us wearing raincoats
    Standing solo
    In the sun
    You and me chasing paper
    Getting nowhere
    On our way back home
    We're on our way home
    We're on our way home
    We're going home

    [We're going home, you better believe it. Goodbye.]


    14 października 1968, Paul z Lindą (na pół roku przed jej śmiercią)






    _______
    "Two Of Us"  to ostatnia, klasyczna piosenka The Beatles, wreszcie opisana na moim blogu. Pozostało jeszcze kilka z dodatkowych płyt z BBC, "Anthology" (jak np "Free As A Bird" czy "Real Love", "What's the New Mary Jane" ) i innych. Plus opisanie ostatniego albumu "Let It Be". Pozostało mi także na nowo opracowanie wielu piosenek już opisanych, ale w pierwszej fazie tworzenia bloga, opracowanych bardzo oszczędnie. Co niestety ciągle muszę robić, gdyż materiałów źródłowych, wiedzy o tym utworze czy zdarzeniu przybywa. Na pewno nic bardzo istotnego, ot, kawałeczek maźnięcia pędzlem w danym fragmencie obrazu, zupełnie go nie zmieniającego, ale jakby... pełniejszego. To chyba jednak niezbyt trafne porównanie. Cała twórczość The Beatles jest już znana, opisana, sformatowana. A wciąż czaruje... 
    ___





            Historia The Beatles
    HISTORY of  THE  BEATLES